Wczoraj przy asekuracji męża, a dziś rano sama podniosłam się z łóżka.
Podniosłam się to może za ładne słowo, bo kojarzy się z płynną czynnością. Moje to wygibasy na bezdechu z jakąś panią lekkich obyczajów w przerywnikach. Ale dałam radę! Dostałam chodzik, co daje mi pewną wolność i niezależność. Mogę pójść przynajmniej sama do toalety.
Dziś (poniedziałek) mam dostać pierwszy posiłek od wtorku, mam na myśli posiłek przyjmowany do ust, a nie pozajelitowo. Święta, panie 🙂
Pół roku temu w tym samym szpitalu, z tym samym widokiem z okna odnalazłam swoje żebra. To też był mój mały pierwszy sukces. Tylko wtedy nie wiedziałam, że zaczął się szpitalny odcinek leczenia bezpłodności.
Zamiast zająć się do końca obiadem,włączam komputer żeby zobaczyć co u Ciebie słychać.Bardzo się cieszę że sprawy idą do przodu!W końcu musi iść ku lepszemu.Tak sobie myślę że faktycznie najgorsze masz już za sobą.Teraz musi być już tylko dobrze.
Co do jedzenia to tak na pocieszenie przynajmniej nie masz problemu z przejedzeniem jak większość po świętach.
Gorąco Cię ściskam.
Jestes dzielna kochana! Wierze ze nie dlugo bedziesz smigac sama 🙂 Malymi krokami do celu! Jestem z Toba 🙂
Nawet nie wiecie kochane kobity jak mi pomaga Wasz doping. Nie odpisuję każdej z osobna, ten sport jeszcze ponad siły, ale sama niecierpliwie zaglądam co powiecie.
Nie znam Pani, ale podczytuję bloga i mocno trzymam kciuki!
W pewnym sensie na pewno mnie Pani zna. Takich kobiet są tysiące, w pracy, sąsiedztwie… Dziękuję za kciuki! Serdecznie pozdrawiam!
dzięki za ciekawą historię