Zaczęło się od wielkiej i dość szalonej miłości. Trzy miesiące od pierwszej randki zaręczyny, a miesiąc później decyzja- chcemy mieć dziecko. Wariaci, co? Zaszłam w ciążę za pierwszym razem, w pierwszym cyklu, to jasne, ale ZA PIERWSZYM bez zabezpieczenia w ogóle!
Wszystko wydawało się być ok, cieszyliśmy się ciążą przez ok miesiąc, aż pewnego dnia zaczęłam wymiotować, bolały mnie barki, po kilku godzinach męczarni wezwano do mnie pogotowie. Ich diagnoza… Zawał (miałam 25 lat!), zabrali mnie na sor, gdzie przez 16 godzin leżałam z podejrzeniem niedrożności jelit itp. Od wjazdu tam krzyczałam, żeby uwazali, co mi dają, bo jestem w ciąży… Dopiero po gigantycznej awanturze, którą zrobila tam moja mama zrobiono mi usg. I wtedy okazało się, że leżę od poprzedniej doby z pękniętym jajowodem, ciążą pozamaciczną i jamą brzuszną pełną krwi. W biegu wieźli mnie wózkiem do instytutu matki i dziecka (leżałam w szpitalu na woli, on jest zbudowany z wielu małych pawilonów na terenie parku, a obok jest instytut). Pamiętam tylko, że strasznie płakałam, kiedy mnie tam wieźli z żalu nad tym dzieckiem. I ten ból na stół trafiłam z zanikającym pulsem. Byłam już bardzo bardzo blisko tamtej strony. Minuty i nie było by mnie tu. Straciłam jajowód, bardzo dużo krwi…
Kiedy otworzylam oczy, najpierw zapytałam, czy jeszcze będę mogła mieć dzieci. Tylko to się liczyło. Po tym właśnie pisałam skargę, pamiętasz Iza, pisałam Ci o tym. Kiedyś jeszcze zapytałam mamę, czy dziecko żyło, kiedy je „sprzątali” z tym bałaganem w brzuchu. Powiedziała, że nie, mam nadzieję, że miala rację… Pewnie nawet nie znależli tego zarodeczka w tej krwi i masakrze rozerwanego jajowodu… Wiem, że to była dziewczynka, nie badałam tego, ale wiem, dalismy jej z mężem imię i do tej pory o niej rozmawiamy czasem. Byłaby w maluchach w przedszkolu w tym roku
Jak doszłam do siebie (a trwało to fizycznie kilka miesięcy, bo byłam strasznie pocięta, nie było czasu na laparoskopię), wzięliśmy ślub. I wróciliśmy do starań, na początek pełni nadziei, no bo w końcu skoro wtedy się udało tak szybko. Cykl za cyklem mijał, a ja trwałam na karuzeli emocji, nadzieja, że się uda i zwierzęcy strach, że znów bedzie to ciąża pozamaciczna. I tak minęły nam trzy lata, okupione lekarzami, badaniami, ktore wychodziły u nas perfekcyjnie. Miotaliśmy się, zmienialiśmy lekarzy, ciągle coś badaliśmy… I staliśmy w miejścu, goniliśmy własny ogon.
Kiedy w lipcu 2013 zrobiłam hsg, poczułam, że dotarłam do kresu. Bolało tak strasznie i nic to nie dało. Trafiliśmy do invimedu, przypadkiem, bo mąż tam robił badanie nasienia i powiedział, że to spoko miejsce (a robil je tam, bo miał blisko z pracy). No i poszliśmy tam we wrzesniu, raczej z nastawieniem na leczenie przez specjalistę, a usłyszeliśmy, żeby powtórzyć badanie nasienia. Jak będzie ok, to in vitro, jak nie, to inseminacja. Ale on radzi in vitro, bo skuteczność duzo większa. No i poszlismy w to. Mimo przerażenia. Miałam tak strasznie dość tej niepewności i pisania palcem po szkle, a tu ktoś dał mi konkretny plan. Nie podchodziliśmy z programu, byliśmy w takim amoku, że nie chcieliśmy żadnych ograniczeń, No i w listopadzie ruszyłam z zastrzykami (miałam w październiku, ale dałam nam jeszcze miesiąc). W grudniu punkcja, w Mikołajki transfer.
No i mam z niego synka kończy dziś 7 miesięcy. Jeszcze śpi z tatą w łóżku, a ja piję kawę i do was piszę. Mamy jeszcze dwa mrozaki, które… są moją obsesją. Ciągle o nich myślę, codziennie, co więcej przeraża mnie myśl, że mogłabym zajaść teraz w ciążę naturalnie, bo one tam są i czekają. Chcę je zabrać jak najszybciej. To tyle naszej historii.
Kas, okropnie z tą ciążą pozamaciczną. Który był to tydzień? Nie byłaś jeszcze na USG potwierdzającym ciążę? Ze mną na sali były dwie dziewczyny z pozamacicznymi i miały tylko lekkie krwawienia i ból brzucha, a nie takie przejścia.
Super, że udało Ci się za pierwszym ivf. Ciąża była spokojna? Kiedy planujesz wrócić po mrozaczki?
I jeszcze na koniec o początku: my zamieszkaliśmy razem tydzień od pierwszej randki, a o dziecko staraliśmy się od pierwszego razu. Więcej jest szaleńców na świecie. 🙂
Kas, nie wariactwo (no dobra, może trochę hehe). U nas było baaardzo podobnie. Tj. zaręczyny po 3 miesiącach od 1 randki hehe. Decyzja o „niezabezpieczaniu się” jeszcze wcześniej (miesiąc po pierwszej randce, może mniej?). A starania „oficjalne” czyli z pomocą wykresów i innych pierdół miesiąc po zaręczynach… dziś jesteśmy małżeństwem od prawie 7 lat. Ale dziecka nigdy nie było.
Strasznie Ci współczuję tej ciąży pozamacicznej 🙁
Ale też gratuluję synka! 🙂
Kas, jesteś cudnym przykładem, że IVF może udać się za pierwszym razem:) No właśnie, a kiedy wracasz po śnieżynki?
Dziewczyny, przepraszam, że odpowiadam z opóźnieniem, ale nie wiediałam, że tu są komentarze!!!
Wężon, byłam na usg, ba, nawet na 3, prowadził mnie bardzo szanowany gin ze szpitala na Karowej. Dwa dni przed pęknięciem jajowodu dal mi nawet zdjęcie z usg, na ktorym wg niego był zarodek w macicy…
Ciąża byla w miarę spokojna, chociaż napatoczyło mi się nadciśnienie, ale takie do ogarnięcia. Duzo stresu mnie kosztowało, codziennie 4x mierzenie ciśnienia, leki, ale nie miałam skoków. Ani razu nie byłam w szpitalu, na poród pojechałam w dniu terminu (miałam się stawić na wywołanie, ale w nocy dostałam skurczy). Synka urodziłam dokladnie w terminie w piątek, w poniedziałek rano byliśmy jużw domu.
Po zarodki chcieliśmy w grudniu wrocić, ale mąż został z pracy skierowany na kolejne studia, nie ma go w domi prawie, więc przekładamy to na marzec, jak je skończy.
Cudna historia, dodaje skrzydeł.
świetny artykuł