Rocznik 1983, starania od 2013.
Rok 2010, „wpadka”. Zaskoczeni, trochę zmartwieni ale i szczęśliwi. Tydzień po pozytywnym teście krwawienie. Lekarz stwierdza poronienie wczesnej ciąży. Jest nam smutno ale lekarz tłumaczy nam, że zdarza się do często i nie powinniśmy się martwić na zapas. Mnie zapala się jednak czerwona lampka. Zaczynam regularnie się badać i chodzić do ginekologa.
Rok 2013. Ślub zaplanowany na czerwiec, plan jest taki że zaraz po ślubie zaczynamy się starać. W marcu wybieram nową panią doktor, którą informuję, że planuję ciążę i chcę żeby się pod tym kątem mną zajęła. Pani doktor zleca podstawowe badania, wszystko w porządku, mamy się starać. We wrześniu po raz pierwszy sięgam po test owulacyjny. Przychodzi okres, trochę rozczarowania, myślałam, że pójdzie szybko. Okres mija a brzuch nadal boli. Idę do pani doktor. Wyklucza ciążę, stwierdza zapalenie przydatków, przepisuje antybiotyk. Biorę antybiotyk, brzuch boli nadal, wracam, pani doktor daje drugi antybiotyk. Wybieram drugi antybiotyk. Jest lepiej ale cały czas czuję ból w tym samym, jednym miejscu -jak siadam, kicham czy kaszlę. Mówię o tym pani doktor, ona na to że przejdzie. Oczywiście przez antybiotyki cykl stracony. Przychodzi termin kolejnej miesiączki i nic. Pojawia się niepokój. Niedziela wieczór, wrzucam na FB demotywator w stylu – „nie chce mi się jutro iść do pracy może jakieś L4?”. Nomen omen?? W nocy budzę się zlana potem, niemiłosiernie boli mnie brzuch, wymiotuję, jest mi słabo. Pojawia się plamienie. W poniedziałek nie idę do pracy, wymiotuję, boli mnie cały brzuch. Myślę sobie pięknie, okres i grypa żołądkowa… We wtorek nic się nie poprawia. Idę do lekarza rodzinnego po L4. Lekarz bada, ugniata brzuch, nadal boli w tym samym punkcie plus cała reszta. Zaleca szybką wizytę u ginekologa, ostrzega że może to być skręt jajnika. Dzwonie do pani doktor, nie może mnie przyjąć ma dużo pacjentów. Mówi żebym przyszła w środę. Czuję niepokój, okres nie jest taki jak zwykle, brzuch boli w jednym punkcie, mam mdłości, niemiłosiernie bolą mnie piersi. W środę rano nie okrutnie bolą mnie ramiona, nie jestem w stanie przekręcić się w łóżku na bok. Radzę się dr Google, robię sikańca. Pozytywny. Pędzimy z Mężem do pani doktor. Robi usg i widzę, że blednie. „Ciąża pozamaciczna – ma panią kto zawieźć do szpitala czy mam dzwonić po pogotowie?”-pyta. Jedziemy z Mężem do szpitala. Całą drogę ryczę jak bóbr. Przyjmują mnie na izbie, miły doktor robi usg, mówi że dostanę kroplówkę, obejdzie się bez operacji. Przy wypisywaniu dokumentów robi mi się słabo. Odwożą mnie na salę na wózku. Siedzi przy mnie Mąż, brzuch boli coraz bardziej. Skręcam się z bólu. Po 30min nie wytrzymuję i proszę Męża aby kogoś zawołał. Młoda lekarka robi mi usg. Pytam co się dzieje a ona mówi, że musi zadzwonić po kolegę. Wchodzi lekarz, który mnie przyjmował a ona do niego: zobacz musisz operować. Nie jestem w stanie się podnieść, jest mi słabo. Mierzą mi ciśnienie: 40/20… Wiozą mnie na salę operacyjną, w biegu ściągają obrączkę i dają ją Mężowi. Więcej nie pamiętam. Budzę się na sali pooperacyjnej, jest mi strasznie zimno. Przychodzi jakaś lekarka, mówi że pękł lewy jajowód, musieli go usunąć, przy okazji usunęli torbiel z prawego jajnika. Płaczę i pytam czy będę jeszcze mogła mieć dzieci. Lekarka odpowiada, że tak ale mam już tylko 50% szans. Płaczę jeszcze bardziej. Kilka kolejnych dni w szpitalu to koszmar. Straciłam dużo krwi, przetaczają mi dwa woreczki, miła pielęgniarka mówi że od przystojnych żołnierzy Cewnik, dren, każą mi z tym wstawać, wstaję, mdleję, mówią żeby nie wstawać…. Dramat. W głowie dramat…
Biorę miesiąc zwolnienia, Mąż zawozi mnie do rodziców a oni przywracają mnie powoli do życia, siostra zmienia mi opatrunki bo mnie na widok dziury po drenie robi się słabo.
Bo miesiącu od operacji idę prywatnie na kontrolę do lekarza, który mnie operował. Mówi: bez obaw, staracie się rok, jeśli nic z tego nie wyjdzie zaczniemy szukać przyczyny. Myślę sobie o nie nie, poronienie, ciąża pozamaciczna i mam nie drążyć tematu?
Szukam najlepszego lekarza. Znajduję w internecie.
Rok 2014: pierwsza wizyta u Dr. Ogra. Dramat. Gość jest straszny ale byłam na to przygotowana. Daje mi kartkę z badaniami do zrobienia i mówi że albo wracam z wszystkimi wynikami albo on nie będzie się mną zajmował. Robię wszystkie badania, koszt ok. 3tys zł. Nic nie wychodzi. Koło kwietnia doktor robi monitoring. Jest pęcherzyk z lewej strony. Każe zrobić progesteron, kolejny cykl, kolejny monitoring. Dr. Ogr przysypia na wizytach. Kolejny monitoring, wchodzę do gabinetu o 1.30 w nocy. Po raz trzeci jest pęcherzyk, po raz 3 z rzędu po lewej stronie. Pytam co to będzie, skoro nie mam lewego jajowodu a owulacja jest chyba ciągle po lewej stronie. Dostaję opieprz, powinnam się cieszyć że w ogóle jest. Umawiamy się na HSG w szpitalu. Przyjeżdżam w umówionym dniu do szpitala, nie spałam całą noc, doktor zdziwiony że jestem i mówi, że jest dużo pacjentek i dziś nie zrobi mi badania. W kolejnym cyklu. Przyplątuje się infekcja. Dwa kolejne cykle przepadają. W październiku umawiamy się po raz kolejny. Przyjeżdżam, „całuję klamkę”. Doktora nie ma, dzwonię na komórkę, nie odbiera. Zapomniał po raz drugi i ostatni…
Umawiam się do prywatnej kliniki do innego lekarza na badanie drożności. Prawy jajowód drożny. Ponadto dowiaduję się tego, czego domyśliłam się już sama na monitoringach u Dr. Ogra: lewy jajnik dominujący. Prawy dużo mniejszy, zapomniano poinformować mnie w szpitalu że wraz z torbielą usunięto mi sporą część prawego jajnika… Lekarz mówi że będą problemy….
Rok 2015: szukam nowego lekarza, dobrego, ale przede wszystkim ludzkiego. Idę na pierwszą wizytę. Wrażenie niesamowite. Ustalamy plan: robię AMH, potem jeśli ok robimy stymulację, do końca roku różnymi środkami. Jeśli do końca roku prawy jajnik nie rusza robimy IVF. Jestem zadowolona i spokojna, czuję że trafiłam w dobre ręce. AMH ok, biorę Clo. Pierwszy cykl – dominujący pęcherzyk z lewej, na prawym jajniku jakiś zabiedzony spłaszczony naleśnik. Drugi cykl na Clo. Jest z prawej!!! Doktor daje zastrzyk i każe pędzić do domu i nie wychodzić z łóżka przez cały weekend
3 tyg później jedziemy na weekend do Wrocławia. Okres się spóźnia. W piątek wieczorem wymiotuję. Mąż decyduje że w sobotę szukamy Diagnostyki we Wro. Idziemy na badanie. Śmiejemy się, że skoro w Krakowie nie doczekaliśmy się pozytywnej bety to może we Wrocławiu się uda W niedzielę odbieramy wynik. Pani w okienku podaje mi kartkę, uśmiecha się i mówi: jest pani w ciąży!
W zeszłym tygodniu na usg widzę pulsujący punkcik. Śmiejemy się z doktorem że ma na prawdę dużą skuteczność
Dziś zaczynam 7 tydzień. Jestem bardzo szczęśliwa i jednocześnie bardzo się boję….
Mam nadzieję, że ciąg dalszy będzie tylko pozytywny!
Marta, napiszę też tu, bo nie wiem czy doczytasz mój komentarz tam. Skąd wiesz, ze to ten sam dr Ogr? z opisu jestem pewna, że to on. 😀 . Podasz mi namiar do twojego?
Izabela, Marta, może wysłać Wam do siebie nawzajem Wasze maile, jeśli chcecie wymienić się informacjami?
chętnie Izunia 🙂
Hmmmm dr podobny do ogra jest tylko jeden w Krakowie, otarłam się i ja o niego, niestety dopiero po kilku latach znalazlam 'swojego’ doktora i jest! Czekam na synka!
A dzięki Tobie i ja znalazłam swojego „twojego” lekarza, dziękuję! 🙂
Który to już tydzień? Nie napisałaś daty w opowieści i nie wiadomo kiedy był ten 7. Wszystko idzie gładko?
Szkoda, że nie mieszkam w Krakowie, bo i mnie przydałby się zaufany lekarz.
Wężon masz rację – zaufany lekarz jest równie ważny co partner z którym decydujemy się na dziecko. To niesprawiedliwe że tak ciężko znaleźć kogoś, komu spokojnie można powierzyć swoje zdrowie i tak naprawdę nadzieję na dziecko. Ja miałam do tej pory wyjątkowego pecha. Ten ostatni – „właściwy” lekarz pewnie nie był cudotwórcą, myślę że każdy inny który zabrałby się za stymulację mojego jajnika być może osiągnąłby może ten sam rezultat, jednak ten lekarz swoim zachowaniem i podejściem do pacjentki sprawił, że się uspokoiłam i przestałam się bać, bo czułam, że jestem w dobrych rękach. I myślę, że to właśnie była przynajmniej połowa sukcesu.
Wczoraj zaczęliśmy 9 tydz 🙂 I równocześnie zobaczyliśmy naszego Bąbelka po raz drugi. Kawał człowieka – całe 1,9cm! 🙂 Serducho bije jak trzeba – 170 bpm 🙂 Czuję się dobrze. Troszkę się zaokrągliłam 🙂 Chciałabym zasnąć i obudzić się 5 maja – wtedy mamy kolejną wizytę i być może usg genetyczne. Mam nadzieję, że dobrniemy w komplecie do tego terminu, choć niepokój mnie nie opuszcza. Wiem, że w ciąży w każdym czasie może się coś schrzanić, jednak czuję, że jak przekroczę tą magiczną granicę 12 tyg to trochę się uspokoję. Ale wczoraj pani doktor zaleciła mi pozytywne myślenie. I muszę starać się stosować do tego zalecenia 😉
Marta u Ciebie 9 tydz wiec do 12 tyg juz tuz tuz. Trzymaj kciuki, wierz ze bedzie dobrze, dobrze sie odzywiaj wysypiaj i nie denerwuj przede wszystkim. Ja jestem w 12 tyg ale nadal nie mam objawow, brzuch mi rosnie tylko od tluszczu a nie od dziecka i sie denerwuje czy wszystko ok a kiedy nastepne usg nie mam zielonego. juz bym chciala zeby mi brzuszek zaczal rosnac. Wszyscy mowia ze bedzie dobrze wiec juz glosno nie marudze ale po cichu sie martwie. Te zmartwienia to juz chyba ze mna do samego konca zostana.
Zazdroszcze tym wszystkim babkom ktore naturalnie zachodza w chciana ciaze i zyja sobie jakby nigdy nic bez zadnych specjalnych zmartwien.
Trzymam kciuki za ciebie i twojego maluszka (jak czytam co piszesz to tak jakbym siebie slyszala:-)
Marta daj znac jak zacznie ci brzuszek rosnac:-)
Hej dziewczynki, jeśli myślicie że po 12tc przestaniecie się martwić to jesteście w dużym błędzie, ja kończę 34 i dopiero co znikają mi czaszki w oczach, które towarzyszą mi od początku. Moja ciąża to: „ciąża roku” 3 razy w szpitalu, mln na izbie przyjęć, wszystkie możliwe dolegliwości, w 25tc dostałam sterydy na wszelki wypadek i praktycznie od początku zagrożona przedwczesnym porodem, każdy tydzień u mnie to coś nowego, dziś badam wody płodowy bo mam za mało… eh. Martwić się będziecie do końca, niestety, ale nosy go góry pozytywne myślenie i dobre nastawienie dużo daje!!!! Tak że banany na twarzy, pierś wypiąć, pośladki wypchać i do przodu!
Detektor tętna AngelSounds kupcie, nie wiem od którego tygodnia on działa ale warto mieć.
Sciskam:*
Ania
Marta jak samopoczucie? Jakies ciazowe dolegliwosci?
Ktory to juz tydzien?
Casja, u mnie 11 tydzień. Co do objawów to książkowo: senność (chodzę spać o 20.30), dolegliwości jelitowe, tkliwość piersi, zachcianki – wyobraź sobie że zostałam miłośnikiem musztardy 😉 Brzuch mi się zaokrąglił ale to tylko sadełko 😉 dopinam się tylko w jednych spodniach. We wtorek usg. Bardzo się boję… Staram się myśleć pozytywnie ale to nie jest łatwe. A jak u Ciebie? Pokazał Ci się brzuszek?
napisalam wiecej w mojej historii ale brzuszek to ja mam od tluszczu ciagle:-)
Napisz mi jak poszlo USG z 11 tygodnia.