nie znałam siebie z tej strony. na codzień jestem cholerykiem, jak nie mam nic do roboty, wywalam rzeczy z torebki i układam je na nowo. żeby tylko coś robić.
dziś jestem nadzwyczajnie spokojna. może nie taka gówniana ta psychika, że jakoś pracuje na ciało właściciela. wytłumaczyłam sobie, że w zasadzie, ja nie mam tutaj nic do bania, nic do strachu. i tak całą koronkową robotę lekarza prześpię, a co będzie potem to będzie, mam silny organizm, jestem uparta, wrócę do formy i wrócę na swój tor, prędzej czy później, ale wiem na pewno, że tak.
a tak, jestem w dobrej formie, w dobrej kondycji. w weekend dałam na rowerze fory rowerzyście na trasie MTB, pokazałam mu jak się wjeżdża pod górę po korzeniach i piachu. mąż mówił, że koleś jechał za mną i mało płuc nie wypluł. zszedłby z roweru i wpychał go pod górę, ale mu było wstyd za babą… 🙂 pękałam z dumy 🙂
od wielu dni jajniki mnie nie bolą, wcale. pozwalam sobie na cichą nadzieję, że torbiele się zmiejszyły, że jednak wystarczy laparoskopia.
wszystko zrobiłam. spakowałam się, poprałam ubrania, pośpiel, pidżamy, ściereczki i sznureczki. ścięłam paznokcie do skóry. wysłałam maila współpracownikom, jak sobie mają poradzić beze mnie – napisałam oczywiście na tyle mało, żeby im mnie dotkliwie zabrakło 😉 . spakowałam krem do stóp, może w końcu go użyję, bo jak jestem w domu w ciągłym ruchu, to nie ma szans na mazanie po stopach. zabrałam kilogram „Dużych Formatów”, nadrobię w końcu zaległości. spaliłam na zapas kilka papierosów. nie da się palić na zapas.
czas zatacza sobie tylko znanymi ścieżkami koło i dziwnie plącze czyjeś losy. od lipca, z przerwami do listopada, mieszkała u nas znajoma, D. odnajęliśmy jej pokój. od lipca akurat była w ciąży. zaprzyjaźniłam się z D. moje przywiązanie do niej rosło razem z jej brzuchem. kiedy ostatecznie wyjechała w listopadzie, bardzo mi jej brakowało. akurat była w piątym miesiącu ciąży, a my wychodowaliśmy 5 zarodków.
jutro D. idzie do szpitala rodzić. jutro ja idę do szpitala robić miejsce dla zarodka. operacja w czwartek.
w moim ogrodzie kwitną krokusy.
wszystko przygotowane. dobranoc.
ojjj kochana i znow znam to uczucie… Nie wiem jak dziala nasza psychika ale kiedy dzieje sie wazna rzecz w naszym zyciu jak operacja to uspokojamy sie… Pamietam jak szlam na laparoskopie w zwiazku z zoladkiem bylam bardzo zrelaksowana, wierzylam ze bole zoladka sie skoncza, liczylam sie z komplikacjami ale zwyczajnie juz chcialam wiedziec co sie dzieje… Trzymam jutro mocno kciuki kochana i czekam na wiesci 🙂 Pamietaj nie jestes sama!!
Mam nadzieję, że będzie laparoskopia i że szybko dojdziesz do siebie.
Grunt to spokojna głowa, resztę wtedy łatwiej ogarnąć…
Odezwij się koniecznie jak wrócisz…
I pamiętaj – mimo wszystko, staraj się jak najszybciej ruszać, bo to najlepsze na zrosty…
Będę tu czekać na wieści, ściskam 🙂
Fajnie się czyta