Kami

K. – rocznik 88’

Od zawsze czułam, że bycie matką będzie sensem mojego życia, dopełni je. Tak bardzo tego pragnęłam, że bałam się, że w moim przypadku droga do macierzyństwa nie będzie łatwa. Nie myliłam się.

Jako 16-latka idę do ginekologa po tabletki antykoncepcyjne. Lekarz wypisuje receptę, coś mówi o nadżerce. Ostatecznie nie wykupuję tej recepty, o wszystkim zapominam.
Rok później przypomina mi się o tej nadżerce, może lepiej to sprawdzić. Idę do innej ginekolog. Cytologia – III grupa, PCOS, „no, na razie jesteś bezpłodna” ?! I po takim tekście faszeruje mnie co kilka miesięcy innymi tabsami anty. Ja, młoda głupia gęś, zgadzam się na wszystko.

Sierpień 2010 – rok po ślubie zaczynamy łykać oboje kwas foliowy, przymierzamy się do starań w październiku. We wrześniu odstawiam plastry i obiecuję sobie ciążę prowadzić już u innego lekarza.

Październik 2010 – nie udaje się, ja plamię od połowy cyklu i nie mogę przestać. Najlepsza przyjaciółka zachodzi w ciążę, za pierwszym razem. Idę do gina wybranego na prowadzenie ewentualnej ciąży. Zleca badania hormonów, w obrazie usg PCOS. Po odebraniu wyników – hiperprolaktynemia, niedomoga lutealna. Duphaston, Bromergon i Clostillbegyt na stymulację.

Grudzień 2010 – no z lekami to już musi się udać. Nie udaje się, w Wigilię na monitoringu słyszę, że pęcherzyki nie rosną. Od następnego cyklu zwiększamy dawkę.

Styczeń 2011 – Bromergon, Clostillbegyt, monitoring, „jeszcze nie współżyć, teraz współżyć, potem już nie współżyć”. Bardzo romantycznie. Duphaston. Pod koniec cyklu ja już czuję, że będzie dobrze.

Luty 2011 – Na teście blada druga krecha, beta potwierdza ciążę. Jest cudownie, wszystko tak jak powinno, idealnie, do czasu… 28 tc, kontrolna wizyta – bardzo skrócona szyjka, lekarz się denerwuje. Pessar. Boimy się. Za dwa tygodnie następna kontrolna wizyta – szyjka stoi, ale w usg… Torbiel splotu naczyniowego w mózgu dziecka. Lekarz denerwuje się jeszcze bardziej. Boimy się. Do końca ciąży ciągłe konsultacje, rezonans, mnóstwo usg, sterydy na płuca, torbiel rośnie…

Październik 2011 – drogami natury, tydzień po terminie na świat przychodzi Laura. Piękna, idealna, zdrowa.
Torbiel rośnie…

Styczeń 2012 i maj 2012 – operacje, nie ma już tego cholerstwa w głowie mojego dziecka. Rozwija się wzorowo. Najgorsze już za nami. Oj jak w tym momencie się mylę…
Nie zabezpieczamy się, nie staramy, w mojej sytuacji ponoć zawsze będzie potrzebna stymulacja.

Grudzień 2013 – jakaś słaba ta miesiączka, pod wpływem impulsu robię sikańca – dwie tłuste krechy. Szok! Biegiem do naszego gina. Na usg nic nie widać, beta hcg i za 48 godz do powtórki. Spada… Ciąża biochemiczna. Ale jednak mam naturalną owulację.
Rozpacz. Czujemy, że jesteśmy gotowi, ale sytuacja zmusza nas do odczekania około roku. Zabezpieczamy się NPR.

Październik 2014 – od owulacji łykam Duphaston jak cukierki

Listopad 2014 – to samo

Grudzień 2014 – to samo

Styczeń 2015 – moje perfumy jakoś dziwnie pachną…, robię test 4 dni przed okresem – dwie kreski! Robię betę, powtarzam po 48 godz – przyrasta! Robię jeszcze jedną po tygodniu – rośnie! Pierwsze usg – sam pęcherzyk. Mam złe przeczucia.

Luty 2015 – Walentynki, usg – bradykardia, serduszko ledwie bije. Do kontroli za 10 dni. Nie wytrzymuję tyle, po 3 dniach umawiam się do przypadkowego gabinetu, usg – serduszko bije! Kontrola u gin prowadzącego – serduszko nie bije, dzidziuś zasnął…

Marzec 2015 – szpital, Arthrotec, zabieg
Pusto, nijak, nie ma już nawet łez…

Po 3 tygodniach na wizycie kontrolnej lekarz sugeruje badania pod kątem zespołu antyfosfolipidowego. Na wszelki wypadek, trzeba sprawdzić każdą ewentualność, żeby nie przechodzić tego trzeci raz. Trzeci raz mnie zabije…

Badania będę robić w maju. Do tego czasu oczywiście starania wstrzymane.

*
Wasze historie

10 komentarzy

  1. Mój Boże 🙁
    Co historia to kolejne smutne słowa. Ile to kobieta musi przejść, przeżyć aby zrealizować swoje pragnienie macierzyństwa.
    Gdyby nie błagalne prośby mojego dziecka odpuściłabym starania, IUI. Zachowałabym kasę na jakiś wyjazd wakacyjny.

    Kami – dużo sił Ci życzę! choć wiem jak bardzo boli strata dziecka.

    1. Dziękuję Magda. Pokłady sił jeszcze są, ale pytanie na ile ich wystarczy? Poza tym uświadamiam sobie, że ciało ludzkie niby takie doskonałe, a jednak zawodzi. Miejsce, w którym moje dzieci powinny być najbezpieczniejsze na świecie być może jest dla nich najgorszym zagrożeniem. Taka świadomość boli.

  2. Ja trochę potraktowałam tak męża przy poprzedniej ciąży… Ehh starania miały być takie przyjemne, mieliśmy być blisko ze sobą, miało być pięknie. A wyszło tak, że jak test owulacyjny pokazywał coraz grubszą krechę to nie umiałam powiedzieć mężowi „dzisiaj nie, odpocznij sobie” :/

  3. Już wcześniej pisałam o tym: mam pierwszy cykl stymulowany/ monitorowany… Podejście lekarza – pomimo całej mojej sympatii do niego- dla mnie niezręczne, okropne… Współżyć, powtórzyć.. raz dziennie…. jak to nie było???
    Lekarza nie interesuje co ja czuję, czy była możliwość… Wszystko mechanicznie, na zawołanie…
    Nie ma, że ma być fajnie, miło, romantycznie… bla.. bla..bla…..
    Już, teraz.

    Kami, powodzenia. Mam nadzieję, że będzie wszystko w porządku.

    1. Dziękuję i wzajemnie powodzenia.
      Mój lekarz ogólnie się wczuwa w moją sytuację. Bardzo przejął się problemami z Laurą (na każdej wizycie każe mi ją od niego pozdrowić). Przy pierwszym poronieniu było mu przykro, przy drugim widziałam, że głupio cokolwiek mówić. Może oni też odczuwają to jako jakąś swoją porażkę zawodową. Teraz liczyłam na mobilizację z jego strony, żeby zrobił wszystko żebym nie musiała przez to znów przechodzić. Nie zawiodłam się.

  4. Ja miałam cytotek… dopochwowo, do odbytu, pod język :/ bleee… Jakiekolwiek krwawienie pojawiło się po 3 dobach faszerowania mnie tym g***em… Oby nigdy więcej, Kami trzymam kciuki, żebyś też nie musiała tego więcej przechodzić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *