B-HCG wzrosło do ok 2200 (względem 1460 dwa dni temu).
Zarodka nigdzie nie widać. Szukało go w sumie siedmioro lekarzy podczas badań na 2 różnych aparatach USG. Musieli potwierdzić komisyjnie, że ciąża nie rozwija się w macicy. Nigdzie jej nie ma, a już na pewno nie tam, gdzie trzeba.
Lekarz przedstawił mi alternatytwy. Metotreksat albo operacja (laparoskopia mogąca przejść w lapatotomię). Omówił działania niepożądane po leku.
Metotreksat jest cytotoksyczny. Zabija szybko dzielące się komórki, a do takich należy ciąża. Najczęstszy skutek uboczny to pogorszenie cery. Może się pojawić krwawienie z dróg rodnych, czasowe wypadanie włosów (tego u nas na oddziale jeszcze nie widziałem – dodał, rzucając okiem na mojego cieniutkiego jak mały palec kucyka). W przypadku ciąży pozamacicznej działa w 60-70 proc. przypadków.
Po skutecznym działaniu metotreksatu zarodek – cytuję z pamięci, jak walnę jakieś głupstwo, proszę o sprostowanie – wchłoną komórki żerowe, makrofagi.
Zarówno po metotreksacie jak i po zabiegu powinnam mieć 3-6 mies. przerwy, lepiej pół roku.
Pierwszy miarodajny wynik B-HCG robi się po tygodniu od podania zastrzyku. Załamałam się wizją kolejnego tygodnia w szpitalu. Ale i tak sprawdzimy hormony w niedzielę wstępnie, wcześniej nie ma sensu.
– Czy ma pani jeszcze jakieś pytania?
Zawahałam się.
– Nie… wszystko rozumiem.
Lekarz odprowadził mnie na kolejne USG. Wtedy zadałam mu to pytanie, którego nie zadałam przed chwilą, kiedy się zawahałam. Ten lekarz, to dobry duch sprzed 2 dni, który wstrzymał wcześniej decyzję o leku. Teraz sam ją podpisał.
– Panie doktorze… Czy są jakiekolwiek szanse, że ta ciąża jeszcze się rozwinie prawidłowo?
– Nie.
Szłam na USG i płakałam. Za dużo. Wiedziałam, co może się wydarzyć, ale jednak nie dopuściłam tego do głowy wystarczająco głęboko. Niepotrzebne pozwoliłam sobie na cień nadziei.
zawsze idziemy w stronę światła. zawsze jest nadzieja. nie dziwię się Twojej postawie.
wiele z nas tu zaglądających do Ciebie chciało przeczytac o cudzie…
a tu znowu życie 🙁
ostatnio gdzieś znalazłam taką myśl: nie czekanie jest najgorsze, ale to co podczas tego czekania sobie wyobrażamy…
a nasza wyobraźnia działa….
żadne słowo tu nie pomoże. wszystko brzmi patetycznie 🙁
trzymaj się Izunia.
jestem z Tobą.
Dzięki Asti. Lepiej mi, że nie byłam wariatką mając resztki nadziei.
Przeżywam to samo teraz.identyczna sytuacja,identyczne pytania. Pierwsza beta 526, krwawienie bóle brzucha,lekarz pproponuje zastrzyk odmawiam w nadziei ze pecherzyk pojawi się w macicy.druga beta 350 płacz ciąża gdziekolwiek jest rozwija się nieprawidłowo. podanie zastrzyku.wymioty, ból plecow,krwawienie.po 4 dniach od zastrzyku beta377 A następny dzień 477. Druga dawka zastrzyku.Znów czekam 4 dni… moja pierwsza ciaza wyczekiwana 3 lata.wiem co czujesz…
Izuś słońce, wszystko się przedłuża, wszystko jest nie tak jak powinno. Nie jestem wstanie wyobrazić sobie co czujesz. Nie karz się za nadzieje, która się w Tobie tliła. Ja mimo wiedzy też wierzyłam. Ufałam i wierzyłam zagłuszając wewnętrzny głos mówiący „coś jest nie tak”. To najtrudniejsze dopuścić do siebie to, że nic nie da się zrobić. Cholernie bolesne i niesprawiedliwe. Organizm wytwarza mechanizmy obronne i trzyma się choćby spadającego piórka.
Usłyszałaś to czego tak bardzo się bałaś, jednak dobrze zrobiłaś zadając do pytanie. Pozwoli Ci ono podjąć decyzję.
Trzymaj się maleńka. Jakbyś czegoś potrzebowała, jestem.
No Name, bardzo lubię kiedy piszesz. Odnajduję Ciebie w życzliwym spojrzeniu tej jednej położnej tutaj, tak jakoś mi lepiej.
Kochana – ściskam Cię najmocniej jak potrafię, głaszczę i przytulam. 🙁 Popłakałam się razem z Tobą i taaaaaaak strasznie mi przykro, że nie potrafię tego przelać na klawiaturę. Tak bardzo mi Ciebie żal i tak bardzo mi żal Twojego malucha, który silnie walczy o byt, a miał po prostu niefart zadomowienia się w nieodpowiednim miejscu. 🙁
Jestem przekonana, że W KOŃCU będzie dobrze i W KOŃCU doczekasz się wyczekanego i wywalczonego maleństwa, ale na dzisiaj jest mi po prostu razem z Tobą bardzo smutno.
Nie jesteś sama. Myślę o Tobie (i przecież nie tylko ja).
Misia, mnie jest tak strasznie przykro, kiedy Ty płaczesz. Mam wyrzuty sumienia względem Twojego Maluszka.
Będzie jeszcze inaczej. Obiecuję.
P.S. A co z opcją laparoskopii? Skoro zastrzyk ma tyle skutków ubocznych, a przede wszystkim wymusza 6 miesięcy przerwy przed kolejnym transferem, to czy omawialiście laparoskopię?
Czy decyzja zastrzyku jednak już podjęta?
Misiu laparo tez wymaga potem takiej przerwy. Do tego raczej przerodzi sie w laparotomie.
Poza tym ja jestem juz bardzo mocno pocieta. Mam wiele zrostow. Bardzo trudna do badania w obrazie USG, duzo plam zaslania macice i jajniki. Operacja jest dla mnie gorsza niz chemia.
Rozumiem. W takim razie zastrzyk dzisiaj?
Tak, sprawdzaja jeszcze cos w krwi czy nie ma przeciwwskazan i bedzie zastrzyk.
I po zastrzyku możesz jechać do domu? Chyba nie ma sensu dalej leżeć kiedy badanie beta możesz zrobić potem w przychodni?
Niestety, raczej siedzi się w szpitalu…
Po zastrzyku, napytanie, czy nie mogę przeczekać w domu, usłyszałam tylko, że 'absolutnie nie’.
Ale jutro na obchodzie zapytam nowego lekarza, oni się trochę zmieniają, ich opinie także.
Ja ostatnio jak zapytałam czy mogę wyjść z małym Michasiem w tym samym dniu co miał pełną narkozę – też usłyszałam od anestyzjolog, „że chyba sobie żartuję: to jednoroczne dziecko i to jest operacja i że chyba oszalałam…” Natomiast po rozmowie z ordynatorem okazało się, że oczywiście nie ma problemu, po co męczyć dziecko w szpitalu. Jak wszystko będzie dobrze to kilka godzin po operacji mogę wyjść. I wyszłam 🙂 Warto pytać….
🙁 Tak mi przykro kochana. Przytulam mocno :*
🙁
Kochana pamiętaj, że zawsze warto wierzyć.
Dopóki lekarze nie podejmowali decyzji chciałaś wierzyć i ja to rozumiem. Jak dostałam krwawienia dwa lata temu w 8 tc też usilnie trzymałam się myśli że to nic takiego, że maleństwo da radę. I ta myśl do momentu poronienia była ze mną. Gdy było już po wszystkim dopiero uwierzyłam, że to koniec.
Trzymam kciuki za Ciebie, i pamiętaj nie zawsze musisz być silna pozwolenie sobie na łzy czasem dobrze robi. Ściskam Cię gorąco
Cikinia, pierwszy raz się popłakałam w tym szpitalu. Nie wiem czy to mi zrobiło lepiej, tylko łeb mnie rozbolał. Ale masz rację, czasem trzeba być słabszym, żeby odpocząć.
Iza. Przykro mi. Strasznie 🙁
Trzymajcie się…
Źle mi z Tobą :((
KOCHANA ja radzilabym ci zastrzyki… mam kolezanke ktora miala raka brala chemieoterapie i nie zdazyla calkowicie wrocic do zdrowia a byla w 3 ciazy! mysle ze tyle ile lekow dziwnej tresci i chemii chciazby w jedzeniu przyjmujemy na codzien tez jest zabojcze ale o tym sie nie mowi a on mial cie obowiązek poinformowac o skutkach ubocznych… mnie lekarka przed laparoskopia w wywiadzie do narkozy poinformowala rowniez o skutlach ubocznych w postaci od zaburzen psychicznych do wypadania wlosow☺… jak przeczytalam kiedys ulotke clo to zwariowalam… artrochtec ktory bralam tez podobno straszny a ja pomimo duzej dawki nic nie czulam ze cos wzielam… kochana moja niw chce sie wymadrzac ale pytalam znajoma lekarke w twojej sprawie o metotreksat i powiedziala ze lekarze strasza bo wola zrobic laparoskopie bo maja za to kase a tak to pacjentka zajmuje lozko i trzeba czekac i podac lek ktory kosztuje… ale to wypowiedz lekarza rodzinnego wiec nie wiem ile w tym prawdy…kochana rozumiem twoje lzy dzis kiedy lekarz dobitnie powiedzial na czym stoisz… ja przez 4 dni chodzilam z ciaza obumarla i nie plakalam bo mialam nadzieje ze serduszko jeszcze zabije ponownie dla mnie…dopiero dosadnosc mojego ginekologa doprowadzila mnie do histerii i uwierzylam ze to prawda…bede i tak wierzyc niezlomnie ze nie dlugo przyjda dla ciebie tylko radosne dni… tak jak przyszły do mnie! sciskam mocno sloneczko…
Oczekująca, strasznie Ci dziękuję, że zapytałaś swoją lekarkę o metotreksat w moim imieniu! Opowiadałam aż mężowi wszystko co napisałaś. Choć wydaje mi się, że najbardziej trzymali mnie tak długo dlatego, że nie chcieli zrobić po prostu aborcji…
Trzymam się i czekam na słoneczne dni.
Wiem, że jest Ci smutno, z jednej strony zgaszanie resztek tlącej się gdzieś jeszcze nadziei, z drugiej fakt że znowu będziesz musiała czekać. Postaraj się jednak pomyśleć o tym jak o czekających Cię wakacjach, skorzystaj z lata, odbuduj siły psychiczne i fizyczne. Czekania nie można spędzać na czekaniu, bo to nas wykańcza. Trzymaj się!
A żebyś wiedziała Ruda. Skoro mam taki czas, wykorzystam go. Tylko co ja Wam będę pisać na blogu!? Bo raczej nie przepisy kulinarne, w tym jestem cienias.
Będziesz szyć i pokazywać zdjęcia z wycieczek rowerowych. I opowiadać historyjki z przeszłości.
o to to, Wężon, czytasz w moich myślach 😉 Iza – zrobimy Ci jakiś bank potencjalnych tematów dla Ciebie – po to jesteśmy, żeby Cie wspierać 🙂
jeśli jest coś, o czym chcecie podyskutować, a ja będę w stanie to napisać, to drzwi otwarte. Bo tylko jak Wy tu jesteście, ten blog ma sens.
ja nie mogę teraz przez Ciebie pracować, bo siedzę i myślę o tych potencjalnych tematach dla Ciebie… 😉
1. Rękodzielnictwo i decoupage
2. Pyszne i zdrowe potrawy z kaszy jaglanej
3. Sprawdzone sposoby na wywabianie plam z wina
4. Jak skutecznie odpyskować Teściowej?
5. Czy możliwe jest utrzymanie porządku w torebce?
(żeby była jasność- ni chujeńka się nie znam na powyższych;))
😀
Dobra, S-mother, poprzeczkę mi postawiłaś. Pisać blog o niepłodnosci to pestka. Teraz będę musiała się napiąć 😉
Izunia, nie wyrzucaj sobie, że niepotrzebnie pozwoliłaś sobie na cień nadziei. Jestem pewna, że każda z nas w Twojej sytuacji postąpiłaby tak samo. Z zewnątrz sprawa była już oczywista od kilku dni, tak to też przedstawiałaś na swoim blogu. Rozum, logika wiedziały już dawno, że zarodek się nie rozwija, ale nie Twoje Serce. Serce nie daje się przekonać logicznym myśleniem i wynikami na papierze. Dopóki nie zacznie krwawić dopóty ma nadzieję. Nie miałaś żadnych szans ze swoim sercem. Niestety jest to cena tego, że jesteś prawdziwym człowiekiem.
Mimo wszystko, oprócz możliwych działań ubocznych i toksyczności – MTX to jest LEK. Lek żebyś miała szanse przejść przez to bez operacji, lek na to żebyś miała szanse na kolejne in vitro, lek na na to, żebyś miała szanse na więcej Szczęścia….i przede wszystkim po to żeby Twój M miał dalej kogo kochać.
Może tych skutków ubocznych nie będzie wcale (bardzo często nie ma), a dzięki temu kolejna próba walki o Szczęście będzie już bliżej. Trochę ten lek przewrotny, ale czasem tak trzeba. Mój M codziennie zażywa trutkę na szczury i dzięki temu żyje. To też przewrotny lek – trzeba bardzo uważać z dawkami, bo inaczej można skończyć jak szczury.
Izunia kochana, trzymaj się dzielnie, mąż też niech Cię podtrzymuje na duchu.
Jesteśmy z Tobą.
Mam nadzieję, że kiedyś tę swoją bardzo krętą i wyboistą drogę do Szczęścia będziesz widziała z perspektywy czasu już bez bólu i powiesz sobie, mając swoje Szczęście na rękach, że warto było….
Nie wiem czy to powinnam była napisać czy po prostu lepiej milczeć. Czasem lepiej milczeć. Jeżeli to bez sensu to przepraszam Cię.
Asia godzisz glos serca i głos rozsądku, dzięki.
Tak, straciłam jedną nadzieję, to teraz mam drugą, że LEK zadziała i nie będzie jakichś fajerwerków.
Kochana dzielna waleczna Asiu, szczury, jakkolwiek brzydko się kojarzą, są mądre i długowieczne. Można powiedzieć, że Twoj M bierze wyjątkowo wysublimowany lek.
U Was jakieś nowe wieści?
Co do szczurów to dzisiaj wrócił, bo zapomniał zażyć właśnie tego leku – to powiedziałam mu, że na drugi raz to niech nie fatyguje się po schodach na piętro tylko idzie do piwnicy, bo tam w każdym kącie leży rozsypany 🙂
Dzisiaj rozmawiałam akurat też z koordyntorem ze szpitala i powiedziałam mu, że jeżeli przyszedłby czas na ten lek to ja sprawdziłam już dokładnie gdzie jest dostępny – m.in. we Włoszech, a tam mam ciocie i wujka lekarzy więc nie byłoby problemu z receptą i przysłaniem. Dyskutowaliśmy długo i niestety u M, oprócz niewystarczającej frakcji jest też duży problem z zastawką mitralną tak więc konkluzja jest taka, że na obecny czas cieszymy się z tego co jest, a czas i testy pokażą czy jest w ogóle o czym mówić.
Jakoś mnie ta rozmowa uspokoiła….
Kurcze, Asia, jak Ty tak popiszesz trochę, to moje marudzenie robi się takie maluczkie, małostkowe…
Nie wyobrażam sobie (i nie chcę musieć) strachu o miłość swojego życia. A Ty nadal się potrafisz uśmiechać, także do innych.
Nie potrafię się wypowiedzieć medycznie na temat Twojego M, ale chyba nie ośmieszę się, jak zapytam: skoro masz rodzinę lekarzy we Włoszech, to nie warto spróbować leczyć M tam?
Jeżeli dałoby się coś lepiej zrobić za granicą to na pewno rozważalibyśmy wyjazd. Pomimo braku kasy i nowoczesnych technik w polskiej służbie zdrowia to jednak kardiologia stoi na wysokim poziomie i na to wyjątkowo nfz daje kasę. Są problemy ale w końcu daje. Przykładowo ta „proteza serca” kosztowała koło 400 tysięcy i minister zdrowia bez problemu podpisał zgodę, bo to ze specjalnego funduszu było. Na ten moment za granicą nie dostałby lepszego leczenia. Był moment kiedy przed tak radykalnym krokiem jak wszczepienie tej „protezy” rozważana była operacja zastawki. Nie mogłaby być w Polsce bo to musiało by być zrobione metodą nieinwazyjną przez nogę, bo serce było zbyt słabe i mogłoby nie ruszyć gdyby chcieć robić tradycyjną metodą. Lekarze z instytutu pomogli w skontaktowaniu się ze ośrodkiem za granicą, wysłali badania, myśmy przygotowywali się finansowo i psychicznie. Niestety po analizie stanu pacjenta lekarze w Anglii doszli do wniosku, że M mógłby nie przeżyć transportu i pomysł upadł.
Na dzień dzisiejszy M dostaje całkowicie porównywalne leczenie z pacjentami w USA i na zachodzie, zresztą ta „proteza” to amerykańska jest, bo „polskie sztuczne serce” to w powijakach jeszcze.
W tej chwili naprawdę trzeba się cieszyć, że mamy siebie i nie gdybać co się może stać. Może to okropne z mojej stony, ale jak nie potrafię czasem odpędzić strachów o chorobie mojego M to wystarczy, że pomyślę, że zamiast chorego serca miałby raka z przerzutami i wtedy dziękuję, że to TYLKO chore serce.
Uspokajające jest to co piszesz o polskiej kardiologii. Zaufanie do lekarzy, kluczowa sprawa, aktualna w każdym leczeniu.
Myślę o Was Asiu.
Iza myślę, że każda z Nas miała nadzieję, że wydarzy się cud i całe Twoje cierpienie zostanie wynagrodzone. Ten cud napewno nastąpi, szkoda tylko, że jeszcze musisz na niego poczekać. Ściskam mocno:***
Wszystkie, każda osobno, potrzebujemy jakiegoś cudu. Może tylko one muszą nadchodzić po kolei, a nie wszystkim objawiać się jednocześnie? Koło mnie leży dziewczyna po 24 tygodniu bez wód płodowych. Od 2 tygodni lekarze nie dawali dziecku szans. A dziecko żyje, rozwija się, przybiera na wadze. Cud.
Ze mną leżała kobieta, której wody odeszły na początku 20 tyg.. Kiedy przyszłam była w 28 tyg. i wszystko było w porządku. Wcale jej aż tak nie zależało na tym dziecku, w domu ma bliźniaki i nie chciała więcej, ale lekarz powiedział, że ciąża jej na endometriozę pomoże.
Co tu pisać – jestem z Tobą.
Może na wynik kolejnej bety możesz czekać w domu? Bez sensu tak w szpitalu leżeć.
I oby wreszcie ta beta spadła, żebyś znowu nie była w tych 30% przypadków, na które zastrzyk nie zadziała.
Wężon, właśnie tym bardziej nie chcą mnie po tym leku wypuścić. Też mi się wydaje, że to lekka przesada.
Mi się wydaje, że dmuchają na zimne. Jesteś bardzo rzadkim przypadkiem. Są zaskoczeni i dlatego tez bardzo ostrożni. Jak jutro będziesz czuła się dobrze to można podyskutować o wyjściu na kolejny dzień. Podyskutować zawsze można.
Jeśli będą Cię badać i pilnować to OK, ale jak masz tam tylko siedzieć, to mogliby się zlitować.
Ściskam króliczku.
Może zacznę być kłopotliwa? Sikać po ścianach, straszyć inne pacjentki, chrapać w nocy albo co kwadrans wzywać położne na nocnym dyżurze, że pod łóżkiem czai się na mnie krokodyl… 🙂
To chyba niestety nie jest dobra droga do szybkiego wyjścia a jedynie pożywka do plotek. Kiedyś nie miałam pojęcia, że lekarze i pielęgniarki tak potwornie plotkują o pacjentach. Przykładowo na sali pooperacyjnej ktoś ma rozwolnienie- to wiadomość o tym roznosi się z prędkością światła. Że nie wspomnę o tych których spotkała psychoza pooperacyjna- to dopiero jest czad. Żeby to tylko były krokodyle pod łóżkiem….to są sceny typu pacjent z wyrwanymi drenami goniący lekarza, który uciekając gubi chodaki; pacjenci przekunujący, że zostaliśmy uprowadzeni, pacjenci próbujący skakać z okna itp. Tylko to nie jest wariatkowo tylko kardiologia. Po tygodniu pacjentom ten stan przechodzi.
Także musisz wymyślić sobie inną strategię, bo ta mogłaby zaskutkować jedynie przeniesieniem na inny oddział wiadomo 🙂
Dobra, dobra, przekonałaś mnie 🙂 nie wymyślę nic bardziej odjechanego jiż biegunka na sali poorperscyjnej, będę grzeczna.
Ze mną na sali pooperacyjnej leżała pani, która ciągle wrzeszczała „zgaście to światło, nie mogę spać”. A jak wiadomo, na pooperacyjnej światło pali się non stop. Gryzła też i drapała pielęgniarki. I generalnie cały czas coś wołała.
W ogóle spokoju nie było po operacji. Gdybym wtedy mogła wstać, to bym ją poduszką udusiła chyba. Na zwykłej sali potem była 95-letnia Pani, która śpiewała przez całą noc pieśni kościelne i miała zwidy. Najspokojniej było, jak mnie na dwie godziny wystawili z pooperacyjnej na korytarz, bo pani z łóżka obok umierała i ją reanimowali, ale umarła i mnie wywieźli, żebym nie patrzyła.
Iza, mniej kłopotliwe byłoby wyjście na własne życzenie. Muszą wypuścić, w końcu nie jesteś w więzieniu, ale to Twoja odpowiedzialność wtedy.
Jak już byłam p, to do naszej sali przywieźli starszą Panią z krwotokiem z dróg rodnych. Krwawiła mocno, widać było, że nie bardzo rozumie, co się do niej mówi, ale powiedziała, że chce do domu. Nie mogła kluczy znaleźć, ale powiedziała, że posiedzi u sąsiadów, zanim opiekun nie wróci, i kazała się odwieźć.
Zaraz potem zjawił się opiekun z kluczami i się zdziwił, że jej nie ma już w szpitalu i jak mogli ją wypuścić. Odpowiedzieli, że ubezwłasnowolniona nie jest, podpisała, że wychodzi na własne żądanie i nic nie mogą zrobić.
Potem przywiózł ją jeszcze raz, bo brzydził się zmieniać jej zakrwawioną pieluchę i znowu nie zgodziła się zostać w szpitalu. A potem przywiozło ją pogotowie, bo zasłabła… Ale jeśli nie podpisze zgody na operację to szybko umrze.
Wężon, straszna historia. I takie się zdarzają niestety 🙁
Ja wiem, że to nie więzienie. Myślę, że kilka dni jeszcze wytrzymam, chociaż do pierwszej bety. Nie leżę, spaceruję, latwiej to znieść, niż gapiąc się w sufit. Bo jednak niby tu się buntuje, ale wolałabym być w szpitalu, gdyby coś się zaczęło dziać.
Tak mi przykro.
Pamiętaj, że nie miałaś wpływu na to, co się stało. Po prostu tak miało być. Jestem wierząca, więc żywię przekonanie, że cokolwiek nas spotyka dzieje się z jakiegoś powodu. To są trudne lekcje, czasem bardzo bolesne, ale prędzej czy później przychodzi taki dzień, kiedy potrafimy sobie powiedzieć 'dzięki tej sytuacji zrozumiałam to, czy coś innego, zyskałam taką czy inną cechę, udało mi się nazwać rzeczy po imieniu, pozwoliłam sobie na coś, powiedziałam głośno to, co od dawna chciałam.’ To nie jest stracony czas.
Przesyłam uściski.
Kira, kochana, tak, ale przyznam, chciałabym 'nie stracić czasu’ inaczej.
Ale wiem co masz na myśli. Ja ma podejście podobne, ale może troszkę inne 'jeśli to już się stało, to chociaż wykorzystaj to jak naljepiej się da’.
Iza, tak mi strasznie przykro;( musze sie przyznać ze wierzyłam do konca, ze moze gdzies ten motylek sie ukrył, schował i pokaże sie wreszcie. Płacze z Toba;(
Witaj. To mój pierwszy komentarz na Twoim blogu, choć przeczytałam go od A do Z.
Jedyne co mogę Ci powiedzieć to trzymaj się dzielnie. Myślami jestem z Tobą.
Ja też byłam w ciąży pozamacicznej, która była skutkiem inseminacji w listopadzie 2014r. Najpierw podejrzewali samoistnie poronienie, ale po łyżeczkowaniu było jasne że to nie to. Laparoskopię miałam w sylwestra. Nowy rok na sali pooperacyjnej. Mi nikt nie dał wyboru pomiędzy zastrzykiem a zabiegiem. Może i dobrze bo nie byłam w stanie podejmować racjonalnych decyzji.
Wierzę że spełniają się Twoje marzenia. I będziesz tuliła w ramionach swojego Okruszka.
Sylwia, każdą komórką ciała przykro mi z powodu Twojej cp 🙁
Można się zastanawiać nad plusami i minusami zastrzyku względem zabiegu, więc niekoniecznie to jest złe, że nikt nie proponował Ci leku. Z tego co się orientowałam (bo akurat na to starczyło mi przed szpitalem czasu, żeby zasięgnąć języka od lekarza), metotraks nie jest podawany we wszystkch szpitalach, raczej tylko w tych niewielu, klinicznych.
To też ironia, że po IUI miałaś cp. Tyle starań, na marne. Teraz rozumiem, że masz przerwę po zabiegu i starasz się dalej?
Brak mi słów. Ale cały czas myślę o Was i przytulam mocno Ciebie i Twojego Chłopa. Trzymajcie się.
Wiktoria, dzięki, trzymamy się.
Żeby to wszystko juz sie skończyło, tego Ci życzę. Jak pisze poeta, „moje myśli przy Tobie, na parapecie za oknem”.
Mamatobe, dzięki, nie znałam, podoba mi się.
Iza, płaczę razem z Tobą 🙁 ja też miałam ten cień nadziei 🙁
Trzymaj się jakoś.
Pewnie ja sama zrobiłam Wam nadzieję. Jakoś. Trzymamy się.
Kur….! Jakie to niesprawiedliwe!!!!Myślę o Tobie!!!!!!!!!
Można przeklinać. Dzięki Jagoda.
Iza, 🙁 ja wierzyłam razem z Tobą mimo wszystko. Tak strasznie mi przykro 🙁
Kurwa. Byłam pewna, że spadnie. Sciskam. Może być już tylko lepiej. Kiedy zastrzyk?
Dostałam gdzieś około południa. Rach ciach pach i po ciąży. Jakie to proste.
Jak się czujesz? Wszystko po to żebyś mogła zajść w PRAWIDŁOWĄ ciążę…. nie gniewaj się Iza, ale to nie była prawidłowa ciaza, więc dla mnie to ani rachu ciachu , ani aborcja tylko procedura medyczna zmierzającą do ratowania twojego zdrowia i życia. Jestem prozaiczna do bólu.co można zrobić , by się potem regenerować po tym zastrzyku? Trzymają cię na obserwacji że względu na to, że mogą być jakieś bóle czy skutki uboczne? Jak mężu?
Ja tez przezywalam to co Ty 15 lat temu a dziś mam 4 reczke. Powodzenia
Coś się stało po tym zastrzyku? Krwotok, zawroty głowy, mdłości? Czy tak po prostu nic się nie stało, tylko nadzieja po cichutku umarła?
Olga, pewnie, że masz rację. Ja nie opłakuję dziecka, tylko straconą szansę. Musisz się bardziej wysilić, żebym poczuła jakiś gniew na Ciebie.
Wężon, po zastrzyku nic się nie stalo. Może wystąpi krwawienie (to dobrze), ale też nie musi. Kilka dni, tydzień trzeba czekać. To ewolucja, a nie rewolucja. Chyba nie chcą mnie wypuścić ze względu na skutki uboczne, ale ja nie zamierzam ich mieć.
Izuniu! Jestem myślami przy Tobie. Trzymam kciuki i ściskam mocno. Juz nie płakusiaj… Wiem, ze to banał ale zobaczysz, ze w koncu bedzie dobrze…
Kochana, przytulam wirtualnie…
Podłączam się pod pytania Dziewczyn: nie możesz zrobić sobie za tydzień sama gdzieś w labie bety? Przy biochemicznej musiałam robić sobie co tydzień, aż wynik będzie 0. Trwało to miesiąc. Byłam w szoku, że tak wolno to spada. Jeszcze po czytaniu Waszych historii myślę, że na 80% były to bliźnięta.
Coś mnie właśnie teraz szczególnie nie chcą wypuścić stąd. Może jakieś eksperymenty na mnie robią?
Kami, ja nie sprawdzałam potem, jak spada. Tak lubię wiedzieć, a nie przyszło mi do głowy, żeby zobaczyć, ile to będzie trwało. Tydzień po pojawiło się trochę mleka w piersiach. To bolało…
Wężon, mi lekarz kazał sprawdzać. Sama takiego sypania soli w rany bym sobie nie zafundowała.
4 dni po zabiegu też u mnie pojawiło się mleko. Było przez tydzień. Bardzo wcześnie, z Laurą też tak miałam.
Kochana nie zaluj tej odrobiny nadzieji bo zawsze lapiemy sie nawet jesli czujemy ze cos jest niemozliwe. Taki juz nasz system obronny. Przykro mi kochana ze tym razem ta nadzieja nie mogla znalezc szczesliwej drogi. Placz, pozwol sobie wyrzucic z siebie ten okres oczekiwania, tym bardziej ze czeka cie kolejny czas oczekiwania ale wiesz moze byc tak ze za te ppol roku razem bedziemy sie starac, moze razem bedziemy mogly sie wymieniac ciazowym narzekaniem 🙂 Zawsze staram sie widziec pozytywne strony tam gdzie ich cien tylko przemyka. Sciskam cie mocno i uchylam ramienia do wyplakania – niestety tylko wirtualnie. Trzymaj sie dzielnie :*
Dzieki Ewelina. My tu wszytskie wirtualne, a przecież każda do kości prawdziwa.
Iza, mam nadzieję, że wiesz, ze nic nie musisz. ..? Wcale nie musisz być silna i dzielna i w ogóle nic nie musisz. Jestem tu codziennie. Trzymam cię za rękę.
Izabela, w sumie, to nie mogę być tak zupełnie słaba. Dla Męża (rozumie słabość, ale serce mu pęka i się martwi), dla rodziny, dla tych kilku znajomych, którzy znają prawdę, dla Was też.
Ale tak, dziś było mi okropnie, jak jeszcze żadnego innego dnia tej ciąży. Płakałam w drodze na USG, płakałam dzwoniąc do męża, że beta 2200, w koncu płakałam nawet przy pobieraniu krwi, ku przerażeniu pielęgniarki. To pierwszy i mam nadzieję, że ostatni dzień płakaka.
napisze ci Izunia co pomoglo mi sie pozbyc wyrzutów sumienia i milion innych bolesci zwiazanych z poronieniem… za 3 tygodnie urodziloby sie moje dziecko a ze data jego potencjalnych narodzin to moje imieniny demonstracyjnie odmowilam najblizszym okazji do swietowania!!! …ale moje dziecko nie mialo daty narodzin ani daty śmierci… moje dziecko pojawilo sie ale nie zlapalo oddechu zycia wiec nie moglo tez przezyc śmierci… bo zeby umrzec trzeba sie narodzic… a zeby sie narodzic trzeba zlapac oddech zycia, zachlysnac sie powietrzem i wydac okrzyk w postaci placzu…one nie cierpia bo nie zyja ani nie umieraja… one istnieja ale nie maja swojego poczatku ani konca istnienia … pogmatwane i przepraszam jesli to kogos urazi to moje bardzo subiektywne i intymne mysli…mnie pomogly oswoic sie ze strata ale podejrzewam ze kobiety ktore stracily ciaze w bardziej zaawansowanym stanie niz ja moga czuc sie urazone… dlatego powtarzam ze to bardzo intymna mysl i prawdziwa tylko dla mnie….sciskam kochana☺
cos w tym niestety jest, ze „im” jest łatwiej odchodzić, niz nam zostawać..trudno nie tęsknić, nie pamietać, nie żałować..ja z kolei kochałam ból który odczuwałam, kochałam i bałam sie ze i on mnie opuści, ze stracę tą ostatnia cząstkę..
MOjra ostatnio czytałam twoja historię bardzo mi przykro… ale tez gratuluje malego okruszka☺ pięknie napisałaś ze kochasz bol bo tylko to zostalo… mnie zostaly 4 testy ciazowe i 7 zdjec usg…to moje skarby… a bol? nie umiem go znalesc… ale co miesiac od poronienia pare dni przed okresem rozczulam sie nad soba strasznie bo liczę na cud… cud na niedroznych jajowodach☺
Oczekujàca, to co napisałaś jest bardzo intymne, odważne i mądre. Znalazłaś akceptowalną granicę życia i śmierci, aby łatwiej było żyć dalej. To naprawdę pomaga pozbyć się wyrzutów sumienia. Czytam Cię uważne, raz, drugi, trzeci…
Bardzo mi przykro, Iza… do końca wierzyłam, że tosiesamosie rozwiąże i że nie będą potrzebne tak radykalne kroki.
Jestem z Tobą.
Wróć.
Jesteśmy z Tobą. Bo Pan S. też.
S-Mother, dzięki Tobie i Panu S. Też wierzyłam.
A Ty jak się czujesz?
A dziękuję, nic szczególnego 🙂
Poza zwykłymi objawami drugiej fazy cyklu typu pobolewanie podbrzusza nic się nie dzieje. Takie delikatne skurcze towarzyszą mi cały czas. Żadnych plamień. Tylko przez dodatkową suplementację progesteronem jestem strasznie „napompowana”. Wybacz, ze tak bezpośrednio, ale bardzo mnie wzdyma i jakoś usiłuję sobie z tym radzić (czy któraś z Was miała po luteinie problemy jelitowe?) A cycki to mi pękną chyba. Pilnuję też hiperstymulacji, tak na wszelki wypadek.
Z głową spoko. Nauczyłam się chyba z czasem wytwarzać skorupkę ochronną i raczej czekam na okres niż na jego brak. Inna sprawa, że mam wrażenie, że IUI kosztowały mnie więcej nerwów.
Kiedy Cię wypuszczą?
Mnie nie wzdymało. Tylko piersi okropnie bolały. Najgorsze było to wypływanie lutinusa.
A to u mnie nie ma jakiegoś dramatu. Ale ja mam zwykłą luteinę, lutinus jest chyba większą tabletą, tak?
S mother, ja tez byłam napompowana i dość długo mi to towarzyszyło, prawie do 9tc, dużo wody chyba zatrzymywałam w organizmie, bo brzuch miałam jak w 4 mcu prawie bez jedzenia przez cały dzień, kochana jak wszystko na tym etapie moze byc i nie byc sygnałem, dlatego Twoje nastawienie jest jak najbardziej odpowiednie, mnie przy takim podejsciu wlasnie sie udało, głowa uznała ze ta pani wreszcie jest stabilna emocjonalnie, wiec mozna dać jej dziecko 😉 powodzenia!
Mojra, nawet nie wiesz, jak mnie teraz rozbawiłaś:) Jeśli wziąć pod uwagę ten argument, to w ogóle mi się dzieci nie należą 😀
Lutinus to duza dopochwowa pastylka
Mimowolnie jestem ekspertka od wzdymaniai klopotow jelitowych po luteinie. Prohesteron zatrzymuje nie tylko skurcze macicy, ale tez skurcze jelit. Trzeba jelitom pomoc.
Jedz duzo suszonych owocow (sliwki!morele, zurawina, rodzynki). Duzo pij. Ruch w miare mozliwosci tez pomaga jelitom. Jak to Ci nie pomoze, to czopek glicerynowy. To wcale nie jest smieszne, bo mozna dotac hemoroidow..
Dzięki Iza. Jakoś sobie radzę z tym- w pierwszej ciąży miałam dość duży problem z zaparciami, więc wiem o co kaman. Nie kojarzyłam jednak tego z działaniem progesteronu- umówmy się, że kilka lat temu byłam o kilka lat głupsza 😉
Ja też mam okrutne problemy jelitowe po Luteinie. Uczucie bąbelków, przelewania, (przepraszam za dosadność) gazy… Lekarz pozwolił mi brać espumisan. Gdzieś czytałam, że on się nie wchłania do organizmu tylko działa w jelitach na zasadzie bardziej „mechanicznej”. Mam nadzieję, że ruch tez pomaga, zawsze to się trochę polepsza perystaltykę. Ja niestety przez endo na jelitach i bez progesteronu często mam takie problemy, zwłaszcza po warzywach (i weź tu jedz zdrowo…).
Przykro mi…
Trzymam kciuki aby wszystko dobrze sie ulożyło
Dziękuję, Tuska.
Witaj, doskonale Cię rozumiem. Sama przeszłam dwie ciąże pozamaciczne, obie zakończone metotreksatem. W pierwszej też ciągle żyłam nadzieją, bo takową dawali mi lekarze poszukując codziennie na USG zarodka w macicy. Nie umiejscowiono go nigdzie. Dopiero przy kolejnej ciąży okazało się (poprosiłam o zaglądnięcie w archiwalną dokumentację), że poprzednia umiejscowiona była w lewym jajowodzie.
Co do skutków ubocznych metotreksatu, nie zauważyłam żadnych, ani za pierwszym ani za drugim razem. Po zastrzyku jeszcze dwa tygodnie spędziłam w szpitalu, aż beta spadła prawie do zera.
Trzymaj się
KiM, bardzo łapczywie teraz słucham historii o kobietach, u których metotreksat nie narobił szkód, dziękuję, że napisałaś.
Zastanawia mnie coś innego. Jak to, mialaś dwie cp? Czy to nie jest jakiś okropny zbieg okoliczności? To z naturalnego zapłodnienia? Druga co była w tym samym miejscu? Przepraszam, że pytam, bardzo mi przykro, że musiałaś przechodzić przez to dwa razy.
Pytałam lekarza, czy można zapobiec cp, powiedział mi, że jest jedna metoda, której lekarze akurat nie stosują: modlić się…
Izuś, pisałam pod którymś z poprzednich postów, że mam koleżankę chorą na RZS, która metotrekstat bierze na stałe. Do momentu zajścia w ciążę brała go od 15 lat. I lekarz kazał jej tylko 3 miesiące dać na oczyszczenie organizmu, żeby miała kilka miesięcy na próby, bo najpóźniej po 9-10 miesiącach musi wracać do leków. Urodziła jedno, a potem w następnym takim okienku drugie zdrowe, donoszone dziecko.
W ciąży nie musiała brać, bo hormony ciążowe zapobiegają atakom choroby. Za to po porodzie może organizm wrócić do stanu sprzed, może złagodzić objawy, a może nastąpić nagłe pogorszenie.
Biorąc nie ma męczących skutków ubocznych.
No widzisz, Wężon, to może ja nie będę czekała do burej późnej jesieni dołującej…
Wysłałam Ci wiadomość na maila.
Dzięki!
Moja Ty iskierko bardzo mi przykro:-(
Nie wiem czy pamiętasz, jestem po 1 inseminacji, dziś jest 11 dzień po i niestety próba nieudana:-( nie wiem czemu się nawet ludzilam przy morfologii plemników 2%? Ale trudno trzeba się ogarnąć i zbierać siły do walki.
Ewciak, bardzo mi przykro i… i jestem pelna podziwu dla Ciebie i dumna, jaka silna z Ciebie babeczka. Że już chcesz iść dalej.
Zbieraj siły. Dla mnie etap inseminacji byl najtrudniejszy, jakoś najwięcej mnje kosztował. Może dlatego że to był początek ostrej walki, wejście do klinki niepłodności, pogodzenie się z tym, że muszę się leczyć.
Jestem z Tobą.
O-o-o. Właśnie napisałam przed chwilą wyżej- inseminacja zdecydowanie bardziej wypruwała emocjonalnie.
Ewciak, zakasuj rękawy i jedziemy dalej! 🙂
Ewciak… mam tak samo. Też w 11 dniu po inseminacji dowiedziałam się, że próba nieudana i tak samo jak Ty mam ciągle nadzieję, że przy morfologii 2% się uda. Właśnie jestem w trakcie stymulacji przed następną. Emocjonalnie się nie czuję… wolę nie czuć.
niby na forum piszą, że to jeszcze nic straconego, ale chyba zdażyłby się cud:)
u nas jest sprawa nasienia, rok temu było 65mln, pół roku temu 25mln a teraz 10mln, niby całą sprawcą jest żylak, byliśmy dzisiaj u urologa i porażka, dał nam adres do innego lekarza prywatnie, bo on ma słaby sprzęt!
Ja jeszcze nie wiem czy jest jakaś różnica w ilości i jakości nasienia chociażby po Wit które lekarz przepisał mojemu em ale dochodzi moje pcos i hashimoto z niedoczynnością tarczycy także jest wesoło:) oporność na fostimon tez mam sporą…
Aniu, ja pco miałam dopiero odkryte 2 mies temu, po tylu latach leczenia, gdy trafiliśmy do poznania, tam M.K. kazała mi zrobic wszystkie badania i wyszło amh 3,4 , usg potwierdziło pco, do tego wykryła insulinoodpornośc. a od roku lecze sie na niedoczynnośc tarczycy hashimoto, także mamy pod górkę
Aniu a jakie Twój m bierze leki na poprawe nasienia, mój androvit, cynk, ale słyszałam też o koenzymie q10, l-karnityna
Ewciak,lekarz kazał mu łykać fortil man plus 4 tabl dziennie. Moje pcos są tylko na podst usg wykryte,innych badań mi nie robiono:/ od 3 tyg przeszłam na dietę bezglutenowa i wykluczyłam nabiał,podobno ma to zmniejszyć zapalenie i ilość anty-tpo i pomoc w zajściu w ciążę,ale wielkich nadziei nie mam. Co do insulinoodporności-chyba musze sobie sprawdzić…
Jesli chcesz to podaje maila aniagrzegorczyk@gmail.com pisz żebyśmy nie spamowaly tutaj. Iza! Poryczalam się w pracy już kilka razy czytając to,co się z Tb dzieje:( bardzo mi przykro i choć nie znam Cię wcale to kilka razy dziennie o Tb myślę…
Ania, mnie jest zawsze tak strasznie głupio, że ktoś czasem płacze przez blog.
Wierz mi, że bywam też zabawna i na ulicy na mój widok nikt nie zapłakał jeszcze.
Ja też jak czytam to co piszesz, Ty i inne dziewczyny, czuję się, jakbyśmy czytały w swoich myślach…
Nie powinno Ci być głupio że czasem poplaczemy sobie czytając bloga. To takie swoiste oczyszczenie, wyladowanie emocji. Tobie też potrzebny był dzień „płakaka”…
Reżyser filmu, autor książki jest dumny wzbudzając takie emocje, szkoda tylko że ten blog to nie fikcja, wymyślona historia. Mam jednak nadziej, że wkrótce przerodzi się w opowieść, której szczęśliwe zakończenie masz już w głowie.
Tym blogiem przyciągasz cudowne, wrażliwe osoby… Wszystkie wpisy i komentarze uczą empatii, otwierają moje serce na nowo… Ściągają maskę, która codziennie zakładam by ukryć swoj ból… Więc czasem dobrze mi tak poplakac z Tobą…
Odpisuję na raty, bo dziś dostałam nową pacjentkę do pokoju i jest straszną gadułą, a skubana pamięta wydarzenia sprzed 20 lat i dzień po dniu mi je opowiada.
Za to ja milczę jak grób. Jak będzie jutro leżeć po operacji, to stanę nad nią i przez 2 godziny będę jej dzień po dniu opowiadać swoją historię.
Dżizas, Ania, cały słownik niepożądanych rzeczy… No faktycznie wesoło…
Łatwo nie jest:) ale dodajesz otuchy,wiary i siły! I Twój mąż to wielki gość! U mnie często dochodzą jeszcze negatywne emocje między nami z powodu trudności. Wy macie szczęście do siebie Iza:)
Wszyscy w szpitalu dziwili się, że „udało mi się” zajść w cp po inseminacji… W kwietniu przechodziłam powtórne badanie drożności jajowodów. Z wynikiem obustronnie drożne. Jednak nie wiem z czego to wynika, że pierwsze HSG było bezbolesne (sierpień 2014), a przy tym z kwietnia 2015 zwijałam się z bólu. Ten sam szpital, ten sam lekarz.
7 maja miałam drugą inseminację. Dziś byłam na pobraniu krwi na betę. Nie nastawiam się na nic, bo od tygodnia mam brazowe plamienie mimo stosowania utrogestanu 3×1 tab.
Cały czas jestem myślami z Tobą. Buziaki ♡
Sylwia, dziś byłaś na becie – a kiedy wynik, cholera, nie mów, że musisz czekać na wynik…
Izuś 🙁 nie ma sprawiedliwości. Źle mi z Tobą 🙁 na pocieszenie napisze tylko tyle, że zastrzyk to chyba dobry wybór. Żona szwagra (powtarzam się) jest świeżo „po” i nie żałuje. Uniknęła krojenia, gojenia itp. Beta leciała na łeb, na szyję. Czuje się, jak to mówi, „normalnie” i planuje przed koncem roku znów próbować. Metotreksat absolutnie nie narobił u niej żadnych szkód; cera, włosy i samopoczucie w porządeczku.
Póki co, trzymaj sie kochana. Myslę o Was codziennie.
Basia, dobrze to słyszeć. Ja też jak dotąd (minęło 1,5 doby) czuję się normalnie, czyli dobrze.
Nie chcę, żeby było Ci ze mną źle, wolę, żeby było Ci ze mną dobrze.
Jeszcze mi będzie z Tobą dobrze, zobaczysz 🙂
Chyba nie wiele mogę.
Tylko, że strasznie mi przykro…
Będziesz się trzymać? Istnieje przecież jakiś limit pecha. I będzie lepiej później.
Akuk, ja już się trzymam, dzięki. Wierzę, że wykorzystałam ten limit pecha i lek zadziała.
Iza, straszliwie mi przykro:( Ale głęboko wierzę i jestem przekonana, że w końcu spotka Was zasłużone szczęście. Pewnie gdzieś po drodze się zagubiło, zbłądziło ale w końcu traficie na siebie. Jesteś mega silna za co Cię podziwiam. Kibicować nie przestaję.
Dziewczyny, ja tak trochę z czapy, ale od kilku dni chciałam Wam coś opowiedzieć. Mam nadzieję, że nie nikogo nie urażę tą swoją opowieścią…
Wiem, że kiedyś była już dyskusja o tym, że w tym całym „zamieszaniu” i codziennej walce z niepłodnością bardzo ważną rolę odgrywają nasi partnerzy. Że są, że wspierają, że przeżywają razem z nami, trzymają za rękę, opłakują na swój specyficzny, męski sposób wszystkie niepowodzenia. Że mamy szczęście w nieszczęściu, bo nie jesteśmy same. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie zaangażowanie męża było dotąd jakieś takie…oczywiste. Tymczasem…W sobotę na sali zabiegowej poznałam dziewczynę (właściwie ciężko mówić o znajomości, ot, nawiązała się najpierw luźna rozmowa na temat stopnia wypełnienia pęcherza, bo cisza jakaś krępująca była), której historia poruszyła mnie bardzo i ciągle o niej myślę. Otóż jej mąż nie angażował się WCALE, pomimo pięciu lat bezskutecznych prób. Przyznała się, że jedyny wkład jej partnera w IV to wkład w kubeczek („powiedział mi, że on swoje zrobił”), a podczas jedynej wizyty, na której się pojawił, w ogóle nie interesował się tematem („wie Pani, mąż jest kardiologiem, ma medycynę w jednym palcu, a ja się nie znam na tym wszystkim się i chciałam, żeby mi pomógł przez to przebrnąć. A on nie zadał lekarzowi ani jednego pytania”). Uderzyło mnie wtedy, że coś, co w moim odczuciu jest i powinno być normalnością, dla innych jest tylko pobożnym życzeniem. I że muszę doceniać swojego męża trochę bardziej.
Mam nadzieję, że tej dziewczynie się uda i w końcu nie będzie tak samotna, jak do tej pory…
Pozdrawiam znad wieczornego kubka herbaty :*
Co do szczęścia w małżeństwie…..nigdy w życiu nie spotkałam tylu szczęśliwych małżeństw na raz co tutaj. Co prawda nie czytam innych blogów, kiedyś byłam tylko na jednym forum „walczących o fasolkę”, ale tam to nie było wcale takie….oczywiste. O „realu” to nawet nie wspomnę – na ogół „on i ona” żyją gdzieś obok siebie, choć paru szczęśliwców znam.
To jest naprawdę zadziwiające co się tutaj dzieje 🙂
tez jestem mile zaskoczona ilością Wspaniałych Mężów na tym blogu. Chociaż w moim otoczeniu są prawie same szczęśliwe małżeństwa. Właściwie tylko mojej siostrze sie nie udało.
Ja uważam, że to co robią nasi partnerzy, jest, a przynajmniej powinno być normalne. Po co dziecko z kimś, kto ma to w nosie? To można z nasieniem dawcy, przynajmniej się nie zestresujesz, że Cię nie wspiera.
Ale fakt, w rzeczywistości to wygląda inaczej. Kiedyś się włóczyłam po forach, czytałam komentarze pod artykułami i zdziwiło mnie, jak wielu facetów ma problem z badaniem nasienia. Dziewczyny sobie radziły, jak męża namówić, zwabić, co obiecać, czym zagrozić, żeby łaskawie się zbadał. Niektóre przechodziły przez wiele badań, latały na monitoringi cyklu, przechodziły badanie drożności, sprawdzały hormony, były gruntownie męcząco przebadane, a on się przed dwa lata nie mógł zdecydować na zbadanie nasienia. No bo przecież ojciec piątkę dzieci zrobił, bracia mają dzieci, on na pewno jest mężczyzną. Prośbę o badanie traktują jako podważanie ich męskości. A zły wynik to już w ogóle katastrofa.
Postawa: mamy się zbadać, OK, jutro idę oddać nasienie naprawdę nie jest częsta.
Smutna historia wydarzyła się u sąsiadów. Od jakiegoś czasu starali się o dziecko, ona zaszła i poroniła na początku. Chyba zespół antyfosfolipidowy, w każdym razie w następnej ciąży od początku brała Clexane i Encorton.
Dość szybko zaszła w drugą ciążę i wszystko było z nią OK. Ale było widać, że on jest nieco przestraszony przeszłymi zmianami. Nie mógł się przystosować.
Zaczął trochę za dużo pić, parę tygodni przed porodem zabrali mu prawo jazdy za jazdę pod wpływem, do czego się nie przyznał.
Kiedy urodziła i była jeszcze w szpitalu, zrobił pępkowe, na którym był mocno przybity. Kiedy mój J. zapytał, czemu tak mu źle, czego się boi, przecież długo się starali odpowiedział: ja się nie starałem….
J. pojechał z nim do szpitala, odebrali żonę z synkiem.
On następnego dnia się wyprowadził i więcej nie wrócił. Są w trakcie rozwodu i podziału domu, który kupili rok przed rozstaniem. Syna czasem odwiedza.
W wielu związkach dziecko to jest sprawa głównie kobiety i myślę, że jest więcej takich facetów, którzy mają nadzieję, że z tą ciążą to się nigdy nie uda.
I jak się czujesz? Kolejna beta w środę? Jak szpitalny life?
Czuję się dobrze i – powiedz mi, że zwariowałam – zaczyna mnie to wkurzać. Bo już schizofrenik we mnie mówi, że powinnam się poczuć źle, to znaczy, że lek działa… A skoro czuję się dobrze, to jakby nie działał…
Wiem, wiem, tworzę…
Kolejna beta będzie jednak w niedzielę. Nie mogę, oj jak strasznie nie mogę się jej doczekać…
Kilkadziesiąt komentarzy wyżej pisałaś, że nie zamierzasz mieć skutków ubocznych, a teraz źle że nie masz?
Jak Ci trudno dogodzić. 🙂
Pacjenci biorący chemię, też tak mają. Za dobrze się czują, to pewnie nie działa. Ale jedno z drugim nie jest powiązane.
Możesz po prostu dobrze to znosić.
Czekamy z Tobą na betę. Aż tyle czasu trzeba jej dać na spadek? Tak dużo czasu potrzebuje lek? Nie byłoby widać już dzisiaj, że spada?
tak, wiem, wiem… Boże, Wężon, miej litość i udawaj, że nie pammietasz wszystkiego.
No tak, dokładnie tak pisałam a dziś zmieniłam zdanie 😀 Mam czas to zmieniam opinię, a co.
Formalnie lekarz mówił, że powinniśmy czekać tydzień od zastrzyku (czyli do wtorku-środy), ale zrobimy betę w niedzielę.
Jeśli będzie duży spadek mogę negocjować wyjście. Jeśli wzrost to nie chcę nawet pisać co mi powiedział (będziemy panią kwalifikować do zabiegu). Jak stan pośredni, to nie wiem. Może kolejna dawka.
Za cholerę badania bety nie chcą przyspieszyć, nawet na sobotę. Lekarz mowi, że będzie niemiarodajna. Gdybym sobie hasała wolno, juz bym tę betę zrobiła. Tutaj mówią, że to i tak nie ma sensu – beta spada bardzo powoli.
Tylko krowa nie zmienia zdania – Ty sobie możesz zmieniać dowoli.
Czyli kolejny weekend w szpitalu. Pewnie czeka Cię jeszcze zmiana współlokatorek.
Mam już drugą współlokatorkę, tu są zawsze straszne historie, tej wycinają nowotwór, jest dzielna, bardzo uprzejma i zadbana (trudno się mieszka z zaniedbaną, same wiecie). Tylko PISówa. Zawsze, k…, coś.
Pamiętam jak leżałam na podtrzymaniu ciąży, i miałam taka nawet spoko „współlokatorkę” w 6 miesiącu ciąży. Taka w moim wieku, fajnie nam się razem gadało. Jak u mnie okazało się, że nici z tego – to ją mi zabrali, pewnie dlatego że ona w ciąży a ja po łyżeczkowaniu. A mi to naprawdę nie przeszkadzało – do dzisiaj żałuję, że w jakimś oszołomieniu nie umiałam jakoś zareagować, przekonać ich, żeby została (a miałyśmy fajną małą salę, na pewno byłoby jej wygodniej).
Zbieram się od kilku dni, żeby coś napisać i mam bałagan w głowie… Do tego wczoraj przeczytałam na bliskim dla mnie blogu, że synek znajomych (7m-cy), walczący z ostrą białaczką limfoblastyczną ma masę skutków ubocznych tego właśnie leku na m…
Oczywiście Izuś u Ciebie nie musi ich być, podejrzewam, że u niego to po pierwsze ogromne ilości „leku”, po drugie jego maleńkość. Jakoś się posypałam…
Od wtorku leżakuję w domu, gin stwierdził, że czas odpocząć, bo moja głowa szaleje i podsuwa mi czarne scenariusze. Dzisiaj zaczęliśmy 10tc, jeszcze 2 do magicznej 12 i mam nadzieję się w końcu wyluzować… Chociaż wiem, że to i tak nie jest żadna gwarancja 🙁
Iza trzymam za Ciebie kciuki, chłonę Twoje wpisy jak gąbka, jestem wirtualnie obok i przytulam z całej siły! Walcz, bo dopóki walczysz jesteś wygrana.
R., to okropne, że takie maleńkie dzieci, w ogóle ludzie muszą przechodzić przez takie paskudne choroby.
Osłabienie chorobą, obniżona odporność też na pewno wzmaga skutki uboczne.
Jedna dawka leku, zdrowej dorosłej osobie nie powinna narobić spustoszeń. W końcu w małych dawkach ludzie go biorą latami i żyją normalnie.
R 🙁 Szkoda mi tego dzieciaczka bardzo 🙁 Mam nadzieję, że go uratuje ten lek…
Ty też sobie znalazłaś tematy na uspokojenie głowy…
Ważne, że nie jestem w pracy i mogę sobie o każdej porze ucinać drzemki (właśnie się z jednej obudziłam) 😉
Wiesz R, w sumie ja też 🙂
ależ Wam dobrze… ja zasypiam za monitorem :/