Jesienią 2010 roku podjęliśmy decyzję o powiększeniu rodziny, chociaż o tym że bardzo pragnę zostać mamą wiedziałam dużo dużo wcześniej, a że spotkałam w końcu „tego” mężczyznę nie było na co czekać. Przekonana o tym, że za chwilę będę w ciąży zaczęłam snuć plany, przemeblowywać mieszkanie… Postanowiłam zrobić komplet podstawowych badań, które wyszły znakomicie, lekarz zasugerował kolejną wizytę jak już zobaczę 2 kreski. Staraliśmy się na luzie, mieliśmy w międzyczasie ślub na głowie… I tak minęły 2 lata. Kiedy moja irytacja sięgnęła zenitu postanowiłam poszukać lekarza który jakoś pomoże nam w tych staraniach skoro sami nie dajemy rady. Cykle bywały przeróżne, bywało że na miesiączkę czekałam nawet 90 dni. Trafiliśmy do pierwszego lekarza który prowadził nas przez kolejne 2 lata. Ten czas upłynął nam pod hasłem: stymulacje – rozczarowanie. Udało mi się dzięki temu dorobić kilku zbędnych kilogramów, a każda wizyta wprowadzała mnie w coraz większy dół bo lekarz sugerował zrzucenie tych kilogramów pakując we mnie kolejne hormony i sterydy.
W grudniu 2013 trafiliśmy do kliniki. Pełni wiary i nadziei, zapewnień ze strony lekarza, że następne święta na pewno spędzimy we 3 przystąpiliśmy do pierwszej inseminacji (drożność i nasienie ok). Miesiączka przyszła 6 dnia po IUI.
Ze względu na niski % powodzenia IUI i moją desperację lekarz zasugerował IVF.
1 procedura odbyła się w marcu 2014. Z tej procedury doczekaliśmy się 5 blastusi.
1 transfer i krwawienie od 6 dpt. Na drugi transfer zdecydowaliśmy się pod koniec lipca. Zabraliśmy 2 śnieżynki. 7dpt zrobiłam test ciążowy który pokazał 2 kreskę beta hcg przyrastała prawidłowo. 14 dpt wykonałam ostatnie badanie, poziom bety wynosił 2878, w tym samym dniu widziałam na usg pęcherzyk ciążowy z maleńkim punkcikiem w środku. Udało się! Oszaleliśmy ze szczęścia! Tydzień później silne krwawienie, szpital, decyzja lekarza o odstawieniu leków,poronienie, pustka i żal.
3 transfer 2 śnieżynek w listopadzie 2014 i krwawienie 7dpt.
Do drugiej procedury podeszliśmy w styczniu 2015 uzyskaliśmy 4 blastusie, transfer na początku lutego i krwawienie od 5 dpt.
Aktualnie przygotowujemy się do 5 transferu – zabieramy 2 śnieżynki.
Walczymy, nie poddajemy się… jednak brakuje nam już siły i wiary w to że kiedykolwiek może nam się udać. Niezrozumiałe jest dla nas to, że większość naszych zarodków oznaczono jako 4AA i 3AA, a jednak nie dochodzi do implantacji.
Przez ostatni rok odsunęliśmy się od rodziny, życia towarzyskiego. Każda kolejna ciąża w rodzinie czy wśród znajomych przynosi ogromny smutek i zazdrość…
Ratując poniekąd siebie, moje relacje z mężem, odczuwając ciągłe przygnębienie postanowiłam zabrać wszystkie nasze kruszynki z zimowiska i zacząć doceniać to co mam… Na kolejną procedurę nie mam już sił…
Ja 26 lat (policystyczne jajniki i insulinooporność), mąż 30 lat (wszystko ok).
Aniu jesteśmy w podobnym wieku, trzymam za Ciebie mocne kciuki! Uda się, w końcu musi się udać!
Zaciskam kciuki, by w końcu się udało!
Uda się! Musi!