Martucha

Ja z 1980, on z 1978.

Jakoś tak w 2006 roku (toż to prehistoria!) pozbyliśmy się wszelkich
zabezpieczeń, licząc na naturę – co ma być to będzie, w końcu przecież
się uda. Lata leciały a ciąży ani śladu. Lokalny gin kazał badać
temperaturę, porobiłam wykresy, potem wykresy iluś tam cykli obejrzał,
zrobił usg, kazał dalej próbować. W roku 2010 mąż wybrał się na badania
nasienia, wyszły w miarę ok. Zatem kolej na mnie. Od listopada 2010
(czyli po kilku latach starań) zaczęła się moja przygoda z kliniką
niepłodności. Najpierw dużo badań, nic konkretnego nie znaleziono, do
czerwca 2011 przeszliśmy 4 inseminacje. Pada pytanie o sens kolejnych,
skoro nie ma rezultatu to mamy rozważyć IVF.  Nie chcemy się poddać,
przeraża mnie myśl o tym wszystkim, zastrzyki, pełno wizyt, badań, ale
trzeba spróbować. Organizujemy kilkanaście tys. zł i jesteśmy gotowi 🙂

Lipiec 2011 – stymulacja protokół krótki (gonapeptyl, fostimom, menopur)
02.08.2011 – punkcja, pobrano 34 oocyty z czego 19 dojrzałych a z tego
tylko 5 zarodków (4 szt. 3-dniowe zamrożone po dwa i 1 blastocysta)
estradiol ponad 9 tys.! transfer odwołany, ja z płynem w jamie brzusznej
mam dojść do siebie i wtedy spróbować krio.
we wrześniu urlop na cieplutkiej wyspie 😉 i odpoczynek od wszystkiego!
07.10.2011 – kriotransfer 5-dniowej blastocysty 4AA
19.10.2011 – betaHCG 972
21.10.2011 – betaHCG 2031 :-))))
wizyta w klinice, na której zobaczyliśmy, że nasz Groszek miał już 6 mm 🙂

Powiedziano nam, że: po IVF to jest normalna ciąża, że na zwolnienie to
raczej jakby coś się działo, bo w domu to się tylko tyje i że kolejne
wizyty to już u „zwykłego ginekologa”

I tak zrobiłam – w mojej pracy biurowej dotrwałam do maja 2012 (termin
miałam na 24 czerwca), nic się w ciąży nie działo niepokojącego i
21.06.2012 urodziłam córeczkę, która niedługo skończy 4 lata. Lekarz
wpisał w kartę że ciąża z in vitro i przy porodzie wszystkie położne nie
mogły się nadziwić że chcę urodzić sama a nie cc.

Jedyne co mam na swoje usprawiedliwienie to fakt, że bardzo chciałam by
moja ciąża, która zaczęła się w sposób mocno odbiegający od naturalnego
(IVF kontra seks) miała chociaż zakończenie zgodne z naturą. i dopięłam
swego 😉

Lipiec 2015 – decyzja o kolejnym dziecku, znowu nic nie wychodzi,
kolejne miesiące lecą, czyli wracamy po nasze mrozaczki. Robię serię badań.
W posiewie wyszła mi bakteria, leczę. W końcu z dobrymi wynikami
pojawiam się w klinice w listopadzie 2015 i tu zonk – czekają mnie
dodatkowe badania, bo weszła ustawa! Uwierzcie mi, że ja nie miałam
pojęcia o szczegółach z ustawy oraz że moje doświadczenia z 2011 roku
okażą się mocno nieaktualne. No ale nie miałam wyjścia, bo chociaż nie
korzystałam z pomocy państwowej, to trzeba było działać zgodnie z ustawą.

29.12.2015 – kriotransfer 1 zarodka trzydniowego, betaHCG 0,1. Drugi
zarodek miał znowu trafić do mrożenia ale okazało się, że jest pusty 🙁
26.02.2016 – kriotransfer 2 zarodków 3-dniowych, beta HCH 1,0
świat się dla mnie skończył – 4 zarodki i nic z tego 🙁

I od tego momentu zaczęłam sobie uświadamiać dopiero, jak wielkimi
byliśmy szczęściarzami że wtedy w 2011 roku nam się tak udało z marszu
niemalże to IVF. Żyłam w jakimś idiotycznym przekonaniu, że pójdzie tak
gładko jak wtedy… Było mi bardzo ciężko pogodzić się z tym wszystkim.
mąż zaproponował, że rozpoczniemy całą procedurę od nowa i pojawiła się
wielka nadzieja dla nas. oczywiście na program rządowy się już nie
załapaliśmy. jedyne co wyszło taniej niż w 2011 to leki do stymulacji
(udało nam się załapać na zniżkę). Jakoś w czasie kolejnych
kriotransferów natknęłam się na krótki.blog i tak już zostałam 🙂
skarbnica wiedzy i ogromne wsparcie! Niestety nie odnalazłam w porę
posta o tym jak poprawić jakość komórek i cały czas nad tym ubolewam 🙁
teraz wiem że przed stymulacją mogłam lepiej się przygotować…
Zwłaszcza że mężowi badanie nasienia wyszło dużo gorzej niz w 2011 i
mieliśmy IMSI.

od 15.04.2016 stymulacja – protokół ultrakrótki (puregon, menopur,
orgalutran)
25.04.2016 punkcja – pobrano 35 oocytów, zapłodniło się 17 z czego do 5
doby przetrwały tylko 3 (wszystkie chyba 4BB – tak coś mówił lekarz)
pomimo mniejszych dawek leków (moja hiperstymulacja z 2011 mogła się
powtórzyć
30.04.2016 transfer, beta HCG 0,1 :-((( nadzieja była ogromna, ból tym
większy…

Teraz szukam wsparcia na blogu oraz u psychiatry – jak tylko
zarejestrowałam się na wizytę od razu poczułam jakiś taki spokój, ulgę,
no odetchnęłam. dostałam leki, które teraz do czasu transferu biorę w
minimalnej dawce, ale jednak żeby jakoś mi pomogły i muszę przyznać że
jest lepiej choć leki podobno działają z opóźnieniem. Może to efekt
placebo? Ale ważne, żeby pomagało…

Kolejny kriotransfer 30.05.2016, podadzą mi 1 blastocystę 4BB.
Oczywiście dam Wam znać jaki wynik.

6 komentarzy

  1. Przyszła pora na dokończenie mojej historii. Zwłaszcza że może dać komuś nadzieję i pomóc odzyskać wiarę w cuda 🙂
    Po odebraniu ostatniego wyniku bety załamałam się kompletnie. Dostałam lekko otępiające leki żeby jakos funkcjonować i podnieść się przed powrotem do pracy. Mąż musiał wyjechać pod koniec września ale za to mnie i córkę wysłał nad morze ktore uwielbiam 🙂 i miało dodaćmi sił ale wróciłam przeziębiona. Mimo to seks na powitanie się po 10 dniach rozstania musiał być. Oczywiście że sie nie zabezpieczalismy skoro tyle transferow się nie udało.
    Później kurowalam się z zapalenia zatok i umówiłam sie do psychiatry po zwiększenie dawki leków albo zmianę leków gdyż na myśl o powrocie do pracy robiło mi sie słabo. Nie mogłam spać w nocy. Okres spóźniał sie kilka dni. Dla spokoju kupiłam testy. Przecież przed wypisaniem recepty lekarz zapyta czy na pewno nie jestem w ciąży.
    I zupełnie niespodziewanie pojawiły się dwie kreski!!! I potem znowu i znowu. Beta była wysoka a za dwa dni jeszcze wyższa 🙂 na szczęście leki w szybko odstawione nie zaszkodziły maleństwu.
    Dużo gorzej czułam się w tej ciąży. Mdłości wymioty ogromna senność rwa kulszowa zgaga…. i tak przez 9 miesięcy ciągle coś…. oj długa to była ciąża
    Po 41 tygodniach i 4 dniach urodziłam własnymi siłami zdrowego synka, który aktualnie ma już 4,5 miesiąca 🙂

    Uwierzyłam że taki niespodziewany cud może przytrafić się naprawdę 🙂

    1. Martucha-piękna historia. Piszesz w komentarzu do mojej by nie tracić nadziei. Nie tracę, mamy jeszcze dwa zarodki, mój M dopuszcza do siebie myśl nawet kolejnej procedury, ja póki co-nie. Szans na taki cud jak Twój nie mam (brak jajowodów) ale wciąż liczę na inny. Jesteś kolejnym dowodem na to, ze cuda się zdarzają naprawdę. Cieszę się Twoim szczęściem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *