Wracam do gry. Scratching endometrium

Na ostatnie tygodnie mojej półrocznej przerwy po ciąży pozamacicznej umówiłam się z lekarzem, że przyjdę zrobić scratching endometrium.

Scratching endometrium robi się pomiędzy 18 a 25 dniem cyklu. Polega na „drapnięciu”, skaleczeniu błony śluzowej macicy, bo zarodek podczas kriotransferu miesiąc później lubi się zagnieździć na takiej bliźnie. Już raz w życiu miałam scratching  – szczerze mówiąc nie zadziałał. To właśnie wtedy zaszłam w ciążę pozamaciczną. Głupi zbieg okoliczności. Dwa razy takie rzeczy się nie mogą zdarzyć.

Pęcherz. Pfff…. Tyle razy już tam byłam, tyle badań, zabiegów miałam, tyle wiem, wszystkie rozumy pozjadałam. No i zapomniałam. Nie pomyślałam. Wyleciało mi z głowy, że musi być trochę wypełniony. Przed wizytą wysikałam się do ostatniej kropli. Lekarz (kochany lekarz) wysłał mnie na kawę. Nie spławił.  W tym czasie oprócz kawy na wszelki wypadek wypiłam cztery kubki wody. To oznacza, że wracając później do domu sikałam jak pies pod każdym drzewem (chciałam, ale skończyło się w każdym centrum handlowym mijanym po drodze).

Po niecałej godzinie lekarz zaprosił do gabinetu. To była  ta godzina, kiedy mieliśmy iść na małą obiadową randkę (spotkaliśmy się mężem w klinice na puste żołądki).
Scratching endometrium nie boli, ale… Za pierwszym razem, wiosną, nie wiedziałam nawet, kiedy lekarz zranił endometrium. Tym razem jęknęłam, gdy poczułam cewnik, dzięki czemu mąż siedzący za rogiem świetnie wiedział, kiedy to się stało. Ale co tam. Sekunda i po wszystkim. Dodam, że lekarz nie robi problemów ze zrobieniem scratchingu w ramach programu rządowego. Zapłaciliśmy zero zł.

Wracam ciągnąć ten wózek.

Przez pół roku przerwy nie zrobiłam niczego spektakularnego (same banały, rzuciłam pracę na rzecz nowej, zaczęłam z mężem robić przymiarki do adopcji). W czerwcu zaciskałam pięści ze złości, że będę bezczynnie czekać tyle czasu. Ale stało się coś dziwnego w tym czasie bezczynności – nabrałam dystansu. Po prostu normalnie pożyłam przez ten czas: praca, weekend, praca, urlop, książka, praca, koszenie trawnika, praca, zaćmienie księżyca… I to było ok. Trochę nie myślałam. A trochę coś zrozumiałam. Zrozumiałam, że może mi się nie udać. Po prostu. Spokojnie. Bez rozpaczy.

Nie straciłam sił na próby, ale dopuszczam wszystkie możliwości i żadna mnie nie zabija. To jest chyba… pogodzenie się, takie od wewnątrz przyzwolenie na każdą sytuację. Nie rezygnacja. Akceptacja.

204 komentarze

    1. Podczytuje Twojego bloga i znów po cichu zaciskam kciuki..Przeszkadza piekło. ..Ale wierzę, ze wreszcie sie uda.Podziwiam Cie za walke i sile…podnosisz sie za kazdym razem. My tez….Mamy za soba 7 kriotransferów, 2 ciąże biochemiczne, puste jajo płodowe, jeśli beta drgnie. ..spada za chwilę. ..lyzeczkowanie, histeroskopia, scratchingi, sterydy i tony lekow. Teraz jestem po ostatnim krio….czekam, wierzee jak zawsze…..Iza…powodzenia. ..musi się udac

      1. Bardzo wspolczuje tylu przejsc, przy Twoich moje przejscia 6 – letnie to niewiele, ale to nie konkurs.. Ananasa to nie tak do konca ile wlezie, powinno sie 2-3 plasterki na 2-3 dni przed transferem, w dniu transferu i 2 dni po i koniec. Ja uwazam ze to wlasnie annanas i jego enzymy pomogly zagniezdzic sie mojemu malenstwu przy drugim transferze. Powodzenia 🙂

  1. Izo,
    kibicuję Ci mocno, najmocniej jak mogę, mój M. zna z moich opowieści całą Twoją okropną historię, i nawet sam z siebie dopytywał ostatnio, co u Ciebie.
    Od pewnego czasu, odkąd znalazłam Twojego bloga, zaglądam do Ciebie i Dziewczyn codziennie, przeżywam razem z nimi ich historie.
    Napisałaś coś bardzo, bardzo ważnego, czuję się trochę, jakbym sama napisała ten post powyżej; pogodzenie, akceptacja i myśl, że może się nigdy nie udać. Tak, ja też tak czasem/często myślę. Bo niby dlaczego właściwie musi się udać. W końcu są wokół nas pary którym jednak się nie udało, pomimo modlitw, życzeń bliskich, nadziei, i wielu lat prób, często strat. Takie pary są przecież wokół nas.
    Tak naprawdę wcale nie musi się udać, to prawda.
    Pytanie – jak to przyjmiesz, co z tym zrobisz jeżeli znowu i znowu się nie uda. Jak sobie z tym poradzisz, jak będziesz dalej żyć.
    Może ta obowiązkowa przerwa była właśnie po to, żeby takie myśli zrodziły się w Twojej głowie, żebyś mogła przygotować sobie lepszy/gorszy plan B.
    Bo życie tak ma, że toczy się dalej wbrew temu jak bardzo zaklinamy rzeczywistość, jak bardzo chcemy zmienić bieg wydarzeń.
    Widzisz, ja od straty ostatniej ciąży, a było to już 14 miesięcy temu też wiele przemyślałam aby finalnie dojść do wniosku, że dziecka może nie być nigdy. Że może mi się nie udać.
    A ja chcę i będę chciała dalej żyć – dla M., dla rodziny, dla codziennego zwykłego dnia, dla podróży które kocham, dla dobrej kawy bez której nie umiem zacząć poranka, dla siebie. A to, że nie zostawię po sobie dzieci, potomstwa – cóż, widocznie takie życie było mi pisane.
    Czy można żyć i być szczęśliwym nie posiadając własnych dzieci – pewnie, że można.
    A, że chciałoby się a się nie ma – cóż, taki los, taka karma.
    Iza, jesteś niesamowitą kobietą. Silną, dzielną, mądrą. Wierzę, że bez względu na to co się wydarzy i co przyniosą najbliższe miesiące, będziesz w życiu SZCZĘŚLIWA 🙂
    Ale oczywiście życzę Ci najmocniej jak mogę, żeby Ci się udało, będę Ci kibicować, już zaciskam piąstki @@

    1. Bilobao – dziękuje za każde Twoje słowo.
      Nie ukrywam, że opcja z adopcją i spotkanie ze świetnym psychologiem w OA bardzo pozytywnie wpłynęły na akceptację stanu rzeczy. Mimo, że podchodzę do kolejnego transferu, musiałam sobie dobrze przemyśleć te żałoby, straty i różne przyszłe braki/wypełnienia. Przyszłość zaczęła się już dziś, wczoraj.
      Cieszę się, jak czytam, z jakim spokojem piszesz, że chcesz i będziesz dalej żyć – dla M, dla rodziny… Być może znajdujemy się w jakimś podobnym miejscu, jeśli chodzi o odległość od muru . Mam na myśli, Bilbao, że to też jest Twoja mądrość i siła.

      A kibicowanie zawsze w cenie 🙂

  2. Iza pisałam to juz nie raz, ale podziwiam Cie bardzo. Jesteś taką silną i pozytywną osóbką. Nie da sie Ciebie nie kochać! Szybko zleciało te pol roku. Juz za miesiac kolejny transfer. Cudownie. Bede znowu trzymać kciuki z całych sil, a Ty sie tylko relaksuj kochana i niczym nie stresuj. Mi sie udało dopiero jak uwolnilam głowę od tych upiornych mysli. Teraz czeka mnie pierwsze badanie prenatalne i to zaprzata moje mysli ale staram sie myslec tylko pozytywnie. Ściskam mocno.

    1. Mamo Czupurków, ale Twoje bliźniaki są już wielkie! Aaaa, nic nie pokazuje lepiej zasuwającego czasu, jak rosnące dzieci!
      Pamiętam, pisałaś już kiedyś o wygrywaniu wojen, ale dobrze, że przypominasz, to dobra okazja 🙂

  3. Może teraz zabolało bo lekarz jakoś dokładniej „drapnął” i zarodek się już tym razem wygodnie zagnieździ się w odpowiednim miejscu. Trzymam kciuki z caaaaałej siły!!!

    Jak to nie zrobiłaś nic spektakularnego? Nowa praca, wizyta w ośrodku. Dla mnie to są kamienie milowe:)

    Ja do tej akceptacji dojrzewam długo już. Czasem mam takie przebłyski, że jak się nie uda to będziemy z J. dalej żyć, świat się nie zawali i jeśli tylko będziemy chcieli… W tym, innym niż planowane, życiu też odnajdziemy spełnienie. W takich chwilach czuję spokój, który jest ostatnio towarem deficytowym, więc doceniam go bardzo i chłonę każdą minutę:)

    Tymczasem jeszcze walczę, nie poddaję się i za Ciebie również bardzo trzymam kciuki!!! Niech ta „krótka historia” dobiegnie jak najszybciej końca, żebyś mogła radośnie przerzucić się na blogi parentingowe:)))

    1. J@, obyś miała rację, że to drapnięcie było prawdziwsze.
      Każdej z nas czasem pojawia się w głowie myśl, że może się nie udać, byłoby dziwne, gdyby takich myśli nie było.
      Mnie to po prostu przestało tak wściekać. Nie to nie.
      No i może przefilozofuję, ale akceptacja nie oznacza końca walki 🙂

      1. Może nieprecyzyjnie się wyraziłam. Myślę, że akceptacja różne może przyjąć oblicza 🙂

        Może nią być np. wywieszenie białej flagi w trakcie wojny.

        Ja staram się budować akceptację, która walki nie wyklucza. Taką, której nieodłącznym elementem jest świadomość, że kolejne bitwy mogą się różnie potoczyć. Strata sił (np. depresja po wielu latach starań), amunicji (obniżenie AMH), niespodziewane natarcie przeciwnika (torbiele, polipy, stany zapalne), ale też uśmiech losu (niespodziewane uregulowanie gospodarki hormonalnej), zawieszenie broni (tak chętnie rekomendowane „wrzucanie na luz”), mediacje dyplomatyczne (czy koniecznie muszę być w ciąży, czy po prostu chcę mieć dziecko) etc. 😉

        Próbuję pielęgnować taką akceptację, która oznacza zgodę na to co przyniesie los, ale nie oznacza bierności 🙂

        1. J@, świetna stylistyka wojenna 🙂 Jesteś doskonałym wojownikiem uzbrojonymw strategię na każdą okoliczność 🙂

          Bynajmniej, na bierną nie wyglądasz. Na świadomą i silną – tak!

  4. Iza ja rownież mocno trzymam kciuki i z podekscytowaniem czekam na kolejne info o Teoich kolejnych krokach. Podpisuję sie pod wszystkimi poprzednimi wpisani, tylko z jednym sie nie zgadzam. Blogi parentungowe jak najbardziej, ale o nas nie zapominaj, błagam!

  5. Te pół roku w trymiga minęło! Zastanawiam się, czy to czas tak szybko płynie, czy to ja „utknęłam” gdzieś przez tych kilka miesięcy, skoncentrowana na kolejnym cyklu. I kolejnym, i kolejnym…Myślę, że niejedna z nas zazdrości Ci tego dystansu i spokoju, który w Tobie kiełkuje. Trzymam mocno kciuki, Iza!

          1. Dziękuję, że trzymałyście za mnie kciuki! 🙂 (proszę trzymać dalej, bo teraz to uświadomiłam sobie, jaka to byłaby dla mnie strata, gdyby coś się stało złego…)
            Wizyta za 2 tygodnie. To chyba rozsądny termin.

          2. Dziewczyny, trochę się niepokoję, bo miewam plamienia. Właściwie to pojawiają się już od początku tygodnia i mimo wszystko beta rosła, ale w ciągu ostatnich dwóch dni trochę się nasiliły. Boję się, cholera 🙁
            Myślicie, że sprawdzić betę jeszcze raz w poniedziałek?

          3. A jak wyglądają te plamienia? Brązowe? Czerwone?

            Jak brązowe to „stare”, nie siałabym paniki, jak czerwone to kontaktowałabym się z lekarzem. Z plamieniami to jest trochę tak, że organizm jest zaprogramowany na cykl, jest okres, owulacja, kolejny okres. Jak się pojawia ciąża to nie ma kolejnego okresu, ale organizm z „przyzwyczajenia” usuwa jeszcze to, co w macicy zostało i co trzeba usunąć. I stąd plamienie. Tak jest najczęściej :*

            Betę bym powtórzyła dla spokoju :*

  6. Iza, kiedy to minęło … zleciał ten czas. Był bezczynny (leczenie) jednak czynny na myśli, rozmowy, wnioski. Spokój który w Was zagościł jest bezcenny.
    Znalazłam definicje nadziei: Nadzieja jest tym, co pozwala człowiekowi przejść przez doświadczenie graniczne.
    Ściskam:* Ania

    1. To ja pozwolę sobie jeszcze dorzucić cytat z fanpejdża „Nadziei na nowe życie” 🙂

      „Nadzieja to nie wiara w to, że coś się uda – lecz przekonanie o tym, że to, co robimy ma sens, niezależnie od tego, czym się skończy…”

  7. Tak chyba właśnie jest. W pracy mówimy, że żyjemy od wypłaty do wypłaty, w naszych staraniach od okresu do okresu. Czas tak szybko pędzi tylko, że nie wiem gdzie nas zaprowadzi.

    My też po rocznej przerwie wracamy do gry. Ostatnie 3 miesiące robiliśmy jeszcze różne badania. I tak jak pisałam wcześniej wyszło, że jesteśmy zgodni tkankowa z mężem. Ale czy to jest tylko piękna teoria tak jak mówi nasz profesor to się chyba jeszcze okaże. W tym wszystkim jednak jestem teraz spokojniejsza o mojego męża, że jeśli nastąpi (a na pewno NIE nastąpi) nawrót choroby tylko w gorszej postaci, to ja jestem Super dawcą szpiku dla niego.

    Ale wracając do naszych starań, to wczoraj byliśmy na wizycie i profesor trochę się drapał po głowię. No i wymyśli: od pierwszego dnia cyklu mam brać 3x dziennie Progynova i między 9 a 11 dniem na kontrolę. Nigdy nie brałam tego leku. A wy?? Poprzednie 4 transfery obstawiona była luteina, dufastonem i clexane w brzuch.

    Żałuję bardzo, że ja nie mam takiego dystansu jak Iza. Ja sobie na razie nie potrafię wyobrazić, że nam się może nie udać nigdy. Ale myślę tu bardziej o Sebie, o tym że może przez to że, jest ze mną nigdy nie będzie Tatą. Jest mi bardzo ciężko jak widzę jak się bawi i zajmuję naszą chrześnicą.

    Ale cóż, to jest życie.

    Iza trzymam mocno kciuk i oby piąteczka była dla nasz szczęśliwa. 😉

    1. Marta, Mężowi na pewno najtrudniej byłoby, gdyby miał Ciebie zrezygnowaną i zgorzkniałą. Wiem, ze piszę banały, o których wiesz. Ale czasem właśnie takie banalne rzeczy trzeba sobie powtarzać.
      kochana, to my tak trochę jakby razem wracamy, tak raźniej będzie 🙂

  8. Iza ja też podziwiam Cię za ten dystans. Tak to prawda-nie każdemu musi się udać. I tak jest ogólnie w życiu. Nie tylko z problemem niepłodności. Np. patrząc z perspektywy naszych kochanych M. Mamy szczęście że trafilysmy na nich. Wspierają nas i kochają. Ile jest kobiet, którym się nie udało? Ich mężowie piją, biją i wykazują mało zainteresowania własną żoną. Znam kilka takich przypadków…
    No ale cóż póki jest nadzieja trzeba walczyć. Jesteś bardzo silną. Tyle już przeszlas. Życzę Ci aby ostatni Twój mrozaczek został z Tobą już na zawsze 🙂

    1. Świetnie, że o tym napisałaś, ze zwróciłaś na to uwagę – nam i tak się udało. Bez naszych M. nie było by nas tutaj, a mnie to nie byłoby już chyba nigdzie.

      Twój Mąż ma tez dużo szczęścia, że ma Ciebie, wiesz o tym 🙂

  9. Iza, no i już nadchodzi Twój czas. Przeraża mnie w sumie, jak szybko to mija.
    Ze mną na punkcji była dziewczyna, która z pierwszej stymulacji miała dwa transfery. W obu ciąża pozamaciczna. Wcześniej była idiopatyczna. Ale takie historie rzadko się powtarzają.

    Moja przyjaciółka, ta od 13 transferów, urodziła dorodnego chłopca – 4 200.
    Przed IVF miała ponad 20 inseminacji, chyba 24. A wiecie, ile jest roboty przy inseminacji, jak często trzeba się pokazywać. W pewnym momencie to było prawie codzienną czynnością. Wstać, mycie zębów, śniadanie, podglądanie.
    Do IVF też podchodziła między podróżami i innymi zajęciami. Udało się, kiedy zaczęli budować dom, bez pokoju dziecięcego w projekcie. Całą ciążę spędziła na budowie i w pracy.
    Nigdy nie rozważali adopcji, ale też nie przewidywali końca starań. Tzn. koniec przewidywała na początku, że tylko zarodki z jednej stymulacji, jeszcze tylko druga, jak jeszcze raz obumrze itp. Potem wpadła w rutynę i chodziła sobie na te zabiegi z „przyzwyczajenia”. Dobrze przynajmniej, że to nigdy nie był dla nich wysiłek finansowy.

    A u mnie przy powrocie do kliniki powracają wspomnienia i ból. I coraz bardziej się boję, że to była moja jedyna szansa. I że skoro nic z tego, i tak nie uratowałam macicy, to mogłam poczekać dłużej, może cud by się zdarzył, może dostałabym sepsy i nie byłoby cienia wątpliwości. W końcu sepsa to też jakieś ciekawe, silne doświadczenie, skoro już mam zbierać takie ekstremalne przeżycia.
    Potrzebuję w spokoju się wyryczeć, a nie ma czasu. Ciągle coś załatwiamy, Laura odrabia lekcje do 9 wieczorem, idzie spać o 10 i nawet potem nie ma już siły na bolesne rozmowy.
    I teraz siedzę w pracy i lecą mi łzy. A gdyby ktoś się spytał, co się dzieje, to odpowiedziałabym, że nic. Właśnie o to chodzi, że się nie dzieje to co przyniosłoby mi ulgę.

    1. Ja mam czasem wrażenie, że nic nie może przynieść ulgę. U mnie wystarczy, że leci film, który oglądałam jeszcze kiedy jeden z naszych Aniołek był z nami i już wszystko wraca, wyrok, szpital, zabieg i łzy.

      Straszne jest to, że można powiedzieć, że nikt nie wiem co czujemy. Bo mimo tego, że idziemy podobnym drogami to, każda z nas czuje się inaczej i inaczej sobie radzi z całą sytuacją.

      Niby żyjemy normalnie, ale tam głęboka jest pustka, którą nie da się zapełnić czymś innym.

      Czary mary, kiedyś powiedział mi, żebym pojechał do lasu i wykrzyczała wszystko co mi na sercu leży. Może to jakiś sposób??

      Wężon trzymaj się.

      1. Marto, masz rację każda strata jest inna. Jak kobieta straciła ciążę, bo serce się nie pojawiło i za 3 miesiące znów była w ciąży, to to jednak jest inna strata niż śmierć 32 tygodniowego dziecka po 5 IVF.
        Dla mnie najgorsze jest to, że u mnie nie stało się to samo. Nie stanęło serce, nie dostałam skurczy, ani nawet plamienia, nie odkleiło się łożysko, ani nie odeszły drugie wody. Jedno nie miało szans, ale drugie było najprawdopodobniej zdrowe. Podjęłam decyzję o aborcji, a może mogłam jeszcze poczekać, może któryś antybiotyk by podziałał, może mogli dać coś jeszcze.

        1. Wężon jej nie wiedziała, że to taka historia. Jest mi bardzo przykro.

          Tylko, że nie powinnaś tak myśleć, bo to już nic nie zmieni. Wiem, że łatwo mi mówić, gorzej zrobić.

          Tak samo, może powiedzieć każda z nas, która nie usłyszała bijącego serduszka, że mogła jeszcze poczekać, przecież mogło jeszcze zacząć bić jego małe serduszko, może było jeszcze za wcześnie, może brakowała mu tylko paru godzin.

          Takim myśleniem same się dręczymy.

          1. Ale jak nie bije serce, to przecież nie rzucają Cię na stół od razu. Niektóre chodzą jeszcze parę dni, czekają na naturalne poronienie.
            U mnie to był już 15 tydzień, minął pierwszy niebezpieczny trymestr. I nagle, bez żadnego ostrzeżenia, odeszły mi jedne wody. Nikt nie wie dlaczego.

          2. Przy I ciąży następnego dnia miała już zabieg.
            II ciąża jeszcze rzeczywiście daliśmy tydzień czasu maluszkowi na walkę, ale nie dał rady.
            III ciąża to już inna historia bo serduszko biło, słyszałem je trzy razy ale pojawił się krwiak i odkleiło się łożysko.

            Ale moja koleżanka, przeżyło coś całkiem innego.
            I ciąża nie udana.
            II ciąża – bliźniacza, tylko serduszka nie biły, więc dali parę dni ale nic więc skierowanie na zabieg. Na łóżku zabiegowym, już była przypięta pasami, lekarz stwierdził, żeby zrobić jeszcze kontrolne usg i coś niesamowitego jedno serduszko biło. A teraz ma ślicznego synka.

            Sama nie wiem jak to wszystko się dzieje.

          3. Marta, Bilbao, dziękuję.
            Parametry krwi mi się pogarszały, gorączka rosła, CRP galopowało. Oni nie myśleli o dziecku, bez matki i tak by nie przeżyło. Racjonalnie nic się nie dało zrobić, statystyka nie była po mojej stronie. Ale nadzieja na jednostkowy cud, taki jak u Twojej koleżanki Marto była. Może jednak by zadziałała kolejna dawka – brałam 8 razy dziennie, dwa różne silne antybiotyki. CRP nawet na chwilę nie stanęło, ale może jeszcze parę godzin by coś zmieniło. W pierwszym badaniu krwi po zabiegu CRP spadło o połowę, co świadczy o tym, jak silnym źródłem zakażenia był ten płód bez wód. I pewnie zaraziłby ten drugi i może zniszczył mi endometrium. Ale i tak jak refren wraca – a gdybym jeszcze poczekała. Przynajmniej bym wiedziała, że na pewno dostałam sepsy i nie było szans.
            Na ostatnim USG biły oba serca – nawet temu bez wód od trzech dni. Miałam silne dzieci i nie wiadomo skąd się wzięło zakażenie, które je zabiło.

            Bilbao, lekarze powiedzieli: szczęście, że to się stało jeszcze teraz, za kilka tygodni byśmy musieli ratować i jeszcze byśmy uratowali i dopiero by była tragedia. I ja się z tym zgadzam pomimo wszystko. Też bym nie chciała ciężko upośledzonego dziecka, jeśli można by tego uniknąć.

            Już nie było tak źle, ale to kolejne niepowodzenie podejścia i te wizyty, leki, to powoduje, że przeżycia wracają.

        2. I jeszcze coś, jeśli by była jakaś szansa na uratowanie drugiego Aniołka, to lekarze nie pozwoliliby Ci na podjęcie tak ciężkiej decyzji.
          Nic innego nie mogłaś zrobić.
          Zacznij może, o tym w ten sposób myśleć.
          Trzymaj się.
          I pamiętaj, że wykrzyczeć i wypłakać zawsze może tutaj (tylko trochę w inny sposób)

        3. Wezon,
          jak ja Cie rozumiem.
          Nie umiem Ci ulzyc ani pocieszyc w zaden sensowny sposob.
          Ale po tym co napisalas ulżę sobie i napisze cos czego nie powiedzialam i nie napislam nikomu przez 14 miesiecy mojego poaborcyjnego zycia – ja tez podjelam decyzje o aborcji wyczekanego i wystaranego dziecka.
          Nie poronilam jak pisalam wczesniej tylko usunelam, zabilam, pozbylam sie. Tak mnie to przerazilo to co sie stalo i to co zrobilam, ze sama chcialam wymazac to z pamieci. Dlatego wolalam nazywac to poronieniem.
          a tak naprawde podjelam decyzje o zakonczeniu zycia dziecka, ktore mogloby umrzec we mnie, po urodzeniu albo…za wiele lat.
          Nie chcialam tego, nie chcialam zycia z chorym dzieckiem bo zbyt dobrze wiem, jak takie zycie wyglada.
          Czesto gdy o tym wszystkim mysle to natretnie przesladuje mnie poczucie winy. I mysl, ze skoro takiego dziecka nie chcialam to nie bede miec zadnego. Ze to byla moja ostatnia szansa. Ze nie zasluguje. Bo powinnam urodzic i kochac dziecko bez wzgledu na jego stan. I poswiecic sie jak robi kazda kochajaca matka.
          Mysle o tym, co moglam zrobic inaczej, czy musialam to robic, co by bylo gdyby… I pewnie nigdy sie juz tych mysli nie pozbede.
          Wirtualnie wycieram Ci łzy, moje juz wyschly;-)

          1. Straszne jest do czego zmusza nas życie, jakie straszne decyzje musimy podejmować …
            a po wszystkim właśnie pozostaje tylko poczucie winy, tęsknota i żal.

            Moje policzki nadal mokre 🙁

          2. Bilbao, mogę sobie tylko wyobrazić ( albo i nie mogę…) przed jakim wyborem zostałaś postawiona 🙁
            Nie mam stuprocentowej pewności, jaką decyzję podjęłabym, będąc w Twojej skórze. Ale myślę, że podobną.
            Macierzyństwo zawsze wiąże się z jakimiś tam wyobrażeniami. O spełnionych marzeniach, radości, dumie. Nie każda matka ma tyle siły, żeby wychowywać chore dziecko, patrzeć często jak cierpi, walczyć każdego dnia o jego zdrowie. Nie każda ma siły nosić je przez 9 miesięcy ze świadomością, że nigdy nie będzie takie, jak jego rowieśnicy. Albo, że urodzi je tylko po to, by za sekundę patrzeć, jak gaśnie…

            W moich oczach jesteś bardzo, bardzo odważna.
            I jedno jest pewne- nikt nie ma prawa Cię oceniać.

          3. Bilbao, ciężkie wyznanie… Ciężka, potwornie ciężka decyzja.
            Uczucia, które spychamy w podświadomość, decyzje, których lepiej nigdy w życiu nie podejmować…

            Nie wiem, co mam Ci powiedzieć, bo skoro tak długo się męczysz z tymi myślami, niewiele Ci pewnie pomoże, ale napiszę Ci jedną rzecz:

            Ja też bym tak zrobiła.

          4. Dziewczyny, dzieki. Odwazylam sie napisac to wszystko bo wiem ze nikt inny jak Wy zrozumie mnie a przynajmniej nie bedzie ocenial.
            Tak, to byla najtrudniejsza decyzja w moim zyciu, najstraszniejsza, zarowno od strony etycznej jak i takiej zwyklej, ludzkiej, ze to przeciez dziecko, ze mnie i mojego meza stworzone.
            Opinie 3 lekarzy nie pozostawialy watpliwosci – oprocz wszystkich cech ZD rozlegla wada serca i jelit.
            Co zdecydowalo ostatecznie – moj rodzony brat ma umyslowo chore dziecko.I widze od 10 lat jak sie mecza, jak zyja w rozsypce, jego zona do teraz nie moze w pelni zaakceptwac rego co ich spotkalo.
            I jeszcze zanim zaszlam w ta ciaze mowilismy sobie z M. ze gdybysmy mieli miec takie dziecko, to lepiej zebysmy nie mieli wcale..
            Los bywa okrutny bo spotkalo nas wlasnie to czego najbardziej sie balismy.
            Wiem, ze to co zrobilam bylo dobre dla mnie, dla mojego malzenstwa, dla tego nienarodzonego dziecka tez.
            Tylko glowa nie przestaje myslec, co by bylo gdyby, i a moze..
            Pytania Dlaczego akurat mnie to spotkalo juz nie zadaje, bo wiem, ze nie ma na nie odpowiedzi.
            Wiem, ze jestem tak jak i Wy wszystkie tutaj, silna. Silniejsza, niz przed cala ta historie, zgodnie zpowiedzeniem, ze co nas nie zabije to nas wzmocni.

          5. Bilbao, nie myśl, że musisz coś tutaj komuś tłumaczyć.

            Jesteśmy tutaj obce, różne, nie wiadomo nawet, czy polubiłybyśmy się w realu (choć śmiem przypuszczać, że tak). Ale łączy nas jedno – olbrzymie pragnienie dziecka. Łączy nas to też z Tobą. Decyzja o nie-dziecku musi być jeszcze silniejsza niż to pragnienie. Bardzo trudne i bardzo smutne 🙁

            Każda z nas wie, że taka decyzja dla Ciebie jest koszmarem pod każdym względem i nie podjęłaś jej tylko dlatego, że się trochę wystraszyłaś.

            Ściskam Cię i serce mam ściśnięte od kiedy przeczytałam Twoje słowa. Dziękuję, że się otworzyłaś. Może będzie Ci troszeczkę lepiej. Tutaj nikt Cię nie oceni. Pewnie wśród Twoich znajomych także wielu ludzi by Cię zrozumiało i nie oceniło źle. To jest życie, moja kochana silna Bilbao.

          6. Bilbao jak bliskie mojemu sercu jest to, co się u Ciebie stało… Razem z moim R jeszcze długo zanim zaczęliśmy się starać o dziecko powiedzieliśmy sobie, że nigdy przenigdy nie sprowadzimy na ten świat chorego dziecka, bo my nie damy rady, bo nie wiadomo, czy ono da radę, bo na na to zwyczajnie nie stać finansowo – bo umówmy się, NFZ refunduje tylko część kosztów opieki nad takim maleństwem a na wiele zabiegów tak długo trzeba czekać, że rodzice robią je prywatnie…

            Jestem w 30tc i z tyłu głowy dziękuję cały czas, że mój synek jest zdrowy i dobrze się rozwija. Nigdy nie pomyślałam w tej ciąży, że mogłoby zdarzyć się coś, co by spowodowało, że będę musiała tę ciążę usunąć, ale wiem, że gdyby na którymkolwiek etapie okazało się, że cokolwiek z dzieckiem jest nie tak to decyzja byłaby tylko jedna.
            I jeszcze jedno – to nie była aborcja, to była terminacja… Aborcja to fanaberia – nie chcę, usuwam. Terminacja jest dużo gorsza – chcę, ale usuwam, bo nie dam rady z chorym maluszkiem 🙁
            Przykro mi, że musiałaś stanąć przed takim wyborem…

          7. Bilbao cokolwiek bym nie napisała żeby dodać Ci otuchy będzie „niczym”. Ujęła mnie Twoja historia. Jestem wdzięczna medycynie, że jest tak zaawansowana aby wykryć wady genetyczne. Aczkolwiek jest to tak kłócace się z etyką ze nawet boje się napisać ze zrobiłam tak samo ze strachu ze kiedyś musiałabym też podejmować taką decyzję. Jeszcze bardziej Ci teraz kibicuję. Na jakim jesteś etapie w staraniach obecnie?

        4. Wężoniku, strasznie się zadręczasz. Zrobiłaś co mogłaś. Może teraz nie pamiętasz, ale w tamtym momencie musiałaś pomyśleć też o Laurze. Pomyśl co by było, gdybyś zadecydowała inaczej, żeby czekać? I skończyłoby się najgorszym. Wyobraź to sobie i pomyśl o Laurze, która nie ma mamy. Pomyśl o tych wszystkich razach, kiedy byś już jej nie przytuliła, nie odrobiła z nią lekcji, kiedy nie byłoby Cię przy niej. Myślisz, że byłoby to to samo dziecko? Radosne, beztroskie, pewne siebie…Ja jestem pewna, że nie.
          Gdybanie nic nie da. Podjęłaś najlepszą na tamten moment decyzję. Zdarzyło się coś strasznego, coś czemu nikt nie był winien. Shit happens, niestety:( Każdy przeżył lub przeżyje w swoim życiu coś, na co nie będzie potrafił znaleźć wytłumaczenia. coś niesprawiedliwego, okropnego, bolesnego.

    2. Wężon, martwię się o Ciebie. Świat się staje taki, jak go nazywasz. Nazywanie ostatniego transferu jedyną szansą kładzie na Ciebie olbrzymią presję, nie do udźwignięcia. Szansa, duża szansa, ale nie jedyna, nie ostateczna, nie miażdżąca.

      Zdaję sobie sprawę, że nie wiadomo, co się jeszcze wydarzy. Wiem, ze się boisz. Wiem, że pojawiają się myśli, ze wtedy mogłaś zrobić inaczej. Nie mogłaś, Wężon. Twój M byłby wdowcem, a córka sierotą.

      Mnie się wydaje, ze Ty powinnaś popracować nad tym co się stało, pogodzić z tym bez obwiniania się, żeby móc iść dalej. Porozmawiać z kimś, może zupełnie obcym, albo chociaż posiedzieć i posłuchać. Opcja dostępna prawie od ręki – Novum cyklicznie robi warsztaty „Jak, pomimo niepowodzeń, nie stracić nadziei na rodzicielstwo?”.

      Wspomnienia i ból wracają – przeszłaś straszną traumę, trudno sobie poradzić z tym samemu.

      1. Iza, nie wiem, czy się dobrze rozumiemy, więc doprecyzuję. Ja nie pokładam wielkich nadzieji w tym transferze, który został. Mogę mieć jeszcze kilka transferów. Chcę tylko móc je mieć.
        Ja się boję, że TAMTEN transfer, tak nieszczęśliwie zakończony był moją ostatnią szansą, że jednak doszło do nieodwracalnych uszkodzeń endometrium przez te bakterie.

        1. Dobrze się zrozumiałyśmy, wiem, że pisałaś o poprzednim transferze, kochana Wężon.
          Nazywanie rzeczy przyszłych ostatnią szansą jest desperackie. Rzeczy przeszłych – smutne.

          Wiem doskonale , że martwisz się, czy w ogóle jeszcze będziesz mogła mieć transfer. Martwię się z Tobą. Ale też staram się Ci pokazać, co mnie niepokoi u Ciebie.

          Zupełnie sobie nie poradziłam z nieudolnym pocieszeniem Ciebie…

  10. Zycze Ci duzo sil na ponowna walke.
    Co do dystansu to ja tez go nabralam. Pamietam jak po nieudanym transferze czulam panike, ze teraz nie podejdziemy – no bo tak. Wyobrazalam sobie, ze to nie mozliwe tak siedziec i czekac. Ale po kilku tygodniach zycie nabralo kolorow, zaczelo sprawiac radosc. IVF nie bylo juz naj naj naj wazniejsze. Kurcze bylo cos jeszcze poza tym!

    Ja nadal nie jestem w stanie napisac na blogu o moim stanie. Czekam na potwierdzenie, ze jest w porzadku. Niestety przyplataly mi sie przez 2 tygodnie plamienia i prawie wyzionelam ducha z nerwow. Plamien juz nie ma, ale nie moge sie doczekac wizyty w przyszly wtorek, bo mam rozne ciezkie mysli.

  11. pięknie przeszłaś żałobę. Zwykle jak się odpuszcza to zaskakuje. Tak było w moim przypadku, moich 2 koleżanek (jedna z 12 letnim stażem starania) i kuzynki. Nie nastawiaj się na nic , po prostu przyjmuj to, co się ma wydarzyć. I tyle. A ja myślę, ze i tak zarazimy Cię tą ciążą.

    1. Izabela, wbrew pozorom (niech to nie zabrzmi szyderczo, a jak zabrzmi, szydzę także z siebie 🙂 ) – ten blog to jedno z najbardziej zaciążonych miejsc w sieci.
      Jak się nie zarażę tutaj, to już nigdzie chyba… 🙂

      1. Iza, to samo pomyślałam. Jakie to pozytywne, że tak wielu się jednak udało. Jestem z Tobą prawie od roku i zdarzyło się już kilkanaście ciąż.
        Jakieś pół roku temu wypisałam sobie na kartce nicki częściej się pojawiające i wpisywałam daty transferów, czy ciąż. I już prawie wszystkie z tej kartki są w ciąży. Przeważnie w końcu się udaje. Pojawiają się jednak nowe. Jak Ty zajdziesz w ciążę, to my najstarsze stażem przejmiemy ten blog. 🙂

        1. Wężon, wpisz nas na te kartki, mogą być gdzieś obok…
          Najważniejsze, że jesteś z rodziną i z Laurą… szlag trafia, że swoje musimy nie dość, że przejść, to jeszcze przemyśleć. Wolałabym dzieci robić w bezmyślnym szale na kanapie…

        2. Ja jestem bardzo młoda stażem 😉

          Jeszcze niedawno wydawało mi się, że taka tragedia niespotykania mnie dotknęła, a tu czytam, jak życie potrafi dać w kość i ryczę. Współczuję bardzo i za głowę się łapię, że tak się nad sobą rozczulam, bo moja historia w porównaniu do Izy, Wężona, Bilbao… (przepraszam, że nie wymieniam wszystkich z Was, dopiero od niedawna poznaję Wasze historie i po cichutku kibicuję). Nawet nie wiem jak ją porównać… Nie jestem w stanie wyobrazić sobie przez co przeszłyście…
          Jednocześnie bardzo podziwiam Waszą siłę!!! W głowie mi się nie mieści ile człowiek jest w stanie znieść. Ale upycham jednak te myśli jak mogę, bo dają nadzieję, że ze wszystkim można sobie poradzić.
          A jak dodam sobie, co napisała Iza, o jednym z najbardziej zaciążonych miejsc w sieci 😉 to jeszcze mi banan na twarzy rośnie, że ta nadzieja ma silne filary bardzo:)))

          1. J@, jestem przeciwna stopniowaniu przeżyć. Ty też już swoje wypłakałaś. Każda z nas na kazdym etapie czuje, że to ponad siły. A potem idzie dalej.

            Ale prawda, jakby to było fajnie znaleźć się na kartce Wężon i być przez Wężon z tej kartki wykreśloną? 🙂

        3. Jesteś wielka Wężon z tymi kartkami 🙂 I w ogóle nie do zastąpienia w pilnowaniu naszych spraw.
          Już Ci kiedyś pisałam, że Ty powinnaś prowadzić tego bloga 😉 Miej to w rezerwie czasowej 🙂

  12. Musze wam coś napisać.
    Jak czytam dzisiaj te nasze historie, to łapię się za głowę, że tyle jesteśmy wstanie znieś, tyle przeszkód życie nam stawie.
    Ale jednocześnie nabieram jakieś dodatkowej mocy, mocy na dalszą drogę.
    I wierzę, że to droga do dalszego życia z maleństwem/ami u boku.
    Dzięki 😉

      1. Na razie nie robiliśmy badań nasienia po zakończeniu leczenia. Ale przed zaczęciem mąż zrobił swoje 😉 i mamy zamrożonych 6 słomek.
        Więc o to na razie się nie martwimy.
        A teraz pijemy razem taki suplement diety dla starających się o potomstwo (FERTI MEN i LADY) .

        1. Marta, bardzo mądra decyzja. Przynajmniej jedno zmartwienie mniej.
          W pracy miałam kolegę, który miał raka krtani jako kilkuletnie dziecko. Wtedy nikt nie myślał o tak odległej przyszłości, zwłaszcza, że dawali mu 10-15% szans na przeżycie. Wziął sporo chemii. Zresztą te 30 lat temu na pewno była jeszcze bardziej toksyczna. I nie doczekał się dzieci. Długo się starali aż w końcu adoptowali dwie siostry – 3 letnią i roczną.
          Ile już minęło od zakończenia leczenia?

          1. moj cioteczny brat jako 7 letnie dziecko leczony byl na bialaczke, chemia, itd, dawali mu 5% szans.
            I zaliczyl wpadke ze swoja narzeczona, maja sliczna corke, wszyscy, nawet konserwatywni w tych sprawach rodzice, odetchneli z ulga i oszaleli ze szczescia, bo spodziewali sie trudnosci w tym temacie.
            Na szczescie choroba nowotworowa nie zawsze jest wyrokiem w dzieciowych sprawach.

          2. Oj dopiero albo już jakieś 3 miesiące. Ale po tym jak widziałam w czasie całego leczenia jaki z niego silny facet (nie to żebym się chwalila) to mam nadzieję że te jego plemniki też dały radę 😉

  13. Ciśnienie mi się podniosło i mazgajstwo przeszło. Jarek odebrał właśnie wynik mojego estradiolu z poniedziałku. I co? Wynik jest jeszcze bardziej absurdalny niż ten pierwszy, którym się denerwowałam. Tym razem 4 900.
    25 września było 2900, 28 września 490, a 5 października 4900.
    Albo to laboratorium nie współpracuje z moją krwią, albo się dziwne rzeczy dzieją.
    Aż do lekarza zadzwoniłam. Powiedział, że mało prawdopodobne, ale teraz to nie ma się co już tym przejmować i czekamy na nowy cykl. Następne wyniki będziemy robić gdzie indziej, albo w dwóch różnych laboratoriach jednocześnie.
    A jeśli ten estradiol jest naprawdę tak zwariowany? O czym to może świadczyć?
    Znowu się zdenerwowałam.
    Nie wiecie, czy tak wysoki poziom estradiolu może opóźnić miesiączkę? Jak to działa?
    I czy jest sens teraz zrobić sobie badanie gdzieś indziej, jak już parę dni minęło? Jak szybko spada estradiol.
    Ewelka, może ty wiesz, miałaś wysoko, S-mother, ty też go pilnowałaś po transferze.
    Chciałabym jednak wiedzieć, czy to laboratorium jest do d.., czy mój organizm. Wrr…

    1. podobno laby lubią się mylić. tak słyszałam np. o diagnostyce. czasami samy mamy w szpitalu wyniki z kosmosu, które po powtórce są ok.
      Melduję, że też wracam do gry – jak tylko okres nadejdzie… mam taką obsuwę terminową, że szok.. nie pamiętam, kiedy tak miałam.. już 41d.c. i boję się, że ten scratching się zmarnuje…

    2. Olga, ale żeby pomylić się dwa razy na jednej osobie w krótkim czasie z tym samym hormonem????? Nie dziwię się, Wężon, że warczysz na te wyniki.

      Estradiol powstaje w jajnikach, kiedy rosną pęcherzyki. Może te leki na endometrium tak go wywindowały? A robiłaś inne badania? Taczyca?

    3. Kurczę, Wężon, ja też już po punkcji/transferze nie miałam badanego estradiolu. Nie wiem, jak szybko spada niestety…:( Wypytaj lekarza przy okazji, może i my się czegoś nowego tu dowiemy.
      Buźka!

  14. Iza,
    lubię bardzo Twojego bloga i Twój styl pisania, bo zawsze trafiasz w sedno ze swoimi słowami.
    za każdym razem po lekturze przemyśliwuję to, co napisałaś 😉
    fajnie, że miałaś czas i CHĘĆ, żeby pożyć i nabrać dystansu.
    myślę, że to cholernie ważne.
    oczywiście trzymam wszystkie kciuki u rąk i nóg :D, żeby tym razem się udało, żeby wszystko poszło pięknie i książkowo 🙂

    ja póki co – żyję, nie za bardzo myślę o tym, co było i będzie… póki mogę, to uciekam od tego 😉 nie chce mi się.. po prostu.
    na razie walczę z endometriozą i na niczym innym się nie skupiam 😉

    kibicuję najmocniej jak potrafię 🙂
    ściskam 🙂

    1. Hania, Ty też jesteś już weteranką w temacie, która napisała wiele prawdziwych słów…
      Czasem myślę o nas, dziewczyn z bloga, jedne przychodzą i odchodzą (jak z tarczą, tym lepiej). Inne trwają, choć wszystkie chcemy być w innym miejscu. Ty jesteś ze mną prawie od samego początku…
      Może Ci się nie chcieć, święte prawo osoby, która jest wiecznie w stanie gotowości.
      Też walczę z endo – wciąż. Te pół roku łykałam proszki. Nie pogorszyło mi się przynajmniej,to sukces!
      Ściskam również bardzo! 🙂

  15. Kochane, ja tylko na chwilę. Długo się ie odzywałam, ale różnicują mnie bywało. Ciąża w jednej chwili stała się bardziej problemowa i wylądowałam w szpitalu. Gdy udało się w końcu wrócić do domu, w 32 tc odeszły mi wody i znowu wylądowałam w szpitalu. Tym razem na porodówce.
    Sam pod był traumatyczny. Nawet nie chce mi się o tym myśleć. Nikt nie chciał mi powiedzieć czy obydwie dziewczynki żyją. Wiedziałam tylko, że źle się dzieje.
    Małe wyładowały na OIOMie, z wagą 1700 i 1800g. Mniejsza miała sepsę. Ale udało się. Przeżyliśmy wszystko. Panienki są już z nami w domu 🙂
    Wierzę, że skoro nam się powiodło, to i Wam się poszczęści!
    Z całego serca trzymam kciuki. Iza, Wężon.. Za Was szczególnie.
    Pozdrawiam ciepło.

    1. Mamatobe!
      Czy Ty wiesz ile osób o Ciebie pytało? Nie przebrniesz przez stare wpisy pewnie, przez setki komentarzy, ale uwierz mi – szukałyśmy Cię. Na Twoim blogu cisza. Martwiłyśmy się. Widzę, że nie bez powodu…

      No i wieści przynosisz ogromne. Przykro mi, strasznie bardzo współczuję tego, co przeszliście. I jeszcze bardzo bardziej się cieszę, że jesteście wszystkie trzy całe i zdrowe w domu.

      Tęskniłam za Tobą.

  16. Dziewczyny,
    Ja mam troche off topic, przepraszam ze zmieniam temat, ale poronienie to dla mnie ciezki temat i w pocieszaniu w tym temacie tez jestem slaba bo czesciej placze niz jestem w stamie wydusic z sienie „bedzie dobrze” … Ja sie ze swoim wcale nie uporala i za czesto o tym mysle.

    Ale postanowilam wykonac krok w przyszlosc & mam transfer w czwartek. Zarodek marny wiec szanse marne. Ale probuje.

    Ale pisze w innej sprawie – lecze sie w Bialymstoku. Warszawskie N.mnie nie przekonalo i teraz kursuje pomiedzy tymi miastami. W kazdy, razie dzis ma wyzycie moj kochany dr mi powiedzial, ze zgodnie z nowa ustawa wszystkie kliniki od 1.11 musza miec licencje na zabieg in vitro. I w zwiazku ze zmiana rzadu on boi sie, ze licencji szybko moga nie dostac. Zabieg bez licencji to 150tys kary.

    Czy Wy macie zaplanowane zabiegi na listopad? Czy w Waszych klinikach jest tez obawa? Tak sie martwie, planowalam zrobic cala procedure w grudniu bo to bedzie ost moment u mnie w pracy zeby to zrobic :((((

    Milej soboty !

    1. Malgorzalka z tego co słyszałam u mnie w Gamecie tylko 2-3 pierwsze tygodnie listopada transfery będą wstrzymane żeby wdrożyć nowe procedury. Chyba nie ma szans żeby te kliniki nie mogły dostać licencji, no bo jakim prawem?

    2. Malgorzalka, przyznam, że i ja nie jestem tak całkiem całkiem spokojna. Lekarz powiedział mi, że nie wiadomo, jak to będzie w listopadzie.
      I teraz – uwaga – bo mogłam coś pomieszać – po namyśle lekarz dodał, że u nas chyba będzie mógł być transfer, bo mieliśmy punkcję (stymulację) więcej niż 3 miesiące przed wejściem w życie ustawy…
      Wiem, brzmi dziwnie. I dla mnie nieprawdopodobny pech by był, bo od grudnia zaczynam nową pracę i żadnych zwolnień na wizyty u lekarza nie będzie na pewno. Jeszcze będę za ok. tydzien na kontroli to może się czegoś dowiem.

  17. Jak miło czytać mi kolejny Twój wpis.Jest taki inny-bardzo dojrzały.Cieszę się że wracasz do gry, ale jeszcze bardziej cieszy mnie Twoje podejście.Oczywiście mocno wierzę,że tym razem się uda i to bez żadnych przygód.
    Ostatnio czytam taki poradnik „Życie bez złości” i tam właśnie złotą i jedyną radą jest to co tobie udało się osiągnąć.Pogodzić się z każdym możliwym rozwiązaniem problemu,czyli również z takim, że coś może się niestety nie udać.
    Fajnie, że trochę odpoczęłaś i jak piszesz zajęłaś się codziennym życiem.Teraz też podchodź na luzie,my tu wszyscy trzymamy za was kciuki!
    A tak przy okazji jak tam w nowej pracy bo nic nie piszesz?
    Pozdrawiam.

  18. Iza, nie mogę nic dodać do Twojego wpisu. Jeżeli chciałabyś usłyszeć coś mądrego to po prostu przeczytaj sobie swój wpis. Każda z nas marzyłaby chyba o takim podejściu do życia, nie w teorii ale właśnie w takiej Twojej codzienniej praktyce. To co napisałaś „nabrałam dystansu” i akceptujesz to czy się uda czy nie ale walczysz…..Mogę jedynie napisać, że życzę Ci abyś nigdy tego podejścia nie zatraciła. Tak jak napisała Basia powyżej – to jest chyba złota rada na życie. Co do Twojego powrotu do gry – nie wiem czy tym razem scratching zachęci zarodek do zostania z Wami na dobre, nie napiszę że na pewno się uda ale cieszę się bardzo że zaczyna się coś konkretnie dziać, bo odczekałaś swoje…..i życzę oczywiście żebyś mogła wreszcie na własne oczy zobaczyć kartę ciąży. Twoją własną.

      1. Właśnie wróciliśmy z kina. Zaliczyliśmy dwa filmy jeden po drugim. Mój mąż żyje teraz nie na 100 czy 200 ale pewnie na 300%. Dużo się dzieje biznesowo, ale łapiemy szczęście i bycie razem kiedy się da. Co prawda ostatnio wyniki bardzo się pogorszyły – chyba nigdy nie były gorsze, wydolność spadła i inne parametry też ale mój mąż absolutnie tego nie odczuwa dzięki pompie. Nie zamartwiam się tak często jak kiedyś, próbuje łapać dystans tak jak Ty. Będzie co będzie, a tymczasem cieszymy się bardzo, że czuje się wyśmienicie. Terapia lekiem o którym pisałam jeszcze się nie zaczęła. Nie wiemy co będzie, ale mamy silne poczucie ulotności życia i dzięki temu próbujemy „śpieszyć się kochać” w sumie pomimo jego tylko 35-ciu lat.

        Jeden z filmów który obejrzeliśmy to „Chemia”. Nie chce oceniać filmu ale tematyka była taka, że zmusza do refleksji. Moja była krótka: „ale super,że masz tylko pompę a nie raka”. Mój M chyba tego nie zrozumiał, że to super ale mi to pomaga, takie porównania pomagają mi docenić to co mam. Inaczej gubię się szybko w próżności i powierzchowności życia. To jest przyjemne i łatwe, ale bez smaku.

        Czy ten Twój dystans to dystans od pytania „dlaczego ten świat jest taki choojowo niesprawiedliwy?” a zauważenie tego, że będziesz miała teraz jednak szansę ciąży czy inną szansę na dzieciątko. To w sumie piękna perspektywa.

        Sorry za rozgadanie, ale to wynik filmowych przemysleń 🙂

  19. Hej, trafiłam na Twoj blog przypadkiem, szukając czegoś o LUF i criotransferach. Bardzo trafnie oddajesz klimat leczenia – tak, to kołowrotek i zawsze mam przed sobą obraz chomika biegajacego w kółko…. 😉 my (po kilkuletnim kolowrotku i ogólnie psychicznej załamce na maxa) doczekaliśmy sie naszego cudownego, najwspanialszego synka dzieki adopcji – i tylko żal tych lat, bo teraz jestesmy za starzy na druga adopcje, a bardzo chciałoby sie jeszcze jednego takiego łobuziaka, no wiec został come back to the game… Zbiera mi sie na mentalny *rzyg na sama myśl, ale nic to, trzeba działać, bo jak sie ma 40 lat to i tak granica jest bliska. Mam ten nieszczęsny LUF i nie wiem, czy mogę podejść teraz do criotransferu, jasny gwint, a od listopada crio wstrzymane do odwołania w mojej klinice….no jak nie kijem, to pałą!! 🙁 pozdrawiam i trzymam kciuki za Wasza drogę!

  20. Ewka, dzień dobry! 🙂
    Ale jak to jesteście za starzy na drugą adopcję? Przyjęło się, że różnica wieku między rodzicami a aoptowanym dzieckiem nie może przekraczać 40 lat (a i na to czasem robi się wyjątki) – więc z tego co napisałaś, o rocznego chyba możecie się starać? 🙂

    Co do LUF – niech się wypowie lekarz – ale mi nawet przy niepękającym pęcherzyku (ściślej – podejrzeniu, ze nie pękł) lekarz był gotów pozwolić na kriotransfer, tyle, że kitował we mnie dużo hormonów. Ważne – od początku zakładaliśmy, że tak będzie i po prostu brałam te hormony, a nie dopiero jak w 15, 17, 19… dc pęcherzyk cały czas był (tylko otorbiony).

    Moim zdaniem – bądź spokojna co do LUF.

    Co do wstrzymania crio – ręce mi opadają. Też ze względu na siebie 🙁 Mam napięty plan na listopad i nie ma miejsca na zmiany.

  21. Ano za starzy 🙁 nie wspomnę o tym, ze jest zasadnicza roznica i nawiązywaniu więzi w adopcji rocznego a 6-tyg brzdaca, ale …czekanie na drugie to średnio 2-3 lata. Nie bardzo widze „dosztukowanie” do naszej rodziny dwu-trzylatka, bo mlody bedzie niewiele starszy a to jednak troche utrudnia i zaburza dynamike 😉 Dobrze brac to pod uwage, bo lecząc sie mozna miec wrazenie, ze „w ostatecznosci” zawsze jest adopcja. No cóż, niestety nie..Pozdrowionka i milego dnia!

  22. „ale dopuszczam wszystkie możliwości i żadna mnie nie zabija. To jest chyba… pogodzenie się, takie od wewnątrz przyzwolenie na każdą sytuację. Nie rezygnacja. Akceptacja.”
    Uśmiechnęłam się czytając ostatnie znania 🙂 Bije z nich spokój. Wiesz Izo, właśnie tego najbardziej Ci w duchu życzyłam. Dobrze pamiętam moment, w którym ja zgodziłam się na różne scenariusze (wcześniej na samą myśl o tym, że mogę nie urodzić dziecka wpadałam w histerię i panikę). To było jak olśnienie! Nawet nie dowierzałam samej sobie, że mogę zacząć myśleć inaczej. Poczułam wtedy olbrzymią ulgę! Uszło ze mnie to całe wcześniejsze napięcie.
    Jak widać ten czas był Ci potrzebny. Trzymam kciuki za Ciebie!

    1. Plamienia nadal są, cały weekend tak w kratkę- raz brązowe, raz z krwią, ale zawsze raczej skąpo. Za mało na pewno na okres, zwłaszcza, że znikały i pojawiały się znowu. Do tego lekkie bóle w podbrzuszu. Ale dostałam właśnie wynik dzisiejszej bety- 290, więc (póki co) chyba te objawy nie przeszkadzają jej ładnie rosnąć. Czekam jeszcze na wiadomość od lekarza i mam nadzieję, że ~R miała rację.

      1. S-Mother cieszę się że beta rośnie 🙂 A plamienia mam nadzieję że niedługo miną 🙂
        odpoczywaj i dbaj o siebie i o tą kruszynke maleńka 🙂
        Ja wróciłam z pracy i jest mi tak niedobrze że dramat. Jeszcze na dodatek poruszam się komunikacja miejska a pogoda nie rozpieszcza… bleeeeeee:(

  23. Cont.Wiem (bo byłam w tym miejscu ;), że na pewnym etapie trudno jest sobie to wyobrazić, ale..ja aktualnie wolałabym nie „musieć” być w ciąży i rodzić, a zwyczajnie iść „na łatwiznę” i wziąć gotowe. Ale tak właśnie jest. Bylam w ciąży dwukrotnie, nic dobrego z tego nie wynikło 🙁 a teraz jak pomyślę o ewentualnych komplikacjach, decyzjach, leżeniu itp i ze jest to czas zabrany maluchowi, któremu jestem potrzebna (a on mnie…) jak powietrze niemalże to ..wolę jednak nie myśleć, bo wpadam w wątpliwości po kolana. Ale bardzo (bardzo..) chcemy mieć większą rodzinę i przez ten rok jeszcze (albo i krócej, bo nie wykluczam opcji, ze nie wydolę psychicznie a i kasy mi teraz na to dużo bardziej jakoś szkoda niż wcześniej) chcemy spróbować, przy LUFie czy bez 😉 Dobrze, ze czujesz w sobie spokój i akceptację, to ułatwia podejmowanie racjonalnych decyzji w tak emocjonalnie obciążającym i oślepiajacym mentalnie schorzeniu jak niepłodność.

  24. Kochana ja tez o Tobie mysle, zagladam i czytam ale ze nie mam nic madrego do napisania to milcze. Co u mnie ? hmm w ciaglym czekaniu na operacje plus pojawily sie jakies problemy z sercem ide za miesiac po monitorr, i zyje z dnia na dzien, walcze by depresja nie wrocila. Sciskam cieplutko i dziekuje za wiadomosc 🙂

  25. Iza, pozwól że prywatę u ciebie w komentarzach załatwię, może któraś z dziewczyn kojarzy lek PERGOTIME, podobno jest to nic innego jak CLO, ale ten pergotime jest w zastrzykach i cholernie drogi, kumpela stymuluje się zagramanicą, może któraś się tym stymulowała…dajcie znać dziewczyny.
    ściskam, Ania

    1. Ja sobie jutro odpuszczam i robię dopiero w piątek. U mnie sytuacja bez zmian- raz cisza, raz plamienia „kawa z mlekiem”, potem trochę krwi i znów cisza. I tak w kółko. Oszczędzam się bardzo, bo niestety zauważyłam, że plamienia nasilają się, jak tylko jestem bardziej aktywna, jeżdżę samochodem itp. Nic więcej zrobić nie mogę. A jak u Ciebie?

      1. No właśnie myślałam żeby zrobic betę, ale chyba nic mi ona nie powie, bo nawet jeśli będzie wysoka, to może nie być pęcherzyka więc poczekam do jutra do wizyty. Wczoraj miałam skurcze w podbrzuszu jak na @. straszy to, ale wiem, że tak ma wiele dziewczyn, które są w ciąży. A Ty na L4? Ja pracuję…

  26. Dziewczyny ja robiłam tylko betę 3 razy i później już nie powtarzalam. Mega to oczekiwanie na wynik było stresujące. Lekarz też już nie kazał powtarzać. Ja mam dzisiaj wizytę. Miałam zlecone badania morfologie krwi, mocz ogólny i glukoze. Pewnie też będę miała usg. Kurczę i znów ten stres z jednej strony nie mogę się doczekać a z drugiej ogromnie się boję że coś się okaże nie tak.
    A Wy kiedy macie wizyty?:)

    1. Ewelinaaa ja też mam dziś wizytę, może się gdzieś miniemy choć ja dopiero na 19:):) Mam ten sam zestaw badań i jak zwykle się coś musiało przyplątać i wyniki moczu są nie za dobre:(

      S-mother i Ewelka trzymam mocno kciuki!!!!!!!!!

  27. O Jagoda a powiedz mi jak to jest. Najpierw wzywają do gabinetu zabiegowego? Czy sama tam musisz iść? Bo mi coś ostatnio mówiły że najpierw mierzą ciśnienie i ważą a później dopiero wizyta? Ja mam na 16.30. Mi mocz dobrze wyszedł ale niepokoją mnie trochę badania z krwi. Mam nadzieję że pewne odchylenia są normalne w ciąży…

    1. Dzieki wielkie za linka do wersji mobilnej raportu. Czekalam na to. Faktycznie raport mega ciekawy – pokazuje z iloma elementami dzialania placowki musza sie zmierzyc kliniki nieplodnosci. Przykro az czytac o niektorych niezrecznosciach klinik: krzyzach w pokojach m i zabawek dzieciecych w pokojach psychologow.
      wylania sie z tego jednak taki obraz, ze standardy gdzies tam sie tworza … i ze kliniki staraja sie, mimo ze temat jest trudny, a ustawodawstwo pojawilo sie niedawno
      zabraklo mi w raporcie glebszego poruszania kwestii dawstwa zarodkow … wydaje mi sie ze temat nadprogramowych zarodkow jest traktowany bardzo pobieznie w tej klinice w ktorej ja sie leczylam
      pamietam ten moment tuz po punkcji: ma pani 10 oocytow, ile zapladniamy – czulam sie mega przytloczona ta decyzja. balansowalam miedzy strachem jednym (co jesli nigdy sie nie uda?) a strachem drugim (co jesli nie bede w stanie urodzic swoich dzieci?) i to zniecierpliwienie lekarza, ktory chcial decyzji w 5 minut bo sie spieszyl …
      dla mnie to jest wazny temat i trudna decyzja.

  28. Dziewczyny, u mnie słabo… W nocy dostałam silnych skurczy, żadne leki nie pomogły, a ja dosłownie chodziłam po ścianach 🙁 Wezwaliśmy pogotowie i skończyło się wizytą w szpitalu. Na USG niestety na razie nic jeszcze nie widać, dwóch lekarzy gmerało w środku mi głowicą przez 20 minut, myślałam, że się zesram z bólu. Nie byli w stanie stwierdzić, czy jest pęcherzyk i czy jest w dobrym miejscu.
    Krwawienie wciąż jest nieregularne, pojawia się i znika. Na razie za małe, żebym uznała, że to okres. Niestety bóle nie ustają…cały dzień leżę i oddycham resztką sił.
    Mój lekarz nadal mówi, żeby nie odstawiać leków i w piątek zrobić kontrolą betę, ale obawiam się, że czekam już tylko na poronienie…

    1. S-mother, Kochana, no niepokojące te Twoje wieści 🙁
      A dostałaś coś w szpitalu przeciwbólowego, jakąś kroplówkę czy coś?A na teraz?Skoro piszesz, że cały czas Cię boli 🙁
      Ależ się to kuźwa ciągnie wszystko, już lepiej żeby było czarne albo białe od razu, jednoznaczny wynik i przynajmniej wiesz na czym stoisz..a tak nie dość, że męczysz się, to jeszcze i tą nadzieją pewnie zdążyłaś najeść 🙁
      Czasem te krwawienia i bóle na początku ciąży sa silne, obfite, a ciąża i tak sie utrzymuje.
      Chciałabym bardzo móc Ci napisać, że będzie dobrze.

    2. NIE poddawaj sie. Moja przyjaciolka miala silne skurcze, 2 razy miala krwotok (sam poczatek ciazy) i wszystko bylo w porzadku.

      Tylko sie nie stresuj. Lez i odpoczywaj. I duzo spij jesli mozesz.

      Nawet nie wiesz jak trzymam kciuki!

    3. Jestem w domu. Na izbie przyjęć powiedzieli, że nie mogą mi niczego podać, jeśli nie przyjmą mnie na oddział. A przyjmą na oddział tylko po to, żeby mnie położyć i kazać czekać na rozwiązanie sytuacji w jedną lub w drugą stronę (jak dyplomatycznie wyraziła się dyżurująca Pani Doktor), bo przecież na tak wczesnym etapie ciąży więcej nie zrobią (z czego w sumie zdaję sobie sprawę). I też nie wiadomo na jak długo. Taki dali mi wybór. Podjęłam więc decyzję o powrocie do domu. Leżeć i przyjmować nospę to ja wolę we własnym łóżku. Zamówiłam taksówkę.
      Mam tylko żal, że nie podratowali mnie czymś rozkurczowym, wracałam do domu tak samo zgięta w pół 🙁
      Dziś leżę cały dzień, wstaję tylko do łazienki i po coś do picia. Pan S. pojechał do pracy tylko na 2h, potem zorganizował sobie home office. Dawkuję leki rozsądnie, żeby nie przekroczyć dobowych dawek. I przeżyć. I jakoś przeczekać do piątku.

    4. S-mother, porażajace rzeczy piszesz… tak strasznie mocno Ci życzę, żeby ta historia się dobrze skończyła.
      Maluch jest silny i bardzo chce z Tobą zostać.
      Jesli nie mogli nic więcej zrobić – dobrze, że wróciłaś do domu. Nigdzie człowiek nie czuje się lepiej.
      Kilka miesięcy temu dużo w komentarzach było rozmów o plamieniach/krwawieniach w ciąży i wiele dziewczyn wówczas opowiadało, że krwawiły całą ciążę, czasem to były nawet krwotoki – a ciąża rozwijała się zdrowo.
      Naprawdę wiele jest historii, w których oprócz strachu i paniki nic się złego nie wydarzyło. Mam nadzieję, ze u Ciebie skończy się na strachu. A strachamy się o Ciebie wszystkie.
      Bardzo dużo dziewczyn jest z Tobą myślami. Trzymaj się.

        1. Olga, okres powinien mi się zacząć za 2 dni, ale ani widu ani słychu, na bank się spóźni. Co w sytuacji, że kliniki mają niejasną sytuację z transferami na początek listopada wydaje sie całkiem dobrym spóźnieniem.
          A co słychać u Ciebie?

          1. Wiesz co, jestem umówiona do swojego GinMastera na środę – zapowiadałam, że usg do criotransferu, więc może gdyby było coś nie tak, to by powiedzieli…. zapytam. U mnie pierwszy cykl po stymulacyjnym miał 45 dni.. na szczescie mam w gaciach, co trzeba;) chciałabym sobie optymalną postawę wyrobić, ale nie da się. postaram się akceptować. tyle. ps. jecie coś dziewczyny na endometrium? pijecie kawę w cyklu criotransferowym, czy raczej nie?

    5. S-mother, przykro mi to czytać. Wczoraj nie zaglądałam, a tu takie wieści. Mam nadzieję, że na strachu się skończy. Jutrzejsza beta będzie piękna, ból przejdzie, a za tydzień zobaczysz pęcherzyk. Buziaki.

  29. S-mother bardzo wspolczuje,kochana chciałabym napisać nie myśl o tym zdrzemnij sie,poczytaj książkę…ale wiem ze sie nie da,ze po każdym otwarciu oczu po każdej małej drzemce,po każdym wstaniu i zrobienia sobie herbatki czy zrobieniu siusiu caaaaly czas myślisz,i na pewno widzisz wszystko w czarnych barwach… Ale wiesz co moze sposobem bedzie to ze bedziesz sobie wpierala to ze bedzie dobrze(bo napewno bedzie!!) trzeba wierzyć bo naprawdę wiara czyni cuda… Wiesz podam
    Moze dość dziwny przykład,ale 5 lat temu z dnia na dzien zmarł moj tata(a byłam typowa córeczka tatusia,zwłaszcza ze mam zmarła jak miałam 8 lat) i na początku nie mogłam sie z tym pogodzić ze odszedł ze sie poddał,bo zmarł na stole operacyjnym, ale zaraz po pogrzebie przypomniałam sobie jego słowa ze jak kiedys umrze to nie chw
    Zebym płakała i ze jak umrze w szpitalu to znaczy ze sie poddał bo jak sie raz pójdzie do szpitala to pózniej cały czas juz sie tam bedzie. I pozostało mi w to wierzyć i po 2 tyg po śmierci wróciłam do pracy. Bo uwierzyłam ze tak musiało byc. I myśle kochana ze ty tez powinnam tak podejść z tym ze musisz uwierzyć ze
    Bedzie dobrze!!! Bo jak sie zalamiesz to organizm to wyczuje i tez mu sie nie bedzie chciało walczyć! Całym sercem jestem z Tobą :***

  30. S-mother podczytuję Was z ukrycia i mocno trzymam kciuki za wszystkie. Chciałabym Cię jakoś wesprzeć ale wiem że się nie da. Robimy wszystko co możemy a i tak w gruncie rzeczy nic od nas nie zależy. Mam na koncie 2 ciąże, za każdym razem ten sam scenariusz, krwotok w 6-7tc. Jadąc na IP za drugim razem już nie płakałam, wiedziałam co to oznacza, a jednak… serduszko biło i nadal bije. Trzymam mocno kciuki by tym razem i u Ciebie wszystko dobrze się skończyło.
    Iza za Ciebie też mocno zaciskam kciuki :*

  31. s-mother trzymaj się! mam nadzieję, że to tylko stresujące przeboje na początek, a na dalszym etapie ciąży będzie już tylko lepiej. przechlapane, że nic Ci nie dali w szpitalu. rozumiem, że niewiele mogli zrobić, ale ulżyć w cierpieniu chyba tak. ech… ręce opadają.
    dobrze, że jesteś w domu. nie znamy się, ale przesyłam całą dobrą energię jaką mam. i zaciskam kciuki bardzo mocno!

  32. Dziś dzień dziecka utraconego. Dobrze, że nie pamiętałam o tym dniu. I tak bym go nie „obchodziła”. Tylko teraz trochę mnie zatkało, jak ta myśl przefrunęła przez głowę, jak ćma wplątała się we włosy.

    1. Ja też dopiero przed chwilą sobie uświadomiłam… Niby przemykały takie komunikaty w necie to tu, to tam, ale nie wiązałam ich ze sobą. Dopiero jak otworzyłam swój dziennik, żeby zrobić zapiski z dzisiejszego dnia to pomyślałam, że powinnam coś napisać w temacie. I napisałam: Chyba pogodziłam się z tym. Powoli mija rok. Dziś piję ostatnią mam nadzieję lampkę wina, przez najbliższe 9 miesięcy. Zamknęłam dziennik. Nie chcę, żeby to był „mój” dzień.

      Dobrze, że o nim nie pamiętałaś… Może też strzel sobie lampkę na dobranoc, będziesz popijać, a w tym czasie ćma się wyplącze…

  33. Kochane ja też byłam na wizycie w środę. Mój maluszek ma już ponad 2 cm! Dokładnie 2,27 cm 🙂 zobaczyłam na usg miniaturkę człowieka aż mi łzy poleciały… serduszko bije niesamowicie 🙂
    Iza cieszę się że @ juz niedaleko co oznacza że transfer coraz bliżej 🙂
    Wezon co u Ciebie? Jak samopoczucie?
    S-Mother odezwij się czekamy na dobre wieści !!!

  34. S-mother w niepokoju oczekujemy wieści od Ciebie. Daj znać, jak tylko będziesz miała wynik. Mam nadzieję, że skurcze odpuściły.
    Ewelinaaa, gratuluję kolejnego punktu ciąży. Zaraz powinno być z górki.
    U mnie może być. W środę skończyłam duphaston, też czekam na okres, jak Iza. Niepokoicie mnie tymi możliwymi trudnościami z transferami w listopadzie. U mnie lekarz nic nie mówił. Byłam też na wizycie u ginekolog abonamentowej i wzięłam skierowania na badania hormonów, bo z kolei ten lekarz ze szpitala prosił, żeby sprawdzić jak wszystko wygląda na początku cyklu, jakie są naturalne poziomy hormonów.
    Tak więc, zwarta i gotowa czekam na kolejny cykl. Na poniedziałek umówiłam się na wizytę w klinice, mam nadzieję, że przez weekend @ przyjdzie. Jak nie to będę musiała przełożyć.

    1. To wszystko jest takie dziwne w tych naszych staraniach.
      Raz modlimy się oby @ nie przyszedł, innym razem czekamy z niecierpliwością aż w końcu przyjdzie. I jak tu nie mieć wahań nastroju 😉 Raz tak, raz tak.
      Ja we wtorek mam pierwszą wizytę w trakcie przygotowania do transferu. Dziwnie bo mam się zgłosić między 9 a 11 dc, do tej pory od 11 dc robiłam testy owulacyjne i jak pojawiły się 2 kreski to wtedy usg. Ale cóż lekarz pewnie wie co robi.
      Według moich wyliczeń 😉 przed 1 listopada nam się uda.
      Miłego piąteczko 😉 i oby wszystkie dzisiejsze bety poszły w górę, zwłaszcza S-mother 🙂 Trzymaj się.

      1. Wezon,
        moze byc tak, ze PIS’owcy nie beda robic problemow i kliniki szybko dostana licencje na dzialanie.

        Licze na to bardzo, nie zniose tego, jesli ustawa zrobi wiecej zlego niz dobrego (i tak to co zrobila z samotnymi matkami wkurwia mnie do ekstremum). A tak sie z niej cieszylam…

        Ja planuje od 20 list brac gonapeptyl do nowego cyklu in vitro.

        Co prawda wczoraj mialam transfer, ale zarodek jest 3BB wiec szans duzych nie mam. Nie nastawiam sie. I sie zestresowalam dzisiaj i mnie wszystko boli 🙁

        1. Malgorzalka, nie dziel skóry na niedźwiedziu i nie przekreślaj zarodka. Często z tych słabych są też ciąże.
          Mam nadzieję, że za dwa tygodnie będziesz nas informować o rosnącej becie. 🙂 Który to Twój transfer?

          1. Ze slabych sa ciaze, ale potem sie ronia wiec jestem realistka. Juz raz przezylam poronienie i nie wiem czy dam rade drugi raz.

            Mialam juz 3 transfery z 1 cyklu in vitro. W pierwszym podali mi morulę i 1 blastocyste 2AA. Nieudane.

            Jestescie bardzo mile, dziekuje !!!
            Drugi transfer z 3 BB byl udany to 7 tygodnia. Poronilam.

            Trzeci transfer jest teraz. Nie nastawiam sie. Nie potrafie na to spojrzec optymistycznie, gdzies utracilam taka umiejetnosc w tym calym cierpieniu.

            Milego weekendu dziewczyny!

          2. Mam, jak tylko endo pozwoli, ale też się zbytnio nie nastawiam. Nie wiem, co mam, mroziło w 5 dniu, to pewnie blasto.
            A jakie były pierwsze zarodki nie wiem, lekarz powiedział tylko, że ładne. Nie dopytywałam, bo po co mi ta wiedza właściwie? Oba się przyjęły, rosły, były zdrowe i załatwiła je jakaś nieznana cholera.

  35. Drogie moje, jestem ogromnie wzruszona Waszym wsparciem i zainteresowaniem. Bardzo Wam dziękuję. :* Niestety mój zarodek zrobił sobie u mnie tylko przystanek i wybrał się dalej w nieznane. Widać taka z niego niespokojna dusza. Taki Johnny Walker.
    Beta spadła do 118.
    Ale trzymam się, nie martwcie się o mnie. Mam dobrych towarzyszy w domu i Was wirtualnie. Wszystko będzie dobrze i dziś, pomimo igiełki żalu, naprawdę mocno w to wierzę.

    Ewelko, strasznie się cieszę z Twojego pęcherzyka! I z pięknego zarodka Eweliny!
    Takie wieści są dla mnie, wbrew pozorom, bardzo potrzebne i radosne 🙂

    Zwalniam więc kolejkę i dołączam do listopadówek. Mam nadzieję, że nie zrobimy sobie nawzajem konkurencji 😉
    A tymczasem dziś w planie najebka.
    Ahoj i dobrego weekendu!

    1. s-mother, przykro mi, że się nie udało 🙁
      można się pocieszać, że skoro miało się nie udać to lepiej teraz niż później.
      nie udało sie teraz, uda sie nastepnym razem, nie nastepnym to jeszcze następnym. Trzeba w to wierzyć, że za którymś razem naprawde się UDA!
      Heh, najebka dobra na wszystko.
      Ja dzisiaj też mam taki zamiar, 6 rocznica ślubu gorzko przypomina mi ostatnie 6 lat walki o wciąż niespełnione marzenie. A w dodatku dokładnie jutro powinnam dostać okres, pięknie, w sam raz będzie co świętować.
      Wiec ja też dzisiaj najebka.
      Uściski s-mother:-)

    2. ~s-mother mi również jest strasznie przykro! Wiem doskonale, że teraz nie potrzebujesz litości ani współczucia.Dokładnie miesiąc temu straciłam okruszka w 6 tyg ciąży, zadawałam sobie pytanie dlaczego akurat mnie to spotyka?Najpierw długie starania, endometrioza, hiperprolaktynemia, torbiele,operacja, hsg , za drugim podejściem IVF jest ciąża, ogromna radość i niepokój, a potem plamienie na przemian z krwawieniem beta spada i koniec… Idąc krok do przodu robię pół kroczku do tyłu. Myślałam,że zajdę w ciąże a potem będzie już z górki. Teraz już wiem,że ciąża to dopiero początek myślenia czy będzie wszystko dobrze itd. Masz rację trzeba się zresetować ja zrobiłam tak samo tylko z Carlo Rossi. Teraz już wiem, że na ukojenie serduszka po stracie najlepszy jest czas… Życzę wszystkim wytrwałości, podczytuję Was codziennie, a sama rzadko się udzielam, Dajecie mi dużo sił w ” przetrwaniu” i dalszym dążeniu do celu. Za wszystkie fasolki trzymam kciuki i cieszę się razem z Wami:-)

  36. S-mother… Dużo przeszłaś, jesteś silna i zahartowana, cudownie się do nas uśmiechasz, ale wiem, ze kawałek serca krwawi.
    Mam nadzieję, że naprawdę dobrze się trzymasz. Zrób dziś najebkę. Mi też jest strasznie przykro 🙁

  37. Smother:( dobrze że się trzymasz. Przykro mi to czytać moja betowa parko. Dobrze że od początku zachowywalas dystans.
    Masz rację najebka to idealny plan na dzisiejszy wieczór. Ja już zaciskam kciuki za następny transfer. Uściski:*

  38. Ech, s-mother, szkoda. 🙁
    Z dwojga złego dobrze, że nie pozamaciczna. Bo to mam nadzieję wykluczone?
    Dobrze, że akurat weekend, zresetuj się.
    I walczymy dalej, wracamy toczyć ten kamień pod górę. Oby to nie była Syzyfowa praca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *