Wróciliśmy z kliniki. Jestem po 19-stym zastrzyku Diphereline, w ósmym dniu cyklu, w którym mamy zrobić in vitro.
Mam mętlik w głowie. Nic nie jest stracone, nic nie jest przesądzone. Ale nagle na pierwszy plan wysunęła się torbiel endometrialna. Urosła tak szybko, nie wiadomo kiedy przybrała 5 cm. Jak mi się to mieści w brzuchu???
Torbiel jest tak duża, że zasłania cały lewy jajnik i nie wiadomo czy tam w ogóle rosną pęcherzyki.
Zdrętwiałam ze strachu jak zobaczyłam tę torbiel. Jeszcze latem jej nie było. Lekarz powiedział, że spróbujemy dalej z in vitro (dziś zaczęłam faktyczną stymulację), a jak się nie uda to przynajmniej będzie wiadomo dlaczego… I trzeba to będzie wyciąć.
– Z jajnika tam wiele nie zostanie – dodał lekarz napotykając mój wzrok, odpowiadając na niezadane pytanie.
Jestem strasznie skołowana. Wiem, że to bardzo dobry lekarz i ufam, że nie ciągnąłby nas dalej gdyby nie widział szans. Wiem też, że to wyścig z czasem. Z miesiąca na miesiąc miesiączka jest coraz okrutniejsza, jajnik pali i od dawna i coraz poważniej odgrażam się, że go wytnę, ale żeby aż tak, że już? Że może nawet zamiast in vitro będzie wycinanie…
Łzy mi w oczach stały, ale jedziemy dalej, nikt nie ma czasu na moje łzy. Pielęgniarka zabrała nas do osobnego gabinetu i pół godziny tłumaczyła jak robić zastrzyki, co z czym mieszać, jak mierzyć te jednostki. Mam trzy rodzaje zastrzyków, każdy inaczej się szykuje, każdy trzeba dać w prawie jedno miejsce.
Na razie wszystkie te leki zmieszały mi się w jeden gorzki koktail. Były krótkie chwile, kiedy byłam dobrej myśli, miałam tzw. „przeczucie”, że wszystko będzie ok. Teraz mam piłkę w brzuchu i kamień w ustach.
dzięki za fajną historię