Olaola

Moja historia rozpoczęła się banalnie, tak jak większości z Was: długi związek, ślub w 2013 r., od razu po ślubie decyzja o dziecku. Najpierw ostrożnie, no bo w planie jeszcze podróż poślubna, ale potem już przeszkód nie było. Kolejne miesiące mijały bez efektu, ale oczywiście nikt się tym nie przejmował, bo przecież do roku nie ma powodu do niepokoju. Chodziłam tylko do zwykłego ginekologa na kontrole, mówił że wszystko super wygląda.

Czas mijał, a wszystkie koleżanki zachodziły w ciąże, a u nas nadal nic.  W międzyczasie zdiagnozowano u mnie lekką niedoczynność tarczycy i Hashimoto. Na początku 2015 dojrzeliśmy do decyzji o udaniu się do kliniki leczenia niepłodności. Najpierw badania  nasienia – takie sobie, później zniechęcenie i powrót do zaufanego ginekologa na laparoskopię z histeroskopia i badaniem drożności. Laparoskopia wykazała I stopień endometriozy mimo absolutnego braku wcześniejszych podejrzeń, jajowody drożne.

Po tym zabiegu myślałam że będzie już górki, teraz już musiało się udać! Kilka cykli monitorowanych + Ovitrelle, ale efektu nadal brak. W lipcu 2015 decyzja o powrocie do kliniki i rozpoczęciu prawdziwego leczenia. Klinika nie prowadziła żadnej diagnostyki, tylko od razu inseminacja, a najlepiej in-vitro. Klasyfikacja: niepłodność idiopatyczna. Dla czystego sumienia zrobiliśmy 4 inseminacje, w tym 2 z CLO. Bezskutecznie.

To był moment w którym myślę, że osiągnęłam dno psychiczne, miesiące stresów, emocji, nadziei, porażek, sprawiły że przestałam cieszyć się życiem, nie miałam już wiary. Na początku 2016 podjęliśmy trudną decyzję o IVF, kosztowało nas to sporo nerwów, ale już po podjęciu decyzji stałam się spokojniejsza. Rozpoczęliśmy od 2 tygodni na tabletkach antykoncepcyjnych, potem stymulacja Menopur + Orgalutran przez 11 dni, punkcja – 10 komórek, z czego powstało 5 zarodków. Przetransferowaliśmy jeden, bałam się transferu dwóch.

Cała moja historia nauczyła mnie pokory do życia, więc nie chciałam „przedobrzyć”, być zbyt zachłanna. Do mrożenia dotrwał 1 zarodek, który dzielnie na nas czeka.

Najtrudniejsze 2 tygodnie oczekiwania na wynik doprowadziły mnie do przekonania że na pewno się nie udało i że idzie okres. Płacz, depresja i poczucie porażki  a tymczasem beta sprawiła niespodziankę i pokazała wynik 76 w 11 dpt. Co dalej? Zobaczymy, oby ten cud został z nami na 9 miesięcy. Za chwilę kończę 30 lat, może to będzie mój najpiękniejszy prezent?

Moja historii nie jest nawet w połowie tak dramatyczna jak część tutaj opisywanych, ale psychicznie wyczerpała mnie całkowicie, stałam się innym człowiekiem, przestałam wierzyć w siebie, straciłam zainteresowania, znajomych, nie dbałam o swój rozwój zawodowy, no bo przecież „zaraz mogę być w ciąży”, ciągłe wizyty u lekarza wymagały logistycznych akrobacji w pracy.  Cieszę się że jest takie miejsce jak blog Izy dzięki któremu w najgorszych momentach odzyskiwałam wiarę że warto walczyć i nie poddawać się po pierwszych porażkach. Wpadłyśmy w statystyczną pułapkę niepłodności, ale wierzę, ze można się z niej wydostać.

*
Wasze historie

Jeden komentarz

  1. Ola…nawet nie wiesz jak bardzo trzymam za Was kciuki… ja też straciłam cześć siebie po moich przygodach, już nie potrafię śmiać się tak jak kiedyś i cieszyć tym co mam… Na razie żyje w mroku ale mam nadzieję, że znajdę kiedyś światełko w tunelu i to nie będzie rozpędzony pociąg…
    Daj znać kiedyś co u Was słychać…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *