Wiedziałam, że to nie będzie romantyczna kolacja przy świecach. Wiedziałam, że to nie  film reklamowy i lekarz nie włączy ulubionej muzyki na czas inseminacji. Ale takiego obrotu spraw się nie spodziewałam.

Byliśmy oboje trochę poddenerowani. Siedzieliśmy przed gabinetem. Dlaczego tyle czekamy? Czy coś jest nie tak z nasieniem?  Czekanie się przedłużało. Wcześniej po pracy byliśmy na dwugodzinnym spacerze. Już się trochę denerwowałam. Trochę bałam się przebiegu IUI, trochę obawiałam się kontaktu z moim lekarzem, bo to profesjonalista, ale oschły w obyciu, stwarza wieeeelki dystans. A tu takie wydarzenie. Ale trudno, ważne jest działanie.

Nerwowo chodziłam po korytarzu, nerwowo drapałam się po ramionach, nerwowo chodziłam sikać co kilka minut.

Z pół godzinnym opóźnieniem lekarz zaprosił nas do gabinetu. Przywitał się i pierwsze pytanie, jakie zadał brzmiało: „Pęcherz pełny?”
– Oczywiście, że nie – ja mu na to. I nawijam dalej – Myślałam, że sama te jajeczka już zniosę na korytarzu…

A on mnie nie słucha, tylko rozkłada ręce – No to my nic nie zrobimy.
– Jak to nie zrobimy?
– Rozmawialiśmy przecież o tym, że pęcherz ma być pełny…
– Nie rozmawialiśmy – odpowiedzieliśmy jednocześnie z Mężem.

– To ja się napiję, u mnie wiele nie trzeba – mówię.
– Zanim pani się napije to mnie tu już dawno nie będzie…

Wryło mnie. Nas oboje. Nadmienię, że prywatna klinika, bardzo droga. Ale mi w tym momencie nie chodzi o pieniądze, które do tej pory tam zostawiliśmy.

– Nikt mi nic nie powiedział – mówię do niego i nie potrafię już ukryć emocji. Jestem rozczarowana i zła. Widać to po mnie.

– Niech pani się rozbierze, spróbujemy – dlaczego słyszę w tym łaskę?

Wchodzę do łazienki. Kurwa. Zaczynają wzbierać mi łzy. Zrzucam z siebie ze złością ubrania, ręce mi się trzęsą. Słyszę przez drzwi, jak lekarz rozmawia z Mężem, ale nie słyszę o czym.

Wracam do gabinetu. Leżę na fotelu. Mąż mnie trzyma za… stopę. Innego miejsca nie ma, poza tym w atmosferze jaka panuje, nie przychodzi mi głowy nawet zapytać czy Mąż może podejść bliżej potrzymać mnie za rękę.

Tyle czasu czekaliśmy. Ostatnie 2-3 cykle straciliśmy z różnych powodów, w tym m.in. z powodu nieporozumienia – nie zrozumieliśmy się z lekarzem co do dat wizyt. I teraz on mi mówi, że rozmawialiśmy o pęcherzu i on dziś nic nie zrobi. I że zaraz idzie do domu.

Leżę na fotelu. Lekarz chyba wyczuł, że zachował się wobec nas arogancko. Jest specjalistą, jest bardzo dobry. Ale miły to on nie jest. Może dlatego że jest dobry. Wyczuł, że przegiął. – Chodziła pani do róznych lekarzy, pewnie każdy myślał, że inny już wyjaśnił – mówi dużo łagodniejszym tonem. To chyba było w jego nomenklaturze „przepraszam”.

Nie mogę powstrzymać łez. Lekarz pochyla się nade mną, mówi, że może się uda mimo tego pęcherza. Odwracam głowię, zamykam oczy, nie chcę, żeby widział, że płaczę. Bynajmniej to nie z bólu. Ból był mały, krótki i na pewno nie wart łez.

Wszystko sobie wyobrażałam, ale nie to: Mąż mnie trzyma za stopę, ja płaczę, a lekarz robi inseminację.

Potem, kiedy już wyszliśmy, Mąż mi opowiedział, że lekarz zreflektował się, że był wobec nas nietaktowny (nietaktowny to takie delikatne określenie, które przychodzi mi do głowy po kilku godzinach). Wytłumaczył się trochę Mężowi. Ale ja w tym czasie byłam z łazience, nie słyszałam tego.

Na dziś mam dosyć. Nie czuję żadnego cudu, czuję zmęczenie, rozczarowanie, złość.

No… i troszkę nadziei…

 

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *