In vitro a praca. Pracować czy brać zwolnienie?

Problem. Nie lubimy problemów.

Pracuję na etat, praca przeważnie biurowa. Nie mam powodu do narzekania. Poza „sezonem na in vitro”, który wymusza częste wychodzenie z pracy na wizyty do kliniki i za namową lekarza jeszcze najlepiej 2-tygodniowe zwolnienie po kriotransferze. Trudno powiedzieć czy te zwolnienie konieczne, może tak, może nie. W perspektywie przyszłych wylanych łez po niepowodzeniu, tak, konieczne.

Jak to do cholery pogodzić? Zarodki jeszcze zostały, a pomysły mi się kończą.

Po pierwszym transferze wzięłam (nie przasadzę, jak powiem „zgodziłam się” po długim tłumaczeniu lekarza) zwolnienie lekarskie. Udało się, była ciąża. Postanowiłam nie świrować i wrócić po pozytywnym teście do pracy. Chociaż na trochę, póki będę mogła, żeby pozamykać wszystkie moje sprawy.

Odwaliło mi coś wtedy, miałam niepohamowany atak szczerości. Wzięłam szefa na bok i powiedziałam mu prawdę. Powiedziałam o in vitro, że ciąża jest podwyższonego ryzyka i czasem będę potrzebowała wyjść na jakieś badania. I raczej nie będę pracowała przez cały okres ciąży.

Mój przełożony jest w porządku, ale jest intrwertykiem. Nie jest wylewny, nie spoufala się z nikim, jego życie prywatne, poglądy, stan rodzinny owiane są tajemnicą. To jest ok przy normalnym trybie pracy. Ale w mojej sytuacji wiedziałam, że ryzykuję, że się cudnie podkładam na wypadek jakiegoś due diligence czy restrukturyzacji czy grupówek. Zresztą, po ludzku – nadstawiłam ryja jako pierwsza do zwolnienia…

Szef ze stoickim spokojem mnie wysłuchał, nawet pogratulował, powiedział, że wszystko w porządku, cokolwiek właśnie pomyślał. Do tej pory nie wiem, co naprawdę o tym sądzi. Ale nadal pracuję, więc…

W ciąży szybko poszłam na zwolnienie (odklejała się kosmówka). Wróciłam na tarczy po 3 miesiącach, głucha na pytania przy kawie czemu mnie nie było.

Potem długo długo nic, potem kolejny kriotransfer, a przed nim oczywiście wiele wizyt, na każdą musiałam „wyskakiwać na dwie godzinki” – postanowiłam po kriotransferze chodzić do pracy. Dla mnie stres związany z ryzykiem utraty pracy jest większy niż wysiłek związany z wpychaniem się do zatłoczonych środków komunikacji, niż denerwowanie się na współpracowników, niż brak czasu na herbatę, niż presja na wyniki.

Kilka pierwszych dni po kriotransferze spędziłam na urlopie. Potem poszłam do pracy. Potem żałowałam, że poszłam, zaczęłam się miotać, że tyle lat starań i przez kilka zadań, o których nie będę pamietała za pół roku, mogę zmarnować swoją szansę. Wróciłam do lekarza, nerwowe decyzje!!!, poprosiłam o jeszcze tydzień zwolnienia, następnego dnia dostałam wściekłą miesiączkę, bezsens, bezsens… Znowu nerwowe ruchy, zadzwoniłam do szefa (minęło pół roku od pierwszej ciąży, aż tak mu się nie zwierzam, nie wiedział co się dzieje).
– Nie wiem jak ci to wyjaśnić. Mam zwolnienie, ale jestem zdrowa. Mogę pracować. Mogę wrócić do pracy?
– Nie możesz. Nie wytłumaczymy się przez ZUSem jak coś się stanie. Nie możesz pokazywać się w biurze.
– Ale ja mogę i chcę pracować, a siedzę w domu bez sensu, zwolnienie nieaktualne, już jestem zdrowa. Nie wiem, jak ci tego wytłumaczyć…  – może się domyślał, ale to nie jest mój kumpel, żebym tak z grubej rury wykładała swoją sytuację…

dilbert

Widzę siebie z boku. Gonię własny ogon, mam sierść w zębach, nie mogę stracić tej pracy, nie mogę stracić żadnej szany na dziecko…

Dziś jestem 2 tygodnie przed kolejnym kriotransferem (prawdopodobnie). Co mam zrobić z pracą za 2 tygodnie? Tak, decyzja jest oczywista, dziecko najważniejsze. Ale jesteśmy z mężem w takiej sytuacji, że nie możemy sobie pozwolić na to, żeby któreś z nas straciło pracę, koniec tematu, kropka.

Jak do tej pory nie straciłam na tym, że pół roku temu powiedziałam przełożonemu o IFV. Póki nie mam sezonu na in vitro, jestem pracownikiem roku, biorę na siebie różne zadania, staram się pokazać, jak mi zależy. Dodatkow, pamiętajcie, w zeszłym roku nie było mnie w sumie w pracy jakieś 6 miesięcy. Muszę to jakoś zatrzeć… Ale wiem, że opcja „2 tygodnie zwolnienia, 2 tyg. pracy, 2 zwolnienia, 2 pracy” itd. przy każdym kolejnym krio nie przejdzie.

Nie wiem jak z tego wybrnąć. Jestem zestresowanym królikiem 🙁

Dziś to nie jest poradnik. To prośba o radę. Jak Wy sobie radzice? Jak godzicie pracę i in vitro? Ktoś, coś?

56 komentarzy

  1. Cudny wpis! Przelewający w słowa moje takie same rozterki i przemyślenia. Dla upragnionej ciąży wszystko, ale w pracy nie mogę podpaść, nie mogę jej stracić. Ja wciąż mowię, ze mam umowionego lekarza, ale ile mozna „się leczyć”?! 🙂 Juz zaczęłam nawet tworzyć historie o chorobach- fantomach, na które niby choruje i muszę regularnie badać. 🙂 Czasem dermatolog, który monitoruje moje pieprzyki przed nowotworem, czasem gastrolog, który leczy mi coś w żołądku, czasem internista, który sprawdza moja anemię. Wszystko tylko nie ginekolog! Bo częste wizyty u ginekologa brzmią jednoznacznie…

    1. Właśnie Misia, to też nie wydaje mi się najlepszym rozwiązaniem, tłumaczyć się licznymi wyimaginowanymi chorobami.
      To już – myślę na gorąco – jeśli nie możesz powiedzieć o in vitro, może wymyśl sobie jakąś jedną porządną (bo ja wiem, jakiś nawracający stan zapalny wymagający rehabilitacji), bo tak to w końcu szef weźmie Cię za wariatkę hipochondryczkę, dużo lepiej na tym nie wyjdziesz.
      Nie wiem czy to jest mądre z mojej strony, radzić, żeby wymyślić chorobę… 🙁 Nie czuję się z tego powodu dumna 🙁

  2. Hej ja Ci nic nie mogę doradzić, bo musiałam odejść z pracy. Miałam taką szefową, że nie chciała nas puścić w ciągu dnia nawet na pół godziny. Wredny babsztyl był. Musiałam wybierać. Na szczęście jakoś sobie na razie radzimy. Ja się zwolniłam, ale gdyby nie to, to i tak bym poleciała w pierwszej kolejności. Wizyta w klinice to conajmniej 6 h, a jeździliśmy najpierw do invimedu, który jest otwarty od 8 czy 9 do 18. No ni w pi.. ni w oko. Nawet nie było mowy o wyskoczeniu na godzinkę dwie, bo i tak by nie puściła i nie jestem supermenem, żeby dolecieć szybciorem do miasta oddalonego od mojego ponad 100 km:)

    Jak mogę coś napisać to byłam dziś na wizycie. Pęcherzyk ma 7 mm:) Diablątko rośnie małe. Piszę diablątko, bo miałam dziś betę hcg 6660 hehhe trzy szóstki:D Mężuś też widział pęcherzyk, bo go pani dr zaciągnęła na usg ze mną:) Izunia mocno trzymam kciuki za Ciebie żeby się udało i żebyś urodziła zdrowe maleństwo. Po transferze najlepiej poleżeć plackiem tak z 4-5 dni jeżeli jest to wykonalne. Oby jakoś Ci sie udało pogodzić pracę ze spełnianiem marzenia:*

    1. Lucy, zaszokowałaś mnie lekko. No powiem Ci, że jesteś moją bohaterką – rzucić pracę dla in vitro…! Dla niektórych (np. dla mnie) szczyt bohaterstwa to codziennie wychodzić z pracy PRZED szefem 😀

      Byłabym rozczarowana, gdybyś przestała coś dopisywać o Waszych postępach. Hmm, 7 mm, będzie wielki człowiek 😀 Dzięki Lucy, że nas tutaj nie zostawiasz w biedzie 🙂 A jak się czujesz? Sądząc po wpisach, to radość Cię rozrywa 🙂

      1. Chciała bym napisać, że tak radosć mnie rozrywa, ale niesety tak nie jest. Czuję się dziwnie, aż ma straszne wyrzuty sumienia z tego powodu co jeszcze bardziej potęguje moje doły. Nie wiem co się ze mną dzieje. Tyle lat starań tyle bólu fizycznego i psychicznego , a teraz i nie potrafię sie cieszyć tak jak to sobie wyobrażałam. Ciągle mam doły czy będzie ok, czy ja sobie poradzę z dzieckiem i najgorsze!!!!!!!!!!!!!!! czy ja w ogóle chcę mieć dziecko. Z powodu tego ostatniego mam koszmarne wyrzuty sumienia. Co jest kurde grane? Nic nie rozumie. Czy to przez te hormony? Słąbo dociera do mnie, że jestem w ciąży. Myślałam, że jak zobaczę pęcherzyk to sie coś zmieni, ale nie:( Nie wiem co mam o tym myśleć. Czy jeszcze siedzi we mnie ten odruch samoobronny, żeby nie cierpieć po nieudanej próbie i nie potrafię go wyłączyć i sie cieszyć? Jestem okropna. Zamiast skakać z radości to ja biadolę, ale psychicznie naprawdę nie jest ok ze mną. Może to minie niedługo? Hormony? TOny hormonów które biorę? Czuję się jak wyrodna matka:(

        1. Lucy, to na pewno hormony, odruch samoobrony i strach przed wielką zmianą. Przytłaczająca mieszanka.

          Mam to samo. Czasami żałuję, że się udało. Bo teraz to nie chcę ani mieć dwójki dzieci, ani poronić. Boję się obu wersji.
          Ja jestem dodatkowo rozdarta, bo nie lubię dzieci. Już czekałam, żeby Laurka sama się sobą zajmowała.
          Ja chcę dziecko, jako przyszłego dorosłego. Człowieka, którego będę lubić, z którym będę mieć dobry kontakt. Przedłużenie moich genów i nowego ciekawego człowieka. Dziecko to taki konieczny etap przejściowy. Nie przepełnia mnie miłość macierzyńska – uśmiech dziecka nie wynagradza niedogodności.
          Czasami jest super, ale czasami wystrzeliłabym w kosmos.
          Najchętniej to bym była taką bogatą damą z XIX wieku. Mieć dzieci, zajmować się nimi tylko kiedy mam ochotę, a nieprzyjemne rzeczy niech znosi francuska bona. Tak żeby dzieci więcej mi dawały niż zabierały.

          1. Ja lubię maluchy. Szaleję za moimi siostrzenicami. BArdzo chciałam mieć takiego maluszka, a teraz zupełnie nie wiem co się ze mną dzieję. Chodzę po domu, a raczej snuję się, płaczę po kątach, zeby nikt nie widział. Wolę jak mąż w pracy co wczesniej było nie do pomyślenia, bo nie znoszę być sama w domu. A teraz siedzę od 2 tygodni wieczirami sama bo on akurat ma zmiany takie, że wychodzi o 17.30 i wraca koło 2 w nocy. Może tez dlatego tak jest, bo poczułam jakbym sama z tym została?Dzień zawsze jakoś mijał, a najgorsze demony odzywają się wieczorem i w nocy. Akurat cały ten czas odkąd się dowiedzieliśmy o ciąży ma na tę zmianę do pracy, a ja zostawałam ze swoimi durnymi myślami i strachem sama wieczorem, bo nawet nie chciało mi się nikogo zapraszać i gadać.Kto mnie zrozumie? Raczej bym usłyszała, że sama chciałam, a teraz jęczę. Pewnie tez by mnie to dziwiło na miejcu osoby z „zewnątrz”, która nigdy nie miałą takich problemów.
            Inaczej to sobie wszystko wyobrażałam. Może kobiety, które zachodzą szybko i tak normalnie mają inaczej, bo tych leków nie biorą wszystkich,?bo nie są psychicznie obciążone latami niepłodności i bezskutecznych starań? Może tak samo mają. Nie wiem. Ja się czuję okropnie. Mam nadzieję, że to te najgorsze tygodnie i wszystko minie.
            Cieszę się, że nie jestem sama z takimi myślami, bo już się czułam jak potwór a nie matka.
            Wężon mam nadzieję, że też Ci przejdzie. Który tydzień u Ciebie?

          2. Wężon, jak wiem, że Ty poważnie, ale jednak rozbroiłaś mnie kosmosem i francuską boną 😀 Dystansu do siebie to Ci na pewno nie brakuje 😀

        2. Ja jestem w 12 tyg. i nie biorę nic oprócz Lutinusa.
          Czasem o tym nie myślę, zapominam, czasem myślę, że co ma być to będzie, czasem nawet, że będzie fajnie, a czasem dopada mnie straszny lęk i wściekłość, że to dwójka.
          Mój J. mnie wspiera. On nie planuje i nie roztrząsa. Co będzie to będzie, damy radę i jesteśmy razem.

          Ja dzieci lubię tak jak cudze zwierzaki. Czasem są słodkie, miło popatrzeć, przytulić się, pobawić nawet. Ale jak zaczynają wyć nie wiadomo o co i śmierdzą z kilometra, to niech idą do rodziców. 😉
          Mówię Ci, czasem z dzieckiem jest fajnie, zwłaszcza z fajnym dzieckiem, ale jak nie chce niczego zjeść, wrzeszczy pół godziny, bo nie w tej kolejności ubranko podałaś, czy cokolwiek równie miłego, to się zazdrości bezdzietnym.
          Laura jest naprawdę fajnym dzieckiem, ale ma fazy. I w tej gorszej się zastanawiam, czy są podstawówki z internatem. Uparta jest jak osioł, my też, a przepychanki o władzę są męczące. Dziecko ma wiedzieć, że rodzic ma ostatnie słowo, ale ma cierpliwość, żeby tysiąc razy sprawdzać, czy może tym razem uda mu się porządzić.
          Wrzesień i październik były tragiczne. Wszystko źle, wszystko na nie. Kanapki nie zje. To mówimy, to odejdź od stołu i idź do siebie. Ryk. Bo ona nie chce iść. Jak nie jesz, to idź. Nie. Siedzi i szlocha nad talerzem, ale spróbuj zabrać ten talerz.
          Nie mam anielskiej cierpliwości i czasem nieźle się kłócimy.

          1. Wężon wiesz co myślę, że to co piszesz to są odczucia większości rodziców. Tylko nikt tego głośno nie powie, bo zaraz wyrodni rodzice. Zdaję sobie sprawę z tego, że będzie też ciężko.
            Ja biorę 15 tabletek dopochwowych dziennie plus 5 innych. Lutinus 3 razy po jednej, Luteina podjęzykowa, 3 razy po 2, Estrofen 3 razy po 2, do tego tebletki na tarczycę, Acard i witaminy.
            Nie boję się obowiązków, śmierdzących pieluch itd. Boję się innych rzeczy. Szlag mnie trafia że nie widzę tego bajkowego obrazu, który widziałam jeszcze miesiąc temu . Miało być tak pięknie, a ja chodzę i wyję:/

          2. Wężon ale mi ulżyło. Cieszę sie, ze nie tylko ja mam takie podejście do dzieci. Znajomi patrzą na mnie ze zdziwieniem, ze tak walczę o dziecko, a wcale za nimi nie przepadam. Tzn ogólnie lubię czyste, grzeczne i slodkie dzieci, ale na chwile. Moge sie pobawić z maleństwem ale jak tylko zaczyna podsmierdywac albo sie mazać to oddaje rodzicom ich cudo i ide sie napić czegoś mocniejszenie na wyluzowanie ;p ogólnie nie mam cierpliwości, ale moze jak będę miała swoje to to podejście sie zmieni. Liczę na to 🙂

        3. Lucy – rozumiem Cię w 100%, bo ja też tak miałam i ja stawiam, że to niestety są hormony z którymi walka teraz w Twojej sytuacji to jak walka z wiatrakami. Jedyne co można zrobić to codziennie tłumaczyć sobie kilkanaście razy, że ta beznadzieja, poczucie bezsilności i całkowity brak radości to wynik zalania głowy przez hormony – nad którymi ja niestety przez większość ostatniej ciąży nie miałam żadnej kontroli.
          Ogólnie uwielbiam dzieci ale tylko swoje. Pewnie dla niektórych to wyda się straszne czy egoistyczne, bo jak tak można (!) Ja niestety tak mam- obce dzieci lubię mniej lub bardziej w zależności od tego jak bardzo mnie wkurzą. Zawsze podziwiałam mojego Tatę, bo On lubił bezwarunkowo wszystkie dzieci, ja tak nie potrafię. Ale wracając do tematu 🙂 to mamy teraz 3 dzieci i gdyby mój mąż nie był taki chory to na pewno namawiałabym Go na 4. O ostatnią ciążę walczyliśmy bardzo długo- kiedyś pisałam o tym chyba tutaj. Przez pierwsze 3 tygodnie byłam najszczęśliwszą osobą na świecie i uśmiechałam się do wszystkich obcych na ulicy bo taka rozpierała mnie radość. Natomiast później zaczęło się coś strasznego – czułam się psychicznie i fizycznie tak tragicznie, że codziennie płakałam i powtarzałam, że nie chcę tego dziecka, chciałam żeby zniknęło….. W lepszych momentach tłumaczyłam sobie, że to przez hormony, ale takich lepszych momentów nie było za wiele. W poprzednich ciążach nic takiego się nie działo. Pod koniec ciąży trochę się uspokoiło, aby powrócić baby-bluesem po porodzie. Nigdy nie wierzyłam w baby-bluesa dopóki mnie samej nie dopadł – dobrze, że tylko przy 3 dziecku. Trwał na szczęście tylko około 2 tygodni a objawiało się to ciągłym płaczem nad którym nie miałam kontroli więc płakałam nawet w miejscach publicznych – koszmar, depresją i niechęcią do dotykania i karmienia dziecka. Straszne. Na szczęście szybko minęło i teraz jestem najszczęśliwszą mamą i żoną ma świecie. I naprawdę gdyby nie choroba mojego męża to chciałabym więcej takich kochanych dzieciaków jak moje (subiektywnie wydaje mi się, że są wyjątkowo grzeczne i nie wymagają ciągłej uwagi). Jak pakuję śpioszki z których wyrasta synek to płaczę, że pewnie nie założę ich już nigdy na kolejnego malucha. Jak teraz myślę o tym wszystkim co mi się robiło w głowie podczas ciąży i tego co mówiłam to jasno widzę, że to nie byłam ja tylko hormony z którymi nie mogłam sobie poradzić. Jeżeli chodzi o tabletki to brałam w dużych ilościach duphaston, ale myślę , że nawet bez tych tabletek byłoby kiepsko.
          Lucy mogę Cię jedynie pocieszyć tym, że to co się z Tobą dzieje to minie bezpowrotnie i znowu będziesz sobą i będziesz się cieszyć z dzieciaczka. Nie wiem kiedy – najpóźniej po porodzie, ale też bardzo prawdopodobne jest, że już od 4-5 miesiąca ciąży „wrócisz do siebie”, czego Ci życzę jak nsjszybciej. Tymczasem, jak Ty nie możesz to my tutaj cieszymy się Twoją ciążą i Wężona oczywiście też!!!!! Pozdrawiam.

  3. Ja akurat nie musze siedzieć w pracy 8 godzin i mogę sobie regulować czas pracy, co mi pomagało przy inseminacjach. Nie mniej jednak cały ubiegły rok w pracy – dramat. Nie byłam wstanie na niczym się skupić, i praktycznie całe moje myśli krążyły wokół ciąży.Przyznam, że moja rodzina nie do końca potrafiła to zrozumieć… Tak naprawdę nikt to tego nie przeżył tego nie zrozumie…
    Bycie sobie szefem jest fajne przy staraniach – można wyskoczyć itd ale z kolei jest gorsze w ciąży bo będę pracować tak długo jak się da a myślami będę w pracy nawet w domu z dzieckiem:)
    Ale zawsze jest coś za coś:)
    A patrząc z drugiej perspektywy mój mąż ( jako przełożony ) miał w pracy dziecznyę ktora się „starała ” i była ciągle na zwolnieniach – no szczerze mówiąc nie było to dla niego komfortowe, bo na jej zwolnieniach musiał brać kogoś na umowę zlecenie żeby wykonała jego pracę…

    1. Natalia, świetnie rozumiem położenie pracodawcy – jest to dla niego niekomfortowe i generalnie ciągłe zwolnienia mają dalekosiężny skutek – przez to, że ja się wciąż zwalniam aby coś załatwić, w kolejnej pracy przy takich samych kwalifikacjach pracodawca zatrudni mężczyznę, a nie mnie, bo ponosi o to jedno ryzyko mniej.
      Staram się, aby in vitro nie odbijało się na pracy, część zwolnień załatwiam urlopem, każde wyjście na 2 godziny odpracowuję, ale ogólnie wiem, że szef się obawia, że nie może liczyć na moją ciągłą dyspozycyjność.
      A ta praca dziś jest dla mnie jedną z ważniejszych rzeczy. Ale za 30 lat będzie kompletnie nieważna. Za 30 lat nie wyobrażam sobie bezdzietnośco.

  4. Ja mam szefa anioła, który o wszystkim wie i na wszystko możemy się umówić – tak po ludzku 🙂 Mieszkam 150 km od kliniki. Więc jakikolwiek wyjazd wiąże się z urlopem. Czasami wpadnę na godzinkę lub dwie, żeby zrobić najpotrzebniejsze rzeczy, wsiadam w samochód i znikam 🙂 Na razie były tylko inseminacje, ale powolutku szykujemy się do in vitro. Myślę, że uda nam się wypracować jakiś kompromis. Chyba mam szczęście z takim szefem 🙂

    1. Dawaj tego szefa tutaj!
      A tak poważnie, szefowie to też ludzie, wiele z nich może przynajmniej próbować zrozumieć. Tylko że większość z nas nie odważy się powiedzieć prawdy…

      1. Podzieliłabym się, ale chyba się nie da 🙂
        A jeżeli chodzi o Twojego szefa, to dopóki nie sprawdzisz nie będziesz wiedzieć. A może ma piękne skrzydełka i wcale nie będzie tak źle 🙂 A jak ma rogi to sama przecież napisałaś, że „nadstawiłaś ryja jako pierwsza do zwolnienia”. Co ma być to będzie – jak już odkryjesz wszystkie karty, to będziesz spokojniejsza. A jak ktoś będzie coś komentował to niech &#$:{}#$^! !!!!!!! Najważniejsze, żeby Tobie było dobrze i żebyś Ty się czuła OK. A co myślą i paplają inni to ich problem. Pewnie, że najlepiej by było być w ciąży, pracować do dnia porodu, wrócić po 6 miesięcznym urlopie macierzyńskim. Ale jak wszystkie wiemy nie jest to takie proste 🙁 Trzymam kciuki 🙂

        P.S. Dzięki za super bloga 🙂

        1. No nie, źle to nie jest, bo nie każda z nas mogła sobie w ogóle pozwolić, by cokolwiek powiedzieć, a ja to zrobiłam. Ale to firma, a firma ma zarabiać, wiesz jak to jest.
          A co kto przy kawie gada to mam rzeczywiście w nosie. Chociaż może nie do końca, skoro nadal pozostaję tutaj anonimowa 🙂
          Kasia, to ja dziękuję za super słowa 🙂

  5. Nie wiem co Ci doradzić – faktycznie sytuacja między młotem a kowadłem…. Jedyne co jest dla mnie oczywiste to zwolnienie po transferze – nie jest to pierwszy transfer, wiadomo co może się stać i niewybaczalną (dla Ciebie samej) rzeczą byłoby ryzykowanie i głupie bohaterstwo. Co później jeżeli się uda to nie wiem….czas i okoliczności pokażą, nie ma sensu martwić się o to na zapas. Każda ciąża jest inna. Ja w jednej pracowałam do 8 miesiąca i czułam się świetnie a w innej nie miałam siły nawet spędzać wakacji w 5 gwiazdkowym hotelu i pomimo zapłacenia za licznie wycieczki i atrakcje aby poznać Gruzję – niestety tragiczne samopoczucie wygrało z ciekawością świata. Po pierwszych dwóch ciążach stałam twardo na stanowisku, że ciąża to nie choroba i myślałam, że wszystkie które biorą zwolnienia to ściemniaczki i głupio to przyznać, ale żywiłam coś w rodzaju pogardy dla zwolnień „ciążowych”. W trzeciej ciąży zmieniłam zdanie o 180- to co przeżyłam to jedne z najgorszych dni jakie pamiętam- a paradoksalnie o tę ciążę toczyłam najdłuższą walkę i jak się udało to byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Na zwolnieniu byłam niemal od początku, bo był duży krwiak i zagrożenie odklejenia…
    Po Twoich doświadczenich to nie wiem co Ci doradzić na pierwsze 3 miesiące….jeśli byłyby jakieś kłopoty to wiadomo nie będzie co się zastanawiać tylko być na zwolnieniu i walczyć o utrzymanie. Jeśli nie będzie żadnych komplikacji i będziesz czuła się dobrze to wtedy nie wiem….gdyby sytuacja finansowa nie była żadnym stresem i mogłabyś pozwolić sobie na ryzyko utraty pracy to wtedy pewnie możnaby wybrać zwolnienie i cieszyć się ciążą. Na pocieszenie powiem Ci, że jeżeli jesteś dobrym praownikiem i się starasz to nie ma co się tak znowu bać, że nie będziesz miała potem powrotu. Myślę nawet, że miałabyś pracę nawet starając się już o drugie dziecko 🙂 takie mam o Tobie dobre zdanie :-).
    Pracodawca płaci pensję tylko za pierwszy miesiąc więc z finansowego punktu widzenia dla pracodawcy lepiej jest jak zwolnienia ciążowe nie mają przerw, bo każdy powrót pracownika to znów miesiąc płacenia zusu. Nie wiem jakie Twój szef ma do tego podejście, nie wiem co jest dla niego większą korzyścią. Jeśli to mała firma to na pewno wolałby nie płacić zusu kilka razy a tylko raz. Sama najlepiej będziesz potrafiła wyczuć sytucję w firmie a przede wszystkim nie da się NIC zaplanować czy ustalić teraz bo nie wiadomo kiedy będzie ciąża i jaka ona będzie. Co z tego, że ustalisz sobie, że będziesz pracować- jeśli będą problemy to wtedy nici z takiego ustalenia…
    Trzymam kciuki aby za te dwa tygodnie transfer doszedł do skutku! a potem zarodek mocno się do Ciebie przyczepił 🙂

    1. Najbardziej z tego co napisałaś wpadł mi w oko komplement!!! Ależ ja jestem łasuch na komplementy… 🙂
      Pracuję w dużej firmie, to raczej nie płatność firma-zus jest problemem, ale ciągłość pracy, ciągłość tego co robię. Świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że moje zadanie musi być wykonane.
      Masz rację, że nie ma się co zamartwiać i obie dobrze wiemy, że nie wchodzi w grę żadne planowanie. Ale każdą opowieść, jak twoje, czytam łapczywie, z każdej wezmę coś dla siebie… 🙂

  6. Ja u mnie w pracy od początku jasno stawiałam sprawę, pracuję w szkole, mocno babskie środowisko, mam tam kilka przyjaciółek i czasem zdarzało mi się im „wypłakiwać” im w ramię, moja dyrektorka też wiedziała o naszej walce o dziecko nie bezpośrednio ode mnie, ale od naszej wspólnej bliskiej koleżanki. Rozpoczęcie procesu in vitro zbiegło się w czasie z objęciem przeze mnie nowej klasy, jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego powiedziałam dyrektorce, co planuję. Dostałam klasę i pełne wsparcie. Zero problemów z porannym „wyskoczeniem” do kliniki (nauczyciele nie mają urlopu na takie sytuacje, wszystko zależy od dobrej woli dyrekcji). Wszyscy w pracy bardzo mi kibicowali, absolutne zrozumienie, kiedy pod koniec pierwszego trymestru postanowiłam iść na zwolnienie. Po transferze wróciłam do pracy id razu (transfer był w piątek, a w poniedziałek już pracowałam), bo miałam z moimi skarbami jasełka do przygotowania. I tak pracowałam do połowy lutego. Pracowałabym dłużej, ale ospa, różyczka i szkarlatyna na raz w mojej klasie przyprawiły mnie o lekki zawał serca. Ja zawsze polecam szczerość, uważam, że uczciwość się opłaca, może jestem naiwna, no i wiem, że mam cudownych pracodawców. Nie wyobrażam sobie oszukiwania, kombinowania, a potem „ucieczki” na zwolnienie ciążowe. Jak po czymś takim wrócić po maxierzyńskim do pracy?

  7. Lucy, zdziwiłaś mnie, warszawski invimed jest otwarty do 20.
    U mnie same wizyty podczas stymulacji nie były uciążliwe. Chyba tylko raz musiałam wyskoczyć z pracy, ze dwa razy przyszłam później. Umawialiśmy się na 17-18, na 8:30 ze dwa razy w sobotę. Z kliniki mam 15 minut do pracy. Nie musiałam wymyślać więc, po co wychodzę. Zresztą u nas piszę się maila do kierowniczki – wychodzę o 10 na godzinę do lekarza, albo w sprawach prywatnych. Informujesz, nie prosisz o zgodę.
    Od października mamy karty czasowe i trzeba to potem odsiedzieć, wcześniej to w ogóle był luz.
    Ale zeszły rok też miałam obecnościowo ciekawy. W lutym byłam na histeroskopii i tydzień zwolnienia. W marcu byliśmy na 4 dniowym urlopie w Maladze. Na przełomie kwietnia i maja na dwutygodniowym urlopie. Do pracy przyszłam 7 maja zobaczyć co słychać i 8 poszłam do szpitala na histeroskopię i tydzień zwolnienia.
    Poszłam na konsultacje do innego szpitala i 25 maja położyli mnie do szpitala i miałam laparoskopię i dwa tygodnie zwolnienia + 3 dni w szpitalu.
    Przyszłam do pracy w połowie czerwca i na początku lipca pojechałam na tygodniowy urlop. We wrześniu pojechałam na kolejny tygodniowy urlop.
    Jeszcze się jakieś 2-3 tyg. zwolnienia na dziecko trafiły.
    Jak mnie nie ma, to robi wszystko moja współpracownica (jesteśmy działem dwuosobowym i zastępujemy się), dostaje trochę więcej premii i zostaje trochę roboty do zrobienia, ale u nas niektóre rzeczy się nie palą. Można teraz, albo w przyszłym miesiącu.
    Co do samego transferu:
    Punkcję miałam w środę o 10. Wzięłam urlop. Obudziłam się z narkozy, posiedziałam chwilę, stwierdziłam, że nic mi nie jest i pojechaliśmy do pracy. Od 13 byłam normalnie w pracy, nadpracowane godziny trochę pokryły mi niedobory.
    Transfer był w piątek o 12. Też wzięłam urlop i do 11:30 byłam w pracy. Potem pojechałam już do domu. 🙂
    Odpoczęłam sobie przez weekend. W piątek i sobotę miałam dziwne uczucie w brzuchu, taki lekki ból.
    W klinice nikt się nie zająknął o zwolnieniu. Kazali normalnie żyć. Nawet nikt nie spytał, czy towaru w supermarkecie nie rozkładam, a może w laboratorium z zarazkami pracuję. kompletna olewka, chcesz zwolnienie to poproś. Dadzą, ale sami się niczym nie zainteresują. Nie chciałam zwolnienia, nie prosiłam, więc nie dostałam.
    W poniedziałek normalnie była w pracy. We wtorek na kursie tańca towarzyskiego, a w czwartek na kursie salsy. W następnym tygodniu tak samo. Nie zachowywałam się inaczej niż zwykle.
    Teraz byłam dwa tygodnie na zwolnieniu, bo się przeziębiłam i pani doktor na wszelki wypadek dała tydzień, nie dwa.
    Chciałabym popracować do końca marca, czyli tak do 18-20 tyg. jak się uda, bo na początku marca jedziemy jeszcze na urlop.
    Nie mam żadnych rozterek i problemów pracowych. Ale i pracę mam wygodną.
    Jadę samochodem, 20 minut. Jeździmy razem, więc nie prowadzę, rozkładam się i drzemię trochę.
    W pracy sobie siedzę przy biurku, nie ma stresu, z koleżanką nie ma spięć, nikt mnie nie sprawdza, nie ocenia, nie wymaga wyników. Robię ile mi się chce danego dnia. Na herbatę i internet czas jest.
    Nie ma też strachu, ze jak zniknę, to coś się stanie. Kierowniczka już wie, i sama wie, że zaraz mogę zniknąć, już szukają kogoś do przeszkolenia na moje miejsce. Zresztą sama jest po kilku in vitro i niestety 4 poronieniach, w 8, 11 i 13 tyg. Najchętniej już by mnie wykopała do domu, żeby mi się nic nie stało. A jakbym powiedziała, że słabo się czuję i wychodzę, to jeszcze by mnie odwiozła. To bardzo otwarta osoba, aż nadto dla niektórych, typ gaduły i jest w moim wieku, traktujemy się koleżeńsko.

    Trudno mi doradzić, bo nie pracuję w takich warunkach jak Ty. Pracę mam idealną do wszelkiego leczenia.
    W każdym razie zwolnienia nie brałam i nikt mi go nie proponował.

    Moja koleżanka, która jest po kilkunastu transferach próbowała różnych rzeczy po – od leżenia plackiem dwa tygodnie i muzyki relaksacyjnej, przez oszczędniejszy tryby życia, normalny tryb życia, po wyjazd na narty zaraz po i nie ma do żadnego wpływu na wyniki.
    Teraz w styczniu była na nartach i jest w ciąży, a poprzednio siedziała w domu i trzy razy nie wyszło.
    To tylko nasza psychika – przecież płodne kobiety nie leżą każdego miesiąca dwa tygodnie po owulacji.

  8. Mam dokładnie ten sam dylemat co Ty. Przy pierwszym (na chwilę udanym) transferze lekarka wręcz „zmusiła” mnie do zwolnienia. Na co ja kompletnie nie byłam przygotowana więc chciałam odmówić, bo tyle spraw niepozamykanych w pracy. Przekonała najpierw męża, potem oni oboje także mnie, że nawet jesli nie mam strasznie stresującej pracy, to samo promieniowanie monitora jest szkodliwe. Wynegocjowałam aby zwolnienie było tylko na tydzień, a jesli beta w 7dpt będzie pozytywna, to ewentualne przedłużenie L4. Więc przez ten tydzień siedziałam w domu, robiłam sobie 2 drzemki w ciągu dnia, leki brałam o stałych porach ale poza tym żyłam normalnie. Beta po weryfikacji pozytywna ale jak już Ci pisałam wiedziałam, że to się dobrze nie skończy więc nie brałam kolejnego zwolnienia i wróciłam do pracy jak tylko beta stanęła w miejscu.
    W pracy masakra, szefowa zapytała wprost dlaczego jej nie powiedziałam, że jestem w ciąży! Na co ja rozsypałam się totalnie, poryczałam i opowiedziałam jej, że właśnie swoją ciąże tracę. To wyznanie było dla mnie traumatyczne, dlatego że nikt nawet z najbliższej rodziny nie wiedział o tej sytuacji, a musiałam się zwierzyć szefowej, którą średnio darzę sympatią. Okazało się, że jakaś koleżanka w ogóle nic nie wiedząc wypaliła, że skoro tak nagle wzięłam zwolnienie, to widocznie w ciąży jestem. A Szefowa przyjęła, że skoro tak mówi, to widocznie skądś musi to wiedzieć. Generalnie śmieszna sytuacja, choc mnie wcale do śmiechu nie było.
    Szefowa wie, że staram się o dziecko i że mamy z tym problem ale nie wie i sądzę, że nie domyśla się, że już na tak poważnym etapie jesteśmy. Jeśli potrzebuję wypuszcza mnie na badania, wizyty bez wnikania w szczegóły. Później odrabiam te godziny.
    Przy kolejnych dwóch transferach nie brałam zwolnienia, bo też lekarz mi go nie proponował (to ciągle ta sama klinika) i liczyłam na to, że czas będzie leciał szybciej. W ciągu tygodnia-dwóch po transferze głowa na prawdę szaleje. Godziny przyjmowania leków zrobiły się trochę bardziej elastyczne. np. relanium starałam się brać tak aby nie kolidowało to z prowadzeniem auta. Poranną dawkę już w pracy, popołudniową dopiero w domu. Luteinę i Estrofem powinnam przyjmować co 8 godzin, nie chciałam tego robić w pracy a więc przerwa była 10 godzinna. Te transfery okazały się niestety nieudane.
    W marcu/kwietniu podchodzimy do kolejnej stymulacji. Jak będzie ze zwolnieniem po transferze? Sama jeszcze nie wiem. Na tę chwilę raczej nie będę brać zwolnienia.

  9. Nie znam się na in vitro, więc ten temat mi obcy, jedynie mogę wypowiedzieć się na temat samej ciąży… Osobiście nie zdecydowałabym się na takie zwolnienie, leżenie plackiem, albo obijanie się po domowych kątach nie ma według mnie żadnego znaczenia na to, co dzieje się w środku każdej z nas. Wszystko zależy od samego zarodka, jak jest prawidłowy, silny to się uda a w innym wypadku cudów nie ma. Co innego w czasie samej ciąży jeżeli są wskazania do leżenia.

  10. Ciężki temat poruszyłaś, ale bardzo ważny…
    ja mam mało empatycznego szefa, dlatego nigdy mu się nie zwierzałam..
    gdy w październiku miałam transfer (czwartek) – wzięłam urlop tylko na ten dzień.
    postanowiłam chodzić do pracy i w sumie cieszyło mnie to, bo miałam na głowie milion spraw i w ogóle nie myślałam o tym co się dzieje w moim brzuchu… szefowi powiedziałam tylko, że miałam zabieg i że powinnam mieć 2 tyg L4, ale ze względu na braki kadrowe będę chodzić do pracy – proszę tylko, by nie obciążał mnie żadnymi wyjazdami służbowymi. Zaakceptował to.
    gdy w 11 dpt pojawiła się @ – od razu pomyślałam, że to moja wina, że powinnam leżeć, bo przecież endometrioza i samo ivf powoduje, że każda ciąża będzie zagrożona… miałam straszne wyrzuty sumienia i było mi żal… zwłaszcza, że straciłam wszystkie pozostałe zarodki…
    lada dzień wybiorę się do kliniki, jeśli wszystko będzie ok – zaczniemy kolejną stymulację… myślę, że po kolejnym transferze wezmę te 2 tyg L4… pewnie zeświruję w domu, ale kończą się moje szanse…
    pracę mam biurową, związaną też z wyjazdami, ale jest nerwowo (szef) i do tego 2/3 ekipy pali papierosy 🙁 czasem myślę, że umrę na raka z biernego palenia… 🙁 i nie piszcie o zakazie, bo to fikcja…
    nie mam możliwości pracy z domu…
    nigdy nie musiałam wychodzić z pracy, by pędzić do kliniki – wszystko w niej załatwiam wieczorami lub późnym popołudniem… raz czy dwa wyskoczyłam tylko rano na badanie krwi…
    gdy myślę o ivf – wyłączam się na myślenie o pracy… szefa nie zamierzam informować…

  11. Jestem po pierwszym transferze, niestety nie udanym. Cała in vitro udało mi się ustawić tak, że praktycznie nie kolidowało z pracą (przedszkole). Na szczęście pracuję państwowo. Dyrekcja moja wie, że staramy się i, że mogą mi się dłuższe zwolnienia trafić. Kibicuje nam i nie utrudnia. Środowisko mocno babskie..klinika w tym samy mieście, plotki są…ale olewam to.
    Po transferze lekarka nie zalecała wolnego, wręcz przeciwnie kazała „żyć normalnie”. Kilka była tylko punktów czego unikać. Łatwo powiedzieć 🙂 Ja wzięłam wolne, aż do bety – 11 dni po transferze. Bałam się stresu związanego z dzieciakami, rodzicami pomijam już choroby..grypa, różyczki, ospy itepe, itede..
    Leżałam, relaksowałam się, odwiedzałam koleżanki..trenowałam wizualizację.. Bla bla bla..i nic to nie dało. W połowie marca CRIO, nie wiem jak z wolnym. Jeszcze nie zdecydowałam..jak pomyślę o tych współczujących spojrzeniach w pracy..że się nie udało (roznoszą się wieści niestety) to nie mam ochoty by ktokolwiek choć podejrzewał, że mogę być w ciąży. Z drugiej strony praca pozwala oderwać myśli. Jak ma się udać to się uda. Chyba, że ktoś ma wyraźne wskazania do L4 po transferze.
    Jako kobiety, chcemy dla naszych pociech jak najlepiej. Chuchamy na siebie byle tylko wszystko się pozytywnie skończyło..stąd takie nasze dylematy. Jednak w takim dylemacie zawsze wygrywa dziecko.

    1. Izuś doskonale rozumiem Twoje rozterki, bo sama zastanawiam sie jak mam rozegrać sytuacje przed i po in vitro. Myśle jednak, ze wezme zwolnienie, choć pewnie nie bedzie to mile widziane ale cóż, żyje sie raz. Musze mieć spokój żeby nie wyrzucać sobie potem przy niepowodzeniu, ze to moja wina. Najpierw sie staram i staje na głowie, a potem udaje, ze nie było problemu i żyje normalnie. Trzeba zrobic wszystko by maleństwo miało szanse rozwinąć sie u nas w brzuszku spokojnie. Tobie tez radzę odpoczywac i powiedzieć prawdę szefowi, bo z tego co piszesz wyglada, ze jest wyrozumiałym człowiekiem.

  12. Temat jest faktycznie trudny.Widzę że bardzo dużo dziewczyn się wypowiedziało,ale niestety tą ostateczną decyzję będziesz musiała podjąć sama.Nie sądzę żeby twój szef chciał cię zwolnić za te kolejne dwa tygodnie zwolnienia(równie dobrze mogłabyś się faktycznie rozchorować-co się zimą często zdarza,albo złamać sobie nogę na nartach i być na zwolnieniu jeszcze dłużej). Ty jesteś bardzo ambitna w życiu codziennym i myślę,że takim samym jesteś pracownikiem.Więc o utratę pracy bym się nie martwiła.
    A co doradza ci lekarz?Transfer transferem,ale wydaje mi się mimo wszystko że historia każdej z nas jest trochę inna i nie ma co się porównywać.Więc jeśli lekarz doradza odpoczynek to pewnie warto.Z drugiej strony znam historie dziewczyn,które dwa dni po transferze leciały samolotem i się udawało.Nie wiem czy jest jakaś reguła.Wydaje mi się,że jak ma się udać to się uda.Na twoim miejscu bardziej nastawiłabym się na relaks.A czy lepiej będziesz się czuła w domu czy w pracy to sama musisz zdecydować.Bo jeżeli masz siedzieć w domu i całymi godzinami się obserwować i doszukiwać jakiś objawów to lepiej idź do pracy.Nie masz pracy fizycznej więc nie powinno ci nic zaszkodzić.Uważaj tylko na siebie żeby przypadkiem nie złapać jakiegoś grypska bo to jest chyba niewskazane.
    I co najważniejsze,jakąkolwiek podejmiesz decyzję, NIE DOSZUKUJ SIĘ ŻADNYCH OBJAWÓW DO MOMENTU ZROBIENIA TESTU.Można je mieć albo i nie.Tu też nie ma reguły.Nie można się cieszyć za wcześnie mając symptomy,bo one mogą być efektem przyjmowanych leków,ani też martwić się gdy ich nie ma.I wmawiać sobie że na pewno tym razem się nie udało.Tego nie będziesz wiedzieć do momentu zrobienia badania.Każda ciąża jest inna i nasz organizm inaczej reaguje.
    Mam nadzieję że uda ci się podjąć tą właściwą decyzję.
    Pozdrawiam.

    1. Basiu, dla mojego lekarza najważniejsze jest, aby leczenie zakończyło się sukcesem, w tym celu się spotykamy, to łatwo zgadnąć co mi doradza 🙂
      Tak, historia każdej z nas jest inna, nie można wyciągać średniej i robić jak większość, ale przynajmniej możemy sobie poopowiadać.
      Dzięki za wszystko, co napisałaś, znając siebie, do ostatniej chwili będę zmieniać zdanie, co zrobić 🙂

  13. Ja trochę oszukuje. Szef wie, ze jestem chora, tak ogólnie. Przy pierwszej ciąży poszłam od razu na zwolnienie, ale poprosiłam lekarza, żeby wpisał coś innego niż ciąża. Przynajmńiej na pierwsze tygodnie. Cieszę się, bo ciąże straciłam, a w pracy nikt nie wiedział co się stało. Teraz kończę 5 tydzień, jestem na L4 z powodu… Zapalenia oskrzeli. Jeśli wizyta serduszkowa będzie ok, to pojadę do firmy i powiem o co chodzi, wcześniej nie. Może to trochę podle, ale nie czuje wyrzutów sumienia.

    1. Niebieska, zaglądam na Twój blog! Trzymam kciuki! Ty to już w ogóle niczym się nie denerwuj, nie rostrząsaj co jest podłe co nie, tylko podwójnie odpoczywaj! 🙂

  14. Ja na szczęście od września mam taką pracę, którą w 80% wykonuję w domu, zdalnie i teoretycznie mogę wychodzić do lekarza w ciągu dnia (szefowa nawet ostatnio przyznała, że często różne sprawy załatwia na mieście i dała nam do zrozumienia, że nie widzi problemu, tylko musi wiedzieć o tym, że na jakiś czas znikamy sprzed komputera). Oczywiste jest także, że nadrabiam potem te godziny wieczorem.
    U wcześniejszego pracodawcy nie było tak różowo- byłam zawalona pracą od rana do wieczora, często zostawałam po godzinach, a na każdą moją nieobecność patrzono „spod byka”, choć wyrabiałam tyle godzin w ciągu dnia, że spokojnie możnaby było je zaliczyć na poczet tej godziny czy dwóch, kiedy chciałam wyjść.
    Laparoskopię i trzydniowy pobyt w szpitalu uzasadniłam problemami z wątrobą (mam zupełnie niegroźny zespół Gilberta:)).
    Jestem po kolejnej wizycie w klinice- mój lekarz podejrzewa u mnie zespół LUF, w przyszłym tygodniu trzecia IUI (o ile pęcherzyk pęknie). Czy któraś z Was miała problem z niepękającym kolegą?

    1. s-mother, ja się odniosę do zespołu LUF, o którym napisałaś, a właściwie do niepękającego kolegi pęcherzyka. Miewam ten problem, ale na mnie zawsze niezawodnie działa zastrzyk (ovitrell lub pregnyl). Czy u Ciebie pęcherzyk nie pęka pomimo brania tych zastrzyków wyzwalających owulację?

          1. Izabela, właśnie dziś przeżyłam przedziwną wizytę, normalnie każda kobieta, która już widziała dziesiątki swoich pęcherzyków, też by powiedziała, że nie pękł. Nie zamierzam Cię podpuszczać, ale po Ovitrelle to już tylko czołg nie pęknie. Może masz możliwość dopytać lekarza w tym kierunku, jaki mi się dziś przydarzył.
            W pierwszej chwili lekarz sądził, że pęcherzyk nie pękł, ale okazało się, że prawdopodobnie pękł, tylko zasklepiła się osłonka pęrzyka i została taka pusta bańka. Z tym można robić transfer 🙂

  15. Ja powiedziałam szefowi, że podchodzę do IVF.
    Mało tego: jeszcze tak sobie to IVF przesunęłam w czasie o 2 miesiące, żeby projekty w firmie pozamykać i mieć względny spokój.

    Niedługo po podjęciu decyzji polazłam do szefa i powiedziałam o „projekcie: dziecko”.
    Tu miałam taką sytuację, że wiedziałam, że szef ma bliźniaki z IVF (ale on do dziś nie wie, że ja wiem). Powiedziałam mu, że w czasie procedury chciała bym mieć komfort psychiczny i możliwość wychodzenia z pracy na wizyty.
    Szef zareagował bardzo dobrze na tą informację – sam stwierdził, że „projekt bobas” jest projektem priorytetowym i że damy radę.
    Ułożyliśmy plan działania, na wypadek mojego zajścia w ciążę – jako, że miałam pod sobą zespół i odpowiedzialne zadania, to musieliśmy mieć backup.
    ( rzeczywistość potem nie okazała się tak różowa )

    Do tej pory (przed IVF) i tak z pracy na wizyty wychodziłam, kiedy chciałam (bo przecież przed IVF podejmowaliśmy intensywne próby naprawy przyczyny niepłodności). Nikomu się nie musiałam tłumaczyć, poza komunikatem, że „mam lekarza”. Wychodziłam kiedy chciałam, z tą różnicą, że robota musiała być zrobiona.
    Nie wyobrażam sobie, żebym miała się tłumaczyć komukolwiek, że idę do ginekologa, gastrologa czy urologa. Moim zdaniem niczyja to sprawa, tylko moja.
    Czasami, współpracownicy widząc, że mam kolejne badania lub wizytę, pytali „czy wszystko ok” – odpowiadałam zawsze pokrętnie, że „będę żyła” czy coś w tym stylu.

    Decyzję o IVF podjęłam w lutym.
    Stymulacja poszła na koniec kwietnia – i ten okres oczekiwania był przerąbany. Na drugi raz bym tego nie przesuwała, bo projekt w pracy i tak się przesunął w czasie i nałożył na stymulację a co się namęczyłam w oczekiwaniu to moje.

    Skończyło się na tym, że całą stymulację pracowałam. Tjaa.. ja zapieprzałam jak dzika, bo akurat miałam ten duży projekt.
    Szczerze mówiąc, to nie czuję, żebym zyskała wiele na powiedzeniu szefowi o moim IVF. Miałam co prawda alibi na wychodzenie, ale robota i tak musiała być zrobiona. A było tej roboty sporo.
    Może raz czy dwa zadzwoniłam do szefa z info, że wyszłam i czymś trzeba się zająć, bo ja mam właśnie wizytę w klinice.

    Po pierwszym transferze miałam blisko 2 tygodniowe zwolnienie. Nie udało się.
    Szef o nic nie pytał.
    I wszystko było by super, gdyby nie to, że jego plan zmian w strukturze firmy nie zakładał tego, że nie zajdę w ciążę jednak.
    Musiałam stoczyć niezłą batalię o to, żeby pozostać na swoim stanowisku ze swoim zespołem. Byłam mega wściekła wtedy – nie dość, że wykończona psychicznie, IVF nie wyszło (co smakuje wyyyjątkowo gorzko) to jeszcze w pracy czekała mnie niemal degradacja.

    Wtedy stwierdziłam, że mogę się w tyłek cmoknąć z tą moją cholerną uczciwością i szczerością (o IVF powiedziałam szefowi, nie tylko, żeby sobie dobrze zrobić, ale również firmie. A może głównie dlatego nawet.. –> idot ).

    Postawiłam na swoim, ale musiałam to wyszarpać.
    Postanowiłam, że o crio (podejście bez przerwy) nie powiemy już nikomu.
    Podeszliśmy.
    Na transfer pędziłam prosto z roboty, wręcz spóźniona.
    Nie wzięłam zwolnienia. Normalnie pracowałam przez 2 tygodnie (wtedy akurat jakiś długi weekend się trafił).
    Udało się. Zaszłam w ciążę z kriotransferu.

    Od razu powiedziałam szefowi.
    Nie wiem, co sobie myślał w kontekście mojej walki dopiero co stoczonej o stanowisko.
    Ułożyłam plan przekazania zespołu i oddania spraw.
    Chciałam pracować jak najdłużej, co najmniej 3 miesiące (wbrew woli szefa i lekarza).
    Ledwo zdążyłam plan przedstawić HRom i prosto z kibla z pracy trafiłam na 10 dni do szpitala, z krwawieniem.

    W szpitalu dostałam maila, że mam leżeć i nawet nie patrzeć na komputer.
    Oczywiście próbowałam jeszcze coś działać, przekonana, że jestem niezastąpiona. Że beze mnie padnie cała polska branża reklamowa.
    No, nie padła, niestety.
    A ja dostałam jeszcze opierdol, że napytam biedy sobie i firmie i mam się skupić na tym co najważniejsze.

    Do pracy już nie wróciłam a firma sobie beze mnie poradziła świetnie.
    Za projekt, który prowadziłam podczas IVF dostaliśmy kilka bardzo prestiżowych nagród branżowych, bo była to wyjątkowo udana akcja (i tylko ten projekt z firmy dostał nagrody). Klient zachwycony.

    A ja?
    Za 3 tygodnie rodzę 😉

    PS. nie przeceniała bym roli 2 tygodniowego urlopu po transferze. Wręcz przeciwnie.

    1. Pink Think, dziękuję Ci, nie tylko ja pewnie, za tę historię. Szczególnie, że na sam koniec napisałaś magiczne słowo „rodzę”.
      Mnie to zawsze trochę, jakby to powiedzieć… krępuje? Że w takiej chwili, moment przed porodem, znajdujesz czas, aby cofać się o 9 miesięcy i tak bezinteresownie tłumaczyć, pomagać.
      Tak, branża reklamowa niewątpliwie nie padła, ale też zauważ, że obiżyła mocno loty ostatnio. Twoja ciąża tłumaczy wiele 🙂

  16. Hej
    Jestem tu nowa, ale czytam twojego bloga bo od jakiegos czasu sama przechodze przez IVF. Moje pierwsze. Mieszkam w UK i tu podchodze do in vitro, jest niestety drozej niz w Polsce ale za to wymagaja znacznie mniej badan niz w Pl. Kiedys bylismy w Invimedzie zeby tam sie zapytac co i jak i przerazila mnie ta lista badan i ich koszty. Tutaj od razu nas zakwalifikowali do ICSI bez zbednego pitolenia.
    Ale do rzeczy…w pracy nie powiedzialam nic. Pracuje w malej rodzinnej firmie gdzie wszyscy sie interesuja strasznie zyciem innych, normalnie ze wszystkiego trzeba sie tlumaczyc. M jak masakra normalnie. Najgorsza jest cora szefa ( pracuje z cora szefa, jej dwoma synalkami i mezem). Praca od 9 do 5 biurowa. Najgorsze jest to ze maz pracuje w tej samej firmie ze mna i musielismy klamac jak jezdzilam na wizyte kontrolne ze niby cos nie tak z moim pecherzem. cala stymulacje pracowalam, potem jak mialam miec pobieranie komorek wzielam wolne ale poniewaz jajka wolno rosly przesunelo sie wszystko o dwa dni, wiec urlop byl od poniedzialku na tydzien, pobieranie komrek w srode a transfer w poniedzialek kiedy juz nie mialam urlopu, zadzwonilam ze zle sie czuje i tyle. Nastepny dzien po transferze poszlam jednak do pracy. Nie bylo innej opcji. Aha. Jak bralismy wolne to oczywiscie wszyscy: gdzie jedziecie, wiec znow musialam klamac. Ale ploty pewnie i tak w firmie sa za moimi plecami. No tragedia niestety. W kazdym razie jestem w trakcie mojego 2ww oczekiwania na zrobienie testu i odchodze od zmyslow nie mogac sie zrelaksowac, praca niestety nie pomaga. Pomaga i wspiera za to maz:-) Pozdrawiam.

    1. Cześć Casja! Utknęłaś w niezłej sieci plotek… A kiedy masz zrobić ten test? Bo wiesz, kilka osób trzyma za Ciebie kciuki – tak bez plotkowania. Wspierający mężowie to skarb. Dasz znać?

      1. Dzieki za slowa wsparcia!!! Oczywiscie ze dam znac!!! Test w niedziele -22 lutego – cale wieki czekania. Cale szczescie ze niedziela. Zrobie sikanca rano i albo bedziemy sie cieszyc albo ide po fajki i butelke wina i bedziemy plakac nad kieliszkiem i unoszacymi sie chmurami dymu:-)

          1. No miejmy nadzieje…eh …ja juz chyba powinnam myslec ze co ma byc to bedzie i tak nie mam juz na to wplywu i powinnam przestac schizowac…

            no widzisz na twoje wyniczki tez poczekamy:-) nigdy nie myslalam ze czekanie na cokolwiek moze byc takie wnerwiajace.

  17. Troche opóźniony ten mój wpis, ale dopiero co odkryłam Twojego bloga. I jestem zachwycona! Wreszcie nie czyje sie jak wariatka z tymi wszystkimi swoimi obawami i dylematami:) my jestesmy 2 dpt i ja zdecydowałam sie odpoczywać w domu. Mialam oczywiscie wielkie wątpliwości i mi bardzo niezręcznie wzgledem przełożonej. Jednak dla udanego projektu in vitro i jego sukcesu, aby zminimalizować wszelkie ryzyko i czynniki zewnętrzne, zmieniłam prace.przez 5 lat pracowałam w szkole, od pol roku realizuje sie jako HRowiec. Raz ze chcieliśmy z mezem wykluczyć ryzyko zarażenia sie jakas choroba oddziecieca, dwa ze po poronieniu moja psycha nie wytrzymywala pracy z dziecmi-zaczynalam byc najgorsza wersja siebie jako pedagoga:(( generalnie juz mi sie wszystko zdążyło od leczenia, porażek i dylematów związanych z in vitro poprxestswislismy w glowie i mialam objawy zaburzeń osobowości- nie przesadzam. A wracając do meritum bardzo lubie swoja prace i jestem na poczatku budowania swojej marki w pracy, takze zupełnie mi nie na reke zwolnienia i to jeszcze takie długie, ale nie chce zeby moja zawodowa nadgorliwość mogla choc troszke wpłynąć na niepowodzenie. Ja mialam jeszcze dylemat bo 2 dni po transferze byl planowany od dawna wyjazd integracyjny, a ja nie moam przewidzieć ze akurat bede po transferze. Wycofać sie bez powodu tez nie mogłam bo firma ponosi koszty itd… Raz ze praca jak praca ale nocnych potancowek jakos sobie nie wyobrazam(ze wzgledu na tony progrsteronu ktory w siebie wyłączam jestem aspołeczna i jedyne na co mam ochote to kanapa), dwa ze po punkcji jestem mocno obolała i opuchnięta:( brzuch wzdety i mam leki czy oby na pewno wszystko jest ok. Wiem ze raczej lezenie plackiem nic tu nie da, ale chce sie czuc jak najbardziej komfortowo, czyli nie martwic sie ze mnie popychają w tramwaju, ze codziennie w ścisku spędzam 2h w drodze, ze szybkim tempem przemierzam ok.2km. aby dojsc do pracy, ze sa wirusy, ze kolezanka biurko obok ma biegunke, ze szefowa ma gorszy dzien i znow krzyczy i sie czepia kolezanki bez powodu, ze w firmie nagle wyrosła potrzeba na przedwczoraj i niewiadomo jak ale trzeba to zrobic…Nie wiem jakie maja plany wzgledem mnie, widze jak traktują innych, raczej przedmiotowo. Jest to przykre i bolesne, bo pomimo naszych dobrych intencji zawodowych, my staraczki, jestesmy w bardzo niewdzięcznej sytuacji zawodowej-albo stoimy w miejscu, albo tkwimy w narazie, a jak rozwijamy skrzydła to nagle zachodzimy, czasem tracimy :(((, znowu budujemy wszystko zawodowo od poczatku… I tak caly czas. Js staram sie odpędzić wyrzuty sumienia wzgledem pracodawcy i jako przeciwwagę tych 8 dni zwolnienia kładę lata wyrzeczeń, cierpień, wydanych pieniędzy,zastrzyków,zabiegów,nadziei. To chyba nie jest powod do wstydu ze Na koniec tej walki chcemy wyeliminować wszelkie ryzyko… Jedyne co mnie w tym denerwuje to domysły i pytania i wnikanie przełożonej w moje osobiste zycie i plany, szczegolnie ze jest hrowcem i powinna wiedziec ze to nie przystoi. Ja wiem ze chca sobie wszystko poukladac, ze w dziale byl straszny balagan u oba chce go wyprowadzić do ładu i skladu a sugestie lub pytania o moje intymne sprawy działają na mnie jak płachta na byka. Moja rodzina nie wie co sie dzieje i nie mam zamiaru wtajemniczam obcej osoby. Jak mowilam mezowi ze mam poczucie winy i ze moze powinnam powiedziec o swoich planach, to uzmysłowił mi ze na grypę nie planuje sie chorować a tez nie przychodzi sie do pracy z dnia na dzien, a kwestia in vitro to nasza prywatna sprawa i sami nie wiemy czy bede na zwolnieniu czy nie,wiec nie ma potrzeby informować całego swiata o wszystkich możliwych wersjach.takze to tak z mojej perspektywy. W zasadzie to maz mi tłumaczy ze msm prawo lezec i pachnieć i czekac teraz, mi szkoda pracy i mojego dotychczasowego wkładu bo boje sie ze to zaprzepaszcze, ale faktycznie nie chce ryzykować tych wszystkich poświęceń. O zwolnienie poprosił lekarza maz. A lekarz zapytał czy maz sie na to zgadza:) najwidoczniej potrafimy byc straszne w tych oczekiwaniach;) dobrze ze je mam, bo jak juz wspominalam mam obolały brzuch i powiększony, w dodatku lekko boli mnie gardlo, a na dworze zimno.w domu moze sie uchronię przed grypka:) P.s.- bardzo mocno wierze ze blstocystka nasza zostanie z nami:))

    1. Margaritka, odwaliłaś za mnie kawał roboty na blogu i napisałaś to czego ja nie napisałam – o sytuacji kobiet starających się o dziecko w ogóle, o dylematach leczących się niepłodnych, o wyborze między uczciwością i szacunkiem wobec pracodawcy, ale także wobec samej siebie – szacunku do całych lat starań.
      Kładziemy na szali nie byle co, praca i dziecko mają nam towarzyszyć przez wiele kolejnych lat w przyszłości, oby to nie był wybór praca albo dziecko.

      I nieeee, nie jesteś wariatką. Albo inaczej – takich wariatek jak Ty jest jeszcze trochę – a zwielokrotnione wariatki nie są już takie nienormalne jak jedna 🙂

      Trzymam kciuki za Twojego blastusia – podjęłaś dobrą decyzję, żeby mu jak najmocniej pomóc 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *