Wszystko wymyka się spod kontroli. Tracę kontrolę.
Nie wiadomo, gdzie to się zaczęło. To nie stało się nagle. Świadomość bezpłodności podbierała mi ducha jak odpływ – po trochę, po milimetrze, niezauważalnie. I nie wiadomo kiedy okazało się, że zostały już tylko kamienie.
Uświadamianie sobie wielu rzeczy, nazywanie ich po imieniu, to droga na boso po rozpalonym żarze.
Kiedy uświadomiłam sobie, że mój mąż nie zasłużył na to, żeby przeze mnie nie mieć dziecka, kiedy uświadomiłam sobie, jak bardzo chciałabym mieć jego potomka – tak bardzo, że… Kiedy uświadomiłam sobie, że tak bardzo go kocham, że nie wyobrażam sobie życia bez niego, że jego dziecko kochałby, jak jego samego, jego już nieważne z kim… Pomieszało się uczucie ulgi i przerażenia, że powinnam być gotowa… Byłam z siebie dumna, że znalazłam w sobie taką myśl i byłam przerażona, że doszłam do takiego miejsca… Płakałam. Płaczę, jak oddycham, na zawołanie, zdarza mi się to tak często, że nie warto się nad płaczem pochylać. Ale wtedy płakałam mocniej, wyłam… Byłam w lepkim ciemnym miejscu, z którego nawet, jeśli się zawróci, nigdy się nie zapomina.
Kilka dni później byłam gotowa, żeby mu to powdzieć. Odrzucił ten pomysł. To dało ulgę, zawróciłam. Ale oddaliło moje pragnienie, aby mieć ze sobą część męża dłużej.
Uświadamiania ciąg dalszy.
Ale to proste… Ewolucja. Najsłabsze osobniki są eliminowane. Więc zachowuję się wbrew naturze próbując to odwrócić? Jestem najsłabyszm osobnikiem? Co ze mną jest nie tak? Patrzę na siebie, tyle lat na siebie patrzę, przywykłam do siebie – czego nie zauważyłam? Co jest ze mną nie tak, że natura sama mnie eliminuje? I dlaczego właśnie ona? Bardziej wierzę w naturę niż w Boga, a tu nagle ona dyktuje mi taki wyrok – ona? Czego mi brakuje? Dlaczego ta część gatunku skończy się właśnie na mnie?
Dzień kobiet – koszmar. Piecze mnie pusta skorupa w podbrzuszu. Co to znaczy być kobietą? Kobietą nie jest się od wpisu w dowodzie. Nie jest się od spódnicy. Nie od piersi. Kobietą jest się od duszy. Przyglądam się sobie. Kim jestem? Zrobiłam się na zewnątrz szorstka z suchości w środku. I niebieska z zimna. I żółta z goryczy. Czy wpis w dowodzie daje mi prawo świętowania czegokolwiek? Kim jestem dla mojego męża, skoro sama nie jestem dla siebie kobietą? Kim jestem? Nawet nie odbijam się w oczach przechodniów. Zniknęłam.
Uświadamianie w dzień kobiet.
Wieczorem płaczę. Mąż siada ze mną, słucha, otwiera wino. Płaczę, bo rozumiem, że prędzej czy później będzie miał dosyć. Że głaszcze po plecach, kocha, ale nie wytrzyma tak długo, jak mógłby, skoro ja sama nie mogę ze sobą wytrzymać, tylko jak mam wyjść? Płaczę, bo zdaję sobie sprawę, że znikam po milimetrze. Nie umiem przestać. Widzę to, ale nie potrafię tego zatrzymać. W końcu on też zobaczy, że już nic nie zostało. W ten poranek się posprzeczaliśmy. O coś mało ważnego. Mąż po prostu potknął się o jeden z kamieni odsłoniętych przez odpływ, który mnie pożera jak Islandię.
Zaczynamy sobie zdawać sprawę, że sami sobie nie damy rady. Psycholog… odpycham tę myśl. Nie wierzę, że ktoś moze pomóc gadaniem. Co mi pomoże? Zrobi mnie kobiecą, piękniejszą, płodną? Weźmie stówę i powie, że mam niezałatwione sprawy z dzieciństwa? Nie chcę psychologa, nie chcę bezsensownej gadaniny. Wracam do swojej lepkiej nory pełnej moich prywatnych koszmarów, na które zawsze mogę liczyć i z którymi sama rozmawiam.
Ale coś drgnęło. Być może sama sobie nie poradzę, oboje sami sobie nie poradzimy. Być może nie obejdzie się bez pomocy.
Dużo mam tych uświadomień, to może jest najbardziej wartościowe. Jeszcze się opieram, jescze próbuję, kupiłam książkę o takich suchych muszlach jak ja, jestem zdziwiona, jak podobne mamy emocje. Może naprawdę pora już, niż stanie się coś jeszcze gorszego…
Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęło się psuć w naszym związku. Byłam tak ślepa, tak strasznie ślepa, zimna i odległa, że nic nie zauważyłam. Teraz ta kobieta przychodzi do nas co noc, siada na łóżku. Ona nie zasypia, on nie śpi i ja nie śpię.
Tracę kontrolę.
Nie wiadomo, gdzie to się zaczęło. To nie stało się nagle. Świadomość bezpłodności podbierała mi ducha jak odpływ – po trochę, po milimetrze, niezauważalnie. I nie wiadomo kiedy okazało się, że zostały już tylko kamienie.
Uświadamianie sobie wielu rzeczy, nazywanie ich po imieniu, to droga na boso po rozpalonym żarze.
Kiedy uświadomiłam sobie, że mój mąż nie zasłużył na to, żeby przeze mnie nie mieć dziecka, kiedy uświadomiłam sobie, jak bardzo chciałabym mieć jego potomka – tak bardzo, że… Kiedy uświadomiłam sobie, że tak bardzo go kocham, że nie wyobrażam sobie życia bez niego, że jego dziecko kochałby, jak jego samego, jego już nieważne z kim… Pomieszało się uczucie ulgi i przerażenia, że powinnam być gotowa… Byłam z siebie dumna, że znalazłam w sobie taką myśl i byłam przerażona, że doszłam do takiego miejsca… Płakałam. Płaczę, jak oddycham, na zawołanie, zdarza mi się to tak często, że nie warto się nad płaczem pochylać. Ale wtedy płakałam mocniej, wyłam… Byłam w lepkim ciemnym miejscu, z którego nawet, jeśli się zawróci, nigdy się nie zapomina.
Kilka dni później byłam gotowa, żeby mu to powdzieć. Odrzucił ten pomysł. To dało ulgę, zawróciłam. Ale oddaliło moje pragnienie, aby mieć ze sobą część męża dłużej.
Uświadamiania ciąg dalszy.
Ale to proste… Ewolucja. Najsłabsze osobniki są eliminowane. Więc zachowuję się wbrew naturze próbując to odwrócić? Jestem najsłabyszm osobnikiem? Co ze mną jest nie tak? Patrzę na siebie, tyle lat na siebie patrzę, przywykłam do siebie – czego nie zauważyłam? Co jest ze mną nie tak, że natura sama mnie eliminuje? I dlaczego właśnie ona? Bardziej wierzę w naturę niż w Boga, a tu nagle ona dyktuje mi taki wyrok – ona? Czego mi brakuje? Dlaczego ta część gatunku skończy się właśnie na mnie?
Dzień kobiet – koszmar.Piecze mnie pusta skorupa w podbrzuszu. Co to znaczy być kobietą? Kobietą nie jest się od wpisu w dowodzie. Nie jest się od spódnicy. Nie od piersi. Kobietą jest się od duszy. Przyglądam się sobie. Kim jestem? Zrobiłam się na zewnątrz szorstka z suchości w środku. I niebieska z zimna. I żółta z goryczy. Czy wpis w dowodzie daje mi prawo świętowania czegokolwiek? Kim jestem dla mojego męża, skoro sama nie jestem dla siebie kobietą? Kim jestem? Nawet nie odbijam się w oczach przechodniów. Zniknęłam.
Uświadamianie w dzień kobiet.
Wieczorem płaczę. Mąż siada ze mną, słucha, otwiera wino. Płaczę, bo rozumiem, że prędzej czy później będzie miał dosyć. Że głaszcze po plecach, kocha, ale nie wytrzyma tak długo, jak mógłby, skoro ja sama nie mogę ze sobą wytrzymać, tylko jak mam wyjść? Płaczę, bo zdaję sobie sprawę, że znikam po milimetrze. Nie umiem przestać. Widzę to, ale nie potrafię tego zatrzymać. W końcu on też zobaczy, że już nic nie zostało. W ten poranek się posprzeczaliśmy. O coś mało ważnego. Mąż po prostu potknął się o jeden z kamieni odsłoniętych przez odpływ, który mnie pożera jak Islandię.
Zaczynamy sobie zdawać sprawę, że sami sobie nie damy rady. Psycholog… odpycham tę myśl. Nie wierzę, że ktoś moze pomóc gadaniem. Co mi pomoże? Zrobi mnie kobiecą, piękniejszą, płodną? Weźmie stówę i powie, że mam niezałatwione sprawy z dzieciństwa? Nie chcę psychologa, nie chcę bezsensownej gadaniny. Wracam do swojej lepkiej nory pełnej moich prywatnych koszmarów, na które zawsze mogę liczyć i z którymi sama rozmawiam.
Ale coś drgnęło. Być może sama sobie nie poradzę, oboje sami sobie nie poradzimy. Być może nie obejdzie się bez pomocy. Dużo mam tych uświadomień, to może jest najbardziej wartościowe. Jeszcze się opieram, jescze próbuję, kupiłam książkę o takich suchych muszlach jak ja, jestem zdziwiona, jak podobne mamy emocje. Może naprawdę pora już, niż stanie się coś jeszcze gorszego…
Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęło się psuć w naszym związku. Byłam tak ślepa, tak strasznie ślepa, zimna i odległa, że nic nie zauważyłam. Teraz ta kobieta przychodzi do nas co noc, siada na łóżku. Ona nie zasypia, on nie śpi i ja nie śpię.
Przyszłam tu dziś pierwszy raz. Czytam od początku grudnia 2012 i zamierzam dzi. I ten wpis o uświadamianiu. Jestem w tym miejscu co Ty wtedy gdy pisałaś ten wpis. Płaczę, płaczę nad sobą, nad tym wpisem, nad każdą kobietą, która jest/była w tym miejscu. Dziękuję Ci za ten wpis, bo wiem że to co się ze mną dzieje jest „normalne” i teraz trochę mniej się boje.
Agata… to były najgorsze chwile w całej tej mojej, naszej historii… najgorsze… Bardzo bym nie chciała wracać znowu do tego miejsca i już nie wrócę, wyszłam z niego.
Bardzo mi przykro, że Ty tam się teraz znalazłaś. Nie wiem, czy da się w ogóle ominąć w leczeniu etap tego bolesnego uświadamiania. Chyba się nie da. Nie poddawaj się, wiem, że z tego wyjdziesz.
Złość się, płacz, wyj, wściekaj, neguj świat, bądź zazdrosna – tylko nie miej do siebie żalu o te uczucia. Trzeba każde z nich wymemłać językiem jak cytrynę, żeby się z nimi pogodzić.