Mija 5 miesięcy od zabiegu (7tc) i 3 lata od diagnozy. Jesteśmy młodzi (ja mam 26lat mąż 29) dlatego lekarze na początku bagatelizowali mój lament. U mnie nie stwierdzono żadnych uchyleń więc dostaliśmy skierowanie na badanie nasienia.
Pamiętam ten wieczór kiedy siedzieliśmy w objęciach i na skrzynkę pocztową przyszły wyniki badania. Ten moment, który trwał wieki, ta przeszywającą cisza i uderzenie gorąca które poczułam. Nie wierzyliśmy oboje. Stało się. Mój mąż ma oligoasthenozoospermie. Ta sama ginekolog która zleciła to badanie załamała ręce i wysłała nas do Kliniki leczenia niepłodności. Jak to? Wpadłam w rozpacz. Myślałam, że to wyrok. Teraz walczymy żeby ten wyrok ułaskawić.
Diagnostyka się poszerzyła, mąż przeszedł operacje usunięcia żylaków powrózka nasiennego. Lekarz powiedział, że wyniki powinny się poprawić po tym zabiegu tylko musimy zaczekać 4 miesiące. Do tego odpowiednia suplementacja i….możemy robić in vitro. Jak to in vitro? – na inseminacje nie mają Państwo szans. Kolejny wyrok. Czekamy 4 miesiące, robimy badanie i….mój mąż ma jeszcze gorsze wyniki. Lekarz stara się nas pocieszać mówi, że może uda się coś z tego „wyłapać”. Młody wiek i moje dobre wyniki polepszają naszą sytuacje. Wszystko trwa.
Kiedyś myślałam, że za pieniądze wszystko można załatwić od ręki. Liczę każdy dzień, tydzień, miesiąc… Mój cykl trwa 34 dni co znacznie wydłuża czas. Na wizytach dostajemy tylko kolejne badania do zrobienia. Chciałabym żeby to było już, jestem niecierpliwa i zestresowana do granic możliwości. W końcu dostajemy zielone światło! W czerwcu robimy wszystkie potrzebne badania, dostajemy dokumenty, jeździmy na wizyty co kilka dni. Mam tylko czekać na miesiączkę i wtedy się zacznie. Wykupiliśmy wszystkie leki (chociaż one są refundowane….) czekają razem z nami na ten dzień ale on nie nadchodzi. Zaczęła się jazda bez trzymanki. Okres spóźnia się 4dni. Mąż żartuje -może Ty w ciąży jesteś? Tak to był żart od losu. Nieśmieszny.
Zamiast na obserwację pęcherzyka jedziemy oglądać pęcherzyk ciążowy. Lekarz jest w takim samym szoku jak my. Ale dobra. Cuda się zdarzają, może zdarzył się nam. Pęcherzyk rozwija się powoli, jest za mały w stosunku do daty ostatniej miesiączki. Jest nadzieja, że do zapłodnienia doszło później ze względu na mój długi cykl. Mamy się nie martwić i pojawić się za tydzień. Jestem na urlopie – zaplanowanym z góry ze względu na in vitro. Ten tydzień dłuży się niemiłosiernie. Mam złe przeczucia, nie potrafię się cieszyć za to mam leżeć i odpoczywać. Na kolejnej wizycie dowiadujemy się, że przyrost jest ale dalej za mały. Płód rozwija się za wolno. Lekarz ma już pewne podejrzenia ale chyba się nimi nie chwali. Musimy zaczekać jeszcze tydzień. Kolejny tydzień, liczę dni, dostaje do głowy, nie mam złudzeń. Tydzień później lekarz wypisuje skierowanie do szpitala i nalega żebym stawiła się tam najlepiej zaraz. Czytam na skierowaniu – podejrzenie zaśniadu. Nie mam siły sprawdzać co to. Nie chcę pisać co było dalej. Wolę o tym nie pamiętać. psychicznie, czuje że zaraz wynik histopatologiczny potwierdził zaśniad groniasty.
Straciłam radość życia. Teraz już wiem wszystko o tej chorobie płodu która dotyka 1 kobietę na tysiąc. Zaszłam cudem w ciąże i straciłam ją z takiego powodu!? Może powinnismy grać w totolotka. I to czekanie. -wiem jaka jest Pani niecierpliwa. Pół roku to minimum dla Pani bezpieczeństwa i możemy zaczynać od nowa. Najpierw Beta rosła jak szalona, a potem modliłam się żeby spadła jak najszybciej. Dziękuje Bogu, że to był częściowy zaśniad. Dziękuje, że obeszło się bez chemii. Tylko dlaczego to w ogóle musiało się stać? Nie ma na to odpowiedzi.
Liczę dni. Chciałabym już wrócić do gry.