Połowa stycznia. Jadę tuż przed owu do kliniki na monitoring przed transferem.
12 dc wypadł w niedzielę. Nie wiem dlaczego, ale zapisałam się na poniedziałek, na 13 dc, zamiast na 11 dc. (Właściwie wiem dlaczego, bo mam skłonność do raczej dłuższych cykli niż krótszych, ale oczywiście nie można ufać nawet własnym jajnikom…)
Lekarz na USG znalazł torbiel czynnościową w miejscu, w którym powinien być pęcherzyk. Świnia się otorbieliła.
Żal, o tak, znowu oczywiście mam żal do siebie, że nie poszłam wcześniej, w 11 dc, wzięłabym zastrzyk na wywołanie owu, ale lekarz powiedział, że w tym cyklu i tak by raczej nic nie wyszło. No może, nie wiem, nie jestem dobra w przewidywaniu przeszłej przyszłości, ale w wyrzucaniu sobie, że czegoś nie zrobiłam – owszem…
Dostałam moją ulubioną luteinę na wyleczenie torbieli. W efekcie żrę ten ohydny puder cały czas, przed transferm i po transferze, a zawsze jestem przed i po jednocześnie…
Sama już się znudziłam tym ciągłym przekładaniem transferów, nie chciałam nudzić jeszcze Was tutaj…
W każdym razie piszę dziś, bo:
1) czuwacie i pytacie 🙂
2) jest jakiś ciąg dalszy.
Jestem na początku kolejnego cyklu (żywcem bym sobie dała wyrwać jajnik, to pewnie mniej boli, kochana endometrioza…). Grzecznie poszłam sprawdzić co z torbielką, wygląda na to, że się wchłonęła – na USG właśnie była w fazie znikania.
Mam iść do kontroli w lutym przed owu i tym razem nie liczyć na łaskę natury (a ta łaska na pstrym koniu jeździ). Tym razem lekarz zapowiedział, że poda mi dwa pregynle lub ovitrelle. Żeby pęcherzyk pękł, a nie się otorbielił.
(tak, jeśli wygląda to dla kogoś na zespół policystycznych jajników, to mam to zdiagnozowane wiele lat temu, ale tylko w obrazie USG, nie mam żadnych innych objawów, tylko właśnie wielotorbielowatość. Nudy, nie rozpisuję się o tym 🙂 )
Anyway – czekam. Czekam. Czekam. Jak przez 99,99 % czasu leczenia niepłodności. Zjadłam kogla mogla.
Hej kochana wpsolczuje torbieli, ale wiesz mysle ze dobrze sie stalo ze poszlas pozniej niz mialas bo mysle ze rozczarowanie po transferze byloby gorsze niz to. Ehhh ta nasza endometrioza… Moglby wkoncu ktos znalezc lek. Trzymaj sie dzielnie kochana i trzymam kciuki za ten miesiac 🙂
Masz rację, Ewelina, nie myślałam o tym w ten sposób 🙂 Masz rację, kochana mądra kobieto! Jak to dobrze, jak czasem ktoś oceni z dystansu sytuację 🙂
O, ja też miałam takie jakby PCO jedynie w obrazie usg. Torbiele mi się kilka razy zrobiły, ale często były małe pęcherzyki i żadnego do owulacji.
Jednak na stymulację nie zareagowałam policystycznie.
U mnie na razie bez zmian. Jeszcze brzuch nie rośnie, trochę mi niedobrze.
Droga autorko, jestem tu jeszcze nowa, więc pewnie mnie nie kojarzysz. Śledzę Twojego bloga od pewnego czasu i mocno trzymam za Ciebie kciuki. Dzisiaj właśnie przyszła @ po kolejnej nieudanej IUI… psychicznie boli to chyba bardziej niż fizycznie. Już się przyzwyczaiłam do tego wszystkiego. Do myśli, że mam endometriozę, że nie będzie łatwo zajść w upragnioną ciążę, do bólu, strachy przed kolejnymi torbielami, laparoskopiami… tylko do tego testu z cholerną jedną kreską, do bety <0,01 nie umiem się przyzwyczaić 🙁 I dzisiaj znowu zakładam maskę, bo przecież ja : " wiem jak ułożyć rysy twarzy, by smutku nikt nie zauważył." Jak to mawiają dziewczyny z forum do którego należę : " nowy cykl, nowa nadzieja", tylko, że tej ostatnio mi brakuje 🙁 Droga autorko, Twoja walka i zawziętość w dążeniu do celu dodają mi sił. Jeszcze raz dziękuję, że dzielisz się z nami cząstką, jak nie ogromnym kawałkiem siebie :*
Kochana Czekoladko! Jesteś ze mną przynajmniej od stycznia, dobrze Cię pamiętam i Twoją historię strachu bałaś się czy to nie rak jajnika.
Dużo przeszłaś i jeszcze dużo przejdziesz…
Mogę z Tobą popłakać, powkur… się. Kobietom z endometriozą w brzuchu życie wysmaża niejeden bolesny tatuaż. Strach o laparo, torbiele, ból. A tak naprawdę najbardziej boli jedna kreska.
Czekoladko, kiedy ja tak się czuję jak Ty teraz, myślę sobie… No dobra, najpierw nienawidzę wszystkiego i wszystkich, a dopiero potem sobie myślę:
tylko ode mnie zależy czy to cierpienie i ból pójdą na marne… Don’t give up…
czytając Twój wpis przypomniała mi się dziecięca piosenka „podajmy sobie ręce w zabawie i w piosence..” moja też się otorbiła (na ekranie zobaczyłam wieeeelką czarną dziurę) – ovitrellle nie pomógł . dr House stwierdził, że studentów można uczyć na mnie… świetny dowcip. Na szczęście się wchłonęła. Teraz czekam na szpital i porządne badania. Zaglądam do Ciebie często. Poczekamy sobie razem.
Lipa trochę, ale w sumie co to jest jeszcze jeden miesiąc czekania kiedy już tyle sie czeka. Lepiej robić transfer w sytuacji pełnego zdrowia kiedy ciało sie gotowe do przyjęcia zarodka niż ryzykować z jakaś szemraną torbielą. 😉 Bedzie dobrze. 🙂
Witam!
Jestem dziennikarką magazynu, skierowanego do osób starających się o dziecko, jestem pod wrażeniem Pani bloga i chciałabym przeprowadzić z Panią wywiad. Bardzo mi zależy, proszę zatem o odpowiedź.
Pozdrawiam serdecznie!
Jak ja to rozumiem
nie_bieska, za Tobą przyszedł nowy blog. No pysznie 🙂 Ja tam widzę coś, co chciałabym zobaczyć u siebie… 🙂 Co u Ciebie teraz?
Zawsze coś, zawsze coś, zawsze k..wa coś…. Jak u mnie jest „zawsze coś” to sobie to puszczam na poprawę humoru (ale ostrzegam! Dużo wulgaryzmów) 😉 https://www.youtube.com/watch?v=VCH6n-OGSJA
Aaaaaaaaaaaaaa, Marta, uwielbiam to! Od lat, kocham uwielbiam! Tak! 😀 nie ma możliwości, żebym nie chichrała 😀 Tak jest k… zawsze !
Kochana Izo,
Smutno
Przytulam i mysle mocno!nie poddawaj sie!
Dzięki, Francuzeczko. To mi się nie podoba, ale to nie powód, żeby się poddać 🙂 Przytulam również!
Do d.upy:( A z taką nadzieję wchodziłam na bloga, że dobre wieści ujrzę. Czekam razem z Tobą Izuniu i cały czas trzymam w myślach kciuki za Ciebie. Za to czekanie następne krio sie uda i 9 miesiący będziesz chodziła uśmiechnięta od ucha do ucha. Bardzo ci tego życzę;*
Mam nadzieję, że jesteś dobrą wróżką, Lucy. Na pewno masz podwójną siłę argumentu 🙂
Lucy, kiedy masz pierwsze USG? Pewnie nie możesz doczekać się serduszka. 🙂
Jutro mam wizytę, czyli 5 luty i badanko krwi, ale jeszcze nie zobaczę serdunia. Za wcześnie. Mam chociaż nadzieję na pęcherzyk ciążowy. Stresuję się. Teraz każde badanie to będzie stres i tak już na ever forever mamusie i przyszłe mamusie będziemy miały;)
Iza jasne, że jestem dobrą wróżką;) Koleżance z forum co u tej samej dr co ja się leczyła i miała wcześniej ICSI ode mnie powiedziałam, że ja wiem, że jej się uda. Serio byłam tego pewna. No i już widziała serdunio ostatnio:D Rzucam na Ciebie czar udane próby w marcu 😀
W marcu? Czy jeszcze w lutym może się udać krio?
a w czasie czekania… na rower? czy szycie? 🙂
Ruda, rower, bo w ciąży rower zakazany (buu…), wtedy będę szyła kolejne kiecki! Ale fajnie, że pamiętasz moje ulubieństwa 🙂
Pochłaniaj jajca i czekamy:) moje kury mają przerwę w noszeniu:)
Moje już się naodpoczywały 😉
Kochana ja tez wiem co to czekanie i wyglada na to, ze wziąć będę czekac i czekac. Chyba słyszałaś jaka sędzowiskiej wybuchła afera w Szczecinie dotycząca in vitro? Szpital stracił dotacje na wykonywanie zabiegów, a to był mój szpital ;( i tak ide na umówiona, czwartkowa wizytę ale zupełnie nie wiem co dalej. Pewnie będę musiała sie przenieść i znowu grzecznie czekac w kolejce. Smutno mi, bo myślałam, ze to prawie juz. Okropne jest to ciagle czekanie na coś … Pozdrawiam
Maja, nie zgadzam się! Nie może być tak, że z jednego powodu błędu człowieka, setki par będą musiały czekać. Sytuację od wczoraj śledzi Stowarzyszenie Nasz Bocian na swoim profilu na FB, zainteresuj się nimi, na pewno będą to w jakiś sposób monitorować
Od samego początku tej sprawy zastanawiam się właśnie co z parami, które się tam leczą. Nie dość, że mają własny stres, nie dość, że właśnie pojawiła się pożywka dla przeciwników in vitro, to jeszcze jest ryzyko odkładania leczenia.
Właśnie wczoraj Arłukowicz wypowiedział kontrakt. Jeszcze miesiąc mogą działać, żeby poprzenosić wszystkich pacjentów.
Oczywiście dla dobra pacjentów.
Też mi się to nie podoba. Znaleźć winnych, wyrzucić kogoś z pracy, a nie zamykać całą klinikę.
W końcu pacjenci o tym słyszeli i mogli sami zdecydować, czy ufają dalej klinice, czy uważają, że taki błąd będzie się powtarzać i chcą uciekać.
Czytałam wczoraj komentarze pod informacją o tym na Onecie. Gdybym była invitrówką z wyrzutami sumienia, to by mnie sponiewierały. Na szczęście nie mam żadnych wątpliwości, że to dobra metoda, katoliczką nie jestem, więc tylko się uśmiechałam z politowaniem nad głupotą niektórych.
Wielu twierdziło, że nie chcą tych hitlerowskich eksperymentów finansować ze swoich składek. Ktoś odpowiedział, że płaci duże składki, do lekarzy chodzi prywatnie, to chociaż tutaj trochę swoich pieniędzy zużyje. Ja też nie mam ochoty, żeby z moich składek leczyć raka płuc u kogoś kto dwie paczki dziennie palił.
Jestem ciekawa, czy te wady u dziecka powstały przez geny matki biologicznej, czy się tak nieszczęśliwie złożyło, że musiały się połączyć geny ojca i matki. To by dopiero był pech, że tak nieszczęśliwie komórkę dobrali.
Śmialiśmy się wczoraj, że jeśli dzieci się urodzą, to zrobimy badania DNA, od razu hurtowo, razem z Laurą. Bo przecież w szpitalu też ją mogli zamienić, po porodzie jej nie widziałam. 🙂
Maju, a to u Was są kolejki do programu? Ja zaczęłam z marszu, jak tylko mnie zakwalifikowali, od najbliższego cyklu. W październiku dostaliśmy kwalifikację, a w listopadzie była stymulacja.
Pisze z telefonu, który uwielbia zamieniać słowa na inne i stad te dziwne, niepasujące słowa w mojej wypowiedzi 🙂
W nosie mam, że zrobiły się literówki, zrozumiałam o co chodzi. Ja się przejęłam Twoją sytuacją 🙁 Mnie by szlag trafił 🙁
Przeczytałam i się zadumałam co to za sędziowiska afera. 🙂
Dziewczyny dziękuje za wasze odpowiedzi. U nas niestety sa kolejki do realizacji programu, bo ja na swój termin lutowy czekałam od listopada :/ teraz lekarz obiecał mi, ze zabieg odbędzie sie w kwietniu ale juz nie w szpitalu tylko w jedynej klinice, która ma umowę z NFZ. Kolejki pewnie jeszcze bardziej sie wydłuża i ciekawe na jak długo starczy kasy. Zobaczymy jak oni to u nas w mieście wszystko uregulują. W każdym razie twierdza, ze to co sie stało to jest nagonka na nich i jak sie okaże, ze nie było żadnych nieprawidłowości w procedurach to i tak nie dostaną juz umowy i nie przebija sie z ta rewelacja do mediów, bo to juz nie bedzie chwytliwy temat. Zagranie polityczne i przeciwników in vitro, a cierpią Ci, którzy i tak maja pod górkę 🙁
Słuchajcie dziewczyny, a jakie są teraz szanse na załapanie się na rządowy program in vitro? Ile się czeka na procedurę? I na jakie koszty powinniśmy się przygotować (przynajmniej orientacyjnie)? Jestem umówiona na wizytę, ale dopiero za tydzień. Podzielcie się proszę swoimi doświadczeniami. Będę very wdzięczna 🙂
~s-mother, szperam po stronie rządowej o programie, bo jestem pewna, że widziałam tam kiedyś listę ośrodków, na której podawali ile mają wolnych miejsc. Ale oślepłam jakoś, nie mogę tego znaleźć.
Wszystko zależy od tego gdzie się starasz, weź telefon i zadzwoń do kliniki najbliższej Twojemu sercu i zapytaj orientacyjnie ile się czeka na miejsce z dofinansowania.
Co do kosztów: kiedy ja zaczynałam in vitro (2013 r.), gdyby nie dofinansowanie, wyszłoby ok 17 tys. zł (badania, wizyty, leki, stymulacja, punkcja, transfer). Teraz refundowane są leki, a te kosztowały ok. 3,3-4 tys. zł. Czyli koszt bez dofinansowania może wynieść ok 13 tys. Sam krioransfer (jak będziesz miała więcej zarodków i prób) to też parę tys., szczerze mówiąc nawet nie wiem ile dokładnie, bo właśnie nie muszę się o to martwić. Fajne jest to dofinansowanie, ~s-mother… 🙂 Z nim płacisz w zasadzie tylko za leki kilka badań, nie objętych refundacją.
Na pewno ktoś tu jest bardziej na bieżąco zarówno z cenami spoza dofinansowania jak i z miejscami i czasem oczekiwania na dofinansowanie 🙂
Ja, ja zgłaszam się do odpowiedzi.
Transfer z refundacją robiłam w Invimedzie w Warszawie w grudniu 2014.
Na pierwszą wizytę z położną zgłosiłam się w sierpniu 2014. Dwa tygodnie po telefonie, ale tak mi akurat termin odpowiadał, można było dosłownie za 3-4 dni. Ale ten etap umówienia się masz już za sobą.
Na tej wizycie Pani przejrzała nasze wyniki, moje wypisy ze szpitala itp. Zleciła kilka dodatkowych badań. Musisz mieć w miarę świeże (do pół roku chyba) wyniki cytologii i USG piersi. Te wymagania są na stronie MZ. Zależy więc, gdzie je robisz, czy musisz za to zapłacić, czy nie. Tak samo badanie hormonów. Ja mam abonament i FSH, tarczyca, prolaktyna, morfologia itp. zrobiłam za darmo. W Invimedzie zrobiliśmy tylko AMH – 160 zł (zniżka 10% dla klientów Medicoveru, na to i wszystkie inne badania i wizyty) i badanie nasienia ( 50 zł z Medicoverem, zamiast 100 czy 120 zł).
Przyczyna była głównie po mojej stronie – całkowicie niedrożne jajowody, stwierdzone podczas laparoskopii na zrosty macicy. Poza tym wszystko w porządku – żadnych problemów z hormonami. Do tego słabe nasienie.
Jak przyczyny są inne, albo niestwierdzone, to mogą chcieć więcej badań – np. drożność jajowodów właśnie, co może podnosić koszty.
Koszt badań zależy więc w dużej mierze od przyczyn i dotychczasowej historii leczenia, co ma się już zrobione.
Na wizytę do lekarza zgłosiłam się za 2-3 tyg. ze względu na cykl. FSH trzeba zrobić na początku cyklu, a z kolei ja chciałam się pokazać w okolicach owulacji. Ciężkim tematem u mnie było endometrium. Przez te zrosty jest bardzo cieniutkie, miejscami w ogóle nie przyrasta. Nie zostałam zakwalifikowana na pierwszej wizycie. Mimo środka cyklu endometrium było zdechłe. Lekarz miała wątpliwości, czy w ogóle próbować. A wady macicy uniemożliwiające zagnieżdżenie wykluczają kwalifikację. Miałam przyjść na początku cyklu, sprawdzić, czy to endometrium w ogóle się zmienia.
Za wizyty przed kwalifikacją normalnie płacisz. Ja ostatecznie zapłaciłam chyba za 5 czy 6 wizyt po 140 zł.
Przyszłam na początku następnego cyklu, dalej były wątpliwości, Pani przekazała mnie do szefa kliniki, żeby sam mnie obejrzał, bo i tak by pytała go o zgodę, bo nie jest przekonana, czy się kwalifikuję.
Poszłam do niego, zapisał estrofem (30 zł), który już brałam przed laparoskopią i nie pomagał. Powiedział, że nie wygląda to dobrze i chyba nic z tego nie będzie. Nie dostanę zgody. Za własne pieniądze mogę próbować, ale kryteria kwalifikacji nie są wyśrubowane i jeśli nie dostanę się rządowo, to nie ma sensu płacić. Dobrze, że mam już dziecko, bo przy takiej macicy to zostaje surogatka, a to w Polsce nielegalne. Tak pocieszona poszłam na kolejną wizytę za dwa tygodnie. Zapytał, kto mi estrofem zapisał. 🙂 Jakoś to wyglądało mniej tragicznie, kazał przyjść jeszcze raz i ostatecznie kwalifikację dostałam w połowie października. Od tej wizyty pozostałe były darmowe. Miałam czekać na telefon koordynatorki programu, kiedy mam przyjść na wizytę przygotowującą do stymulacji. Myślałam, że trochę to potrwa, zadzwoniła za dwa dni. Niestety akurat dostałam okres i cykl się zmarnował. Zapisałam się w połowie cyklu bez problemu. Okazało się że przyszłam za wcześnie i za parę dni musiałam przyjść znowu. Na szczęście już za darmo, bo nie ma jak zapłacić 140 zł za „proszę przyjść za tydzień”. Dostałam rozpiskę leków na trzy dni stymulacji i zapisałam się na kontrolę na 4 dzień.
Czyli weszłam w program z marszu, w najbliższym cyklu po kwalifikacji, żadnego czekania. Gdyby zakwalifikowali mnie od razu nic bym nie płaciła. Wszystko zależy więc od sytuacji pary.
Stymulowałam się gonalem i orgalutranem. Gonal 600 jednostek jest na ryczałt – za 3 zł (zamiast 700 zł), 300 j. kosztuje ok. 30 zł, a 50 j., które musiałam kupić x 2 na koniec (muszą rozpisywać dokładne dawki, żeby się nie zmarnowało) jest nierefundowane i kosztuje 70 zł za sztukę (140 zł zapłaciłam). Idiotyczne zasady refundacji. I tak się nie przydało, bo się okazało, że w tych penach od 600 tyle zostaje nadmiaru, że z jednego te 100 udało się dostrzyknąć. Mam więc na zbyciu 2×50 j. jakby ktoś chciał.
Na koniec puregon – coś 70 zł chyba. Przed punkcją i w dniu punkcji Unidox (antybiotyk, też coś koło 30 zł). Potem estrofen i lutinus. To nie jest refundowane. Lutinus kosztuje 110 zł za opakowanie na tydzień. A bierzesz go do wyniku i jak się uda, to przez trzy miesiące ciąży.
Najpierw w aptece zostawiłam symboliczne 100 zł, na późniejsze leki z lutinusem – 800 zł. Czyli koszt darmowych leków do momentu wyników wyniesie cię coś koło tysiąca złotych. A jak się uda to będziesz płaciła za Lutinus – kolejny tysiąc.
Podczas stymulacji miałam tylko USG, żadnych badań hormonów.
Badanie bety jest za darmo, ale już wizyta potwierdzająca i pierwsze USG jest płatne. Myślałam, że zakończeniem procedury będzie potwierdzenie żywej ciąży, a nie sam wynik bety. Czyli tu zapłaciłam 140 zł, nie było jeszcze serc, więc kolejna wizyta 140 zł.
Teraz chodzę już do swojego starego ginekologa.
A i musisz się w razie czego dopytać jak z tymi lekami refundowanymi. Mnie powiedział, po tym, jak nastraszył mnie brakiem kwalifikacji, że jeśli nie jesteś w programie, nie masz refundowanego leczenia, to leki też nie są refundowane. I to potwierdza moja koleżanka, które jest już po nastym in vitro – cały czas płaci za leki.
To tyle, jakbyś coś jeszcze chciała wiedzieć, to pytaj.
Wężon!Piękne dzięki!
Ja także leczę się w warszawskim Invimedzie już od wielu miesięcy i tu miałam już robione dwie inseminacje. Wszystkie badania, o których piszesz, mam za sobą- chyba, że trzeba będzie je powtórzyć, jeśli takie będą wymagania MZ.
Mój lekarz twierdzi, że kwalifikujemy się do rządowego programu (nasze badania są w normie, wygląda to na niepłodność idiopatyczną). Chcieliśmy jednak spróbować z IUI zanim walniemy z większego działa 🙂
Dzwoniłam właśnie do kliniki- nie mają informacji o tym, jaka jest kolejka, raczej zapisują pacjentów na bieżąco, jest więc szansa, że nie trzeba będzie czekać zbyt długo.
Przy pierwszym dziecku (obecnie 6 lat) także nie było łatwo, ale po około roku starań udało się bez pomocy lekarzy. Teraz nasza walka trwa już 3 lata…
Dzięki raz jeszcze i życzę powodzenia! 🙂
s-mother – a przy idiopatycznej nie wymagają trzech inseminacji?
Moja córka też ma 6 lat i udało się po pół roku, czyli całkiem nieźle, zwłaszcza, że straszono mnie PCO, cykle zawsze miałam bardzo długie, zaburzone owulacje.
Obecne komplikacje to późniejsze powikłania naprawiania przyczyny przedwczesnego porodu.
Udało nam się za pierwszym razem, mimo tak kiepskiego endometrium, jestem w 11 tyg. ciąży i to bliźniaczej. Trzymaj kciuki, żebym donosiła, i to w miarę bezproblemowo.
Wężon, to wspaniałe wieści! Jakbyś potrzebowała informacji dotyczących ciąży bliźniaczej, to moja kuzynka na pewno chętnie pomoże. Ma co prawda ciężkie doświadczenia za sobą, ale z medycznego punktu widzenia wie chyba wszystko, zwłaszcza, że jej brat jest lekarzem:)
U mnie trzecia IUI za około 1,5 tygodnia, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem:)
Trzymam kciuki!!!
Wezon nie moge sie powstrzymac
Blizniaki to cudowne
Dzięki francuzeczka. Tak mi mówcie.
Ja na razie jestem raczej przerażona. Możliwą ciężkością ciąży i późniejszymi uciążliwościami.
Zwłaszcza, że jedno dziecko już mamy. Nigdy nie myślałam o trójce. Dwójka długo była wątpliwa.
Lubimy spokój i podróże, a z tego trzeba będzie zrezygnować na długo.
Nie spodziewałam się dwójki. Tak mnie straszyli tym endometrium, że pewnie i tak nie ma się gdzie zaczepić, że wzięłam dwa z rozpędu. Za pierwszym razem i tak pewnie nic z tego, ale a nuż jeden gdzieś sobie miejsce znajdzie.
Dwa pęcherzyki to był szok.
10 lutego idę na USG, zobaczymy, co tam słychać.
Ja się wtrącę. Urodziłaś już jedno dziecko, podobno zawsze z drugą ciążą jest łatwiej. Wężon, będziesz miała dwa oseski, od których nie będziesz mogła oczu oderwać! Wszystko będzie dobrze.
My tutaj za ten Twój szok to drapiemy w monitory z zazdrości-radości 🙂
Zerknij w wolnej chwili, a może już widziałaś, na blog czupurki.pl, z jakim dystansem i humorem mama bliźniaków pisze o ciąży i wychowaniu 🙂
Iza, dzięki za podtrzymywanie na duchu. 🙂
Jasne, że znam czupurki, czytam od początku, a nawet wcześniej, od promesy. Ona ma mamę, która bardzo pomaga, moja się nie nadaje, nie ma cierpliwości.
I nawet nie chodzi mi o te bliźniaki, tylko, że nigdy trójki dzieci nie brałam pod uwagę. Gdyby to była moja pierwsza ciąża, to byłoby łatwiejsze do oswojenia.
Trudno powiedzieć, że urodziłam, raczej wyciągnęli ją ze mnie w trybie pilnym. Pamiętaj, że Laura urodziła się w 27 tyg., a wody odeszły mi w 25 tyg.. Praktycznie nie miałam brzucha i żadnych dolegliwości związanych z ciężkością brzucha. Nie wiem, co to rozstępy, kopanie po pęcherzu, hemoroidy itd. Nie jestem doświadczoną ciężarówką. Nawet testu obciążenia glukozą nie zdążyłam zrobić. To teraz jak się uda dostanę to z nawiązką.
A tak naprawdę najbardziej się boję, że historia się powtórzy. Niby przegroda jest zlikwidowana, ale na 100% nie wiadomo, czy to była jedyna przyczyna. Zresztą teraz moja macica jest po tylu naprawach, że naprawdę wolałabym jej nie obarczać podwójnym ciężarem. Miałam cc, perforację ściany macicy, trzykrotne wycinanie zrostów. Cholera wie, w jakim ona jest stanie. Trochę mam żal, że lekarze zdecydowali się na dwa zarodki. Powinnam ufać, że wiedzą co robią, ale wiecie jak to jest, za duża taśma, żebym wierzyła, że ktoś to przemyślał i świadomie zdecydował. Zadecydował wiek i już, a my byliśmy w amoku i niewierzący, że się uda od razu i nie zaprotestowaliśmy.
Jeśli powtórzy się sytuacja, to możemy nie mieć tyle szczęścia drugi raz, zwłaszcza przy dwójce, która będzie mniejsza.
Wężon, w świetle tego co napisałaś, przepraszam, zbagatelizowałam sprawę. To jest stresujące i gadanie „będzie dobrze” jest tyle warte co dłubanie w nosie.
Masz ciążę wyższego ryzyka, musisz na siebie szczególnie uważać, musisz liczyć się z tym, że możesz część ciąży przeleżeć. Wiem, że sama to wiesz, mogę tylko sobie wyobrazić, jak to stresuje.
Tylko, że to już się stało. Jesteś w ciąży, nie cofniesz czasu. To trudne, ale postaraj się nie zamartwiać, bo maluszki to przecież czują. Czują wszystko 🙂 Przesyłam moc dobrych myśli!
po prostu dobry wpisik