akuk

2003 rok – nasz ślub! Jesteśmy młodzi, cieszymy się jak wariaci z czekającej nas wspaniałej przygody. W podróży poślubnej zastanawiamy się, czy to już dobry czas, czy to już ten moment…

2004 rok – moje urodziny i wspólna decyzja! Chcemy mieć już dziecko 🙂

2005 rok – pierwsze II kreski, po 1,5 roku starań. Radość trwa krótko. Krwawienie, szpital.

2006 rok – drugi raz II kreski. Obywa się bez szpitala. Ronię w domu.

2007 rok – trzeci raz II kreski. Powtórka.

Szukamy bezskutecznie pomocy. Jeden gabinet, drugi… klinika leczenia niepłodności, gdzie jesteśmy potraktowani przez lekarza tak koszmarnie że dyrekcja chce nam oddać pieniądze za wizyty. Zostaje lęk i poczucie bezsilności.

2009 rok – trafiam na sensowną lekarkę. Znów zachodzę w ciąże. Beta rośnie pięknie, czuje się świetnie. Któregoś dnia budzę się nad ranem i myślę że umieram. Ból mnie rozrywa. Dwa dni później „moja” lekarka przeprowadza operację – ciąża pozamaciczna. Po porażce + nieudanym podejściu do adopcji, decydujemy się na leczenie. M.in. na szczepienia. Do dziś żałuję.

2010 rok – hsg, ciąża w tym samym cyklu. Po pierwszym usg zaczyna się koszmar. Ciąża rozwija się, ale nie wiadomo gdzie. Na szczęście :/ sama obumiera, kończy się tylko łyżeczkowaniem.

Dajemy sobie chwilę na odpoczynek… która trwa prawie 5 lat. Nie mamy sił dalej walczyć. Nie mamy sił żyć. Po prostu trwamy. Nadal niby młodzi, ale dosłownie martwi w środku. Pięć lat, w czasie których każde zetknięcie ze światem zewnętrznym boli. Ale tak się nie da żyć zawsze. Ciąży nie ma od lat, mimo braku antykoncepcji.

2015 rok – podejmujemy decyzję. Albo teraz albo nigdy. Zgłaszamy się do ośrodka adopcyjnego – kolejna porażka. Więc klinika leczenia niepłodności – decyzja o in vitro.  Wierzę, ufam… ale coś mi się nie podoba. Konsultuję się w innej klinice i dostaję obuchem w łeb… Zmieniam klinikę i w końcu jestem spokojna.

2016 rok – czekam na wizytę startową i leczę różne dolegliwości, które
spowodował stres ostatnich miesięcy, może lat…

Nie wierzę już w powodzenie. Nie wierzę w to, że kiedykolwiek urodzę zdrowe, żywe dziecko. Podchodzę do in vitro, bo nie chcę odbierać nadziei moje mężowi… On nadal wierzy….

*
Wasze historie

7 komentarzy

  1. akuk, tyle przeszłaś 🙁
    Z tego co napisałaś z zachodzeniem w ciąże kłopotów nie masz/nie miałaś, ale z utrzymaniem – 3 razy poroniłaś, raz pozamaciczna, potem pozamaciczna ale obumarła sama..Czy diagnozowałaś się i próbowałaś ustalić co powodowało/mogło powodować straty ciąż jedna po drugiej na tak wczesnych etapach?

    1. Przebadałam wszystko co możliwe. Nie ma jednoznacznej przyczyny.
      Jest mnóstwo „drobnych” problemów, ale żaden nie powinien mieć takich konsekwencji. Nie wiadomo dlaczego tak się dzieje.

  2. Akuk nie trac nadziei, trzeba walczyc poki sil starczy, wykorzystac wszystkie mozliwosci.
    nie chce opisywac swojej walki z nieplodnoscia, chyba jeszcze na to za wczesnie, wciaz za bardzo boli, ale sprobuje w skrocie. moze komus to pomoze.
    6 lat intensywnych staran, kilkunastu ginekologow, setki nic nie mowiacych badan, 3 ciaze naturalne, 2 po inseminacji, 5 aniolkow, hektolitry wylanych lez, dni radosci, nadziei, strachu, rozgoryczenia i czarnej rozpaczy. W miedzyczasie choroba meza, diagnoza/wyrok – stwardnienie rozsiane. Az w koncu trafilam „w rece” fantastycznego czlowieka, profesora ginekologii. To on odkryl, ze mam slabe krazenie krwi w macicy /w porownaniu z wczesniejszymi specjalistycznymi badaniami, jakiz to cholerny banal!/, co skutkowalo nieciekawym endometrium, a pozniej lozyskiem. poza tym przed i w trakcie kolejnej ciazy zalecil sterydy, bo po tylu stratach mogly wytworzyc sie jakies przeciwciala.
    Do kolejnego kriotransferu podchodzilam juz na odpowiedniej dawce aspiryny i sterydow, a efekt koncowy ma teraz 7miesiecy, 3 zeby i pare najpiekniejszych brazowych oczu.
    Wiem, ze nic nigdy nie uleczy dziury w moim sercu. Wiem, ze do konca zycia bede pamietala moment kiedy pierwszy i ostatni raz przytulilam mojego malenkiego synusia. Wiem, ze zaplacilam ogromna cene, ale wystarczy jedno spojrzenie mojej malej lobuzicy i wiem, ze bylo warto.

    Pozdrawiam i powodzenia!
    Nie wspomnialam jeszcze, ze mam 40lat.
    Wszystko jest mozliwe.

    Przepraszam za niechlujna polszczyzne – to nie lenistwo, to brak polskiej klawiatury.

  3. Swoją historię spisałam 5 lat temu.

    Dziś dopisuje zakończenie. Jestem mamą 🙂

    Po drodze dwa nieudane transfery. Jedna strata. I wreszcie jest – piękna, cudowna, wyśniona, wymarzona córeczka…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *