Pokaż, pokaż… 🙂 Chcecie krwi? Oto krew.
Tak – szyję. Ale mam cechy, które bardzo spowalniają ten twórczy proces. Jestem szkodliwie dokładna (w twórczości wszelakiej, bo tak poza tym, to nie – to się inaczej nazywa rzemieślnik, nie artysta), a do tego bojaźliwa (że coś zniszczę). Dużo czasu zajmuje mi planowanie. Dodatkowo, mały leniuch we mnie też ma coś do powiedzenia.
Kupiłam materiał na rękawicę kuchenną. Na wszelki wypadek kupiłam go 7 razy za dużo. Jest tak piękny, że będę chodzić w tej rękawicy do pracy. Ale naciągam, rozciągam, nijak nie wystarczy na żadną kieckę, bo naprawdę miałam zrobić tylko rękawiczkę. Tydzień chodziłam wokół tej szmatki aż w końcu doszłam do ściany na której było napisane „sama sobie zaprojektuj wykrój, inaczej ci nie starczy materiału”.
No i poszłooo… Po długich wieczorach dumania narysowałam! Spódnica jest jeszcze under construction – ale piszę, że się dzieje, bo żądacie krwi i myślicie, że śpię. Bynajmniej. Nie sypiam prawie wcale. Zapisałam się na kurs krawiecki. Wszystko furczy i fruwa. I nitki lecą, bo co szyję, to pruję (patrz pierwszy akapit). Daruję szczegóły tego rozwoju (chyba, że naprawdę interesuje Was jak zrobiłam wykrój na swoją miarę, bez gotowca), bo to nie ten blog i część gości mogłoby się nudzić. Gdyby doba miała z godzinę więcej, pewnie założyłabym kolejnego bloga o szyciu.
***
Ja sobie stukam, kroję, rysuję, a jajniki śpią. Okres spóźnia mi się o ponad tydzień. Dziwne uczucie. Całe życie spóźniony okres rodził nadzieję (były lata, przed ślubem, że nawet obawę) na ciążę. Przyzwyczaiłam się przez lata do takiej zależności. Więc teraz też łapię się na nadziei… Mój mózg bardziej się przyzwyczaił do czekania na ciążę niż do tego, że nie mam jajowodów i pierwszy objaw ciąży, spóźniający się okres, może znaczyć wszystko, ale nigdy to.
A myślałam, że tylko ja jedna mam ten problem z nadmierną dokładnością. Doprowadza mnie to do szału. Jeszcze jak włączę swój inżynierki zmysł, to za chwilę będę wycinać wykrój laserem – hymmm to jest myśl. A najgorsze, że jak uszyje to nigdy nie jest tak jak ma być, nie jest super hiper idealnie, tak jak na jakimś tam X blogu.
Mój Tomek zawsze powtarzał, że zawsze trzeba wierzyć i walczyć do końca….
Aga, Twój Tomek ma rację. A dopytaj jeszcze do czyjego końca trzeba walczyć? 🙂
Tomek zmarł w poniedziałek….
Aga – nawet nie będę próbować Cię pocieszać bo jak odchodzi Ktoś bardzo bliski to chyba dla Tych którzy zostają nie ma żadnego pocieszenia na teraz…jedynie chyba człowiek myśli, że dobrze, że ta osoba już nie cierpi i że może kiedyś się znów spotkacie (jeśli oczywiście się wierzy w życie po śmierci). A kim był Tomek i i ile miał lat? Jedyne co wiem, to że był bardzo dzielny i na pewno chce żebyś Ty też teraz dała radę….
Tomek był moim narzeczonym, w kwietniu przyszłego roku mieliśmy się pobrać. On mieszkał w Niemczech, ja w Polsce – w zeszły czwartek miałam do Niego pojechać i mieliśmy już nigdy więcej się nie rozstawać…. zmarł nagle na zawał, był wtedy sam w mieszkaniu w Niemczech, miał 28 lat…. 9 września oboje zrobiliśmy w Polsce kompleksowe badania i wyszło z nich, że jesteśmy zdrowi….
Aga – myślałam, że był chory i walczył z jakąś chorobą a to była taka nagła zupełnie niespodziewana śmierć? Napisałaś, że robił badania – czy zrobił je tak sobie czy Mu coś dolegało, bo młody zdrowy człowiek to zwykle nie myśli o badaniach….Tak czy inaczej to jest dla mnie paramoja, że nie wyszło że jest miażdżyca, czy stan przedzawałowy – takie rzeczy leczy się bardzo skutecznie.
Bardzo mi przykro, ale pewnie nawet nie mam pojęcia jak straszne jest być zostawionym tak zupełnie bez przygotowania, bez możliwości pożegnania, bez możliwości oswojenia się choć trochę z taką sytuacją. Śmierć młodego człowieka jest zawsze zaskoczniem ogromnym, ale w Twoim przypadku chyba łatwiej byłoby zrozumieć jakiś wypadek, jakoś łatwiej byłoby to wytłumaczyć niż taką śmierć. Będąc przez ostatnie pół roku codziennym gościem ma oiomie kardiologii widziałam wiele osób po zawałach i jak skutecznie im pomagano. To jest chyba ogromna rzadkość, że tak młoda osoba umiera na zawał, że nie ma wcześniej żadnych objawów, że nic nie wychodzi w badaniach. Piszesz, że po pogrzebie nie jest lepiej. Ludzie Ci mówili, że zwykle jest bo na ogół jak odchodzi ktoś bliski to jest więcej czy mniej czasu żeby się z taką myślą oswoić i potem pogrzeb faktycznie przynosi trochę ulgi w bólu, bo jest takim „zamknięciem” najgorszego bólu i cierpienia. A u Ciebie z tego co piszesz to nie było cierpienia, bo zostałaś totalnie zaskoczona przez los, a Twoje plany były zupełnie przciwstawne – szczęśliwe. Naprawdę nie wiem co Ci napisać bo nigdy nie spotkałam się z taką sytuacją, chciałoby się pójść spać i obudzić z tego koszmaru. Przykro mi bardzo. Nie umiem sobie wyobrazić jak Ty cierpisz czy jak cierpi Mama Tomka. „Tomek zawsze powtarzał, że trzeba wierzyć i walczyć…” – że to wszystko ma jakiś sens i kiedyś się o tym przekonamy a póki co przez ten ból staniemy się lepszymi ludźmi, z lepszym charakterem, odważniejsi….
Asia my zrobiliśmy te badania, bo przed nami była perspektywa około 4 lat życia w Niemczech. A nie chcieliśmy tak chodzić po lekarzach – chcieliśmy mieć pewność, że oboje jesteśmy zdrowi i możemy tam trochę spokojnie popracować, pomieszkać, pożyć… Żadnemu z nas nic nie dolegało, to było czysto profilaktyczne.Tomek czuł się bardzo dobrze, był wysportowany. Skończył studia z fizjoterapii i bardzo dbał o siebie, chodził na siłownię, dobrze się odżywiał…. rzucił palenie, a alkohol piliśmy tylko okazyjnie w postaci wina po kolacji. Dziękuję Ci za Twoje słowa. Ja jestem cały czas nieprzytomna po tym wszystkim – nie wierzę, że Go nie ma. A może nie chcę uwierzyć? Wiem, że za jakiś czas to wszystko osłabnie, że ból będzie znośny…. ale póki co jest źle. Mam blokadę w najprostszych codziennych czynnościach: żeby cokolwiek zjeść, pościelić łóżko, iść się wykąpać, posprzątać, przebrać się w końcu ze szlafroka… powtarzam sobie i wszystkim dookoła, że potrzebuję trochę czasu. Ale sama tak naprawdę nie wiem ile….
Aga…
Jak sobie radzisz? Jest z Tobą ktoś bliski?
Są takie chwile, kiedy kobieta kobiecie nie wie co powiedzieć. Nie czujesz tego, ale jestem całym sercem z Tobą. A Tomek tam spotka się z moim Okruszkiem.
Jest mi boleśnie przykro z powodu Twojej straty…
Nie wiem co powiedzieć… Napisałaś „powtarzał”…
Dziękuję. Wspierają mnie moi rodzice, bracia, bratowe…. nie jestem sama, ale ból jest ogromny. I złość i strach i setki innych negatywnych uczuć. Wczoraj był pogrzeb. Wcale nie czuję się po nim lepiej. A wszyscy mówili, że właśnie po pogrzebie będzie lepiej… nieprawda, nie jest.
Mam wrażenie, że zaglądamy tu do Ciebie i uciekamy. Nie potrafimy nawet wyobrazić sobie Twojego straszliwego bólu. W obliczu tak niesprawiedliwej, bezsensownej śmierci, nie wiemy jak się zachować.
Chcę Ci Aga przez to powiedzieć, że jest z Tobą bardzo dużo ludzi. Otaczają Cię ludzie, którzy bardzo Ci współczują i chcą Ci pomóc, tylko nie wiedzą, jak nie zranić Cię jeszcze bardziej.
Asia jest głosem nas wszystkich, Asia ma lepiej poukładane myśli, niż my, sparaliżowane Twoją historią.
Minie bardzo dużo czasu, nim się pogodzisz z tym co się stało. Ale każda sekunda, każdy oddech, który bierzesz, zbliża Cię do tego czasu.
Tomek żyje teraz w Twoim sercu, widzi świat Twoim sercem. Kiedy wypłaczesz już wszystkie łzy, pozwól Mu widzieć ten świat szczęśliwie.
Brakuje mi słów. Cały czas myślę o Tobie.
Od soboty bardzo dużo piszę. Dla siebie, w zeszycie, wyrzucam wszystko, co mnie boli, wylewam przy tym całe morze łez. Czasami kiedy miałam problemy, to takie pisanie pomagało mi i liczę, że teraz też tak będzie. Wczoraj upłynął tydzień od Jego śmierci, a ja wciąż gdy słyszę dzwoniący telefon biegnę by odebrać, bo to przecież on dzwoni. Kiedy słyszę przejeżdżający koło mojego domu samochód to wydaje mi się, że to on przyjechał. I to chyba nie chodzi o to, że ja nie wierzę, że Go już nie ma. Ja nie chcę w to uwierzyć. Wiem, że dużo ludzi może to czytać i jest im przykro i nie wiedzą co powiedzieć – też kiedyś tego nie wiedziałam. Bałam się cokolwiek powiedzieć / napisać, by kogoś nie zranić. Też jak większość myślałam, że czas uśmierzy ból…. teraz gdy sama jestem w tak beznadziejnej sytuacji już w to nie wierzę. Dziękuję, że jesteś.
Witaj,zaprosiłam Cię do zabawy w związku z Liebster Blog Award. Pytania u mnie na blogu 🙂
Iwona, dziękuję bardzo za to wyróżnienie 🙂 Postaram się stawić czoła 🙂
Aga- a ile Ty masz lat? Zakładam, że jestś młoda bardzo…co w tej sytuacji jest i dobre i złe zarazem. Podejrzewam, że ja w Twoim wieku to nie miałam do czynienia ze śmiercią osób z mojego pokoleni i okres narzeczeństwa był bajecznie beztroski a u Ciebie takie wielkie tąpnięcie, odarcie z marzeń i beztroski – tak jak piszesz, że aż nie chce się w to wszystko uwierzyć bo wydaje się, że ta śmierć pomyliła kolejność – najpierw odchodzą rodzice a nie na odwrót, nie ludzie młodzi, zdrowi którzy nawet głupio nie spowodowali wypadku samochodowego tylko zwyczajnie wrócili z pracy do domu i oczekiwali, że zbudzą się normalnie następnego dnia. A tu śmierć przyszła „jak złodziej w nocy” dlatego myślę, że Twoje życie pomimo tego, że może (oby) ułoży się szczęśliwie- będziesz miała wspaniałą rodzinę, dzieci i będziesz szczęśliwa to już nigdy nie będzie tej beztroski. Zupełnie inaczej jak Twoje rówieśniczki będziesz już od początku dźwigała wór pełen doświadczeń i bólu. Pewnie i ja i Nasza Gospodyni „Krawcowa :-)” myślimy sobie, że na bolesne dośwadczenia w życiu to znajdzie się jeszcze czas i że Twoja bolesna histora to trochę za wcześnie…za wcześnie też dla Okruszka choć mam naszieję, że On nie zdawał sobie z tego sprawy…..
A napisałam, też że dobrze, że jesteś młoda – bo pomimo tego, że teraz nie masz siły ani celu ściągać z siebie szlafrok by żyć, by oddychać, by cieszyć się z drobnych rzeczy to mam nadzieję, że Twoja wola życia wygra za jakiś czas z rozpaczą i tak jak Tomek powtarzał będziesz wierzyć i walczyć o szczęście i o dobre życie do końca…bo jestem pewna że On Ci takiego życia ze wszystkich sił życzy i na pewno nie chce żebyś poddała się rozpaczy, bo za krótko jesteśmy na tym ziemskim padole żeby marnować tak krótki czas jaki tu mamy na rozpacz która nie przynosi nikomu nic dobrego a wprost przeciwnie. Dzięki Tomkowi będziesz już zawsze odważniejsza, silniejsza i będziesz miała lepszy charakter. Tego Ci bardzo życzę jak i nam wszystkim i szczególnie też Tym walczącym o małe Okruszki-Cuda.
We wrześniu skończyłam 25 lat. Jest tak jak piszesz – boję się bardzo tego, co będzie. Boję się, że nikt Go nie „zastąpi” (w sensie że nie będzie Nim, nie będzie miał Jego charakteru, który tak pokochałam). Że nie będzie już Naszej rodziny, Naszych dzieci, Naszego domu, Naszych planów….. Boję się, że teraz ja kogoś skrzywdzę, bo nie będę umiała już tak pokochać. Tak szczerze i prawdziwie, bezwarunkowo. Że ciągle będzie strach, bo skoro raz coś takiego się wydarzyło, to może wydarzyć się kolejny… Dziękuję Ci, że jesteś i napisałaś mi to wszystko. Szukam w sobie tej siły, żeby się podnieść… na razie choćby na czworaka. Bo wiem doskonale, że jeśli będę całe dnie spędzać w łóżku i płakać, to na dobre mi to nie wyjdzie.
Aga – piszesz „Boję się, że teraz ja kogoś skrzywdzę, bo nie będę umiała już tak pokochać. Tak szczerze i prawdziwie, bezwarunkowo. Że ciągle będzie strach, bo skoro raz coś takiego się wydarzyło, to może wydarzyć się kolejny…”
Tak, może wydarzyć się kolejny raz…jutro ja czy Ty możemy się już nie obudzić – życie jest bardzo kruche – i Ty masz i będziesz miała tę przewagę nad swoimi rówieśnikami, że nie jest to dla Ciebie frazes i li tylko mądre zdanie, ale Twoja przeżywana codzienność…dlatego właśnie Ty jeżeli kogoś pokochasz to będziesz to umiała zrobić tylko szczerze i prawdziwie. Roosvelt powiedział, że jedyną rzeczą, jakiej powinniśmy się bać, jest sam strach. Myślę, że jak się nad tym zastanowić to jest to bardzo mądre zdanie. Nie mamy żadnej władzy nad przeszłością i przyszłością i dlatego zajmowanie się baniem o przyszłość to chyba najgłupsze marnowanie czasu. Od nas zależy tylko „TERAZ”. Wiem, że to łatwo powiedzieć ale naprawdę można nauczyć się przestać bać się o to co się może wydarzyć. Jeszcze dwa tygodnie temu gdyby ktoś spotkał Ciebie z Tomkiem i mnie z moim mężem to bez wątpienia Was uznałby za szczęśliwą parę przed którą jest sporo lat życia a mnie i mojemu mężowi współczułby – bo życie mojego męża zależy od tego czy jest prąd w domu. Może czytałaś, bo pisałam o tym wcześniej tutaj. W każdym razie dłuższy spacer bez wzięcia zapasowych baterii które zasilają jego pompę – sztuczną lewą komorę serca to śmierć. Zakażenie dziury w brzuchu przez którą wychodzi kabel zasilający to też zagrożenie życia, bo bakterie idą prosto do serca. Ale najczęstszym powikłaniem jest udar mózgu, bo w tej pompie łatwo może zrobić się skrzep. No i można by tak bać się o wszystko – tylko co to nam da? Chyba tylko zatruwanie sobie nawzajem każdego dnia i stawanie się Samym Zgorzknieniem. Przez ostatnie 9 lat mój mąż był bardzo chory, dusił się bo serce nie wyrabiało w krążeniu płucnym. Teraz cieszymy się, bo pomimo wielu niedogodności z powodu bycia podłączonym do pompy mąż czuje się wyśmienicie. Oprócz bycia z rodziną, prowadzenia własnej firmy robi mnóstwo innych rzeczy – żyje wykorzystując wszystkie swoje talenty, bo wie że to co ma to jest tu i teraz. Pomimo jego 34 lat jutra może nie być. I wbrew pozorom właśnie ta „tragiczna” świadomość daje mu odwagę na to TERAZ, na dobrze przeżyty dzień, na szczerość, na bycie prawdziwym człowiekiem, na szybkie kończenie kłótni – bo nie warto być obrażonym do jutra, bo jutra może nie być.
Aga napisałaś też ” jak większość myślałam, że czas uśmierzy ból…. teraz gdy sama jestem w tak beznadziejnej sytuacji już w to nie wierzę” – nie wiem jak Ci napisać żebyś jednak w to uwierzyła, że czas jednak uśmierzy Twój ból. Mój mąż stracił nagle tak jak Ty Tomka – swoją Mamę jak miał 14 lat – umarła nagle przed lustrem robiąc sobie makijaż do pracy. Nawet pacany nie stwierdzili przyczyny śmierci. Było to dla niego straszne, cały świat się zawalił, bo był z Mamą bardzo związany. Jego Mama miała 40 lat. Miał Babcię i miał PraBabcię a one straciły córkę i wnuczkę. Czas uśmierzył ból a też wydawało się to niemożliwe. Moja Babcia patrząc z kolei na śmierć swojego Syna (mojego ukochanego Taty) przeżyła chyba tylko dlatego, że na kolanach siedziała jej malutka wnuczka która się beztrosko bawiła. Czas uśmierzył ból, a mi też wydawało się, że codzienny ciężki smutek który przybija mnie do łóżka i tego strasznego szlafroka i pozbawia życie sensu nie minie. Minęło. Aga – nie wiem czy teraz jesteś w stanie choć troszkę w to uwierzyć – pewnie nie, ja też będąc na Twoim miejscu nie potrafiłabym uwierzyć, że ten ciężar smutku, poczucia niesprawiedliwości i ciężar pytania „Dlaczego?” będzie stopniowo stawał się lżejszy. Aga – najważniejsze jest teraz to żebyś trzymała się tego co powtarzał Tomek – wierzyć i walczyć do końca, jedyne co mogę Ci zagwarantować to, że jeżeli będziesz się tego co On mówił trzymać to wtedy przez te Twoje codzienne łzy, przez każde przebranie się ze szlafroka będziesz stawała się mocniejszą i odważniejszą osobą. Trudne to jest, szczególnie chyba z tym telefonem…ja odważyłam się wykasować numer mojego Najukochańszego Taty dopiero chyba po 2 latach.
Aga – trzymaj się swojej rodziny -Rodziców, Braci i Bratowych – dobrze, że ich masz i że mogą Ci próbować choć trochę pomóc.
Asia nie wiedziałam o Twoim mężu. Banalne byłoby, gdybym tylko napisała, że jest mi z tego powodu przykro. Więc powiem Ci coś innego. Oboje jesteście bardzo silni i podziwiam Was za determinację i to, że potraficie żyć chwilą, a nie analizować wszystkiego po 100 razy…. a przede wszystkim, że nie boicie się tego życia. Czy Ty również blogujesz? Jeśli tak, to podaj mi swój adres, chętnie poczytam…. tacy ludzie jak Wy i Wasze uczynki mobilizują innych, żeby wziąć się za siebie…. długo już walczycie z tym wszystkim razem? Twój mąż jest wielkim szczęściarzem, że ma Ciebie….
Asia jest aniołem, który czasem wpada do mojego bloga na piwo i ratuje dusze – moją też uratowała. Teraz zza lady patrzę, jak ceruje Twoją.
I sama się uczę – od Was obu zresztą. Że nie wolno ani na chwilę zapomnieć jak cennym darem jest życie – nie wolno zapomnieć, że to trywialne zdanie jest prawdziwe codziennie rano.
Aga, jadłaś coś dziś?
Tak, jadłam 🙂 Tak jak Ci pisałam są ze mną rodzice i reszta rodziny i wiem, że ustalili między sobą, że będą mnie pilnować, żebym jadła i nie zrobiła czegoś głupiego…. i tak od soboty siedzą ze mną na zmianę i cierpliwie jedzą śniadanie, obiad albo kolację…. czasami i godzinę siedzieli ze mną, żebym jedną kanapkę zjadła z masłem i pomidorem… ale z dnia na dzień jest coraz lepiej, naprawdę. Wczoraj zrobiłam porządek w dokumentach. Dziś zrobiłam duże porządki, na razie w swoim pokoju. Wymyłam okna, podłogę, odkurzyłam…. Stopniowo będę się przenosić do kolejnych pomieszczeń w całym domu. Nie mówię, że jest dobrze, ale na pewno lepiej, jak tydzień temu. Muszę po prostu mieć zajęcie.I zdecydowanie lepiej czuję się, gdy nie mam na sobie szlafroka, tylko normalne ubrania 🙂
Pewnie nie tylko ja uśmiechnęłam się, jak zobaczyłam, że poświęciłaś sekundę na wpisanie na klawiaturze dwukropka : i nawiasu )
Dzielna dziewczyna.
Nie potrafię tak mądrze pisać jak Asia – naszą mądrość warunkuje doświadczenie, przy Tobie czy Asi to ja mam życie beztroskie. Ale martwiłam się o Ciebie i jeszcze będę jakiś czas, bo za dużo dostałaś na plecy do noszenia. Przyszłaś z historią, której każdy się boi. A teraz wpisujesz uśmiech.
Jesteś w niepojęty sposób silna. Twoja historia budzi ogromne współczucie, ale Ty sama w niej imponujesz.
Jaki masz plan na zajęcie, jak już posprzątasz całe mieszkanie? No chyba, że jest tak wielkie, że pierwsze pomieszczenie zdąży się zabrudzić 🙂 Jakieś stare lub nowe hobby?
Obie z Asią potraficie pisać bardzo mądrze i jestem Wam wdzięczna za wszystkie słowa, które skierowałyście do mnie. Dziękuję Wam 🙂
Chciałabym, żebyśmy były szczęśliwe, mimo tego złego, co nas spotkało. Może te doświadczenia nas wzmocnią i pomogą wrócić na normalne tory życia… Mam duży piętrowy dom i dość sporą działkę, więc porządkowaniem będę się zajmować chyba do Świąt Bożego Narodzenia. Takie porządki od podstaw, wszystko, co się da. W międzyczasie opiekuję się chrześniakami – 10-miesięcznym Filipem i 1.5 miesięczną Julką 🙂 Wracam na studia… jakiś czas temu nie zdałam 1 egzaminu i musiałam powtarzać rok, a że byłam wściekła o to, to zostawiłam uczelnię. Jestem po rozmowie z panem dziekanem i wracam od listopada na uczelnię, na 3 rok prawa. Teraz moim celem jest uczyć się i zamknąć te studia, a wiem, że nauki będzie multum. Ale poradzę sobie. I od listopada zaczynam szukać nowej pracy – za coś trzeba się utrzymać i opłacić zaoczne studia. Z tą pracą będzie najtrudniej, ale będę szukać do skutku….
krotki.blog – I Tobie bardzo dziękuję za miłe słowa 🙂 choć są one bardzo bardzo na wyrost chyba, że przyjmiesz ode mnie takie same (wszystkie) w stosunku do Swojej Osoby. Twoje przejścia wydają mi się o wiele trudniejsze niż moje i myślę, że będąc na Twoim miejscu to nie byłabym taka silna, mądra i wytrwała a już na pewno nie dałabym rady założyć tenisówek w kropki 🙂 tylko ze wzorem w „rozpacz”. Ja zaczęłam do Ciebie zaglądać jak traciłam już powoli wiarę, że uda nam się mieć Okruszka. Wtedy nie pisałam tylko płakałam i czerpałam siłę z Twoich postów i bardzo mi one pomagały. Bardzo. Potem stał się mój Cud. Wtedy nie ośmieliłam się napisać, bo czekałam na Twój…… i na wyjście mojego M z oiomu.
Piszesz do Agi „przy Tobie czy Asi to ja mam życie beztroskie” – ja mogę to samo napisać, że przy Tobie czy Agnieszce to ja mam życie beztroskie! Chyba dobrze, że tak myślimy. Przychodzi mi na myśl jedno – że to jest to „słodkie jarzmo”. I chodzi o to, żeby przeżywać wszystko nie stając się zgorzkniałym, ale żeby wychodzić ze wszelkich sytuacji z lepszym charakterem. Odwrotnością tego co piszemy sobie w naszych sytuacjach byłoby licytowanie się kto ma gorzej i wtedy to byłybyśmy chyba po tej złej stronie życia, po stronie Samego Zgorzknienia.
Bardzo się cieszę, że mogę z Tobą pisać, bo jak ja piję to piwo to Ty ratujesz moją duszę.
Asia 🙂 mam dziś bigos z mózgu, 14 godzin na pełnych obrotach poza domem (praca plus kurs krawiecki plus dojazdy), trudno mi napisać coś mądrego, ale nie mogę się powstrzymać przed jednym zdaniem dziękczynnym: jestem zaszczycona, że jesteś moim gościem. Pękam z dumy i rumienię się jak piwonia 🙂 Uwielbiam czytać to co piszesz i jestem dumna, że dzielisz się tym co wiesz o życiu właśnie tutaj. Dobranoc dziewczyny 🙂 Ja jutro jadę do przytulić się do mamy 300 km ode mnie.
i jeszcze zupełnie nie na temat, ale wróciłam do Twoich starych wpisów. Do Twojego pierwszwego wpisu u mnie. Jednym z wielu wątków, które tam poruszyłaś, jest ten o winie szpitala/lekarza za szkody.
Napisałaś „Podobnie tak jak Ty [po zakażeniu szpitalnym i zapaleniu otrzewnej] potem żałowaliśmy że nic z tym nie zrobiliśmy, aby lekarka w przyszłości nie skrzywdziła innych…”
Otóż nie napisałam (napisałam?), że nic z tym nie zrobiłam. Coś z tym właśnie robię od lata. Ale nie chcę o tym pisać, póki się nie wyjaśni i tak po ludzku dla „dobra śledztwa”. Tylko to potrwa.
To tak na marginesie zupełnie wtręt…
Szczęśliwej podróży 🙂 Chyba nigdzie nie jest lepiej, jak w ramionach rodziców, którzy kochają nas bezinteresownie, nieważne czy coś się wydarzy lub zrobimy coś źle… mam to szczęście, że mam cudownych rodziców, którzy poszliby za mną w ogień i zrobiliby dla mnie wszystko. I dla moich braci też. A my dla nich 🙂 Ps. Może to zabrzmi materialistycznie, ale oprócz niemajątkowych środków ochrony dóbr osobistych (czyli przeprosiny, przyznanie się do winy przez lekarza) masz też prawo do majątkowych środków ochrony dóbr osobistych, czyli zadośćuczynienia za to, co Cię spotkało. Sprawę oczywiście można oddać do prokuratury, ale równocześnie możesz ją zgłosić do Zakładu Ubezpieczeń lekarza – z jego tzw. OC. Lekarze nie mogą działać tak bezkarnie, bez żadnych konsekwencji, bo gdy zwykły człowiek popełni błąd, to może nawet stracić pracę… a błąd lekarski może kosztować znacznie więcej, bo życie ludzkie….
Aga, dzięki za porady. Może powinnam wcześniej wspomnieć o tym, ze nie odpuszczam szpitalowi i zebrać porady, jak się za to zabrać. Wybrałam drogę sądową z pomocą prawnika, teraz od 3-4 miesięcy trwają przepychanki, tzn. ubezpieczyciel bierze mnie na przeczekanie. Jakieś czary-mary dzieją się z moją dokumentacją medyczną, ale zdążyłam odebrać odpis z pieczątką, zanim się zaczęło. Chyba już się z tej drogi nie wycofam, skoro tyle to trwa.
Nie zdecydowałam się na uderzenie personalnie w lekarza. Mimo mojego żalu i nieodwracalnej straty (jajników) do końca życia, wiem, że lekarz się przejął, martwił i robił – przynajmniej potem – co w jego mocy, aby złagodzić ból, wyleczyć, pomóc. Przez jego ludzkie podejście wahałam się, czy w ogóle wytaczać sprawę. Ostatecznie zdecydowałam się pozwać szpital, nie lekarza. Tym bardziej, że nie wiadomo, w którym momencie doszło do zakażenia szpitalnego, czy było to brudne narzędzie czy zaniedbanie podczas operacji.
Czas pokaże czy to dobry wybór.
No to szczęśliwej podróży 🙂 i wspaniałego ciepłego weekendu! Hmm, 300 km to sporo – a na południe Polski czy jakiś inny kierunek? Pytam czy na południe, bo moja Mama mieszka ok. 350 km na południe 🙂 ale ja nie mam i nigdy nie miałam takich dobrych relacji z Mamą. Nie tęsknię za tym, bo po prostu nigdy nie przyjaźniłam się z Mamą i nie wiem jak to jest mieć w Mamie przyjaciela, mój brat też nie wie. Naszym przyjacielem był Tata i robił za „Mamę i Tatę” 🙂 Natomiast bardzo, bardzo bym chciała zawsze przyjaźnić się ze swoimi dziećmi i mieć z nimi bliski kontakt. I żeby zawsze przychodziły ze wszystkimi problemami. Co do tego „na marginesie” to musiałam w takim razie źle doczytać, że nic z tym nie robisz. Dobrze, że masz siłę żeby walczyć o wyższe standardy i eliminowanie błędów lekarskich. Może dzięki Tobie inni pacjenci nie będą narażeni na takie niebezpieczeństwo i cierpienie jak Ty. Ja w sumie przeżyłam dwa ogromne błędy lekarskie – jeden z moim 6-letnim synkiem, gdyby nie moja i męża ingerencja i zabranie dziecka do innego szpitala (bo w jednym stwierdzili, że wszystko ok i odesłali nas do domu) to teraz nie chcę pisać co by było a drugi błąd to ten przy porodzie – teraz może mogłabym już coś z tym zrobić dla dobra innych ale chyba niestety ponieważ dobrze się skończyło to mi się nie chce – mam nadzieję, że ta lekarka przeżyła przez swój błąd taki horror, że nauczyła się na swoim błędzie. Oby. Cieszę się, że Ty masz siłę….
Asia, moi rodzice mieszkają na północy Polski, ale na skutek różnych perturbacji rodzinnych, wychowałam się na południu i do końca życia będę sudeczczanką :)! Teraz mieszkam pośrodku, jeden powie, że mam wszędzie daleko, drugi, że wszędzie blisko, a ja, że mam 3 szczoteczki do zębów w trzech częściach Polski.
Mam dużą wolę walki za błąd lekarski i zakażenie szpitalne właśnie po to, żeby nie zostały popełniony drugi raz. Nie jest to całkowicie altruistyczne, pobudki mam także egoistyczne. Produkuję torbiele z taką łatwością, że pewnego dnia przyjdzie mi je znowu wycinać. Wiem, że to prosty zabieg, ale mam taką traumę, że zarzekam się, że never ever…
Bardzo niewielu ludzi walczy w sądzie – sama napisałaś, że miałaś powód dwa razy – też dlatego, że niewielu z tej małej grupy się w ogóle udaje. Demotywator jest duży. Jeszcze mam nadzieję, że pewnego dnia opiszę Wam dokładnie krok po kroku jak postępować w takich sytuacjach. Na razie ślizgam się na lodzie…
Aga – tak masz rację banalne ;-), bo nie powinno być Ci z tego powodu przykro, bo w tej chwili dzięki pompie mój mąż ma 100% wydolność krążenia i czuje się znakomicie, a nasze życie jest teraz bez tych wstrętnych zastojów w płucach, bez ciągłego zmęczenia o niebo łatwiejsze 🙂 Zawsze byliśmy przeogromnie szczęśliwi, ale teraz po takiej poprawie po 9 latach choroby (która zaczęła się od zlekceważenia i niedoleczenia grypy) to wprost trudno nam uwierzyć w to szczęście. Udało się nam _naprawdę cudem_ z naszym kochanym Okruszkiem, który ma teraz 7 miesięcy, a oprócz niego mamy jeszcze drugiego kochanego 6 latka i 9 letnią córeczkę. To czego więcej chcieć? Nigdy też nie mieliśmy problemów finansowych, bo mój mąż jest bardzo zdolny i potrafi rozwijać firmę nawet ciężko chory. Ostatnio dostaliśmy międzynarodową nagrodę, bo zdobyliśmy 39 miejsce wśród najprężniej rozwijających się spółek technologicznych w Europie Środ.-Wsch. Muszę się trochę pochwalić, żebyście nie myślały, że ja taka dzielna i silna jestem i ciągle tylko walczę ze złym losem, nieszczęściami i przeciwnościami. Czasem myślę, że te różne nieszczęścia czy choroby to w sumie pomogły nam żeby częściej nie żyć na powierzchni łatwo i wesoło, bo to jest bardzo kuszące, ale żeby próbować żyć Prawdziwie i Radośnie, nie stawać się takim martwym od środka. Co do Twojego pytania o mój blog to nie prowadzę takowego i chyba nie zamierzam. Tak w ogóle to w Internecie piszę tylko tu i na jednym wątku forum starających się o dziecko, bo podczas swojej walki o Okruszka bardzo zżyłam się z tymi dziewczynami a jeszcze nie wszystkim się udało.
p.s. Ja teraz nie mogę przestać myśleć o dziewczynie 25 letniej tak jak Aga, która leży tam gdzie przez pół roku był mój mąż. Trafiła tam nagle w zeszłym tygodniu – 10 dni po porodzie. Miało być zupełnie inaczej….szczęśliwie…..z Okruszkiem. Teraz Okruszek je z butelki a jego mama leży w śpiączce i od zeszłego tygodnia miała już dwa razy otwieraną klatkę. Po pierwszej operacji było chwilę lepiej, wydawało się że jest szansa, że się obudzi ale zrobiły się powikłania. Ma wszczepioną taką pompę jak mój mąż tylko w wersji dużej na pół pokoju. Nie wiem czy z piersi cieknie jej jeszcze mleko dla Okruszka czy już przestało. Nie wiadomo czy się obudzi, czy przeżyje, czy Okruszek zobaczy swoją Mamę. O takich _bardzo rzadkich_ historiach poporodowych (czasem trafiała tam kobieta kilka godzin po porodzie) nasłuchałam się przez to pół roku na tym oiomie. Ale ta historia dzieje się teraz.
Asia – tworzycie wspaniałą, szczęśliwą rodzinę – to jest najważniejsze. Macie siebie i na pewno wspieracie się wzajemnie, by przezwyciężać wszelkie trudności. Miło czyta się takie wiadomości – że Wam się udało, że mąż jest taki zaradny 🙂 Dzięki temu i ja wierzę, że uda mi się osiągnąć zamierzone cele. Ta sytuacja z moją rówieśniczką jest smutna, szkoda, że prawdziwa. Ale co się stało, że trafiła na OIOM? Problemy z sercem? Taka młoda dziewczyna powinna cieszyć się z faktu bycia mamą, zajmować się razem z mężem dzidziusiem, a nie leżeć w śpiączce…. Ja wczoraj rozmawiałam przez telefon z bratową, która jest przedszkolanką – opowiadała mi historię też młodej, bo 28-letniej kobiety. Była w ciąży, w piątek była jeszcze na USG – wszystko w jak najlepszym porządku. W niedzielę źle się czuła, nie czuła ruchów dziecka, pojechała do szpitala…. tam stwierdzili, że dziecko nie żyje, bo zostało owinięte pępowiną… 3 tygodnie przed planowanym terminem porodu. Co mnie najbardziej uderzyło to to, że lekarze zmusili ją by urodziła naturalnie i mimo, że nie chciała, pokazali jej dziecko…. jest w takim szoku, że nie chce wrócić ze szpitala do domu, nie chce rozmawiać z psychologiem, jeść ani pić…. Miała problemy już wcześniej – poroniła pierwszą ciążę w chyba 3 miesiącu, później miała ciążę bliźniaczą – jedna dziewczynka zmarła, jedna córeczka na szczęście zdrowa ma teraz 4 latka…. i teraz kolejna tragedia…. codziennie ludzie gdzieś w świecie zmagają się z problemami, o których ja wcześniej za często tak nie myślałam….
Aga – skończenie studiów to bardzo dobry pomysł. Ja też jestem w szoku, że tak szybko się zbierasz a nie poddajesz rozpaczy. Ta Twoja młodość chyba w tym pomaga 🙂
Co do Twojego pytania o tę dziewczynę co trafiła na oiom – to zdarza się niestety, że ciąża powoduje niewydolność serca tzw. kardiomiopatię i niestety jest to wykrywane najczęściej po urodzeniu dziecka, bo złe samopoczucie, puchnięcie nóg, zmęczenie, bezsenność itp. w czasie ciąży zwala się na ciążę (no i trochę usprawiedliwia to fakt, że takie powikłanie ciążowe pojawia się bardzo bardzo rzadko). Mam koleżankę którą poznałam w szpitalu, której niestety też przydarzyła się kardiomiopatia ciążowa, razem z nią przeżywałam też stany pogorszenia, ale też rozmawiałam z nią w długą bezsenną noc oczekiwania na przeszczep serca – była bardzo dzielna. Przeszczep się udał i choć podczas operacji straciła wzrok na jedno oko to żyje, czuje się świetnie i jest bardzo szczęśliwa. Absolutnie nigdy nie narzeka na los, na stratę jednego oka – tylko cieszy się, że ma wreszcie siłę wziąć dziecko na rękę czy pójść na plac zabaw. Przed nami być może też przeszczep, najbardziej niesamowite jest to, że człowiek czekając na serce które leci skądś helikopterem leży zmrożony, otwarty i już bez swojego serca przez około półtorej godziny. Gdyby to serce nie dotarło to nie byłoby co tam włożyć.
To co napisałaś o tej 28-latce to też bardzo ciężka sytuacja. Nie rozumiem dlaczego nie mogli zrobić cesarki i nie pokazać jej martwego dziecka jeżeli nie chciała. Mam nadzieję, że ta jej 4-letnia córeczka uratuje ją przed popadnięciem w depresję, sama by nie zjadła ale dziecku trzeba zrobić jedzenie, wstać i odprowadzić do przedszkola itp. Czy się chce czy nie chce idzie się naprzód, a takie małe dziecko uśmiecha się, śmieje bo nie rozumie sytuacji i wtedy też człowiek odpowiada uśmiechem, choć nawet nie chce. Dzieci naprawdę pomagają samym byciem dziećmi – sama wiesz, bo Tobie teraz pomagają Filipek i Juleczka 🙂 Jak mój mąż był dwa razy umierający i nie wiadomo było czy doczeka następnego dnia to najbardziej pomógł mi wtedy mój maleńki okruszek, on dawał mi siłę żeby się podnieść. Dużo osób współczuło i mówiło, że taka straszna sytuacja i jeszcze takie malusieńkie dziecko – nie mieli pojęcia, że to malusieńkie dziecko nie powinno być obiektem współczucia, ale radości, bo ono przy każdej próbie poddania się ratowało mnie i mojego męża.
Aga – piszesz, że wcześniej nie myślałaś tak często o problemach z którymi zmagają się inni ludzie. Doskonale to rozumiem, bo ja w czasie swojej prawie beztroskiej młodości też nie zauważałam tego. Wiadomo, człowiek słyszał o nieszczęściach ale nie brał tak na serio pod uwagę, że i jemu mogłoby się coś bardzo złego przydarzyć. Życie może nie wydawało się wieczne, ale zawsze była pewność tych co najmniej kilkudziesięciu lat.
A ja teraz myślę zupełnie odwrotnie 🙂 czyli może nie ma tych kilkudziesięciu lat przede mną ale jest pewność wiecznego życia. I tego chciałabym się trzymać, ponieważ człowiek wraz z wiekiem przywiązuje się paradoksalnie coraz bardziej do życia.
Mam nadzieję, że kiedyś po śmierci spotkamy się i zrozumiemy sens tych wszystkich wydarzeń w życiu naszym i osób które tu opisujemy. Na razie pytania dlaczego trójka dzieciaków A.Przybylskiej nie ma Mamy czy dlaczego wczoraj w wybuchu kamienicy zginęła młoda rodzina z dwuletnim dzieckiem i ich „Rodzice i Dziadkowie” niejako stracili sens życia pozostają bez odpowiedzi.
Moment w którym ja zaczęłam iść do przodu to był moment w którym zostawiłam pytanie „Dlaczego?” za sobą, a naprawdę długo nie mogłam się z nim rozstać, zostawiłam go dopiero nie z żadnej mądrości ale tylko dlatego, że zbudowało ono we mnie już tak wielki mur pretensji do losu za nieszczęścia, że przestałam widzieć nawet dobre rzeczy i jak zrobiło się naprawdę ciężko to już nie mogłam dać sobie rady niosąc dalej to wszystko sama.
Tobie życzę, żebyś podnosiła się i szła dalej w takim tempie jak teraz. Jesteś bardzo dzielna.
Asia – wiem, że jeśli nie podniosę się od razu, to potem „zasiedzę” się i będzie tylko gorzej. I mając do wyboru 'teraz’ albo 'nigdy’ wybieram 'teraz’. Pewnie będzie z przerwami, powoli, ale najważniejsze, żeby zacząć.
Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym, żeby ciąża mogła tak źle wpływać na serce kobiety…. Mam nadzieję, że jednak tamtej dziewczynie uda się wygrać z wszelkimi przeciwnościami losu i będzie szczęśliwa ze swoją rodziną i dzidziusiem…. Twoja znajoma (ta, która straciła wzrok w jednym oku) jest przykładem kolejnej cudownej kobietki, która walczy o swoje szczęście – jesteśmy jednak bardzo silne 🙂 Kurcze nie wiedziałam, że można tak bez serca „żyć” 1.5 godziny…. Całe nasze życie jest tak niesamowite, gdy zaczynamy je dokładnie analizować…
Jeśli chodzi o tą 28-latkę, to z tego co opowiadała mi bratowa ona nie chce na razie widzieć tej swojej córeczki… nie chce wrócić do domu…. Na pewno to wszystko było dla Niej traumą i też bardzo chciałabym, żeby rodzina pomogła Jej wyjść z tego silniejszą….
Z dziećmi jest tak jak mówisz – moje pierwsze dni gdy się dowiedziałam o śmierci Tomka to był płacz…. Non stop…. I ciągłe leżenie w łóżku. Ale brat przyjechał z Filipkiem, zostawił mi Go w pokoju i gdy mały zaczął płakać musiałam do Niego wstać i się Nim zająć. Drugi brat to samo robił z Julką – kiedy leżałam w łóżku kładł ją po prostu obok mnie i szedł do siebie do domu. Mała się budziła, musiałam ją przebrać i nakarmić. Płacz dziecka i to niewinne spojrzenie, a później piękny uśmiech i te małe rączki i nóżki sprawiały, że płakałam i śmiałam się jednocześnie. Nie było większej mobilizacji do tego, żeby wstać z łóżka…. Dziecku nigdy nie zrobiłabym krzywdy, a moje chrześniaki są moimi największymi skarbami i zrobiłabym dla nich wszystko….
Jest tak jak mówisz – dopóki nas coś złego nie spotka, to nie chcemy o tym myśleć. A później jest szok, niedowierzanie i pytanie: „dlaczego ja?!”. Może kiedyś znajdziemy odpowiedzi na wszystkie te nurtujące nas pytania? Oby, bo nie lubię, gdy nie znam odpowiedzi na coś, co mnie męczy…. Te tragedie które opisujesz są dość głośne, bo i ludzie którzy zginęli byli znani – a ile jest jeszcze wypadków, o których się nie mówi? Codziennie ktoś traci osobę bliską, walczy z chorobą, z setką przeróżnych problemów… podziwiam tych ludzi i każdemu życzę jak najlepiej.
Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będziemy mogły „porozmawiać” ze sobą. Jesteś naprawdę wspaniałą osobą, tak samo jak nasza blogowa Gospodyni.
Ściskam Was obie bardzo mocno i dziękuję za wszystko, co tu napisałyście 🙂
Agata
Agata 🙂 – życzę Ci żeby udało Ci się to „teraz”.
Co do ciąży i choroby serca – nie słyszałaś bo to zdarza się naprawdę rzadko (na szczęście).
Te 1.5 godziny życia lub nawet więcej bez serca jest możliwe, bo człowiek jest podłączony do tzw. płucoserca (czyli maszyny która pompuje i natlenia krew).
Co do tej 28-latki to mam nadzieję, że jak za jakiś czas zobaczy wreszcie swoją córeczkę to zacznie powoli odzyskiwać poczucie sensu życia. Teraz ta trauma którą przeżywa może być dodatkowo bardzo wzmocniona „babybluesem” po porodzie – co podejrzewam razem z rozpaczą tworzy najgorszy jaki sobie można tylko wyobrazić czas w życiu bo w żaden sposób nie da się nad tym zapanować mimo, że ta kobieta chciałaby się podnieść to przez jakiś czas może nie dać rady. Poza tym jest obolała, musi jej wyhamować laktacja, brzuch ma jeszcze duży tylko nie ma najważniejszego „Sensu” tego wszystkiego….
Masz bardzo mądrych Braci, że podrzucają Ci dzieciaczki i jestem też pod wrażeniem, że potrafisz (nie mając jeszcze dzieci) zająć się półtoramiesięczną Julką i się nie boisz…choć Filipek w porównaniu z Julką to wymaga już więcej pracy i przy nim pewnie trudniej….
No tak te małe rączki i nóżki i uśmiechy i ta całkowita zależność od dorosłych rozmiękczają każde serce.
Co do znalezienia odpowiedzi na te „nurtujące nas pytania” to ja osobiście nie sądzę, że uda się je znaleźć. Może zarys odpowiedzi będzie stawał się trochę wyraźniejszy ale na nic więcej nie liczę i jestem z tym pogodzona na szczęście 🙂
Wspomniałam o tych głośnych tragediach ale wiadomo tak jak piszesz, że są tysiące tragedii o których się nie mówi….
Jak i na szczęście są miliony pięknych wydarzeń, szczęśliwych chwil i wielkich zwycięstw o których też się nie mówi.C’est la vie 🙂
Co do „wspaniałej osoby” – No to spotkały się same wspaniałe z Naszą tulącą się teraz do Mamy Gospodynią na czele 😉
Ale mówiąc serio to myślę, że człowiek który staje przed sobą w prawdzie, wybiera miłość i odrzuca pychę i chciwość tego świata to czy chce czy nie chce musi być wspaniały. Musi jaśnieć.
Raz w życiu spotkałam kogoś takiego. Zupełnie nie wiedziałam przed spotkaniem kim ten człowiek jest, spotkanie trwało pewnie około godziny, ale nigdy nie zapomnę właśnie tego światła bijącego od tego człowieka. To było coś.
Asia, Ty to powinnaś książki pisać. Twój i Agnieszki dialog nadaje się na powieść. Milczę dziewczyny, ale kibicuję Wam obu. Odkleiłam się od mamy po krótkim weekendzie, wróciłam biec w chomiczym kółku korporacji, czytam Was, wystawiam paszczę do słońca. Szyję i pruję także, rzecz jasna 🙂
Zdradzisz Asia kogo spotkałaś takiego wspaniałego? Piszesz tak, ja ja mogłabym napisać o Dalajlamie, którego miałam niebywałą przyjemność spotkać. Byłam tylko w tłumie ludzi, bez bezpośredniego kontaktu, ale ten człowiek ma w sobie coś takiego (boskiego?), że czułam się, jakby Dalajlama patrzył tylko na mnie i mówił tylko do mnie. Tak się czuł każdy z nas… 🙂
Tak- Dalajlama z pewnością ma też światło i to „coś” przyciąga tłumy i powoduje, że każde spotkanie z nim jest niesamowitym przeżyciem natomiast wg. mnie to światło jest tylko wynikiem ogromnego wysiłku i wielu lat medytacji – światło umysłu ludzkiego które nie ma granic. Ale człowiek oświecony swoim własnym bezgranicznym umysłem na tym się niestety zatrzymuje i nie ma nic dalej….Jest to ciekawe, niewyrażalne, tajemnicze i taki człowiek często wydaje się bardzo świątobliwy, ale ja osobiście nie widzę tam Miłości Wiecznej która ma moc zwyciężenia śmierci i dlatego pomimo wielkiego wrażenia jest to dla mnie nie warte „kupienia i wysiłku”. Sorry, ale mówiąc wprost to Dalajlama oferuje dla mnie za mało. Natomiast mam znajomych którzy są Dalajlamą zachwyceni… 🙂
Natomiast mi się wydaje, że człowiek którego spotkałam nie miał żadnego swojego światła – był tylko przeźroczysty dla Boga i widać było przez niego Światło Boga – był Światłością w Panu. Kilka lat temu umarł. Zostawił po sobie wrażenie świętości, dużo audio konferencji i książek z którymi na długo się nie rozstaję. Był hrabią, arystokratą, bywalcem klubów nocnych, żołnierzem, dominikaninem i mistykiem. Miał ogromne poczucie humoru i dystans do siebie. Nazywał się Joachim Badeni.