Mogłabym powiedzieć, że nic się nie dzieje.
Bo nic się nie dzieje. Ale można mieć też inny punkt widzenia – czas bezczynności zapełniają drobne rzeczy, kamyki, które swoją małością i nic nieznacznością wypełniają ostatecznie całą przestrzeń.
Słodkie jest to, że trwa długi urlop od całego napięcia związanego z badaniami, leczeniem, kontrolami.
Robię rzeczy małe i nieważne i one teraz wypełniają mój dzień, tydzień, miesiąc… Piszę Wam, że szyję. Jestem winna pokazanie (~olga82, słowo się rzekło!) czegoś. Czekałam na oszałamiającą seksowną sukienkę albo chociaż zgrabny płaszczyk, na-którego-widok-każda-padnie! Tymczasem nie wyszłam dobrze poza prostokątną poszewkę. Ale ok, ok, bo stracę na (anonimowej) wiarygodności…
Oto koszulka i rękawiczka kuchenna. Przepraszam za jakość zdjęć – za ciemno, ale może tak lepiej. Cuda będą innym razem. Taka karma 🙂
Gorzkości są dwie, trzy…
Pierwsza to takie moje ogólnoustrojowe rozżalenie – czego ode mnie chcecie (nie Wy, a znajomi z reala). Jak siedziałam i płakałam w domu, nikt nie chciał ze mną gadać, tykać, rozumiem, przygnębiająca, niezachęcająca, nie wiadomo co powiedzieć, trudne sprawy, oby nieszczęścia nie były zaraźliwe, najlepiej trzymać sie z daleka, nic nie mówić, żeby nie zranić jeszcze bradziej itp, itd… Ok, ok, rozumiem… Było, minęło.
To wzięłam byka za rogi. Wyszłam ze swojej nory. Chodzę na kurs szycia. Ile razy od tej pory usłyszałam „Ciesz się, że masz czas”, „Korzystaj z wolności”, „Szczęściara”. Ludzie, drodzy przyjaciele w realu, jaka szczęściara, jakie ciesz się?? Naprawdę nie rozumiecie, ile bym dała (ile jeszcze mogę dać, ile mi ciała starczy???), żeby tego cholernego czasu nie mieć? Co jeszcze mam zrobić, żeby tęsknić za wolnym czasem, bo dziecko płacze?
Jadę na długi weekend do Krakowa. „Zazdroszczę Ci bardzo, ja muszę zostać z dzieckiem”. Po co takie gadki, kochana A.? Jak rodziłam martwy płód, nie było Cię ze mną, nie zazdrościłaś, nic nie powiedziałaś, a to przecież prosta droga do pustego wolnego czasu… 🙁
Gorzkość druga jest nieodwracalna.
Zmarła dziś Mama mojej bliskiej znajomej, drobnej, silnej kobiety o żelaznym sercu, która płacze TYLKO pod kołdrą, kiedy nikt nie widzi. Serce mi się zatrzymało z żalu. Kochana Malutka… Twoja Mama zaopiekuje się Okruszkiem. Okruszek Mamą. Tomek Agi z bloga też tam jest… Tak strasznie mi przykro 🙁
Gorzkość druga przywiązana jest do trzeciej.
Nie napisałam o poronieniu wszystkiego. Na początku nie przechodziło mi to przez gardło, nie mogłam. Potem uznałam, że wyszło ze mnie zupełnie i nie potrafię już o tym pisać, może to już zupełnie nieważne. Ale to nie prawda. Ważne.
Długo po tym czasie muszę podziękować ~juti. Juti bardzo dużo mi wyjaśniła, pomogła. Napisała mi krok po kroku, po żołniersku, jak to będzie wyglądało (bałam się, Juti oswoiła mnie z tym co się stanie, dosłownie). Stało się tak, jak napisała Juti.
Okruszek „urodził się” w pęcherzyku niewiele większym od owocu winogrona. Dwie godziny po winogronie wydaliłam kosmówkę – tkankę utkaną nerwami…
Nie bolało. Niezwykły jest ludzki organizm, a może intuicja. Wiedziałam o wszystkim, co się będzie działo za kilka sekund. Czyłam, że tkanka zaczyna przeciskać się przez szyjkę macicy, czekałam na nią gotowa, spokojna.
Nie mogliśmy pogodzić się z tym, że po takiej walce Okruszek zniknie na zawsze w kanalizacji. Zdecydowaliśmy się dać Mu coś pięknego ten ostatni raz. Złapałam Go. Czułam, że opuszcza ciepły brzuch, wiedziałam, że to teraz. Wypadł praktycznie prosto na otwartą dłoń. Pochowaliśmy… nie, to złe słowo. Pochówek kojarzy się z jakimś obrządkiem. Oddaliśmy go ziemi… Zanieśliśmy do lasu. Mąż skradł z ogrodu czerwone płatki pelargoni. Tam gdzie niebo, ziemia, spotykają się w jeziorze upstrzonym białymi brzozami, chyba martwymi. Z takim widokiem na każdy ranek Go zostawiliśmy. Blisko i daleko jednocześnie. Wszedł w krwioobieg lasu. Żyje życiem natury. Tak jest dobrze.
Straszne? Sentymentalne? Przesadzone? To dało nam obojgu, nam trojgu spokój.
Minęły dwa miesiące, nadal mam problem, żeby to napisać. Pomyślałam, że napiszę o tym w zaduszki. Ale nie. Czy On zmarł, czy On w ogóle żył? Napiszę teraz, dziś, bez okazji.
Poszło!…
Smutny, ale jednocześnie piękny wpis.
Dużo spokoju dla Was i śpiącego w ziemi Maluszka.
Wierzę, że Aniołki pomagają. A Wy macie teraz swojego małego stróża nad głowami. Który o Was myśli i pomoże.
Myślę i ja, i czekam razem z Wami.
Stanie się.
Jeszcze raz przytulam Cię mocno.
Juti, Twoje bezcenne przytulanie pomogło już nieraz.
Kochana tak smutna historia a jednoczesnie tak wzruszajaca… To piekne co zrobiliscie i wierze ze gdybym ( nie daj Boze) miala cos tak strasznego przezyc to wlasnie w taki sposob… Bo jakze mialabym zyc ze swiadomoscia ze moja kruszynka skonczyla w sciekach… Mysle ze takie postepowanie duzo moze zmienic. Wyrazy wspolczucia dla przyjaciolki. Co do ludzi to moglabym o tym mowic godzinami, wiele z nas na wlasnej skorze przekonuje sie kto stoi za nami murem gdy dzieje sie zle najczesciej niestety okazuje sie ze to zupelnie obcy nam ludzie wyciagaja ta pomocna dlon… To przykre ale prawdziwe i tak jak bardzo rozumiem ze czasem niewiemy co powiedziec tak nie rozumiem ze dla wielu ludzie najprostszym rozwiazaniem jest ignoracja… Kiedy moja dobra kolezanka po 9 miesiacach wyczekiwanej corki rodzila ja w bolach by ja stracic chwile pozniej i popadla w ogromna rozpacz sama nie wiedzialam jak moge jej pomoc, wiedzialam ze nie chce mowic bedzie dobrze, czas leczy rany… a poniewaz ciezko bylo dobrac slowa i nie wiadoma czy ona wogole chce rozmawiac, postanowilam tylko powiedziec „kochana jestem tutaj i zawsze mozesz na mnie liczyc jesli bedziesz chciala pogadac lub jakos bede mogla pomoc” zdzialalo to nie wiele ale otworzyla sie mowila o corce, niestety z depresji nie wyszla do dzis mimo ze minely 2 lata. Kiedy ja bylam w szpitalu nie bylo nikogo ze znajomych a to bolalo bardziej niz ropiejaca rana po operacji ( ale o tym pisalam u siebie) ale byli obcy ludzie ktorzy wyciagneli dlon mimo ze po wyjsciu ze spzitala wiekszosc zniknela jestem im wdzieczna. Kiedy dowiedzialam sie o endo wtedy pekla moja cierpliwosc i kiedy uslyszalam po raz kolejny ale jak nadal masz torbiele czemu cie nie lecza, staraj sie o dziecko napewno zajdziesz, odwrocilam sie od ludzi ktorzy byli wokol bo po co po 100 razy mowic to samo i tlumaczyc jak ktos wie lepiej niz ja i lekarze co mamy zrobic… Tak trafilam do sieci z blogiem bo nie mialam komu sie wyzalic i po raz kolejny przekonalam sie jak wiele moga zdzialac obcy ludzie 🙂 Dziekuje rowniez Tobie 🙂 Przepraszam rozpisalam sie tak ze moglby powstac post ;p Jestem z Toba kochana 🙂
Ewelina, przykro mi z powodu Twojej koleżanki i jej straty. Oby jak najmniej było w naszym życiu chwil, w których ludzie z żalu nad nami nie wiedzą co powiedzieć.
Fajnie, że się rozpisałaś 😉 coś w tym jest, że czasem łatwiej o zrozumienie na blogu niż w prawdziwym świecie, ale to pewnie też działa w druga stronę – być może sama jestem bardziej empatyczna wobec Ciebie i innych dziewczyn, bo… nie wiem, przekaz jest inny, bez uwarunkowań zewnętrznych, wiele rzeczy (twarz, gesty) trzeba sobie wyobrazić, sami kreujemy w swoich głowach pewną odmianę przyjaciela… a być może, gdybyśmy pracowały razem, unikałybyśmy się, nie potrafiłybyśmy rozmawiać… kto wie…
Masz racje oby jak najmniej takich chwil…
Powiem ci ze ja dlugo znosilam dzielnie brak konkretnego zainteresowania tego co mowie… Mysle ze gdybym spotkala kobiete z podobnymi przejsciami byloby inaczej ale mnie otaczaly te ktore nigdy nie mialy problemow i moze stad ich brak zrozumienia… Sciskam kochana :*
Ja nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Nigdy nie byłam w ciąży. Mogę się jedynie domyślać, co czułaś i co czujesz nadal.. Myślę, że zrobiłaś dla swojego dziecka wszystko, co można było zrobić. Otoczyłaś je miłością i szacunkiem. Zastanawiałam się nad tym.. Myślę, ze zrobiłabym to samo. Pożegnanie się z dzieckiem troszkę łagodzi ból.. Nie widzę w tym nic przesadzonego, wręcz odwrotnie – widzę wielką miłość matki do dziecka! Może innym wyda się to dziwne, ale ja, gdy dowiedziałam się, że nie będę miała biologicznego dziecka, to napisałam do niego pożegnalny list. Pomogło.. Ściskam Cię z całych sił!
Wiem Ewuś, jak się pożegnałaś… czytałam Twój blog w pracy przy porannej herbacie. Łezki mi pociekły przy tym liście do dziecka…
Ja poroniłam prawie dwa lata temu i nadal to we mnie siedzi. Na początku roku podeszliśmy do invitro, które niestety ale nie zakończyło się ciążą i nie mam zamrożonych zarodków. Światu (znajomym) wydaje się, że to już wszystko za mną, bo mogę już mówić o tym co mnie spotkało. Owszem mówię, bez mrugnięcia powieką. Za to w domowym zaciszu, po takich opowieściach, gdy mąż nie patrzy po policzkach ciągle płyną ciepłe i gorzkie łzy. Najgorzej jest gdy dowiaduję się, że koleżanka ze stanowiska obok, która jest na zwolnieniu, okazuje się być na zwolnieniu „ciążowym” (pracuję w takich warunkach, że jest to koniecznością). Cieszę się, z ich szczęścia, że będą miały Maluszka, ale potem okupione jest to dłuuuugim łkaniem w poduszkę.
Dla mnie już raczej nie ma nadziei, że zostanę mamą, ale Tobie z całego serca życzę, aby któryś z tych zarodków, które jeszcze Ci zostały zamieszkał w twoim ciele na 9 miesięcy i urodził się, jako piękny bobas.
April… może potrzebujesz jakiejś pomocy, może chcesz pogadać… przez dwa lata nie pogodziłaś się z tym co się stało, nie znalazłaś spokoju… chociaż nie wiem, może nie różnimy się od siebie tak bardzo – mam na myśli wszystkie tutaj. Nie ma takiego kamienia, który by czasem nie zapłakał…
April – co się stało? Wiem, że czasem do mnie zaglądasz, piszesz, prawie nic o sobie nie mówisz… Są tu kobiety po wielokrotnych poronieniach, są z endometriozą zjadającą ich narządy od środka, są bez żadnej możliwości poczęcia dziecka… Co tak zgasiło Twoją nadzieję – jeśli oczywiście mogę zapytać?
A nie myślałaś – wiem, że dla niektórych to nie wchodzi w grę – o adopcji? Tutaj bardzo dużo kobiet z różnych powodów wybiera tę drogę, chociażby Ewa z wpisu nad Tobą…
Pomoc mam w postaci mamy, która też poroniła swoje pierwsze dziecko. Mąż też jest dla mnie wsparciem. Ale dziękuję za troskę.
Owszem nie pisałąm wiele o sobie. Mam 38 lat. Późno wyszłąm za mąż. Ciąża, którą poroniłam była aż po pięciu latach od ślubu. Byliśmy zapracowani, nie chciało nam się przebadać i zdaliśmy sie na naturę. Wtedy to nie bolało. Przyjeliśmy do wiadomości – widocznie tak ma być i nie będziemy mieć dziecka. Wszystko zmieniło się, jak zaszłam w ciążę. Hura! Jednak możemy. Po 3 tygodniach cios – poronienie zatrzmane. Szpital i lekceważący stosunek do pacjenta. Zbywanie. Bieganie po schodach pomiędzy kolejnymi piętrami szpitala na badania. Do tego noc z niedzieli na poniedziałek i brak obecności męża. Potem kolejni lekarze zbywali – skoro pani zaszła, to starać się jak najszybciej, bo hormony działąją i będzie łatwiej. W tym samym czasie w ciąży były jeszcze dwie moje koleżanki. Jakoś powoli wracałam do równowagi dopóki one nie urodziły. No i zaczęły się stany depresyjne. Totalne zmęczenie, brak sił. Mąż się wkurzył i zaciągnął mnie do kliniki leczenia niepłodności. To dało mi nadzieję, a jednocześnie okazało się, że ta moje depresja i brak sił to efekt rozwiniętej niedoczynności tarczycy. (lekarz rodzinny to zbywał i zwalał winę na poronienie i pracę, ale tarczycy nie przebadał). No i zaczęły się badania. Oboje z mężem mamy obniżoną płodność, bez żadnej konkretnej przyczyny (ja niska rezerwa jajnikowa, on słabe plemniki). Potem przygotowania do in vitro. I skończyło się na nie przyjęci przez organizm zarodków, i brak innych. Na in vitro się zadłużyliśmy. O adopcji nawet nie myślę. Zanim przejdziemy procedury to około dwóch lat, a ja będę mieć prawie czterdzieći. To nie to co własne dziecko w tym wieku.
Tak to wygląda w skrócie.
Duże oczyszczenie i pogodzenie się sama ze sobą dało mi zrobienie porządku z ciuszkami dziecięcymi, które mama zwoziła mi od kiedy wyszłąm za mąż. Od kiedy test ciążowy wyszedł pozytywny prowadziąłm pamiętnik. Kupiliśmy z tej okazji maleńkie koszulki dla maleństwa. Spakowanie pamiętnika z koszulkami w ozdobne pudełko wspomnień też pomogło pogodzić sie ze stratą.
Teraz staram się cieszyć z najmniejszych przyjemności. Częściej siadam do swojego hobby, jakim jest scrapbooking. Nawet codzienne czynności (zmywanie naczyń, sprzątanie), które zwaliłam na męża, zaczyna sprawiać mi przyjemność. W końcu planujemy wyjazd na wakacje – jeden odłożony bo początek ciąży, kolejny, bo in vitro. Ale życie toczy sie dalej, a ja chcę z niego korzystać.
Może nie pogodziłąm sie z tym co przeszłam. Ale to ukształtowało moje obecne zachowania. Stało sie to częścią mojej przyszłości i będzie miło wpływ na moje kolejne działania. Najważniejsze to teraz, iść do przodu i jak najepiej wykorzystać to co los kładzie przed nosem. Tylko czasem popłaczę sobie w poduszkę. Potem otrząsam się, jak pies z wody i idę dalej.
~April, kochana… Nie wiem co powiedzieć. Złe doświadczenia ze szpitalami, lekarzami – szkoda, że tak wiele z nas je zna 🙁
Dobrze, że znalazłaś sposób, który dał Ci oczyszczenie. Jednocześnie Cię podziwiam, ja nie odważyłam się na gromadzenie ubranek, nic, absolutnie nic, bo może mieć jakiś związek z dzieckiem (za wyjątkiem kupna dżinsów o numer większych, bo się nie mogłam dopiąć w 3 miesiącu w starych). Teraz te dżinsy zwisją mi smętnie z tyłka… 😉
Jeszcze jedna rzecz – jak to napisać, żeby Ci nie namieszać w głowie… Przeczytałam Twój wpis (i poprzednie) dwa razy. Chodzi mi o adopcję. Wiem, że to długi proces. I im jesteśmy starsze, tym gorzej. Ale myślę, że to ma sens w praktycznym wymiarze (a konkretnie tym, że my się starzejemy…). Gdyby mi się nie udało zajść w ciążę do, powiedzmy, 38 roku życia, to widzę powód adopcji kilkuletniego dziecka. To będzie trudne, dla dziecka też, ale liczę sie z tym, że tak może się stać. I mam wiarę, że to się może udać. Właśnie dlatego nigdy nie wykluczyłam adopcji i dlatego nie uważam, że za kilka odpuszczę.
W tym co napisałaś upatruję też ratunek dla kogoś innego, dziewczyn, które nas czytają. Chodzi mi o Twoją tarczycę. Może komuś dałaś własnie sygnał na czas…
Nie możesz cieszyć się tym, czego pragniesz, to nauczyłaś się cieszyć tym co masz. Trzymam kciuki za Ciebie, za te drobne radości. Ściskam ciepło 🙂
„To” nie zawsze wygląda tak, jak Ty to opisujesz i nie zawsze udaje się przejść przez „to” zachowując spokój… Jedna kobieta potrzebuje pożegnania i przejścia całego procesu żałoby, ja do nich nie należę, gdyby tak było rozpadłabym się już po pierwszym poronieniu.
Oczywiście, BalbinaMalina, że masz rację, tyle jest wariantów sytuacji, ile kobiet. Włącznie z pojawiającym się takim systemem obronnym, który Ty zastosowałaś – pisanie o poronieniu 'to’.
Ja tak mówiłam i Okruszku. Kiedy biło mi serce, mówiłam „on”. Kiedy przestało bić, mówiłam „to”.
Czytałam wczoraj Twój wpis, czytałam na głos mojemu M. Głos mi drżał, Jego oczy były coraz bardziej wilgotne. Strasznie mi przykro, że musieliście tego doświadczyć. Nie tak miało być. Wierzę, że limit złych i smutnych doświadczeń wyczerpaliście już na wiele lat.
A komentarze „z reala” faktycznie zaskakujące. Wydaje mi się, że ludziom brakuje empatii, a może po prostu nie wiedzą jak się zachować.
Magda, Magda… nie czytaj teraz takich wpisów… Malutka, nie planuję złych przygód, nie mogę CI napisać, żebyś na razie nie wchodziła na tego bloga, ale wiesz, że porównywanie się z innymi to najkrótsza droga do szaleństwa…
Zaglądam do Ciebie 🙂 Ze wzruszeniem, bo pamiętam każdą emocję, o której piszesz…
tule mocno …
Dzięki Anula
To był dobry sposób pożegnania. My robiliśmy podobnie. Nie wyobrażam sobie co muszą przeżywać matki, za które inni „uczynni” zrobili szybki porządek pozbywając się kłopotu w miejscu przeznaczonym sprawom dbałości o higienę, zadając gwałt na psychice i powodując ich cierpienie na wiele lat.
Oby to pożegnanie było jedynym. Oby następny raz zaowocował pełnym sukcesem.
Dzięki, dam znać w razie sukcesu 😉
szklą mi się oczy i źle mi się teraz patrzy…
nie wiem co napisać..
wszystko wydaje się trywialne..
ciągle wierzę, że i nam się uda… kiedyś…
Hania, oczywiście, że nam się uda. Komu, jak nie nam???
Pięknie go pożegnaliście.. gdybym i ja mogła swoje tak pożegnać.. ból się skończy, pamięć pozostaje.
Olga, Ty też masz swoją historię do opowiedzenia, prawda?…
ano tak. chociaż to jest krótka historia. sama już zaczynam wątpić, czy mi się przydarzyła. dwa. a może trzy razy. w jakiś spokojny sposób, jak czytam to, co piszesz, mam łzy w oczach i przeżywam trochę swoje katharsis. nie jestem skłonna do rozpamiętywania. raczej pragmatyczna. to chyba nawet nie to, że ja tego nie przebolałam, że nie przeżyłam żałoby, ale chyba to, że zapomnieć się nie da. czas tylko złagodzi blizny. zostaną „wypukłością” na duszy, i tylko my wiemy po czym.
krótka historia… no właśnie. blog miał być krótki, a ciągnie się jak krówka mordoklejka 🙁 kupuję Twoją metodę – wątpliwość czy moja historia przydarzyła mi się naprawdę. jak zobaczę kiedyś na ulicy dziewczynę w moim wieku z blizną, zagadam do Ciebie…
Zapraszam w real, jak będziesz na południu..
Ps. Bluzki szykowna. Rekawica stylowa.
No dziękuję bardzo 🙂 Sama bym tego ładniej nie nazwała 🙂
Ten dzidziuś żył, odkąd tylko dowiedziałaś się, że jesteś w ciąży. Od chwili, kiedy powiedziałaś o tym swojemu ukochanemu mężowi. I żyje cały czas w waszych sercach. I czeka na braciszka lub siostrzyczkę 🙂 Jeśli raz ofiarujemy komuś miłość, to ona nigdy nie przemija, nie ma równie silnego uczucia. A ludzie…. mówią, zanim pomyślą. Mnie boli, gdy po niespełna miesiącu od śmierci Tomka jedni mówią, żebym zaczęła sobie na nowo życie układać, a inni wyznaczają mi termin żałoby – na rok. A może zakocham się na nowo za tydzień? A może już nigdy? Sama tego nie wiem, ale takie rozmowy są bardzo przykre i nieprzyjemne. Myślę, że chociaż troszkę Cię w tym wszystkim co teraz przeżywasz rozumiem… kto nie przeżył utraty bliskiej osoby (czy to byłam ja, gdy odszedł T., czy Ty z mężem, kiedy odeszło wasze Maleństwo) nigdy tego nie zrozumie… Myślę o Tobie cały czas. Tak bardzo chciałabym, żeby się Wam udało. Wiem, że będziecie świetnymi rodzicami i już nie mogę się doczekać wpisów o nieprzespanych nocach, bo Maleństwo daje o sobie znać 🙂 I wierzę, że jest tak, jak piszesz – że w niebie Tomek spotkał Twojego Okruszka – może nawet się Nim opiekuje, tak bardzo chciał mieć dzieci… a pomaga mu mama Twojej bliskiej znajomej… chcę wierzyć w to, że oni wszyscy są tam szczęśliwi i będą teraz nad nami czuwać….
Aga, pięknie potrafisz pisać o miłości i życiu. I śmierci… Tak, jeśli raz ofiarujemy komuś miłość, to ona nigdy nie przemija 🙂 Budująca jest Twoja wiara, optymizm. Jesteś – wiem, ze się powtarzam – bardzo silną kobietą! Jak Ty się podniosłaś, to tutaj nikt nie może upaść teraz.
Zobaczysz, jeszcze obie obejrzymy się za jakiś czas za siebie i pomyślimy, że nic nie dzieje się bez powodu…
Znowu mi sie snilas 🙂 Szukalas mamy chrzestnej dla synka 🙂 Chcialas, zeby ktoras z blogowiczek nia zostala. Codziennie do Ciebie zagladam…i czekam. Wiem, ze sie doczekam 🙂 Sciskam mocno :*
Aga, to jest dla mnie bardzo przyjemne, że się komuś śnię 🙂 ciekawe, skąd masz takie sny. Czym dla Ciebie jest ten blog? Dawno temu usłyszałam, że sny to nasze największe obawy i pragnienia. Co dla Ciebie znaczy ten sen?
Ja oczywiście chciałabym go widzieć jak najbardziej dosłownie…!!! Już nawet niech będzie z tą matką chrzestną z internetu, w końcu wszystkie jesteśmy prawdziwe… 🙂
Ściskam również, bardzo ciepło ściskam tuż przed zimą! :* 🙂
Czym dla mnie jest Twój blog? Cząstką Ciebie. I Twoją historią. A ja uwielbiam szczęśliwe zakończenia i na takie właśnie czekam 🙂 Słyszałam podobnie – że śni nam się to, o czym marzymy lub czego się boimy. U mnie jest trochę inaczej… moja babcia potrafi „wyśnić” sobie to, co ma się wydarzyć. I patrząc na to, co się u mnie dzieje przez ostatnich kilka lat, to czuję, że mam podobnie. Wcześniej nie patrzyłam na to w ten sposób, w ogóle nie wierzę w takie „proroctwa”… ale jeśli coś się powtarza kilka razy, to może najwyższy czas w to uwierzyć? Wszystkie sny, przeczucia, znaki, które nas otaczają… Szczególnie, gdy śni nam się coś dobrego 🙂 Myślę, że ta matka chrzestna z internetu śniła mi się dlatego, że ostatnio narzekałaś na znajomych z reala. A dziewczyny z komentarzy pod wpisem, które wiedzą co czujesz potrafiły lepiej wczuć się w sytuację i na pewno kilka razy się zastanowiły, zanim coś napisały. Przeżywałam to, co napisałaś i moja podświadomość dołożyła do snu konkretne decyzje właśnie o wyborze chrzestnej :p Chcę wierzyć, że to co mi się śni jest zapowiedzią wydarzenia realnego, najprawdziwszego z prawdziwych 🙂 Naprawdę bardzo Cię polubiłam i wiem, że marzysz o dziecku i dasz mu wszystko, co najlepsze – miłość, opiekę, szczęśliwy dom. I nie dopuszczam do siebie żadnej innej myśli – jeszcze będzie pięknie 🙂
Słodki i gorzki ten Twój wpis… i smutny… i optymistyczny zarazem… Samo życie, które nas dotyka… które tak często boli…
Pięknie opisałaś Wasze pożegnanie z Okruszkiem. Walczyliście Wy, walczył i on. Teraz Wy będziecie o nim pamiętać, a on nad Wami czuwać. Będzie dobrze 🙂 Myślę, że z każdym takim postem będzie Tobie łatwiej… ale pewnie nastanie to dopiero z czasem…
Ludzie obok – cóż… czasami brakuje słów… czasami ta odrobina zrozumienia nie nadchodzi… a czasami ja sama się zastanawiam, czy byłabym wystarczająco empatyczna, gdybym była po drugiej stronie nie będąc po tej. Niestety często trzeba swoje przeżyć… Ból doświadcza… w ten czy inny sposób.
a teraz koniec smutasów 🙂 piękna bluzka – widzisz, ja jeszcze nie uszyłam takiej, którą chciałabym nosić. a to krój nie ten, a to za duża, a to nie ten materiał… M. mi mówi, że niby robię z wykrojem, ale zmienię to i tamto, a oczekuję, że wyjdzie jakbym robiła tak samo 😉 rękawica przednia – też muszę w końcu zrobić do swojej kuchni.
super początki! aż „strach” pomyśleć, co będzie dalej 🙂
Równoważnia, ja nawet nie chciałam, żeby zrobiło się smutno. Jakoś się z tym pogodziłam, nie rozpaczam.
Mądrze napisałaś „sama się zastanawiam, czy byłabym wystarczająco empatyczna, gdybym była po drugiej stronie nie będąc po tej”. Właśnie chyba zabrakło takiej uwagi w tym wpisie na górze – pewnie zachowałabym się tak samo, raniąc nieintencjonalnie…
Cieszę się że zdecydowałaś się na opisanie tej historii.Dobrze że udało Wam się pożegnać z Waszą kruszynką.Nie każdy wie jak się zachować w takiej sytuacji.Mam nadzieję że teraz czujesz się spokojniejsza.Z doświadczenia wiem że z czasem łatwiej jest rozmawiać na takie tematy.
Doskonale Cię rozumiem co czujesz jak ktoś zazdrości Ci wolnego czasu.Ja zazdroszczę Ci (oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu) Twojej siły.Powinnam się uczyć od Ciebie.U mnie ciągle tylko plany że znajdę sobie jakąś pasję lub zacznę się czegoś uczyć i wiecznie to odkładam.A Ty potrafisz być naprawdę wytrwała.I tylko tacy wygrywają swoje szczęście.Tobie też się to uda!!!I kiedyś będziesz narzekać na brak czasu!
I tak się zastanawiam czy faktycznie byłaś w Krakowie.Za późno przeczytałam wpis.Pamiętasz,że kiedyś pisałam że zapraszam jak będziesz w Krakowie?!
A co do szycia to chyba odkryłaś swój kolejny talent.I rękawica i bluzka prezentują się wspaniale.
Ściskam Cię mocno!!!
Szkoda Basiu, że musisz takie rzeczy wiedzieć z doświadczenia, a nie z książek…
Pasja jest dobra, jakakolwiek, nawet zbieranie znaczków. Na pewno masz w sobie kilka ciekawych pasji, tylko dobrze poszukaj 🙂
Pamiętałam o Twoim zaproszeniu, jak jechałam do Krakowa, ale de facto mieszkałam pod Krakowem, a w te godziny kiedy byłam w Krk, mieliśmy mocno napięty plan, bo każdy chciał zobaczyć/załatwić coś swojego 🙂 Następnym razem przypomnę CI się wcześniej.
Dzięki za to co napisałaś o wytrwałości i wygrywaniu szczęścia. Mam nadzieję, że to też życiowe doświadczenie Ci to mówi… 🙂
Mam takich znajomych – najpierw wychwalają życie rodzinne, opowiadają, jak to cudownie jest mieć dzieci, a potem do nas jako pary bezdzietnej w towarzystwie kierują pytanie: „A Wy? Tylko Wam ma być tak dobrze?”. Irytuje mnie taki brak konsekwencji: ciesz się, że masz czas, ale jednocześnie żałuj, że nie doświadczasz życia rodzinnego.
Chciałam też powiedzieć, że jestem w tej grupie kobiet, która przeszła zabieg w szpitalu i nie zdecydowałam się starać o pochowanie… szczątków? zarodka? Trudno mi powiedzieć, czym fizycznie było to moje potencjalne przyszłe dziecko – dla mnie jakąś obietnicą człowieka, wyobrażeniem o moim przyszłym dziecku, ale w tym początkowym stadium ciąży nie czułam – tak realnie i namacalnie – jakbym nosiła w środku już człowieka. Można mnie uznać za niewrażliwą czy wyrodną? Może. Ale moja świadomość miała się dopiero zbudować, obrosnąć namacalnością, miała ewoluować – nie dane jej to było. I przyznam szczerze, że choć chwilami czuję smutek i melancholię, to życie pędzi do przodu i dzisiaj z perspektywy dwóch miesięcy wydaje mi się, jakby to wszystko wydarzyło się komuś innemu a my nadal prowadzimy „kawalerskie” życie DINKsów.
Czytam wpis April i widzę sporo podobieństw – póki nie mogłam zajść w ciążę, jakoś się z tym pogodziłam, jak się udało i ją straciłam było mi trudniej. Ale jednocześnie nie chcę żyć, ciągle czekając „bo może się uda” – chce planować wyjazdy, imprezować, to na co mam ochotę a nie oglądać się bo kto wie, być może kiedyś coś, jakoś…
Z tą reakcją znajomych – staram się też pamiętać, że jestem przeczulona i trudno udawać, że nie jestem. No to jestem. Ale przykro jest tak samo.
Ruda, nikt nie może oceniać ani Twojej ani mojej decyzji, co zrobić z zarodkiem/szczątkami. Nie widzę tutaj żadnego powodu do nazwania Ciebie niewrażliwą albo mnie sentymentalną. A już obiema rękami podpisuję się pod tym co napisałaś, że życie pędzi do przodu. Jak nie będziemy iść na przód, gdzie zostaniemy?
Łapię się na tym, wkurzam się bardzo, ale łapię się – jak układam życie pod „może się uda zajść w ciążę” i nie chcę tak, ale czasem trudno nie planować życia pod ciążę Dlatego nie kupiłam jeszcze biletów lotniczych do miejsca, które chcę zobaczyć w styczniu. Dlatego nie zmieniłam pracy (bo etat). Dlatego zrobiłam to, nie zrobiłam tego…
Stopuję się, hamuję, powstrzymuję, a czas leci.
Nie chcę tak planować. Bardzo mocno rozumiem, jak piszesz „nie chcę żyć, ciągle czekając”. Jakoś musi się to udać pogodzić z nietraceniem nadziei.
Witam.
Kilka dni temu przypadkowo natknęłam się na Twój blog, po przeczytaniu kilku postów nie umiałam przestać. Twoja historia wciąga niczym książka, która czyta się z latarką pod kołdrą. Dziś po przeczytaniu tego postu postanowiłam się „odezwać”. Jestem na etapia drugiego podejścia do ivf, o maleństwo staramy się już przeszło 5 lat. Niedługo minie druga rocznica utraty naszego aniołka 6tc, (ciąża naturalna po 3l. starań). Do dziś nie mogę sobie wybaczyć że moj aniołek właśnie „poleciał” do kanalizacji:( nie myślałam wtedy racjonalnie, stało się to nagle, potem było tylko uczucie pustki… minęły prawie dwa lata, a tej pustki chyba nic nie zapełni, nawet kolejne dziecko…
Jesteś silną kobietą, dużo przeszłaś, masz wspaniałego męża…Podziwiam i kibicuję, „idę” czytać dalej;)