Jestem sama drugą noc.
Kiedy Go nie ma, wychodzą strachy.
Strach żywi się ciszą i próbuje wypełnić Jego miejsce.
To, czego się boję, bulgocze w podbrzuszu głośniej i głośniej, zamykam okna, chowam się pod czarnym polarem, nadal to słyszę. Nie ucieknę, to jest we mnie.
Kiedy On ze mną jest, śpiewa mi piosenki. Strachy nie lubią piosenek. Giną od Jego głosu.
Witaj, trafiłam na Twojego bloga przypadkiem i od razu przeczytałam całego. Nie potrafię sobie wyobrazić jak wiele przeszłaś, choć doskonale znam emocje, które towarzyszą niepłodności. Bezsilność, strach przed przyszłością, a przede wszystkim samotność w problemie wśród nierozumiejących tematu. Nam, mimo wielu kłód po drodze, się udało. Medycyna zaliczyła kolejny sukces. Jesteśmy wdzięczni Robertowi Edwardsowi.
Wierzę, że i Wam się uda. Będę za to trzymać kciuki.
Gdybyś chciała poznać naszą historię, zapraszam. Pierwsze wpisy na blogu są właśnie o naszej walce z niepłodnością.
Pozdrawiam serdecznie.
Zaczynam czytać Twojego bloga, Anulku (hmm… czasami wpis sie nie wyświetla, tylko ma dopisek „Zabezpieczony”). Trzeba nam więcej takich historii zakończonych happy endem 🙂 Pozdrawiam!
Podziwiam Waszą walkę o cud. Kto nie doświadczy tych wszystkich wyrzeczeń nie zrozumie czym jest niepłodność czy bezpłodność. My staramy się już 2 lata i też przez ten czas wiele przeszliśmy. Od operacji męża po moje nieprzyjemne badania (np. hsg). Teraz próbujemy IUI. Mamy wielką nadzieję ale liczymy się z tym że walka na tym etapie wcale nie musi się zakończyć…
Pozdrawiam i przesyłam dużo dobrej energii. Wierzę że zawsze jest jakieś rozwiązanie problemu, tylko i wyłącznie od nas zależy na ile możemy przystać.
Cześć D! Wydaje mi się, że masz bardzo dobre podejście – wiara, że sie uda, ale jednocześnie świadomość, że po nieudanym IUI to jeszcze nie koniec świata.
Oby więcej było wśród walczących par takich kobiet jak Ty, które wierzą, że na każdy problem jest jakieś rozwiazanie. Może powinnaś zacząć pisać bloga 🙂 Bo wielu osobom często brakuje wiary 🙂
Powodzenia, trzymam za Was kciuki i… napisz kiedyś coś tuta – jak się potoczyła Wasza historia!
Popłakałam się czytając Twojego bloga , podziwiam Cię za odwagę , determinację , siłę….jesteś wyjątkowa , Bóg Ci to wynagrodzi.
Asia, dzięki za te słowa, są bardzo budujące… Tylu ludzi cierpi bardziej, nie chciałam, żeby ktoś płakał na tym blogu. Nie czuję się silna, raczej czuję się bierna – poddaję się temu co się dzieje, wybaczam organizmowi jego niedociągnięcia, pozwalam robić sobie te zabiegi, pozwalam czasowi, żeby leczył rany – to jest chyba bierność?…
Gdybyś podchodziła biernie do tego wszystkiego biegałabyś pewnie po marketach, jeździła na kolejne wakacje, przyklejała tipsy …..a ty masz w swoim życiu wyższe cele, do których droga jest taka trudna i kamienista….ale Ty idziesz , cały czas do przodu , widzisz szczyt ?Jest , niedaleko….jeszcze troszkę się postaraj , wytrzymaj , kto jeśli nie Ty ?
Masz rację. Jak się widzi szczyt, wiadomo, w którym kierunku iść!
Witam, czytam i myślę o Was. Mi mąż opowiadał bajki na ucho :-). Po 10 latach walki mamy maleńką córeczkę. Pozdrawiam sciskam będę trzymała śledzić Twoje wpisy.
Mój Mąż wrócił i znowu śpiewa mi piosenki. Wszystko się od tych piosenek układa, mam nadzieję, że ułoży się tak jak od bajek Twojego 🙂
Witam, trafiłam na ten blog przypadkiem. Słyszała pani o nowennie pompejańskiej?
Witam. Właśnie sprawdziłam co to jest. Niestety mam skrajny opór przed takimi metodami – kościół nie godzi się na in vitro, a mnie nie pozostało nic innego, chyba, że coś w stylu niepokalanego poczęcia. Ale dziękuję, jak nie mi, to może komuś pomoże…
Niepokalane poczęcie jest wiarą w to, że Maryja została zachowana od grzechu pierworodnego a nie, że poczęła Jezusa poprzez Ducha Świętego.
Kliknęłam tam przypadkiem, a potem się zaczytałam!
Powiem (napiszę) jedno – nie poddawaj się!!!
Ja mam za sobą 6 lat starań o dziecko, 5 pod opieką ginekologa. Wszelkie badania z możliwych, ale nie ustalono przyczyny niepłodności.
Tony leków i 8 nieudanych inseminacji. Po każdej wyłam jak zwierzę.
W końcu decyzja – in vitro, pierwsze dni – nie szło najlepiej, zwiększono dawkę leków, niewielka poprawa, decyzja o przedłużeniu podawania leków.
Nagle – organizm zareagował, komórek jajowych w odpowiednim rozmiarze jest już kilkanaście, odstawiamy leki, punkcja.
Jestem przestymulowana, na razie 2 stopień, za naszą zgodą lekarz decyduje się na transfer. Kolejne leki, myślę nie udało się – czuję się fatalnie. Potem poprawa – utwierdzam się w przekonaniu, że przyjdzie okres, bo ciąża potęguję objawy hiperstymulacji, a u mnie lepiej.
Dwa dni później już nie jest lepiej, brzuch jak balon, nie poznaję reakcji własnego organizmu(tych psychicznych i fizycznych), ląduję w szpitalu.
Nie zapomnę kiedy przyszedł do mnie mój ginekolog z kartką w ręku, leżałam już drugą dobę, patrzyłam na niego i myślałam tylko o tym – „jak oni usuną całą tą wodę z organizmu?”.
A tu nagle pielęgniarka mnie ściska, ginekolog też i słyszę „gratulujemy”, beta rośnie, jest Pani w ciąży.
Radośc i strach, jak teraz będzie…
Nie było lekko, leki przeciwzakrzepowe brałam całą ciążę, plamiłam kilkakrotnie przez pierwszy trymestr, musiałam leżeć.
Nie poddałam się, mój synek ma 15 miesięcy, zdrowy, radosny maluch.
Dla Niego przeszłabym to wszystko jeszcze 10 razy.
Kitka! Zatrzymałam sie na Twoim wpisie, bo po przestymulowaniu sądziłam – i nawet napisałam to gdzieś na blogu – że dotknęłam granicy wytrzymałości. Potem sie okazuje, że czasem musimy znowu i znowu dotykać tej granicy, przesuwać ją dalej, ale świetnie, że opisałaś swoją historię i że napisałaś, ze dla synka przeszłabyś wszystko od nowa 10 razy. To mądre słowa i motywacja, by walczyć. Dzieki 🙂
Trafiłam na Twojego bloga przypadkiem i pochłonęłam go całego. Leczymy się z mężem od 5 lat, problem jest po mojej stronie, więc tak jak Ty, momentami nie czułam się kobietą, zastanawiałam się, czy nie lepiej byłoby mu beze mnie….po 4 IUI udało się, zaszliśmy w ciążę, którą przechodziłam bardzo dobrze. Niestety mimo chuchania i dmuchania na rosnący brzuszek, Hania urodziła się martwa. Okazało się, że samo zajście w ciąże to jeszcze nie wszystko, potrzeba też odrobiny szczęścia. Nie wiem jak, ale przeżyłam, wyszliśmy z tego silniejsi. Teraz czekamy do sierpnia i znów próbujemy. Trzymam kciuki, Tobie też się uda, Wam się uda 🙂
Hello. And Bye.