Zdrowieję. Mam lepsze i gorsze dni, ale zdrowieję.
Rany na mnie goją się jak na psie 🙂 Gorzej z opuchlizną po operacji. Nad rozcięciem po laparotomii mam opuchnięty brzuch, wygląda jak mięsień piwny z kreskówki. To podobno może się utrzymać nawet do trzech miesięcy. Czekam cierpliwie (bo jakie mam wyjście?!) aż mi ta opuchlizna zejdzie.
Nadal mam kłopoty ze zbyt niską wagą. Na lekkostrawnej pooperacyjnej diecie bardzo schudłam. Ale kiedy zaczynam wprowadzać jakieś bardziej treściwie pokarmy, albo chociażby jabłko ze skórką, organizm się buntuje. Z obu stron.
Wtedy wraca strach, że to może nie skórka od jabłka, a armia bakterii. Ale nie mam zamiaru żyć w strachu.
Tęsknię za rodzicami. Nie widziałam ich pół roku – od świąt Bożego Narodzenia. Bardzo chcieli przyjechać, kiedy byłam w szpitalu najgorszej fazie choroby. Mieszkają 300 km ode mnie, chcieli przyjechać na kwadrans mnie zobaczyć i wracać do domu. Trzy dni im to wyperswadowywałam.
Mieli przyjechać dziś, ale Mama się rozchorowała. Wczoraj w ciągu dnia drzemałam i wszedł do sypialni mąż. „Mama?” – obudził mnie własny głos, tak przywitałam męża. Tęsknię za nią. Nie mówiłam jej o tym wołaniu jej przez sen, bo i tak ma poczucie winy, że zachorowała w czasie planowanych odwiedzin. Z tego poczucia winy Mama szybko zdrowieje i może przyjadą na weekend.
Mówiłam rodzicom całą prawdę, co się ze mną dzieje. Mówiłam o wycięciu jajowodów z ropniami wielkości pięści, o żywieniu pozajelitowym, o pękających żyłach. Całą prawdę. Jednak poza suchym opisem oszczędziłam im komentarza, jak to było niebezpieczne, oszczędziłam im opowieści o tym, jak płakałam nocami ze strachu i bólu. Oszczędziłam zdania, które usłyszałam od lekarza na odchodne – że mogłam z tego nie wyjść.
Rodzicie mieli dobry instynkt, że tak bardzo upierali się na przyjazd, kiedy szłam na operację i naprawdę z trudem ich od tego z mężem odwiedliśmy. Może im to powiem, a może nie, skoro już wszytsko się normuje, po co dokładać im stresu.
***
W ramach powrotu do zdrowia – nie przyznałam Wam się do tego – już dwa tygodnie po operacji wsiadłam na rower. Bardzo grzecznie, z siodełkiem obniżonym jak dla dziecka. I po prostej drodze. Jeździ mi się lepiej niż chodzi, bo mogę bezkarnie się garbić, a do takiej pozycji skłaniają mnie zrosty 🙂
Kilka dni później poszłam na rower jeszcze raz, ale niestety kondycję mam taką, że po paru kilometrach rozważałam porzucenie go w rowie… Nic to – małymi kroczkami wrócę do siebie… 🙂
Dwa słowa i jeden obrazek o wiośnie jeszcze:
Mam czasu tak dużo jak nigdy w życiu, przynajmniej od kiedy skończyłam studia. Wykorzystałam to. Zainspirowana przez Hanię, którą często można spotkać wśród komentujących – zrobiłam miód z mniszka lekarskiego. Haniu, chyba wyszły mi z tego landrynki – przesadziłam z odparowywaniem wody. Mam zatem landrynki z mniszka lekarskiego.
Ooooo….zrobiłaś :)))
a czemu landrynki? kochana, nieistotne jaka forma wyszła i tak będzie pyszny, zobaczysz 🙂
mnie za pierwszym razem wyszedł gęsty jak żywica, a teraz wydaje mi się, że jest za rzadki, ale wcale się nie przejmuję – bo z pewnością będzie smakował idealnie 🙂
kiedyś w syropie z pędów sosny coś dziwnego się stało i wyglądał jakby w środku był z kostkami lodu 😉 może o taki efekt Ci chodzi? zaznaczam, że syrop i tak był pyszny 😉
aaa…. i zapomniałam dodać – nie wiem czy powinnaś rodzicom uświadamiać grozę sytuacji… może ta wiedza, którą mają – wystarczy… następnym razem jeśli cokolwiek będzie się działo – będą niepotrzebnie się zamartwiać… odległość w takich sytuacjach przytłacza… ja bym chyba jednak nie mówiła… moi rodzice do dziś nie wiedzą, że kiedyś też mało brakowało… wolę im oszczędzać takich stresujących informacji.. przecież i tak nie mogliby nic zrobić….
Masz rację, zdecydowanie. Oszczędziłam im najbardziej drastycznych fragmentów, ale i tak mają swój rozum i wiem, że byli przerażeni. Ale tak Haniu, naszych rodziców trzeba oszczędzać. Mówić prawdę, ale szanowac ich niespokojny sen…
Abstrahując, było bardzo fajnie, kiedy przyjechali. Nie mogliśmy się nagadać. I mama przywiozła mi ponad 50 ruskich pierogów… 🙂
podoba mi się