Co ważniejsze? Geny czy cel jakim jest dziecko?
Po ostatniej próbie zostało mi 5 zamrożonych komórek jajowych. Mój mąż nie zgodził się na zapłodnienie ich nasieniem dawcy. Obydwoje jesteśmy zdrowi, stwierdzona niepłodność idiopatyczna. W toku kolejnych procedur zostaję zdiagnozowana jako poor responder, mimo, że rezerwa jajeczkowa wygląda dobrze. Za mną trzy próby ministerialne, tylko raz dochodzi do transferu jednego, słabo rokującego zarodka. Lekarz przedstawia mi inne możliwości do rozważenia – dawstwo komórki, adopcja zarodka. Uważa, że ze względu na mój wiek (wtedy 40 lat) i brak prawidłowej odpowiedzi na stymulację są małe szanse na dziecko z moich komórek. Na razie nie przyjmuję tego do wiadomości.
Kolejna próba w Białymstoku, u specjalisty zajmującego się kobietami, które słabo odpowiadają na stymulację lekami. Transfer dwóch zarodków. Nieudany. Mimo rozpaczy w sercu staram się myśleć racjonalnie co dalej. Wiem, że z moim mężem nie przejdziemy procesu adopcyjnego, każde podejście do In vitro też kończy się awanturą, że on nie chce żadnego dziecka i widocznie tak miało być. Trzeba się z tym faktem pogodzić. Jest kompletnie niewspierający. Czuję się samotna z tym wszystkim, jednak wiem, że w tej sprawie dla mnie nie ma kompromisu – nie wybaczę sobie, jak nie spróbuję wszystkich opcji.
Zmieniam klinikę na inną. Lekarz nie wprost, ale potwierdza diagnozę poprzednika. Proponuje nam podejście na naturalnym cyklu – kolejna loteria, na której nie chcę już chyba grać. Mój organizm się trochę buntuje – robią mi się polipy w macicy, jeden po drugim. Poddaję się histeroskopii. Leki i kolejne punkcje nie są obojętne dla organizmu. Mój krzyczy, że chyba ma dość, a psychika powoli wysiada. Z kasą też krucho. Nie mogę się w nieskończoność zadłużać.
Zadaję sobie pytanie – co jest dla mnie ważne? Geny? Czy celem jest dziecko? Dla mnie odpowiedź jest prosta. W d.. . mam geny, mój mąż, niestety nie. Decydujemy się na adopcję komórki.
Czas oczekiwania – do 6 miesięcy. W Nowy Rok dzwoni do mnie moja przyjaciółka i mówi, że po konsultacji ze swoim mężem zdecydowała się oddać mi swoje komórki. Podchodzę do tego z dużą rezerwą, pytam, czy na pewno wie, co chce zrobić i jakie to niesie ze sobą konsekwencje. Ona na to, że jest XXI wiek i trzeba iść z postępem. Mówię o tym mojemu mężowi. Czy to aby na pewno dobry pomysł? Co będzie jak się uda – genetycznie dziecko mojego męża z moją przyjaciółką… No ale raz kozie śmierć. Przyjaciółka bardzo źle znosi stymulację, krótki protokół, codziennie lądujemy w klinice. Jest zagrożenie, że stymulacja zostanie przerwana z powodu jej stanu zdrowia. Na szczęście wszystko kończy się dobrze. Zostaje pobrane od niej dwadzieścia dwie komórki, z których przeżywa siedemnaście. Dziesięć zapładniamy nasieniem męża. Dwie oddajemy do adopcji. Pięć zostaje zamrożonych. Do stadium blastocysty dotrwały dwie. Do transferu nie dochodzi z powodu nieoczekiwanego krwawienia u mnie. Musze odczekać. Jednak i ten transfer kończy się porażką.
Mimo wszystko nie poddaję się. Staram się przekonać męża do zapłodnienia części komórek nasieniem dawcy. Łatwo nie jest. Idziemy pokłóceni do kliniki. On podpisuje wszystkie papiery, łącznie z możliwością adopcji zarodka, abym tylko już wreszcie dała mu spokój. Gorzka pigułka dla mnie do przełknięcia i potwierdzenie, że jestem z tym wszystkim nadal sama. Również finansowo.
Wrzesień 2015. Idę do kliniki. Sama. Z lekarzem wybieramy dawcę. Ustalam, że 3 komórki zapłodnią nasieniem męża, a 2 nasieniem dawcy. Z 5 zamrożonych komórek przeżywa jedna. Decyduję się na zapłodnienie jej nasieniem męża. Rozmawiam z lekarzem i mówię mu, ze w takiej sytuacji jednocześnie decyduję się na adopcję zarodka. Lekarz jest bardzo sceptyczny, odradza mi takie rozwiązanie. Nie praktykuje się czegoś takiego jednocześnie – to precedens. Ja jednak się upieram i stawiam na swoim. Mam transfer dwóch zarodków –1 z komórką dawczyni i 1 adoptowany. Nasza córka rodzi się przez cesarskie cięcie w maju 2016. Jest idealna. Obydwoje kochamy ją nad życie. A czyje ma geny? Kogo to obchodzi?
Niesamowita historia! A ile w niej bólu, cierpienia, rozczarowania i jednocześnie nadziei…. K. jesteś bardzo silna, podziwiam Twój upór i siłę w dążeniu do celu. Będziesz motywacja dla niejednej z nas, dla tych, które myślały, że nic więcej nie da się juz zrobić….
Gratuluję finału 🙂 jest rewelacyjny, cudowny i chyba nie można by wyobrazić sobie lepszego zakończenia 🙂 Super, że opisałas swoją historię 🙂
K., Twoja historia robi wrażenie! Wygrałaś wojnę Dziewczyno, jesteś mega silną osobą, że przy takich przeciwnościach losu się nie poddałaś. Gratuluję Córeczki 🙂 Niech już wszystko Ci się układa po Twojej myśli !
O Matko i Córko, ile przeszłyście. Cudowna historia. Z tego wynika że mąż to się chyba broń przed bólem strachem.