Co się dzieje w mojej głowie?!
Staramy się o dziecko kilka lat. Nie ma dnia, żebym o tym nie myślała. Życie układam pod to dziecko-widmo. Nie mieniam pracy – bo teraz mam umowę na etat i może się przydać. Nie planuję dalszych wakacji – bo a nuż będę w ciąży i będę się źle czuła. Wpieprzam kwas foliowy – zjadłam już tego ciężarówkę. Z szafy wysypują mi się za duże swetry – bo przecież jeszcze mogą się przydać…
Leczenie, hormony, inseminacje, już nie chce mi się o tym pisać, na początku mi się chciało, ale to wszystko podobne do siebie, przebiega z taką samą nadzieją i takim samym rozczarowaniem, między pracą a pracą. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, aż strach pomyśleć, do jakich rzeczy człowiek przywyka.
I teraz jestem nienormalna. Za nami kolejna inseminacja – wczoraj. Nie przespałam nocy, bo kiedy wyobraziłam sobie, że może właśnie teraz, właśnie w tej sekundzie TO się dzieje, że w końcu plemnik spotyka się z komórką jajową – nie chciałam nic przegapić, nie mogłam usnąć. Ale też z innego powodu…
Zaczęliśmy po ciuchu, nieśmiało jeszcze, planować podróż. Duża wyprawa – duża w sensie kondycyjnym i surwiwalowym. Rowery, namiot albo spanie pod gołym niebem, gdzie nas oczy poniosą. Marzę o niej od jakiegoś czasu, teraz zaczęliśmy ostrożnie rozglądać się za niezbędnym sprzętem. Może za miesiąc? Może w czerwcu? Oglądam sklepy. Okazyjna cena. Kupić? Kupić… Po raz pierwszy w życiu chyba pomyślałam – a niech to się jeszcze odwlecze… Niech się jeszcze nie uda…
Jestem dorosła. Jestem świadoma, że nie ma kary za złe myśli, za zaklinanie i odklinanie rzeczywistości. Jestem świadoma, że nie czuwa nade mną opatrzność, która osobiście wynagrodzi mnie za starania, ukarze za bluźnierstwo w myślach.
Ale jakoś tak wstyd przed sobą… Za te kiełkujące we mnie czarne fasole…