Ewelka

Rocznik 83. Starania od maja 2013.
Do małżeństwa i posiadania dzieci dojrzałam dopiero w 29 roku zycia, wiec gdy skonczylam 30 lat zaczelismy sie starac, na zasadzie co bedzie to bedzie. Nie było żadnego ciśnienia. Wydawało nam się, że od razu „zaskoczymy”. Całe życie byliśmy oboje bardzo aktywni, zdrowi, uprawialiśmy sport, zdrowo jedliśmy. Nigdy nie stosowałam tabletek antykoncepcyjnych ze względu na to, że dbałam o zdrowie i bałam się zmian hormonalnych, ktore zachodzą w organizmie podczas brania tabletek.

We wrzesniu 2013 wybralam sie do lekarza zeby sprawdzic czy jestem zdrowa. Zrobil mi USG, powiedzial ze na pierwszy rzut oka wszystko wydaje sie ok i dal mi listę podstawowych badan do wykonania. Niestety olałam te badania i nie zrobilam ich, bo przeciez jestem zdrowa i nie musze natychmiast zachodzic w ciaze. W styczniu 2014 stwierdzilam ze to juz ponad pol roku i cos chyba jest nie tak, ale tak naprawde nie wiedzialam czy nawet celujemy w odpowiedni dzien. Srednio widzialam kiedy mam dni plodne, wyliczala mi to aplikacja w telefonie, bo ja nigdy sie nad tym nie skupialam. W lutym 2014 M wybral sie do lekarza zbadac nasienie, wyniki mial super. W kwietniu poszlam do ginekologa i okazalo sie ze mam II grupe cytologii, lekarz powiedzial ze to mogl byc powod braku ciazy. Podleczylam i wyszla I. Na wizycie w maju stwierdzil ze mam polip i dal skierowanie do szpitala na usuniecie. Okazalo sie ze na NFZ czas oczekiwania to pol roku, wiec umowilam sie prywatnie, ale najpierw postanowilismy z M sprawdzic to jeszcze u innego lekarza i tak w czerwcu 2014 trafilismy do kliniki Invicta w Warszawie – rozwazalam Novum i Invimed, ale zadecydowala lokalizacja.Trafilismy do fajnego doktorka. Na USG okazalo sie ze polipa nie ma. No to sie zaczelo po kolei badanie HSG – droznosc wyszla ok. Badanie PCT – i tu wyszlo zero plemników.Lekarz zalecił inseminacje na naturalnym cyklu bo wszystko ładnie rosło, tylko na peknięcie bralam Choragon. I tak od pazdziernika sie zaczelo, pozniej listopad, grudzien i styczen wszystkie nieudane. Miedzyczasie zbadalam TSH, wyszlo za wysokie, dalsze badania u endokrynologa – stwierdzono Hashimoto, ale TSH uregulowane juz po miesiącu.

Najbardziej liczylam na ta 3 IUI, zawiodłam się po negatywnym wyniku bety. To byl tez jedyny raz gdy poszlam na badanie z krwi, wczesniej robilam tylko sikance. Lekarz przed 4 IUI wspomnial o in vitro. Nie bralismy tego z M nawet pod uwagę. Nie rouzmieliśmy, że nikt nie robi nam badań, nie szuka przyczyny tylko od razu IVF. Ta bariera psychiczna wydawała sie nie do przekroczenia – i nie chodzi tu o zabieg in vitro – tylko o pogodzenie sie z mysla – TAK MAMY PROBLEM. Bo zgoda na zaplodnienie pozaustrojowe TO własnie oznaczała w naszym przypadku. Musielismy o tym porozmawiac.

Pierwsza probę podjelam po III IUI. M powiedzial ze nie wyobraza sobie tego, ale to byl po prostu strach, wiedzialam. Nie ciagnelam tematu, dałam mu czas na oswojenie się z myślą. Teraz pisząc to zupełnie nie rozumiem tego naszego dystansu, problemu w podjeciu tej decyzji, ale to bylo wtedy, teraz patrzymy na to z innej perspektywy… W styczniu 2015 poszłam jeszcze do 2 innych lekarzy – do jednego z nich pojechalam nawet do Białegostoku. Obaj potwierdzili ze nie mam na co czekac- wskazanie in vitro. Niepłodnosć idiopatyczna tak to okreslaja. Byłam juz zmeczona tymi insemkami, na naturalnym cyklu wizyty byly naprawde bardzo czeste, ciagle urywanie sie z pracy, calkowite podporzadkowanie zycia od cyklu do cyklu.

Jeszcze w styczniu mialam wizyte u mojego lekarza, ktory stwierdzil ze 4 IUI wystrczy, a ze bylam w 3dc to od razu mi dal tabletki antykoncepcyjne. Moje pierwsze antki w zyciu! Ironia losu nigdy nie stosowalam, a jak sie staram o dziecko to biore:) To tez byla bariera zeby wziac pierwsza… bo to oznaczało jedno. M byl ze mna na wszystkich wizytach i na TEJ tez; juz nawet nie musieliśmy podejmowac decyzji – ona zapadla tam w gabinecie, wiedziałam, że był już gotowy. Wszystko zaczelo sie tak szybko i milion pytan w glowie, co jesli nas nie zakwalifikuja, a ja juz biore te antki. M mnie uspojkajal i mowil ze wszystko bedzie na pewno dobrze. Za tydzien 9.02. 2015 szczesliwie zakwalifikowano nas do programu i wtedy juz z gorki. Mnostwo nadziei, obawy gdzies zniknely, pojawila sie pewnosc ze sie uda. Za chwile gonapeptyl, pozniej Menopur przez tydzien, wizyta i pozniej jeszcze 3 dni menopur. 11.03.2015 punkcja – 23 komorki, strach przed hiperstymulacją; 16.03.2015 transfer – okazalo sie ze zarodeczki nie sa zbyt dobrej jakosci, podano jeden, 2 zostały na zimowisku. Wierzyłam że jestem w ciąży, codziennie rano witałam sie z moim Kropeczkiem, byłam szczęśliwa, niestety na chwilę 23.03.2015 negatywna beta i zlamane serce…

Moja perspektywa teraz jest totalnie inna niz kilka miesiacy temu, strach przed decyzja o IVF jest niczym w porownaniu do strachu przed wynikiem testu, przed tym ze kolejne transfery sie nie powiodą.
Wiele z Was ma duzo gorsze historie, w mojej najbardziej obciazajace psychicznie jest brak przyczyny. Nieplodnosc z pozoru zdrowych ludzi, wiem ze takich par jak my jest mnostwo…
Przygotowuje sie do crio… cdn…
…wierzę że będę mamą…

*
Wasze historie

8 komentarzy

  1. Yyyy, Ewelko, kochana, wiem, że to najmniej istotna sprawa w Twojej historii, ale pierwsze słyszę, że II grupa w cytologii to problem z zajściem w ciążę. Sorry, ale dużo częściej słyszę, że I grupę to mają tylko zakonnice 🙂

    1. Iza, to samo chciałam napisać. To pierwsze, co rzuciło mi się w oczy. Ale Ci lekarze nami kręcą.
      Byłam u wielu lekarzy, cytologii parę też robiłam i wszyscy mówią, że grupa I to tylko przy sporadycznym współżyciu. Większość dojrzałych, regularnie współżyjących kobiet ma II.
      Ironia losu jest taka, że ja przeważnie mam I, II miałam tylko raz w życiu. A jakaś zaraza i tak spowodowała tragedię.

      Druga ironia jest taka, że my tak się biczujemy, że lekarze nas stresują, że może źle jemy, za mało śpimy i nie ćwiczymy. A te wszystkie alkoholiczki, narkomanki i prostytutki to na pewno prowadzą zdrowy styl życia i mają I w cytologii.
      Życie jest cholernie niesprawiedliwie.

  2. Ewelus, Twoja historia uruchomiła moja wyobraźnie, i widzę te komórki które by dojrzewały po kolei przez następne 23 cykle.. A z tego tylko 3 potencjalnych szczęśliwców, bo niewiadomo oczywiście czy w naturalnych warunkach cud miłości przeistoczyłby sie w zarodek, jeśli nawet to i przed nim kolejne wyzwanie jakim jest implementacja, a zaraz potem, chęć pozostania na dużo dłużej.. Uświadamia mi to rownież, ze to jedyna metoda żeby spotkać sie twarzą w twarz z naszym „wnętrzem” i zapytać o co mu kurde właściwie chodzi?.

  3. Moja historia jest niezwykle podobna do Twojej. Ta sama przyczyna (a raczej jej brak), aż 5 inseminacji, ta sama klinika tyle że w Gdańsku, pierwsze w życiu antyki dopiero przy przygotowaniach do IVF. Ilość komórek 22, z tego powstały tylko 3 zarodki jednak nienajlepszej klasy BB. Świeży transfer skutkował ciążą biochemiczną, a kolejne dwa kriotransfery niestety zupełną porażką.
    Teraz przygotowuję się do drugiego podejścia.
    P.S. Całe życie II grupa cytologii, z istniejącą nadżerką, którą 4/5 lekarzy nie chce ruszać przed pierwszym porodem.

    1. Marikko, ja mam lekką nadżerkę od kiedy pamiętam, jestem po porodzie i do dziś też nikt nie chce jej ruszać, a oglądało mnie już wielu lekarzy i wszyscy mówią to samo. Więc chyba coś w tym jest. Trzeba tylko pamiętać o regularnych badaniach cytologicznych, bo z szyjką nigdy nic nie wiadomo.

      Z grupą mam dość śmiesznie, bo kiedyś miałam też II, dopóki nie „przygarnął” mnie mój mąż- od tej pory mam zawsze śliczną jedyneczkę (a do zakonnicy mi daleko, że hoho 🙂

  4. Ja mam zawsze II… nigdy nikt nie mówił, że mogłoby to być jakimś problemem hmm…
    Ale do rzeczy! Chciałam Cię troszkę pocieszyć… Znam babkę, u której zaskoczył drugi kriotransfer, gdy już nie miała nadziei. Także życzę Tobie by Twoje Śnieżynki chciały z Tobą zostać!
    Wiesz, pamiętam że ja też przy pierwszym podejściu byłam wręcz pewna, że jestem w ciąży – a beta bardzo boleśnie to zweryfikowała. Myślałam, że przy drugim podejściu moja nadzieja będzie mniejsza – ale nie była. Fakt, że już realniej podchodziłam… ale te pokłady nadziei. Kurde, one gdzieś w nas tak mocno siedzą… Zaciskam kciuki za Ciebie, za Was!!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *