Mały sukces po paśmie niepowodzeń wydaje mi się wygraną wojną 🙂
Udało nam się!!! Zostaliśmy zakwalifikowani do rządowego programu dofinansowania in vitro!!! Wczoraj poszliśmy na wizytę z dwukilogramową teczką badań. Wszystko, od morfologii, poprzez grupę krwi, cytomegalię, mocz, gluzkozę, AMH, FSH, EKG, posiew nasienia i wiele innych, po opis od internisty, że jestem zdrowa. Pod gabinetem kiszki mi się skręcały z nerwów, że na pewno czegoś zabrakło, że znowu nas coś zdyskwalifikuje.
Ale tym razem poszło jak w reklamie. Musieliśmy jeszcze tylko „udowodnić”, że leczymy się od paru lat (słowo honoru nie wystarczy, ale z tych kilogramów papierów wydobyłam opis z zabiegu HSG sprzed 2 lat, w którym stwierdzono niepłodność pierwotną, bo nic innego wówczas we mnie nie znaleźli.)
Tak więc papierologię przeszliśmy. Dostaliśmy na karcie pieczątkę „ministerstwo zdrowia” i ta pieczątka to dla nas przepustka w dalszą drogę.
Lekarz od razu przepisał mi zastrzyki do wyciszenia pracy jajników – dawka na 3 tygodnie kosztuje prawie 800 zł (refundowany jest sam, zabieg, wizyty i kilka badań, leki nie) :/
I trzeba je sobie robić w domu samemu :/
Ale nie ma takiej rzeczy, której byśmy teraz nie zrobili 🙂 Biorę zastrzyki od jutra (21 dzień cyklu), bo z powodu endometriozy mam tzw. protokół długi.
Po ok 14 dniach mam się pojawić w klinice znowu. Wtedy będziemy działać dalej. Będę się musiała nieźle nagimnastykować w pracy, żeby pojawiać się tam co kilka dni na parę godzin… Chyba jednodniowymi urlopami to załatwię.
I mam skoki nastrojów, raz nie mogę się posiadać z radości, raz się boję. Ale tylko kamień by się nie bał chyba…
Droga Izo tak się ciesze, że udało wam się dostać na ten program. Już zaczęłam ściskać za was kciuki. Wierzę, że wam się uda. Za kilka tygodni nie będziesz chciała już pisać tego bloga bo będziesz tak szczęśliwa, że założysz nowego pod jakąś radosną nazwą i będziesz pisała o swoim pięknym różowiutkim maleństwie:) Odezwij się do mnie na mailu, nie chciałabym tracić z Tobą kontaktu.