Puk puk? Is anybody out there? Dziś będzie komediodramat o zmianie pracy podczas planowania ciąży

Basia (czytelniczka bloga)  przywołała mnie do porządku – pyta dlaczego zniknęłam i czy oby przypadkiem nie mam jakiegoś załamania. Dzięki Basia 🙂

Nieeee   🙂 Wprost przeciwnie. Nie mam na co narzekać.

Rzuciłam się na pracę. Czekam niecierpliwie na operację, staram się nie myśleć o niej zbyt dużo, a wyrabianie norm Stachanowa w firmie jest dobrym sposobem, by zająć czymś głowę, dodatkowo  z pożytkiem dla portfela szefa, któremu przynoszę codziennie zyski.

To dobra okazja, żeby  opowiedzieć, jak dostałam w lutym nową pracę. Wspomniałam, że nadaje się to na osobną długą opowieść.

Jak wiadomo, kobieta planująca dziecko najmilej widzi pracę na etat z umową na czas nieokreślony (uogólniam).Osiągnęłam ten stan umownego dobrobytu tak mniej więcej 3 lata temu.

Mniej więcej 2 lata temu byłam już znudzona moją pracą dająca stabilność (choć uczciwie muszę przyznać, że jest bardzo ciekawa, znudzenie wynika po prostu z tego, że pracuję na tym stanowisku bardzo długo, a może mam pstro w głowie…).

Ale nie mogę zmienić pracy, bo jak mi się wszystko zejdzie w czasie – nowa praca i planowana ciąża, to jak to będzie? Pewnie zostałabym bez pracy. Wytrzymam, zaraz i tak macierzyński.

Rok temu do znudzenia doszło wypalenie, zaczęłam wysyłać CV, choć bez planu zmiany pracy, tylko, żeby zbadać rynek i swoje możliwości.

Ale nie mogę zmienić pracy, bo jak mi się wszystko zejdzie w czasie – nowa praca i planowana ciąża, to jak to będzie? Pewnie zostałabym bez pracy. Wytrzymam, zaraz i tak macierzyński.

Pod koniec tego roku do znudzenia i wypalenia doszła frustracja (finansowa). Mam dość!

Ale nie mogę zmienić pracy, bo jak mi się wszystko zejdzie w czasie – nowa praca i planowana ciąża, to jak to będzie? Pewnie zostałabym bez pracy. Wytrzymam, zaraz i tak macierzyński

Mogę zmienić pracę, bo jakoś to będzie, a jak tu zostanę dłużej, to wyląduję w wariatkowie. Nikt mnie nie docenia, tylko wyzysk…  Już ja im pokażę jak to byłoby beze mnie…

Ruszyłam do boju. Wysłałam tylko dwa, ale za to przemyślane CV, na jedno dostałam zaproszenie, do prestiżowej, sympatycznej firmy (ta firma to taki taki łosoś wśród karpi).

Podczas rozmowy pracodawca nie krył zachwytu moimi umiejętnościami. Od razu powiedział, że nie pasują na stanowisko X, na które aplikowałam, ale oni właśnie się zorientowali, że bardzo potrzebują kogoś takiego jak ja i zrobią dla mnie stanowisko Y, koniecznie, jestem niezbędna. Choć byłam przygotowana na rozmowę o czymś innym, godzinę nawijałam,  aż mu oczy rosły 🙂  Porozmawialiśmy też o warunkach finansowych i formie pracy. Odnotował moje oczekiwania.

Wyszłam z tej rozmowy z poczuciem absolutnego spełnienia. Czekałam na odpowiedź, spodziewałam się pozytywnej.

Trzy razy po spotkaniu pracodawca-łosoś prosi mnie o dosyłanie prac i projektów. Wybór z mojego dużego archiwum (kilkanaście tysięcy pozycji) zawsze zajmuje mi kilka godzin, ale czego się nie robi…

Następnie  – kolejny mail z pytaniem technicznym o to i tamto, jakbym to zrobiła. Odpisuję zgodnie z prawdą, nie ubarwiam, bo czuję, że wymarzona praca jest moja i prawda i tak wyjdzie na jaw.

Cisza i następny krok. Dochodzą do mnie słuchy, ze nowy pracodawca rozpuścił wici i rozpytuje o mnie w mojej obecnej firmie. O opinię o mnie. Donoszą mi to praktycznie obcy ludzie. No pięknie, jak się na tym etapie dowie obecny szef, to krucho ze mną. Z drugiej strony prawa nie łamię, a opinii o sobie się nie boję, Trochę to ekscytujące, ale nieprofesjonalne, skoro nawet do mnie docierają te pytania…

Zmęczone i lekko znudzone przydługą opowieścią?  Ja też zaczynałam to odczuwać…

Znowu mail od pracodawcy-łososia. Prosi o zrobienie projektu graficznego podsumowującego o raport z załącznika. Raport – jakby to napisać, żeby się nie zdradzić, ale żeby opowiedzieć, z jakiej był półki… Powiedzmy, że miał tytuł „Geologiczne datowanie przemian klimatu w trwającym obecnie okresie czwartorzędu” (to nie ta branża, chcę tylko oddać stopień trudności i życiowej ciekawości). I buch, 495 stron… Yyy… Czuję mały paraliż…  Powtarzaj sobie prestiż, prestiż, praca, zmiany… Ok., dam radę.

Wzięłam dzień urlopu. Zabrałam się do tego z kobiecą wrażliwością. Zamiast „geologiczne”, wkładałam w raport słowo „babskie”. Zamiast „datowanie” dałam „planowanie [zakupów]”. „Okres czwartorzędu” stał się „okresem wyprzedaży”, a wszystkie czynniki z raportu zostały butami, torebkami, bluzkami, sukienkami…  I zrobiłam niezły, czytelny projekt 🙂 Serio, znów miałam to uczucie absolutnego spełnienia i dobrze wykonanej pracy.

Potem miałam jeszcze jedno spotkanie z kimś od łososia, bla bla, zaczynało mnie  to męczyć.

W końcu upragniona wiadomość – tak, zapraszamy, dostałam tę pracę!
Niestety nie ma etatów, nie ma też pieniędzy, więc zapraszamy za pół ceny na umowę śmieciową…”  – tak, tylko ładniejszymi (dyplomatycznymi) słowami mi napisał. Po tylu tygodniach sprawdzania mnie.

Podziękowałam dobę później (żeby nie napisać czegoś głupiego). Odpisałam „Buhahahaha, frajer to nie ja ” – także ładniejszymi i dyplomatycznymi słowami.

Finał jest taki, że zapałałam odświeżoną o kolejne doświadczenie miłością do mojej obecnej, starej dobrej pracy. Zabrałam się za nią z nową energią i nawet bywam w niej szczęśliwa 🙂

Szanuję moją pracę i przetrwam w niej (też: dzięki niej) te perturbacje w prywatnym życiu.

7 komentarzy

  1. Tak to już niestety w życiu bywa…ja też podobnym sposobem wpakowałam bym się w maliny aż w końcu zaczełam doceniać moją pracę.Współczuję rozczarowania choć z drugiej strony podbudowała się i jesteś świadoma swojej wartości,może nawet teraz lepiej zacznie się układać.A Łosoś widocznie jest jakimś cwanym burolem skoro tak Cię chciał „elgancko”wykorzystać.Ha!teraz się zastanawiam jakie piastujsz stanowisko bo zrobiło się ciekawie 😉 Pozdrawiam ciplutko

    1. Na szczęście znalazłam w sobie więcej rozbawienia niż rozczarowania 🙂 Dobrze, że i Tobie udało się nie wpakować w podobną sytuację, człowiek rwałby sobie później włosy z głowy… Nie mogę się przyznać, gdzie pracuję, wiesz jak jest 🙂 🙂 ale fajnie, ze zrobiło się ciekawie!
      A rozczarowana są zarezerwowane dla większych niepowodzeń.

  2. heh…. fajnie wybrnęłaś 🙂
    straszne jest to, że mamy taką sytuację w kraju, że często człowiek tyra w byle jakiej pracy za byle jakie pieniadze, ale mimo wszystko cieszy się, że jakąkolwiek ma…
    nie raz chciałam walnąć swoją, ale jednak strach o przyszłość bierze górę… zwłaszcza jak się ma wiadome plany..
    fajnie Cię znowu czytać 🙂

  3. Dobrze zrobiłam że Cię zachęciłam do powrotu na bloga.Nie wiem w jakim zawodzie pracujesz ale według mnie powinnaś się zająć pisaniem książek.Uwielbiam czytać Twoje wpisy.Zawsze tak plastycznie opisujesz swoje życiowe przygody, że ja te wszystkie sceny mam przed oczami.Nie wiem może to wynika z faktu że kiedyś przeżywałam podobne historie.
    Ale muszę przyznać że i tak musisz być dobra w tym co robisz.Wysłać tylko dwa CV i zostać zaproszonym na rozmowę w dzisiejszych czasach to i tak bardzo duży sukces.
    Pozdrowienia.

    1. Basiu, szczęście po prostu miałam z tą pracą (i pecha :/), nie ma co koloryzować tak moich kompetencji . A z tą książką… Bardzo bym chciała kiedyś napisać książkę, ale trzeba mieć coś mądrego i ciekawego do powiedzenia, żeby brać na siebie taką odpowiedzalność. Uważam, że wystarczająco mocno ryzykuję pisząc bloga – czy jest wart czasu Twojego, Hani, Eweliny, Iwony i wielu innych dziewczyn nie wymienionych tu z imienia? Trzeba brać odpowiedzialność za swoje słowa przed Wami, o czym w ogóle nie myślałam, kiedy zaczynałam pisać blog… Ściskam i życzę Ci więcej odkrywania wspólnych przezyć – ale tylko przy tych dobrych wpisach!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *