Wężon

G. rocznik 77. Usunięcie przegrody 01.2010 -powikłane. Naturalne starania, potem wspomagane monitoringami 11.2010 – 06.2013. Podejrzenie zespołu Ashermanna (zrosty w macicy po zabiegach) i potwierdzenie diagnozy.

Usuwanie zrostów 02.2014, 10.05.2014 i 27.05.2014. Zrosty usunięte, wykrycie niedrożnych jajowodów. 07.2014- zgłoszenie się do programu inf. Wątpliwości do kwalifikacji ze względu na cienkie i nierówne endometrium. 10.2014- wreszcie kwalifikacja;

21.11.2014 – start stymulacji;

03.12.2014 – punkcja – pobrano 7 komórek, 7 się zapłodniło, 1 zmutowała, 6 prawidłowych zarodków;

05.12.2014 – transfer 2 zarodków; zamrożony 1;

17.12.2014 – beta 324; 29.12.2014- pierwsze USG – zagnieździły się oba zarodki; 23.02.2015 – USG genetyczne – wad nie stwierdzono, dzieci rozwijają się prawidłowo;

01.03.2015 – odejście wód z jednego płodu, zakażenie organizmu; 04.03.2015, 19:00 – farmakologiczna indukcja poronienia, zakończona porodem 05.03.2015 o 4:45 rano. 01.04.2015 – wizyta w klinice w celu omówienia dalszych kroków;

??? – kolejne podejście do ivf.

*
Wasze historie

50 komentarzy

  1. WĘŻON Ty wiesz, że mnie jest strasznie przykro. Jeszcze niedawno wymieniałyśmy się obawami co do ciąży i Twoja historia z tą ciążą tak się fatalnie zakończyła. Następna ciąża przebiegnie bezproblemowo i mam nadzieję, że szybko w nią zajdziesz :* Wysyłam CI zarazeczki ciążowe ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~. Życzę CI dużo siły i wytrwałości

  2. Jak to było z tą Twoją przegrodą? Czemu powikłane? Może czegoś nie doczytałam, za co przepraszam 🙂 Zespół Ashermanna – potwierdzone jakim badaniem ? I skąd pomysł/podejrzenie, że możesz mieć coś takiego.

    Ściskam gorąco i daj znać po wizycie.

    1. Kasiu, nie ma za co przepraszać. Można zapomnieć w takiej masie komentarzy. Trudno przeczytać i zapamiętać wszystko. Zresztą o przegrodzie dokładnie u Izy nie pisałam, na początku u Promesy się udzielałam.
      Teraz pod swoimi stronami będziemy mogły odpowiadać na wszelkie pytania i wątpliwości.

      Z przegrodą było tak:

      Przed ciążą nikt nie wspominał o przegrodzie. Miałam wiele USG i nigdy taki pomysł nie padł. W 25 tyg. odeszły mi wody, w 27 tyg. urodziłam. Cesarka była bardzo trudna – nagła, bo Laura już zaczęła się wypychać, wystawiała rękę na świat (w wypisie mam: wypadnięcie części drobnych), a do tego bez wód – czyli dziecko zaraz pod skórą, ostrożnie trzeba ciąć.
      Dzień czy dwa po porodzie przyszła do mojej sali młoda lekarka, przedstawiła się, powiedziała, że asystowała przy moim CC i według niej mam przegrodę macicy, co mogło spowodować pęknięcie pęcherza płodowego. Operator nie zgodziła się na wpisanie tej diagnozy do wypisu, ponieważ moja macica była nieduża, nie było czasu się przyglądać i jest to tylko domniemanie. Ona jest prawie pewna i radzi mi, żebym to sprawdziła, jeśli myślę o kolejnych dzieciach. Następnym razem mogę nie mieć tyle szczęścia i urodzić jeszcze wcześniej.
      Poczekałam ok. 6 miesięcy aż się wszystko po CC wygoi i zgłosiłam się do szpitala z prośbą o diagnostyczną histeroskopię ze względu na podejrzenie przegrody. Profesor nie był przekonany, ale zakwalifikował mnie w celach naukowych – żeby stażyści mogli zobaczyć jak to wygląda.
      Równo rok po porodzie stawiłam się w szpitalu. Miała być histeroskopia, a po narkozie obudziłam się z drenami w brzuchu. Profesor wyjaśnił, że była masywna przegroda i podczas jej usuwania doszło do perforacji ściany macicy. Musieli wejść laparoskopowo i ratować sytuację.
      Odczekałam kolejne pół roku i zaczęliśmy starania. Mój lekki niepokój budziło to, że od momentu operacji zaczęłam mieć bardzo skąpe okresy. Takie, że czasem okres znaczył kilka plamek na wkładce.
      Powiedziałam o tym ginekologowi, ale nie przejął się tym. Ponieważ parę cykli przeszło bez efektów, robiłam monitoringi i stymulacje clo. Owulacja była, endometrium dość cienkie, ale w granicach normy wg. niego, za każdym razem słyszałam, że następny raz zobaczymy się w ciąży.
      I tak minęło trzy lata od operacji. Przynajmniej rok zmarnowany, przez te jego „wszystko w porządku”. Na szczęście uznał, że to już za długo bez efektów i skierował mnie do koleżanki zajmującej się niepłodnością.
      Już na pierwszej wizycie wiosną 2013 nie spodobało jej się moje endometrium. Powiedziała, że jest zdecydowanie za cienkie i nierówne, tylko miejscami narasta i to słabo. Jak powiedziałam o praktycznym braku miesiączek – to uznała, że mamy winowajcę. Sprawdziłam jeszcze poziom estradiolu, bo to on odpowiada za narastanie endometrium, był w porządku. Brałam estrofem, żeby sprawdzić, czy stymulowane endometrium urośnie lepiej, ale różnicy nie było. Sprawdzałyśmy je oczywiście w różnych fazach cyklu. I tak latem 2013 dostałam skierowanie na histeroskopię z podejrzeniem zespołu Ashermanna. Termin miałam na październik, ale musiałam przełożyć. Pierwsza histeroskopia odbyła się w lutym 2014 i wykazała masywne zrosty w macicy, potwierdzając zespół Ashermanna. Część zrostów uwolniono i zakwalifikowano mnie do kolejnej histeroskopii. Odbyła się na początku maja 2014. Niestety tym razem tylko weszli i wyszli, bo ze względu na masywność zrostów istniało duże ryzyko perforacji ścian macicy i zalecono kolejny zabieg za 3 miesiące z asystą laparoskopu. Tutaj tata użył znajomości, wybadał, gdzie najlepiej robią takie rzeczy, w połowie maja pojechałam na konsultację, lekarz uznał, że jestem w dobrym zdrowiu, narkozę wytrzymam, tym razem nic nie grzebali, więc nie musi się tyle goić, złapał za telefon, ustalił kto kiedy ma urlop, a kiedy inne zobowiązania, coś zapisał i po rozmowie zapytał mnie, czy chcę przyjść na operację w przyszły wtorek. I tak laparoskopię miałam jeszcze w maju, dwa tygodnie po histeroskopii.
      Po zabiegu lekarz przyszedł z dobrą i złą wiadomością: zrosty uwolniono, macica jest nieduża, ale odtworzono rozmiar wystarczający dla ciąży, ale niestety oba jajowody są kompletnie niedrożne. W ogóle nie widać ich ujścia do macicy i pozostaje mi tylko ivf, jak trochę odpocznę.
      I w ten sposób doszłam do etapu, w którym złapałam za telefon i w połowie lipca 2014 zadzwoniłam do klinki umówić się na rozmowę w sprawie rządowego programu.

      1. Odpowiedź wyczerpująca 🙂 Dziękuję. Pytałam, bo jak czytam te nasze historie to mam jak studenci medycyny na pierwszym roku 🙂 Niby wiem, że zrostów nie ma, endometrium ok, ale jak się tak naczytam i jeszcze nie znam szczegółów to w głowie zapalają mi się kolorowe lampki 🙂 Mój „miejscowy” ginekolog jak mnie widzi to się za głowę łapie i pyta „Czego znowu przyszła” 🙂 A ja przewrażliwiona po CIN III co miesiąc robiłabym cytologię i zaglądała do środka czy wszystko jest OK. Ostatnio mnie wygonił i powiedział, że mam przyjść w ciąży 🙂
        A tak z innej beczki to całkiem sprawnie idzie ten program rządowy jak na coś, co wymyślił minister 🙂 Razem z mamą się naczytałyśmy i nasłuchałyśmy, że kolejki, że ograniczona liczba osób, że ciężko, a tu hop siup i do roboty 🙂

        1. Kasiu, z tą pokusą zaglądania to się trochę opanuj.
          Zapytałam po poronieniu, co mam robić ewentualnym następnym razem? Posiewy co tydzień?
          A oni na to, że każdy kij ma dwa końce. Takie dłubanie może podrażnić szyjkę i ją np. skrócić. Do tego nic nie jest do końca sterylne. Miałam przez ostatnie lata w sobie tyle razy głowicę USG, że też nie wiadomo, czym mnie mogła poczęstować.
          Jak znaleźć ten złoty środek?

          Mam wrażenie, że program rządowy idzie aż za sprawnie. Jest ilość kosztem jakości. Czułam się jak na taśmie produkcyjnej.
          Jak zużyję 3 stymulacje, to pójdę jeszcze płatnie i sprawdzę różnicę. 🙂

          1. Dlatego mnie ginekolog z gabinetu wygania 🙂 Złotego środka nie znajdziemy, bo się nie da 🙁

            Z tą taśmą produkcyjną to chyba już od jakiegoś czasu tak jest. Znam kilka par, które skorzystało z IVF przed programem i też się tak czuli. Jest nas chyba za dużo niestety, żeby do każdego podejść indywidualnie. Trochę to smutne, ale cóż. Ważne, żeby się nam wszystkim udało – najlepiej bez sprawdzania jak to jest „za odpłatnością” 🙂

  3. Przykro mi z powodu straty dzieciaczków. Jeśli mogę zapytać, to czy z Laurą wszystko w porządku skoro urodziła się tak wcześnie? Zapłodniło się u Was 6 zarodków, dwa podali a 1 zamrozili, a co z pozostałymi 3? I czemu podali dwa, skoro macica nieduża? Życzę abyś tym razem doczekała upragnionego dzidziusia 🙂 Ja kiedyś opiszę swoją historię, na razie brak czasu z powodu udanego ivf, ale jak skończę karmić to podejmujemy kolejne starania i tym razem może już nie być tak kolorowo 🙂

    1. Laura jest zupełnie zdrowa. I to bez wysiłków – na początku chodziłam z nią na rehabilitację ruchową, tak na wszelki wypadek, a potem nic. Nie ma żadnych śladów wcześniactwa, nie musieliśmy walczyć o jej rozwój.
      Teraz lekarz w szpitalu powiedział, że cuda nie mogą zdarzać się ciągle. Jeden cud w domu mamy i trzeba się nim cieszyć, nawet jak więcej się nie uda.

      Zarodki były podawane bardzo wcześnie, w 2 dniu po punkcji. Z pozostałych czterech do blastocyty dotrwał tylko jeden. To chyba nic niezwykłego? I tak niezła skuteczność. Niektórym z 20 komórek 3 zarodki zostają.

      Dlaczego podali dwa? Przypuszczam, że z powodu taśmowego podejścia. W tym wieku się tak daje i już. Nie drążyłam, bo tak szybko to poszło, pierwszy raz, myślałam, że się znają. Teraz myślę, że nikt nie pochylał się nad moim przypadkiem. Nadaje się do ivf, ma 37 lat, to dajemy dwa.

      1. Dzięki za odpowiedź. U mnie po roku naturalnych starań stwierdzono niedrożność obu jajowodów i do tego małą dwurożną macicę, zespół policystycznych jajników. Moja gin skierowała nas na ivf. Pamiętam że padło pytanie ile zarodków chcę mieć podane, chciałam jeden ze względu właśnie na niewielką macicę, bo się obawiałam, że nie rozciągnie się na większą ilość dzidziusiów. Zresztą przez całą ciążę strasznie się bałam tego, żeby ta macica nie ograniczała rosnącego dziecka, żeby nie urodzić za wcześnie. Dała radę urodziłam w 39 tyg. sporą córeczkę.

        1. Napisałaś, że pytali ile chcesz. Czyli dopuszczali podanie dwóch, tym samym sugerując, że to bezpieczne.

          A to w końcu nie ja jestem lekarzem, nigdy wcześniej nie miałam ivf i nie oglądałam tysięcy macicy. I ja mogę się zastanawiać pod kątem tego, czy jestem gotowa na wychowywanie bliźniaków, a nie czy to jest bezpieczne.

  4. Wężon, kochanie, umówiłyśmy się kiedyś, że jak będę u siebie w klinice, zapytam dla Ciebie o procedurę przeniesienia w programie.
    Mam złe informacje 🙁
    Klinika przyjęła już 100 proc. pacjentów, na które miała dofinansowanie, w tej chwili nowe przyjęcia są wstrzymane 🙁

    1. Dzięki za wiadomość. W tej chwili to znaczy jak długo? Mają 100% pacjentów na to półrocze, rok, do końca programu?
      Nie martwi mnie to zbytnio. Tak z ciekawości myślałam o zmianie. Myślę, że w programie wszędzie traktują nas trochę zbyt standardowo. I tak drugą stymulację chcę tu gdzie jestem, może trzecia nie będzie potrzebna?

  5. Już po wizycie. Tak jak mówił rozsądek, mam odczekać 3 miesiące, to minimum. Mam się pokazać pod koniec majowego cyklu, żeby transfer zrobić w czerwcu. Trochę mi smutno, bo miałam maleńką nadzieję na próbę w maju.

    Usłyszałam, że to dziwne, nietypowe i wyjątkowe. To za wczesny tydzień na sprawy septyczne i na to, żeby było za ciasno. Nic nie można powiedzieć na pewno, ale kolejna teoria jest taka, że z nieznanych przyczyn wody lekko się przesączyły, pewnie tego nie zauważyłam (o co nietrudno przy Lutinusie), bakterie sobie weszły, rozmnożyły się wewnątrz pęcherza płodowego, a on pękł jak już było bardzo niedobrze.
    Brzmi sensownie, ale martwi mnie. Bo jeśli z Laurą było tak samo, to może wskazywać na jakąś wadę. No cóż, teraz tego nie rozstrzygnę, na pewno podejdę do kolejnej próby, ale po kolejnym poronieniu z tego powodu odpuszczam.

    W ogóle jest w szoku, bo dr R. z nami normalnie rozmawiał. Z dziesięć minut chyba. Porównując do poprzednich wizyt, to wyrobił tygodniową normę rozmów. Może nieszczęście i nietypowe przypadki go otwierają. 😉

    Teraz mam nic nie robić, żadnych badań, tylko kwas foliowy łykać i odpoczywać.
    Łatwo się mówi. Ja nie odpoczywam, tylko się starzeję każdego dnia. Czas dla niepłodnych kobiet płynie inaczej. Czuję się taka stara, wszystkie ciężarne wokół są młodsze.

    1. Ty jesteś ziarno, a ja jestem podatny grunt. Zabiłaś mnie tekstem: Ja nie odpoczywam, tylko się starzeję każdego dnia.

      Wężon, chcesz czy nie, ten czerwiec nadejdzie, pewnie szybciej niż wolniej, chociaż boleśnie Cię rozumiem. Ale nadejdzie, i dla CIebie i dla mnie… 🙂

      1. Wiem Izuś, że całkiem szybko nadejdzie ten czerwiec.
        I tu jest kolejny problem: moje rozdarcie. Z jednej strony chciałabym żeby było to już, a z drugiej nie chcę, żeby ten czas tak szybko płynął.
        Ja zaczynam boleśnie odczuwać upływ czasu, a niepłodność tylko to wzmaga. Z każdą chwilą jesteśmy bliżej śmierci, nie chcę by te chwile zbyt szybko płynęły. I tak, co się obudzę w poniedziałek zasypiam w piątek.

  6. ~Wężon – wyjęłaś mi słowa z ust , że czas dla niepłodnych płynie inaczej..
    Tak bardzo żałuję, że po urodzeniu Niny nie podjęliśmy prób starania się o kolejne dziecko. Tyle miesięcy straconych szans, zmarnowanych pęcherzyków. Jak to powiedział jeden z lekarzy – jestem młoda, ale moje jajniki są już w wieku emerytalnym 🙁

  7. Wezon – zaszokowalas mnie historia o Dr R! Absolutnie wyrobił normę wypowiadanych zdań na tym waszym spotkaniu. Współczuje innym dziewczynom które trafia do niego w tym tygodniu – na migi będzie je kierował na fotel. 🙂

  8. Byłam wczoraj, 8 kwietnia, na kontroli i niestety martwa cisza. Endometrium lichutkie, jajniki śpią, nie ma nawet śladu pęcherzyka, który mógłby rosnąć. Czyli okres przesuwa się w nieokreśloną przyszłość. Jak w ciągu miesiąca nie dostanę, to mam przyjść znowu, będziemy wywoływać. Czy jedna rzecz nie może być normalnie? Nie może mi trochę ten organizm odpuścić?

    Do tego lekarz zalecił w razie następnego razu wspomaganie się probiotykami, czyli lactovaginal. I cały wieczór myślałam, czy gdybym profilaktycznie go używała w ciąży, to uniknęłabym tego, co się stało. Takie myśli są najgorsze.

    Te wyrzuty sumienia w połączeniu z niepewną przyszłością potrafią zepsuć humor.

    1. Wężon, myślenie „co by było gdyby” to najkrótsza droga do piekła, jakie można sobie samemy zgotować.
      Gdybyś wiedziała, że się poślizgniesz, to byś sie zawczasu położyła.
      My mamy swoje plany, ciało swoje, zawsze coś. Psioczę z Tobą na Twoje endometrium i jajniki, ale obie wiemy, że im trzeba ustąpić…
      Nie doprowadzaj się wyrzutów sumienia, bo zwariujesz. To nie była Twoja wina, nic nie mogłaś zrobić.
      Ściskam CIę mocno, może wycisnę coś z jajnika… 🙂

    2. Wężon, jak to mówi mój tato – i ma chłop rację – myśl do przodu.
      Nie wiem, czy probiotykami i dobrymi bakteriami zapobiegłabyś nieszczęściu. Ale na pewno warto spróbować teraz. Jak pisałam – u mnie był zestaw: lactovaginal (2x dziennie – wydałam fortunę na niego) mój dr nie wierzy w te doustne, ja w sumie też; dwukrotne leczenie antybiotykiem (bez skutku), i potem poszłam już tylko w naturalne rozmnażanie bakterii dobrych – lactovaginal właśnie, ale też raz w tygodniu taki żel z kwasem mlekowym na zmianę z takimi kapsułkami dopochwowymi z witaminą C, które zakwaszają środowisko, więc nie sprzyjają rozwojowi bakterii. Jak mi się nazwa przypomni, dam znać. Oprócz tego jadłam dużo kiszonek, jogurtów naturalnych, mało słodyczy. Brałam sporo witaminy C i Citrosept (czy jakoś tak – taki w kroplach). I jakoś to działało, bo posiew robiłam raz w miesiącu (serio) i wzrost b. obfity spadł mi do „pojedynczy”. I pojawiło się sporo tych dobrych bakterii.
      No i te papierki Ci polecam. Niby pierdoła, ale ponoć naprawdę wykryjesz nimi przynajmniej cieknące wody. Ja się czułam nieco spokojniej, a bywało, że jak mi coś pociekło, to sprawdzałam i parę razy dziennie…

    3. Aha – jeszcze jedno – jakby co to ja kroi (udane) miałam na kompletnie sztucznym cyklu. Endometrium miało zero, zero pęcherzyka, nic. Nie chciał mi w ogóle ruszyć cykl po nieudanym in vitro. Dr dał mi estrofem i bardzo dobrze zareagowałam, ładnie urosło endo. Nie miałam swojej owulacji i to nie przeszkodziło.
      Piszę, bo nie każdy wie, że tak też można.

  9. Strasznie mi przykro Wezon, dopiero dzis przeczytalam. Ja tak sobie mysle ze jak urodze bede miala 35 lat, po roku czyli byc moze jak bede miala 36 postaramy sie o kolejne a byc moze nie bedziemy sie starac. Wszystko zalezy od tego jak przejde ta ciaze, czy urodze zdrowe dziecko, czy bedzie nas stac na kolejne itp. Tak marzylam o tym pierwszym ze moze mi ono w zupelnosci wystarczy. Nie wiem co bedzie za rok lub dwa, nie chce gdybac. Skupiam sie na tym co jest teraz. Byc moze nie bedzie juz drugiego cudu, wiec ciesze sie tym ktory teraz rozwija sie w moim brzuszku.
    Sciskam x

  10. Na razie powoli do przodu, jest nadzieja na druga próbę.
    13 maja byłam na wizycie i możemy robić transfer w najbliższym cyklu. Czekam na @ i biorę estrofem 3×1. 12dc kolejna, decydująca wizyta. Trzymajcie kciuki.

  11. No to jesteśmy dalej, ale wcale nie jest lepiej. Wyboje wcale się nie kończą. Na horyzoncie nie widać prostej drogi.

    Ostatnie miesiące w porządku wyglądają tak (jak sobie zapiszę, to się kiedyś nie pogubię):

    1. Po wizycie 8 kwietnia, u lekarza ze szpitala, na której wszystko śpi idę 15 kwietnia na wizytę do standardowej ginki. Nie robimy USG, mówię o tym z 8 kwietnia, dostaję receptę na luteinę i skierowanie na badanie hormonów ok. 21 dnia cyklu.

    2. Niespodziewanie 16 kwietnia dostaję plamienia/okresu, zanim nawet wykupię luteinę. Nie wiem, co o tym myśleć i co to właściwie było.

    3. 29 kwietnia idę na usg do ZG (zwykła ginekolog). Mówię o zaskakującym okresie. Stwierdza, że to było coś dziwnego. Ale kiedy zagląda jest pęcherzyk 1,3 cm i endometrium 6 mm, czyli wygląda, że to jednak był początek nowego cyklu. Hormony mam jednak zrobić w następnym cyklu, nie tym niepewnym.

    4. 13 maja idę pełna optymizmu do kliniki, w końcu coś się dzieje we mnie, endometrium daje radę. Lekarz nie mówi czemu pyta, ale coś z niedowierzaniem stwierdza, że to końcówka cyklu. Coś mi się teraz wydaje, że endo było za cienkie. Pozwala jednak podchodzić do crio w najbliższym cyklu, jednak w cyklu z estrofemem, nie na naturalnym. Brać go od 2 dc i zgłosić się na wizytę 12 dc.

    5. 17 maja przychodzi okres, niestety bardzo, bardzo skromny, co mnie niepokoi, bo wiem, co to może oznaczać. Jednak pełna optymizmu zaczynam grzecznie łykać estrofem i odliczam dni do wizyty.

    6. 27 maja idę znowu do ZG, pobiera cytologię, dostaje skierowanie na badania krwi, bez USG wszystko wygląda ładnie; wyniki morfologii bardzo ładne, hemoglobina po raz pierwszy w życiu 13, CRP 2, wszystko w normie. Jestem zdrowa i mogę dawać nowe życie. Umawiamy się, że jeśli po wizycie w klinice okaże się, że transfer teraz, to przyjdę na posiew z kanału szyjki, żeby nie było niespodzianek. Jeśli coś się wyhoduje wezmę antybiotyk, ale badanie ma być jak najbliżej transferu.

    7. 29 maja pełna optymizmu idę na wizytę do kliniki. I tu cios obuchem w głowę. Endometrium nie rośnie, nie wiadomo, czy transfer w ogóle będzie możliwy, skoro nie ma reakcji na leki. Mam wziąć jeszcze więcej estrofemu i pokazać się za kilka dni.

    8. 2 czerwca już mniej optymistycznie nastawiona idę na kolejną wizytę do kliniki. Lekarz dziabie mnie głowicą po wszystkich kątach. Kiedy siadam przy biurku słyszę: nie wygląda to (chcę usłyszeć źle, endo ruszyło, próbujemy) dobrze, nic nie rośnie, obraz jamy macicy jest nieprawidłowy, kończymy ten cykl. Proszę zrobić histeroskopię i zobaczyć co się tam dzieje. O podejściu do crio nie ma mowy. Nawet nie umawia się, kiedy mam się pojawić. Po histero, ale pewnie najlepiej by było, gdybym w ogóle zniknęła.

    9. 3 czerwca – wczoraj udało mi się umówić na wizytę prywatną do lekarza ze szpitala (WL) na dzisiaj. Po pracy idę do niego, żeby też zajrzał i wydał opinię i może jakoś doradził z histeroskopią. W odwodzie mam też inne pomysły i kontakty na histeroskopie.

    Jak widać to nie koniec moich zmagań, będzie niestety ciąg dalszy. Czuję się jak w dniu świstaka. Jakbym cofnęła się o rok, tylko niestety metryka nie stanęła. Znowu operacja, odstęp, transfer.

  12. Wezon, ale mialas oecha z ta przegroda, ze akurat Tobie przytrafila sie perforacja w czasie operacji. Niestety, operacje na macicy niosa ze soba zawsze pewne ryzyko, i ktos smutna statystyke musi zbierac. Ten lekarz co mnie operaowal w miescie K. to wszystkie zabiego histeroskopowe robi pod kontrola usg, metoda transrektalna czyli…..usg w pupie w czasie opeacji, po to aby widziec, czy nie tnie za daleko i nje uszkadza tym samym miesnia macicy lub sie przez nia nie przebija, co mialo miejsce u Ciebie.
    W szpitalach powinni nas leczyc i nam pomagac, a tu niestety czasem zrobia wiecej krzywdy niz pozytku…
    Czy wiadomo skad wzielo sie zakazenie plodu u Ciebie?

    1. Bilbao, moje zakażenie to wielka tajemnicy istnienia. Taki antycud.
      Bakterii nie było tyle i nie były takie groźne, żeby spowodować coś takiego.
      Wszyscy lekarz się dziwią i odpowiadają: tak bywa, nie wszystko da się wyjaśnić.
      Może któryś worek przeciekał i bakterie sobie weszły, swobodnie się mnożyły i potem jak worek pękł to się rozprzestrzeniły? Ale wtedy dlaczego przeciekał?
      Bo jakimś kolejnym cudem tarły o siebie w niekorzystnym ułożeniu? Może mam jakąś rzadką wadę genetyczną powodująca słabość błon i tyle? Nigdy się nie dowiem, dlaczego straciłam dzieci i nigdy nie będę mogła zrobić nic, żeby za kolejnym razem temu zapobiec.

  13. Pora napisać, co działo się dalej. Niestety, jak do tej pory nic dobrego.

    Lekarz szpitalny w czerwcu 2015 potwierdza, że histeroskopia jest potrzebna, obraz USG nie wygląda dobrze. Wciska mnie do siebie na lipiec.
    Pod koniec lipca mam zabieg. Lekarz zadowolony, udało mu się usunąć kolejne zrosty i odtworzyć jamę macicy, niestety po ujściach jajowodów nadal ani śladu.
    Na miesiąc mam założoną spiralę, żeby wszystko ładnie się wygoiło i nie zarosło od nowa.
    Pod koniec sierpnia usuwam spiralę i we wrześniu idę do kliniki. Niestety, ani we wrześniowym, ani październikowym cyklu endometrium nie rośnie właściwie, transfer jest niemożliwy.
    Na listopad robimy przerwę, bo wchodzi ustawa i nie wiadomo, czy nie będzie jakichś przestoi, szkoda się faszerować estrofemem.
    28 października idę na wizytę do szpitalnego lekarza, zobaczyć jak moje endo, wychodzi, że całkiem niezłe i rośnie ładny pęcherzyk.
    1 listopada wchodzi w życie ustawa, 2 listopada mówią w radio, że moja klinika dostała pozwolenie na działanie. Szybciutko ustalam wizytę na 4 listopada, może jeszcze pęcherzyk nie pękł i uda się podejść na naturalnym. Niestety pękł, cykl stracony, ale endo rzeczywiście ładniejsze niż na cyklu sztucznym, w następnym spróbujemy na naturalnym.
    Pod koniec listopada endo jakoś tam rośnie, pęcherzyk też, ale jest jeszcze mały na czwartkowej wizycie. W poniedziałek już go nie ma. Pękł zanim dorósł.
    W cyklu grudniowym podobna sytuacja. Na przeszkodzie częstszym monitoringom stają święta. Przed świętami pęcherzyk jest mały, robię testy owulacyjne, nie wychodzą, a na następnej wizycie pęcherzyka już nie ma.
    I tak czwartym pustym cyklem kończy się rok 2015.

  14. I tak zaczynamy rok 2016, w którym wcale nie będzie łatwiej.
    W styczniu wyjeżdżamy na ferie, nie biorę estrofemu, tylko naklejam plastry estraderm. Może tak estrogeny lepiej zadziałają. Na ostatniej wizycie przed wyjazdem ustalamy, że nie będę przedłużać cyklu, pod koniec wyjazdu zacznę brać duphaston i od razu po powrocie zgłaszam się na wizytę. Jeśli endo będzie ok, to z marszu robię crio, a jeśli nie, to będę mogła szybko skończyć cykl. Oczywiście endo się nie postarało, kończymy cykl.
    Przez grudzień, styczeń i luty chodzę na akupunkturę. Też mi nie pomaga.
    W lutym sięgam po środek ostateczny – stosuję dopochwowo czopki z viagry. Może działają, bo endo osiąga wreszcie wymęczone 6,5 mm i lekarz decyduje się na transfer.

    Długo oczekiwane crio odbywa się 9 marca 2016. Równo w rocznicę mojego wyjścia ze szpitala po poronieniu. Myślę, że to taka ładna klamra, dalszy ciąg, do szczęśliwego zakończenia.
    W noc po transferze śni mi się, że idę na pierwsze USG potwierdzające ciążę, bojąc się, czy to nie będą bliźniaki. Lekarz mówi, że nie bliźniaków nie ma, są trojaczki.
    Budzę się z uśmiechem. Interpretuję to tak, że rodzeństwo przyszło zaopiekować się mrozaczkiem. Jakoś tak błogo mi się czeka na wynik. Pozytywny test wychodzi już 7 dpt. Beta 9 dpt pokazuje 78.
    W kolejnych badaniach beta przyrasta pięknie. Badam progesteron, bo jest malutki ok. 12, mimo duphastonu, luteiny i potem lutinusa.
    Pod koniec marca lekko plamię, pojawia się nawet odrobina krwi. Na wizycie 1 kwietnia okazuje się, że wszystko jest w porządku. Zarodek przyklejony tam gdzie trzeba, bije już nawet serduszko, a to dopiero 23 dpt.
    Zapisuję się na 11 kwietnia na wizytę do lekarza, który robił mi histeroskopię, bo u niego chcę prowadzić ciążę. Nic niepokojącego się nie dzieje, spokojnie czekam ten tydzień, zastanawiamy się, czy już się zacząć cieszyć.
    J. mówi, że jakby teraz nie wyszło, to on już nie chcę. Ja mówię, że zależy z jakiego powodu, jeśli nie znów przez moje wody, to chcę przynajmniej jeszcze jedną stymulację.
    Wizyta 11 kwietnia nie jest już taka miła. Zarodek jest, serce bije, ale coś trochę za wolno, zarodek trochę mały i ma jakiś dziwny kształt. Lekarz nie odbiera jeszcze wszelkiej nadziei, ale mówi, że nie może pogratulować i powiedzieć, że ciąża prawidłowo się rozwija. Jak zawsze trzeba czekać i przyjść znowu za 10 dni.
    Ale we wtorek robię betę, ona mi pokaże, co się dzieje. Wychodzi 17 200. Dużo za mało. Powinno być przynajmniej 40 tys. Już wiem, że ta ciąża się kończy. Na czwartek umawiam się na USG z abonamentu do przypadkowego lekarza – pierwszego wolnego.
    Potwierdza, że zarodek nie żyje.
    Odstawiam leki i czekam, czekam, czekam.
    Lekko plamię, ale naprawdę lekko, przez 3 tygodnie nic się praktycznie nie dzieje.
    Co parę dni latam na wizyty do lekarza szpitalnego. W końcu 3 maja dostaję tabletki na poronienie. Za wszelką cenę chcemy uniknąć łyżeczkowania i kolejnych zrostów.
    Zarodek wypada szybko, po dwóch godzinach od podania, po godzince lekkiego bólu, krwawieniu i średnich skurczach już jest po wszystkim. Nie krwawię po, znowu plamię. Niestety jakieś resztki zostały, czekamy aż się wydalą. I czekam i czekam. Po dwóch tygodniach znowu biorę tabletki, które nic nie zmieniają. Resztki są za małe, żeby takie prowokowane skurcze je wypchnęły, muszą same wylecieć. Parę razy mam epizody mocniejsze krwawienia na dzień, dwa, potem znowu plamienie. Za którymś razem resztki się wydalają.
    W końcu na początku czerwca jest czysto.
    Chyba 12 czerwca dostaję okres. Miałam się odezwać do kliniki od razu w pierwszym cyklu, żeby rzutem na taśmę zdążyć z drugą stymulacją w programie. Transfer możemy nawet przełożyć, ale żeby jeszcze za procedurę nie płacić. Niestety lekarz mówi, że jest za późno, zresztą teraz jestem wymęczona i lepiej poczekać.
    Program wymyka nam się z rąk.
    Do tego klinika przez cały lipiec i do 15 sierpnia ma remont. Nie ma punkcji i transferów, bo remontują laboratorium, na monitoringi można sobie chodzić.

    Lipcowy cykl bardzo mi się przeciąga. Dostaję okres dopiero 21 lipca. Przesuwam wizytę z 29 lipca na 8 sierpnia, bo miała być w drugiej fazie cyklu poprzedzającego stymulację, już po owulacji. Wszystko na wizycie wygląda OK, owulacja była, endo jest całkiem przyzwoite jak na mnie, zaczynamy w najbliższym cyklu.
    Myślę, że będzie to po 20, może ok. 25 sierpnia. Organizm po raz kolejny mnie zaskakuje. Zaraz po wizycie, w środę zaczynam plamić. Jestem w stresie, za wcześnie i za mało na okres, ale ja nie plamię tak sobie, co to w ogóle jest. Boję się, że stracę kolejny cykl. W czwartek leci mocniej i decyduję, że to okres. W piątek 12 sierpnia zaczynam stymulację. Przebiega szybko i sprawnie.
    24 sierpnia punkcja – 9 komórek, 8 dojrzałych, wszystkie się zapładniają.
    26 sierpnia transfer jednego zarodka. Zamrażają 3 dwudniowe, z pozostałych 4 żaden nie dotrwał do blastki.
    Na betę idę jutro, 7 września. Tym razem nie liczę na pozytywny wynik. Test w 10 i 11 dniu po transferze nie pokazał nawet cienia kreski. A mnie testy jeszcze nigdy nie oszukały.
    No cóż, nie może się udawać trzy razy z rzędu.
    Dużo niestety w tym moim tekście, na szczęście mam trzy mrozaczki.
    Tylko żebym znowu nie czekała pół roku na możliwość crio.

      1. Ten cykl naturalny, jeśli organizm pozwoli, to będzie crio. Jeśli nie, to następny cykl sztuczny, na estrofemie.
        Lekarz chciał cykl przerwy, wynegocjowałam próbę podejścia na naturalnym. niech organizm zdecyduje, czy chce, w tym miesiącu go nie zmuszam.

        1. Rozumiem. Poza estrofemem bierzesz cos jeszcze? Badasz progesteron przed transferem?
          Bo u mnie cała bateria leków, az do wyrzygania (Encorton 10mg, Progynova 3×1, Acard 2×1, Magnez 3000 dziennie, witamina D 5000 dziennie, od 5 dnia przed transferem progesteron dopochwowo 3x dziennie i w zastrzyku 1x, od 2 dnia przed transferem heparyna drobnoczasteczkowa 0,3). Przy czym to wszystko profilaktyka, nie mam żadnych szczególnych wskazań.

          1. U mnie niestety endo nie powiązane z poziomem estradiolu. Już wiele razy próbowaliśmy – pasienie się tabletkami nic nie zmienia. Ja po prostu mam takie endo, pogorszone jeszcze licznymi ingerencjami, nie z powodu niskiego estradiolu.
            Raz przy nieudanym podejściu do crio wypchnęliśmy estradiol do 3 tys. prawie, jak po stymulacji, a endo miało 5mm i koniec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *