– Oooooj! Widzi pani? Jest wielki! No szkoda, że nie ma pani tych jajowodów… – leżę i oglądam na USG pęcherzyk jak wiśnia, śliwka, nie… jak mandarynka.
Poszłam zrobić tylko wymaz bakteriologiczny (po zapaleniu otrzewnej robię go właściwie co miesiąc), przy okazji obejrzeliśmy sobie co się dzieje – dzieje się dużo, a wszystko na marne.
Żal, żal…, a może bardziej niż żal – jestem zła, wściekła, bezsilna, nic nie mogę zrobić, ten pęcherzyk pęknie, obumrze i wchłonie się gdzieś w labiryncie jelit i nigdy nie będzie dla niego ani dla żadnego innego ani sekundy nadziei, że może być inaczej. Jego życie zaczęło się dwa tygodnie temu, w bezsensownym endometrialnym ataku bólu, nie wytrzymałam wtedy, popłakałam się, nie chciałam, żeby mąż widział, ale było nie do wytrzymania, wyłam. Takie momenty, dni, całe tygodnie, w których nie ma żadnej nadziei, zjadają po kawałku, od stóp, czasem wydaje mi się, że nie mam już nogi, jak mam wstać z łóżka?
Nie myśl o tym, zapomnij na chwilę. Nie wolno dać się opętać, podporządkować…
Podszedł do mnie kilka dni temu szef z zaproszeniem na kilkudniowy wyjazd za granicę. Mały projekt, trochę przyjemniej pracy, duża frajda. To rodzaj nagrody. Otwieram, patrzę na datę, kalkulator w głowie wyliczył to w 5 sekund, w tym miesiącu scratching endometrium, za miesiąc transfer.
– Przykro mi, muszę odmówić.
Źródło: animal-kid.com
Wróciłam do domu rozgoryczona. Nie zrezygnowałam z jednego wyjazdu. Rezygnowałam przez ostatnie lata z dziesiątek rzeczy, bo to właśnie był ten odpowiedni moment, w którym miało się udać. Jasno i bez wahania określiłam w swoim życiu priorytety – i to nie była kariera. Zawodowo stoję w tym samym miejscu co 5 lat temu, więc de facto się cofam. Dziś się zastanawiam czy dobrze wybrałam.
Wierzę, zwykle wierzę, że nam się uda, że czeka na nas choć jedna szansa. Ale teraz jestem trochę zmęczona. Wiem, że powinnam na chwilę wyjść z tego rozpędzonego pociągu, wyjechać, nie widzieć żadnego lekarza przez miesiąc na oczy, zbłądzić z mężem w górach, nie golić nóg. Jak zniknąć, żeby tej szansy nie stracić?
Przytulam Cię mocno. Ściskam. Ściskam. Ściskam.
Do d*** to wszystko, wiem. Tyle szans, z których trzeba było zrezygnować, tyle lampek wina niewypitych, tyle seksu odartego z namiętności, bo kalendarz mówi, ze to teraz. Myśle, ze nasze życia są już na zawsze zmienione i tego nie da sie cofnąć. Żeby tylko te poświęcenia zyskały warta siebie w końcu nagrodę.
Ale nie przejmuj sie tym chwilowym spadkiem formy. Psychika przy leczeniu niepłodności jest cykliczna. To jak rollercoaster nadziei i jej braku w jednym. Dzis gorszy moment, jutro lepszy. Podjęłas słuszna decyzje. Kiedyś (mam nadzieje ze bardzo niedługo) wydarzenia to potwierdza.
Ech, Izo, tak to już z nami jest… Ja odpuszczam wyjazdy na ukochany rodzinny Dolny Śląsk, nie rezerwuję wakacji z wyprzedzeniem, bo nigdy nie wiadomo, czy będziemy mogli pojechać, biorę ulubione gorące kąpiele tylko przez tydzień (bo pierwszy to małpa, a po drugim to już ryzyko), modlę się, żeby mnie szefowa nie wysłała do Klienta na drugi koniec Polski w połowie cyklu…długo by wymieniać. Na razie jednak mam takie poczucie, że tak trzeba, że warto, że zbyt długo zwlekaliśmy z decyzją o drugim dziecku i że muszę zrobić wszystko, żeby nie żałować braku działania. Gdy zaczynaliśmy starania, założyłam po prostu, że wystąpi pewien koszt alternatywny, tak, jak oczekując dziecka WIESZ, że z wielu rzeczy będziesz musiała zrezygnować.
Nigdy nie miałam też poczucia straty, że nie zrobiłam jakiejś wielkiej kariery. Spędziłam w sumie 10 lat w trzech korporacjach i uciekłam z tego świata zupełnie świadomie, mimo, że proponowano mi przed odejściem lepsze warunki.
Walcz, Iza póki masz siły, póki jeszcze jest nadzieja. A my będziemy tu Cię szturchać, jak Ci się zdarzy gorszy dzień i podamy ręcznik, gdy będziesz potrzebowała usiąść na chwilę w narożniku tego ringu 😉
S-mother, ja też love love love dolny ślask! 🙂
Pewnie, że będę walczyć. Tylko czasem jestem zmęczona – aż mi głupio o tym pisać tutaj, ale komu mam powiedzieć jak nie Wam.
Czasem takie wyjście z pociągu jest konieczne”. Tak myślę. W czasie naszych starań miałam chwilę, gdy przestałam chodzić do pracy a moje życie toczyło się na kanapie (frontem do ściany). Kiedy trafiłam do psychologa było już dość kiepsko. Nie spałam w ogóle przez tydzień. Nawet nie czułam się senna. Przegapiłam moment, kiedy trzeba było odpuścić. Skończyło się zupełnym odłożeniem starań na ponad pół roku (pani psycholog stwierdziła, że to i tak w moim stanie psychicznym nie miałoby sensu, lekarz prowadzący zgodził się z jej opinią). Odpuściliśmy. Cud się nie zdarzył, ale odzyskaliśmy siły i entuzjazm. A ja sobie przypomniałam swoją dawną maksymę 'Everything will be okay in the end. If it’s not okay, it’s not the end.’
Buziaki dla Ciebie i wszystkich starających się 🙂
Lubię ta maksymę mamatobe! 🙂
Jak Twoje maluchy? Jak sie czujesz?
A czuje sie całkiem dobrze, choć czasem to o niczym nie świadczy. Ale staram sie być dobrej myśli. Wczoraj byliśmy na kolejnej wizycie; maluchy były dość ruchliwe:) A za dwa tygodnie wizyta u nowej lekarki i badania prenatalne.
Trzymam dalej kciuki. Super wieści, że Cię dzieci już nie straszą. Żadnego krwiaka nie ma? Znikąd był ten krwotok?
Wezon, nie było krwiaka, kosmowka sie nie odkleja. W szpitalu nie wiedza skąd takie silne krwawienie. Mój lekarz stwierdził tylko, ze możliwe iż w czasie torsji pękło jakieś duże naczynie i stad cała historia. Ale to tylko hipoteza.
nie martw sie, twoja kariera nie musi isc do przodu, moja stoji w miejscu od 10 lat i mam to w glebokim powazaniu. W pewnym momencie kariera, wycieczki nie maja znaczenia kiedy znajomi, rodzenstwo zaczynaja miec potomstwo, zaczyna brakowac czegos w zyciu, wlasnie tej malej kruszynki dla ktorej bedzie mozna poswiecic cale swoje zycie. Oczywiscie sa kobiety ktore swiadomie rezygnuja z dzieci, bo wola kariere, imprezy, picie co weekend itp. Ja bym tak nie mogla. Niby ma sie meza ktory cie mocno kocha ale nagle zaczynasz pragnac owocu waszej milosci.
Ja jestem gotowa zrezygnowac z pracy nawet na 3 lata, nawet gdyby bylo cienko z finansami. Teraz zarabiamy z mezem w miare przyzwoite pieniadze ale ani nowa torebka ani nowe buty, sukienka czy inne materialne pierdoly nie zastapia nam tego czego pragniemy najbardziej.
Zycze ci Izuniu zeby Ci sie w koncu udalo, zebys sie nie zalamywala i cisnela dalej. Musi sie udac!!! Tak jak tej kolezance Wezona ktora w koncu sie doczekala potomstwa. Sciskam. xxx
kariera – nie zamierzałam we wpisie położyć nacisku na tę część życia. Mam gdzieś karierę. Ale jak się tak cały czas nie udaje, to chcę mieć chociaż super pracę, jakby nie patrzeć, spędzam w niej połowę dnia. Na pewno rozumiesz o co mi chodzi.
oczywiscie ze rozumiem:-)
Casja, czy dziś badanie??? Pliz, daj znać szybko co i jak 🙂
To trochę nie fair, takie wrzucanie ludzi do jednego worka. Znam kobiety, które rezygnują z macierzyństwa ze względu na łączącą się z tym odpowiedzialność. Aktywnie leczę się na bezpłodność, ale i tak często sama mam takie myśli, więc doskonale je rozumiem.
Znam ludzi skrzywdzonych przez rodziców (i nie mówię tu o rodzinach patologicznych). Ludzi, którzy cierpią, bo ich rodzice w pewnych obszarach życia nie stanęli na wysokości zadania. Pewnie nie umieli, nie zdawali sobie sprawy, nie rozumieli. Jednocześnie podejrzewam, że wielu z tych rodziców planując rodzicielstwo wyobrażało sobie siebie jako idealnych ojców czy matki (chyba nikt z góry nie zakłada, że będzie beznadziejnym rodzicem).
Znam ich jako dobrych, inteligentnych, życzliwych ludzi, a mimo to im nie wyszło.
Naiwnością jest zakładanie, że z całą pewnością ze mną będzie inaczej. Czasy się zmieniają, rodzice stawiani są przed coraz to nowymi wyzwaniami, decyzjami. Nie wiem, czy będę umiała być bardzo dobrym rodzicem. Znalezienie złotego środka jest trudne, a przegięcie w którąś stronę jest krzywdzące dla dziecka (czyli dla osoby, którą będę kochać najbardziej na świecie). Wolę nie mieć dzieci, niż mieć i je krzywdzić.
Jestem gotowa na odpowiedzialność związaną z rodzicielstwem tylko dlatego, że moi rodzice byli świetni. Dałabym im 5 z plusem (w skali 1-6). Wierzę, że gdzieś to we mnie tkwi i będę umiała się odnaleźć, tak jak oni umieli.
Mamatobe, mnie się wydaje, że mam kontrolę nad tym co się dzieje i mam bardzo daleko do kanapy jeszcze – a może nawet wciąż się od niej oddalam – ale Ty pewnie także tak myślałaś gapiąc się na ścianę…
Jak zobaczysz siebie we mnie, daj proszę znać, że przerwa obowiązkowa 🙂
Moim zdaniem, dajesz sobie swietnie radę. Ale gdybys coś przegapiła, to możesz na mnie liczyć 😉
P.S. Gadałam z moim lekarzem o tym badaniu progesteronu. Wybacz, bo wprowadziłam Cię w błąd. Przed crio nie robimy (są wyjątki, ale nawet nie warto o tym pisać). Nie wiem jak mogłam to pokręcić.
Mamatobe, dzięki, ze zapytałaś, bo pamiętałam o tym progesteronie i troszkę się zastanawiałam dlaczego mój gin nic nie powiedział 😀
Spoko, nie myli się, kto nic nie robi, prawda? 🙂
Hej kochana, wiesz glupio to zabrzmi ale zastanawialam sie co sie dzieje z owulacja kiedy nie ma jajowodow, co z jajeczkiem wiec dziekuje za tak lekkie wyjasnienie mimo z ze to ciezki temat dla ciebie.
Co do rezygnowania to juz chyba wpisuje sie w nasza nature… I wiekszosc z nas poswieci kariere bo tak naprawde widzimy najlepsza kariere w byciu mama … Mnie w pracy od dwoch lat ( od poczatku jak zaczelam tam pracowac) nakrecaja na awans, mecza zebym zostala team leaderem a ja ciagle odmawiam bo wiem ze ciezko wrocic pozniej na stanowisko pionka a ja nie chce byc mama i szefowac w pracy. Sciskam kochana :*
Ewelina, trzeba było pytać o te jajowody od razu 🙂
Spoko, ciekawość jest normalna, sama także przy pierwszej okazji wypytałam lekarza co się dzieje z jajeczkami bez jajowodów.
Owulacja jest, normalnie, a dojrzałe pęcherzyki po prostu opadają na dno jamy brzusznej, obumierają i tam się gdzieś wchłaniają, nic więcej chyba na ten temat nie da się powiedzieć.
Dziewczyny – Mam pytanie. Czy po punkcji boli brzuch? Ja dzis drugi dzien po punkcji i boli mnie jak na okres. Nue wiem czy mozna brać jakieś leki. W dIen punkcji i wcOraj nic mnie nie bolało, a zaczęło teraz w nocy.
Mnie po pierwszej punkcji nie bolało nic. Po drugiej myślałam, ze coś poszło złe. Bolało okropnie. Tabletek na wszelki wypadek nie brałam.
Mnie zaczal bolec brzuch jakies dzien po punkcji, spuchlam i bolaly mnie jajniki, chodzilam zgieta w pol przez 4 dni. W dniu transferu sie uspokoilo a po transferze tydzien pozniej dostalam lekkiej hiperki i brzuch mialam jak 5-miesieczna ciaza. Hiperka zeszla po 9 dniach picia hektolitrow wody. Obylo sie bez powiklan.
Dodam ze najbardziej boli przy oddawaniu moczu plus przyplątała sie biegunka. 🙁
Misia, po punkcji szczególnie trzeba uważać na OHSS, więc kliniki zwykle podają jakiś numer, pod który możesz zadzwonić, jeśli coś Cię niepokoi.
A obwód brzucha Ci się zmienił? Ulubione jeansy zapinają się jak zwykle?
Brzuch może boleć po punkcji, bo to jednak jest ingerencja, jajniki też mogą boleć przez kilka dni, ale biegunka i ból przy sikaniu to już chyba za dużo. Może przyplątała Ci się jakaś infekcja po prostu, ale powinnaś chyba zadzwonić do swojej kliniki. Śmiało, jeden telefon 🙂
Aha, bierzesz Lutinus. Ja po nim mam rewolucje żołądkowe, więc nie denerwuj się na zapas. Ale zadzwoń do kliniki.
Biegunka i ból jajnika znacznie ustąpiły. Wypiłam dużo wody, zjadłam i teraz juz mi lepiej. Moja doktor dziś od 15:00, więc dopiero wtedy będę dzwonić, ale chyba jest OK, bo czuję się lepiej. Myślę, że to może być po tym Lutinusie. Czy on tez tak wypływał Tobie niefajnie?
Acha, właśnie dzwonili z kliniki. Byłam bliska zawału jak zobaczyłam, że dzwonią! MAMY 3 ZARODKI!!!! Wasze trzymanie kciuków pomogło. 🙂 Jestem przeszczęśliwa – to najbliżej ciąży jak kiedykolwiek byłam. Dwa są klasy A, a jeden klasy B. Musimy teraz podjąć decyzję, czy przenosimy dwa czy jeden…. Jeśli dwa, to już jutro. Jeśli jeden, to w piątej dobie jako blastocystę. NIE WIEM CO ZROBIĆ.
Misia, brawo. Trzy na trzy to super wynik. Niektórym z 10 trzy zostają. A jak się zapatrujesz na ewentualne bliźniaki? Jeśli się nie boisz, to bierz dwa. Ja miałam sześć, dwa wzięłam, a do mrożenia dotrwał tylko jeden z czterech.
Lutinus wypływa paskudnie. Już to gdzieś wcześniej z izą omawiałyśmy. Ja chodziłam na początku z tamponem, potem z podpaską. Co ta mazia przestała lecieć, brałam następną dawkę.
Doskonale Cię rozumiem. Ja mam w sobie bunt. Nie chcę żyć w ciągłym oczekiwaniu. Może zabrzmi to okrutnie, ale jeśli mi się nie uda w ostatecznym rozrachunku, nie chcę mieć za sobą tych wszystkich zmarnowanych szans. Ponad lata temu odpuściłam awans – bo rozpoczęliśmy starania i nie chciałam żyć w stresie spowodowanym awansem, zmianą mieszkania i staraniami o dziecko – awans dostała inna babeczka, która w międzyczasie zaszła w ciążę i urodziła córeczkę, teraz ma i fajne stanowisko i dziecko i świetnie wszystko godzi. A ja jestem w tym samym miejscu i nadal bez dziecka, miewam chwile, kiedy żałuję tamtej tej decyzji.
Ponoszę koszt oczekiwania na macierzyństwo – świadomie wykalkulowany – i nie zmieniam z własnej inicjatywy na razie pracy, która mnie nie do końca satysfakcjonuje i męczy psychicznie. Ale to na razie jedyny koszt na jaki się godzę i też zakładam, że poczekam jeszcze tylko na podejście do IVF. Ale jadę na jałowym biegu i coraz gorzej mi z tym, dlatego przestałam też żyć, jakbym co miesiąc potencjalnie była w ciąży. Planuję wakacje, wyjazdy, imprezy – przynajmniej w tym zakresie coś się dzieje. I ostatecznie myślę, że jeśli trafiła by mi się jakaś fajna propozycja zmiany pracy czy awansu, gdzie widziałabym szansę na swój rozwój i spełnienie, to bym się zdecydowała (mimo, że sama aktywnie nie szukam takich szans). Potrzebuję poczucia sensu, motywacji do życia – a chęć posiadania dziecka to dla mnie na razie płonna nadzieja, która przynosi mi więcej rozczarowania niż siły napędowej.
Ruda, jakbym czytała swoje myśli, za wyjątkiem planowania wakacji, bo jestem tak beznadziejnie zachowawcza, że nawet na to się nie zdobyłam.
Może założymy sobie jakąś spółdzielnię pracy z rotacyjnymi awansami dla tych, co akurat mają przerwę w leczeniu…
Wykupuję zawsze ubezpieczenie od rezygnacji 😀
A tak serio – kiedy okazało się, że jestem w ciąży, byłam właśnie po urlopie, obfitującym w słońce, lenistwo i litry wina. Właściwie to myślę sobie czasem, że perspektywa tego urlopu sprawiła, że jajko pomyślało – co tam zapłodnię się, i tak za chwile urlop 😉
Ruda, pytałam pod poprzednim postem, kiedy podchodzisz do ivf i kiedy poroniłaś. Już chyba parę miesięcy minęło? Czekasz jeszcze ze względów medycznych?
Z tym ubezpieczeniem kosztów rezygnacji trzeba uważać. My kupiliśmy w sierpniu fajną wycieczkę na marzec, z ubezpieczeniem. Myśleliśmy, że może będziemy po pierwszej nieudanej próbie, pojedziemy, odpoczniemy i wrócimy pełni energii na drugi transfer.
Nie odwołaliśmy od razu, bo w pierwszym trymestrze to wszystko może się zdarzyć, a potem byliśmy tak bezczelni, by uwierzyć, że w 16 tygodniu zdrowej ciąży możemy lecieć. Dzwonię do nich w poniedziałek i zgłaszam rezygnację. Na 4 dni przed wylotem biuro zwraca 5% kosztów wycieczki. Pytam gdzie i jak zgłosić do ubezpieczenia, mówię, co się stało. A pani mi na to, że ciąża jest wykluczona z ubezpieczenia, bo to nie choroba. Mówię, że nie rezygnuję, bo nie chcę lecieć tak na wszelki wypadek, a poronienie zagrażające to chyba choroba.
Ona na to, że się ubezpieczają w Axa, były już takie sytuacje i nie wypłacają. A na dodatek zwracają tylko do 80% kosztów. Tłumaczenie jest takie, że ciąża to nie wypadek, nie sytuacja nieprzewidziana. Możesz ją zaplanować i zrobić tak, żeby na planowaną wycieczkę nie być w ciąży. Dla nas to brzmi jak kiepski żart. Gdyby to działało to chętnie bym straciła pieniądze za parę wyjazdów.
Na szczęście my ubezpieczyliśmy się w signal iduna i tam nie odrzucili nas z góry. Mają miesiąc na decyzję. Ale pewni wypłaty nie jesteśmy. Ruda, uważaj więc i sprawdzaj te ubezpieczenia.
Teraz sytuacja wygląda tak, że ani nie jestem w ciąży, ani nie pojechaliśmy na super wycieczkę, ani nie mamy 15 tys. Wydanych na wyjazd. Szczęście, że nie stało to się w podróży, bo mogłabym nie wrócić żywa.
Widziałam Wężon, nawet Ci odpisałam tam, ale trudno się już przebic przez dużą ilość komentarzy 🙂
Poroniłam we wrześniu. Miałam potem odczekać 3 cykle ze staraniami, potem pojechałam na histeroskopię, miałam wyciętą przegrodę i kolejny cykl bez starań (wręcz z wkładką przeciw zrostom). Tak naprawdę po poronieniu próbowaliśmy dopiero dwa cykle, może jeszcze popróbuję 1-2 i decyduję się na IVF, i wiem, że od decyzji do działania to też tak od razu się nie potoczy pewnie.
Ja własnie na poczatku lata tak miałam, że miałam już organizować podejście do IVR, ale jak wygodnicka pańcia powiedziałam sobie – chrzanię to, chcę mieć wakacje i urlop i zastanowię się na jesieni co dalej, i właśnie wtedy udało mi się na totalnie naturalnym cyklu. No niestety dalej się tak potoczyło, że nie udało się utrzymać. Ale to mnie przekonuje do tego, że może czasem warto „wysiąść z pociągu”.
A z ubezpieczeniami to sobie trochę żartuję – zdaję sobie sprawę, że jak przyjdzie co do czego to pewnie figę dostanę. Ale cóż zrobić, ryzykuję i tak.
Ruda, bo to odpowiadanie na komentarze powoduje, że ciągle trzeba od początku przeglądać. Takie jeden za drugim mieszały wątki, ale od razu było widać, że jest coś nowego.
Poroniłaś przez przegrodę, czy to wyszło przy okazji? Moja była spora i dobrze, że udało się donosić do granicy przeżywalności.
Czyli Wy macie naturalne szanse, to nigdy nie wiesz,czy i kiedy się zdarzy. Ja przynajmniej wiem, że jak medycyna nie zadziała, to żadna ciąża mi planów nie pokrzyżuje, hehe.
Szczerze to nie wiem na pewno – bo ostatecznie nie zapytałam lekarza. Ale tak sobie myślę, że wcale nie koniecznie przez przegrodę, bo był krwiak – a czy na przegrodzie macicy może być? ona chyba nie jest unaczyniona, tak mi się coś kołacze w głowie.
A wyszła rzeczywiście przypadkiem, przy łyżeczkowaniu. I też była podobno spora – jakieś 2/3 długości macicy.
a czy mogę naturalnie – widać mogę – ale success rate (jak to przewrotnie nazywam) mam niezbyt optymistyczny – 1 ciąża na ok. 2 lata starań 😉
Wężon….
Czytam i oczom nie wierzę.
Zastanawiałam się gdzie jesteś, bo trochę Cię u mnie nie było.
Nie wiem co napisać.
Witaj,
powiem Ci, że od jakiegoś czasu podczytuję Twój blog. Jest w nim dużo odwagi, dużo walki.. ale także dużo bólu, dużo cierpienia, sporo wylanych łez i rozczarowań. Walczysz nadal a Twoje życie kręci się głównie wokół zapłodnienia… Rozumiem Cię i to na jakim etapie teraz jesteś bo też tam byłam – jakieś 2-3 lata temu. Diagnoza – endometrioza. Operacja. Walka z bólem. Walka o potomstwo. Liczne zabiegi i nieudane transfery. Moja psychika już była u kresu wytrzymania… Odpuściłam. Zaczęłam żyć. Wyjechałam z mężem na wakacje i wszystko przemyślałam. Też nie mam jajowodów. Zgłosiliśmy się do Ośrodka Adopcyjnego i teraz mam prześliczną 1,5 roczną córeczkę Julkę, którą kocham nad życie. Odżyłam, zaczęłam czerpać z życia, oddychać, kochać..czuć! Moim zdaniem powinnaś odpuścić ten cały ból i porozmawiać z mężem o adopcji. Jeden psycholog powiedział mi, można poznać, że kobieta prawdziwie dojrzała do macierzyństwa po tym jak stwierdzi, że jest gotowa na adopcje. Jeśli mówi, że chce tylko SWOJE dziecko a nie jakieś „obce” to nie wynika z chęci bycia dla kogoś matką a bardziej z egoistycznej potrzeby posiadania.
Odpocznij. Zatrzymaj się na chwilę i zadaj sobie pytanie po co to wszystko, ten cały ból… Ja przechodziłam transfery przez 5 lat. U kobiet z endometriozą szansa na zagnieżdżenie jest równa 10%.
Moja córka jest moim cudem. Moim życiem i największym skarbem. Jedyne czego żałuję to te zmarnowane 5 lat bólu. Żałuję, że już wcześniej nie podjęłam decyzji o adopcji bo lata lecą.
Trzymaj się dzielnie. Jak chcesz pogadać to będę tu zaglądać.
Alice, dzięki za Twoją opowieść. Potrzebną, z morałem i moim utożsamianiem się.
Prawie nie piszę na blogu o adopcji, ale bardzo dużo o niej rozmawiam z mężem – a właściwie już nie rozmawiam, bo już zdecydowaliśmy. Damy sobie jeszcze trochę czasu (jakieś arbitralnie ocenione miesiące czy lata, które i tak będę się musiały nagiąć do aktualnych warunków w życiu) i przestajemy się leczyć, zaczynamy adoptować.
Nie mam w sobie warunku, że to musi być MOJE dziecko. Może bardziej chciałabym, żeby to było dziecko mojego męża, wspaniałego człowieka, serce mi się kraje, jak pomyśle, że nie może mieć swojego dzieciaczka. Wiem, że inne wychowa i będzie także wspaniałe. Ale jeszcze spróbujemy sami.
Ale będę wracać do Twojej opowieści. Im więcej czasu mija, tym częściej o tym myślę z dużą akceptacją.
Cieszę się, ze będziesz tu zaglądać 🙂 Pozdrawiam Cię ciepło i Twój mały cud.
My o adopcji nie myślimy, w końcu jedno dziecko mamy, a drugiego nie pragniemy aż tak. Ja się chyba bym bała możliwych obciążeń. No i całej tej długotrwałej procedury. No i nie jesteśmy małżeństwem.
Może Izuś zacząć kurs niedługo? Bo potem nie będzie szans na niemowlaka.
Wężon, to chyba nie do końca jest tak. Zaczynając kurs adopcyjny, z tego co się dowiadywałam (byliśmy z mężem w ośrodku adopcyjnym jakiś czas temu), muszę być całkowicie pogodzona z tym, że nie będę miała własnych dzieci. Muszę chyba nawet dostarczyć jakieś zaświadczenie, że się leczyłam – nie chcę nikogo wprowadzić w błąd, bo byłam tam dawno temu, ale kobita (bardzo nieprzyjemna, dodam) w ośrodku wyraźnie powiedziała, że póki się leczymy, nie możemy się starać o adopcję.
Wiemy, że nie możemy czekać z adopcją w nieskończoność. Ale dla mnie to za wcześnie, aby przerywać leczenie. Na niemowlaka nie liczę, mąż jest ode mnie troszkę starszy, raczej nie będziemy mieli szans na takiego oseska.
To głupie wymaganie. To nie można mieć dwójki dzieci? Adoptowanego i rodzonego? Od tego jest ośrodek, żeby wyłuskać tych kandydatów, którzy by zerwali adopcję jakby się własne trafiło.
Nie, Wężon, absurd, oczywiście, coś popieprzyłam, pewnie, że można mieć własne dzieci i adoptować. Kobiecie w ośrodku chodziło z leczeniem o to, że jak się będę jednocześnie leczyć, adoptujemy dziecko i w tym czasie uda nam się zajść w ciążę, to mogę to adoptowane dziecko odrzucić.
Ale po prawdzie nie powinnam się na ten temat wypowiadać, bo właściwie nic nie wiem, niewiele pamiętam, tylko komuś namieszam w głowie…
Iza… wtrącę się, bo też się zastanawiam nad tematem leczenia i adopcji. My nie byliśmy w ośrodku, więc to tylko moje „przeczytane,zasłyszane”. Wymóg nieleczenia raczej wynika z faktu, by skupić się na jednym. Całą energię wkładasz w przygotowanie do adopcji, w czekanie na telefon. Nie rozdrabniasz się. Może przez to jest naturalniej dla kobiety zaakceptować adoptusia. Nie wiem.
Dla mnie ma to sens, bo nie wyobrażam sobie siebie latającą między kliniką i obserwacjami cyklu, a ośrodkiem i kursem przygotowawczym. Dla mnie to mimo wszystko dwie różne bajki… chociaż obie prowadzące do spełnienia marzeń 🙂
Nie powinnam pisać co mi się tam gdzieś kołacze w głowie, tylko sprawdzić i tak też się stanie – jak sprawdzę, to napiszę jak jest 🙂
Czesc izus. fajnie napisalas o wyborze i stratach oczekiwania… ja pisze do Ciebie z Chin. jestem tu 2 tydzien. chcialam podrozowac ale zawsze byl nie ten moment. chcialam robic inne rzeczy na innych plaszczyznach ale zawsze byl nie ten moment. zawsze na wszystko byl nie ten moment. od poronienia zmienilam sie. nie chce juz zycia podporzadkowywac ideii posiadania dziecka. chce zeby zycie mnie nioslo z pradem a obok gdzies bede toczyc male bitwy ktore juz nie za wszelka cene musze wygrac. ale podziwiam kochana twoja determinacje i ja tez jeszcze nie odpuszczam. tyle ze nie pozwole zeby nieplodnosc odbierala mi radosc i sens zycia. bo jesli nie bedziemy miec tej radosci bez dziecka jesli sens zycia to tylko dziecko to po narodzinach bedzie tylko pustka. pozdrawiam was wszystkie i szanuje poświęcenie kazdej z was. iaa i dobrze ze dostrzegasz to ze musisz dokonywać wyboru ze cos tracisz
to oznacza ze bardzo daleko ci do kanapy i zatracenia sie.
Wow, halo, Chiny! Pozdrawiam Chiny, oczekująca na końcu świata pisze do mnie wiadomość – wiesz jak mi się micha rozjarzyła! Jakbym dostała pocztówkę od świętego Mikołaja 🙂
Oczekująca, napisałaś coś bardzo mądrgo
„jeśli nie będziemy mieć tej radości bez dziecka, jeśli sens życia to tylko dziecko, to po narodzinach będzie tylko pustka.” Muszę się chyba do tych Chinów przelecieć na wycieczkę/
Bardzo gorąco Cię pozdrawiam. Bynajmniej nie z kanapy.
Oczekująca – fajny wpis, zazdraszczam Chin, ale też tam kiedyś pojadę, na bank 🙂
Oczekująca pozdrawiam Cię na fajnej wycieczce. My byśmy akurat kończyli rejs po Karaibach, byłabym na Gwadelupie czy gdzieś. W innym, optymistycznym scenariuszu. Miał być ostatni wyjazd na jakiś dłuższy czas, teraz mamy czas jechać w dowolne miejsce. Niech nam tylko pieniądze zwrócą.
Mnie niepłodność nie krzyżowała zbytnio planów. Z żadnego wyjazdu nie rezygnowaliśmy, awansu nie odrzucałam, bo u nas nie ma gdzie awansować. Jedynie chętnie bym przeszła na 4/5 etatu, a nie robiłam tego, żeby nie mieć potem mniejszego macierzyńskiego. Jeszcze trochę z tym poczekam, część kredytów trzeba spłacić.
Przed wypisem lekarz prowadzący poklepał mnie po ramieniu i poradził żyć dalej, nie rozdrapywać. Zaakceptować, że nie zawsze się udaje. Cieszyć się tym co jest, docenić, że mamy w domu jeden cud i żyć szczęśliwie, cokolwiek będzie dalej w tym temacie. Bo najgorsze, to zatopić się w rozpaczy i rozpamiętywaniu. Latami rozpaczać, że o ja nieszczęśliwa, miałam dzieci, co za tragedia mnie spotkała. Co to za życie, takie życie jest do dupy.
Oczekująca – mądre słowa… te o radości… nie myślałam o tym w ten sposób. Zazdroszczę wyjazdu. Ja gdzieś z miesiąc temu widziałam propozycję wycieczki do Japonii (moje marzenie) w całkiem dobrej cenie, całkiem znośnym terminie jak na urlop w pracy… I już chciałam rezerwować… Ale dotarło do mnie, że jeśli crio nie wyjdzie, to będzie konieczna kolejna stymulacja – w tym właśnie czasie, za tą właśnie kasę. Zrezygnowałam.
Z crio wyszło inaczej, ze stymulacją też. Na wycieczkę nie pojadę w tym roku, ale może za rok? Na razie wiem, że tak miało być 🙂
Alice napisała, „że można poznać, że kobieta prawdziwie dojrzała do macierzyństwa po tym jak stwierdzi, że jest gotowa na adopcje. Jeśli mówi, że chce tylko SWOJE dziecko a nie jakieś „obce” to nie wynika z chęci bycia dla kogoś matką a bardziej z egoistycznej potrzeby posiadania.”
Wynikałoby z tego, że ja nie zupełnie nie dojrzałam do macierzyństwa i mam tylko egoistyczne potrzeby, bo absolutnie nie chciałabym „obcego dziecka”. Moim zdaniem oprócz egoistycznej potrzeby posiadania biologicznych dzieci jest jeszcze coś takiego jak naturalna ludzka dążność do posiadania „swojego” potomstwa – która wydaje się pięknym motorem do trwania ludzkości i większość z nas nosi w sobie takie pragnienie. Była tu niedawno dyskusja o adopcji – ja szanuję zarówno decyzje o adopcji jak i przeciwne – to decyzja indywidualna dla każdej rodziny, która może oczywiście zmieniać się w czasie. Wydaje mi się też a propos, tego co napisała Alice, że rodzina która decyduje się na adopcję jest faktycznie w jakimś sensie całkowicie wyzwolona z egoizmu posiadania biologicznych dzieci, to dobry i piękny gest dla całej ludzkości i w ogóle podziwiam takie decyzje. Potrafię sobie też doskonale wyobrazić, że Juleczka jest największym Cudem i Radością jaka mogła się przydarzyć. Natomiast nie odważyłabym się powiedzieć, że niezdecydowanie się na adopcję jest niedojrzałe i egoistyczne – uważam, że to nie fair np. w stosunku do mojej kuzynki która wiele lat starała się o dziecko, kilka razy była w ciąży, ale nie udało się jej donosić, po dwóch ostatnich ciążach pozamacicznych straciła oba jajowody. Przeżyła naprawdę dużo. Teraz ma już ponad 45 lat – nie chce już próbować invitro (mieszka za granicą i finanse pozwoliłyby jej na to) ani nie chcieli też adoptować – może dlatego, że jej przyjaciółka zaadoptowała i teraz ma ogromne problemy – ale nie w tym rzecz, to jest osobista decyzja mojej kuzynki i jej męża, a ja nie uważam, że postąpiła niedojrzale i chęć posiadania biologicznego dziecka była tylko egoistyczną potrzebą.
Masz rację Asia, że chęć posiadania biologicznego dziecka to jest potrzeba, którą chcemy zaspokoić po zrealizowaniu podstawowych potrzeb do życia (odychania, odżywiania się).
Dla mnie odbieranie mi możliwości posiadania dziecka (np. przez ostracyzm in vitro, jaki nam się szykuje jak wygra Duda), to odmówienie mi prawa do realizacji naturalnego instynktu. Dlatego jak czasem słyszę pytania gdzie jest granica walki, mówię, że dopiero tam, gdzie się poddam i uwierzę, że już tej potrzeby nie będę mogła zrealizować. Wtedy będę gotowa do adopcji – bez ryzyka skrzywdzenia przysposobionego dziecka. Na szczęście dla siebie – godzię się, oboje z mężem godzimy się na adopcję.
Iza, jeszcze zapomniałam napisać, że oprócz tego niezależnego od nas pragnienia jest też dodatkowa radość z widzenia w dzieciach biologicznych cech, umiejętności, min, koloru oczu, dołków w policzkach, piegów czy znamion w tym samych miejscach co u naszych mężów. Ja bardzo często poruszam ten temat z mężem i gadamy które dziecko co po nas ma i to w jakiś sposób nas wszystkich scala pomimo tego, że my z mężem jesteśmy jednym a dzieci zupełnie osobnymi wolnymi osobami. Kiedyś pisałam, jak mój mąż był umierający i że wtedy 3-tygodniowy bobas ratował mnie przed załamaniem się – to też dlatego, że w nim widziałam cząstkę swojego męża. To jest dla mnie bardzo ważne. I nie jest to przypadek, że daliśmy mu identyczne imię jak ma mój mąż. Nie chcę umniejszać cudu i szczęścia adoptowania dzieci, ale tu po prostu są takie konsekwencje biologicznych dzieci. Ktoś mi kiedyś powiedział, że dobrym sprawdzianem na to czy kochamy swoich mężów/żony jest wyobrażenie sobie czy chciałabym, żeby dziecko było podobne do mojego męża/żony…..
Asiu, ja bym jeszcze dodała ciekawość, co też z tych naszych pomieszanych genów wyrośnie. I fascynację, że za każdym razem coś innego.
Wężon – całkowita racja!!! 🙂 jeżeli chodzi o funkcjonowanie mózgu, inteligencję to ja wolałabym, żeby te geny u naszych dzieci aż tak bardzo się nie mieszały 🙂 – tylko żeby dominowały geny mojego męża, bo on po prostu jest niesamowicie inteligentny, zdolny, ma b.dobrą pamięć i potrzebuje wielkich wyzwań w życiu – ja normalnie nie nadążam za tą jego błyskotliwością, ale cieszę się jej podziwianiem…
hej, podczytuję Waszą dyskusję i tutaj akurat muszę poprzeć to co napisała Alice. My z mężem również zdecydowaliśmy się na terapię i wcześniej byłam totalnie przeciwko adopcji bo miałam takie same argumenty jak Wy -„chcę zobaczyć moje geny w dziecku, oczy, usta itd.”, „czyjeś dziecko może mieć gorsze geny, być chore, nie być po prostu moje”. Teraz patrzę na to zupełnie inaczej. Asiu sama przeczytaj swój komentarz : JA CHCĘ zobaczyć oczy męża w dziecku, JA CHCĘ patrzeć jak rośnie i ma moje geny…w tym wszystkim jest tylko „JA” i „MOJE POTRZEBY”. Nie sposób nie zauważyć tu egoizmu – JA RÓWNIEŻ JESTEM EGOISTKĄ (żeby nie było!:) ) i jeszcze nie mam w sobie na tyle siły aby spojrzeć na macierzyństwo z trochę innej strony… jako potrzeba obdarzenia drugiej małej istotki miłością, opieką. Wtedy nasze potrzeby totalnie zmieniają swoje priorytety i tu nie liczę się JA tylko ta druga istota i więź między nami.
Ja sama jeszcze nie podjęłam decyzji o adopcji i walczę tak jak to robi właścicielka tego bloga (dopinguję Ciebie z całych sił!) ale uważam że Alice ma rację z tym że do prawidzego pełnego, dojrzałego, świadomego macierzyństwa dojrzewa kobieta jeśli stwierdza że jest na tą adopcję gotowa i gdzieś na bok spycha swoje JA..swoje potrzeby przedłużenia pokolenia.. i wchodzi na wyższy poziom miłości 🙂
Dobrze by było, żeby ta granica, jeśli będziemy musiały do niej dotrzeć, była naszæ granicą – psychiczną czy fizyczną, a nie finansową. Żeby nie poddać się z braku funduszy na kolejne podejście.
Ja też jestem zmęczona. Starzejemy się, rodzice się starzeją, Laura już bardziej nadaje się na opiekunkę niż towarzyszkę zabaw. Pokój stoi pusty, a ja mam kuchnię w salonie, czego nie lubię. To chyba moje największe ustępstwo, ciągle przypominające o porażce.
Już było tak blisko…
A teraz od nowa czekanie, badania, wizyty…
I to wszystko skażone strachem, wiedzą, że ewentualna ciąża będzie zagrożona do ostatniego dnia. Nie wiadomo, czy po łyżeczkowaniu nie zrobią mi się nowe zrosty. Poza tym moja macica jest fizjologicznie mała i do tego mniej elastyczna po tych wszystkich przejściach. Na poród w terminie mam małe szanse. I w żadnym razie nie powinni mi wkładać dwóch zarodków. Dwóch i tak nie mogłam donosić. Nie teraz, to za miesiąc czy dwa worki mogły i tak pęc z powodu ciasnoty.
Jak tu ufać lekarzom? Potraktowali mnie standardowo, a ja jestem wyjątkowy wypadek. Już mi się nie chce do nich chodzić. Jakby było fajnie zrobić dziecko na własną rękę, bez pomocy.
Iza, czy Twoje zarodki wszystkie się rozmrażają bez problemu? Nie straciłaś żadnego? Mamy tylko jeden i się zastanawiam, czy jest chociaż szansa na transfer, czy od razu się nastawiać na drugą stymulację? Na ciążę nie liczę. Czy komuś się udało dwa razy pod rząd?
Wężon, ja krótko piszę, bo dzis nie mam warunków, żeby spokojnie popisać: mieliśmy 5 zarodków, do tej pory trzy transfery i wszystkie 3 zarodki bez problemu przeżyły rozmrażanie, z jednego była nawet ciąża, jak wiesz, jestem spokojna o los pozostałych.
Kilka razy spotkałam się z opinią, że zarodek, który przeżyje rozmrażanie, jest silny i zdrowy – może to nagroda pocieszenia, ale lubię myśleć, że to prawda.
Oczywiście, ze jest masz szansę na transfer. Na ciążę też masz szansę, Wężon. Gorzej byłoby, gdyby z pierwszego transferu nie było ciąży – na pewno miałabyś teraz mniej nadziei.
Wężon – u nas do tej pory wszystkie rozmrażały się bez problemów. Ciążę (biochemiczną i 5-tygodniową) dał świeży transfer i pierwszy crio. Następny nie dał ani krzty nadziei. Na to nie ma reguły, nie ma matematyki. Trzeba wierzyć do końca w każdego malucha 🙂
Wężon, jeżeli po rozmrożeniu zarodek będzie nadawał się do transferu to wydaje się, że szansa na ciążę jest większa niż za pierwszym razem, bo po ciąży organizm jest bardziej „nastawiony” na kolejną ciążę czyli prawdopodobieństwo zagnieżdżenia jest większe. Może tego czekania nie ma już tak wiele i ten pokoik doczeka się lokatora. Bardzo Ci tego życzę, a w szczególności żeby jak się już uda to żeby udało się do samego końca. Nie znam się, ale jak uda się zajść to może powinnaś leżeć całą ciążę, skoro ta macica jest taka bardzo wrażliwa? Rozmawiałaś o tym z lekarzem? Czy to nic nie da i ryzyko byłoby takie samo? Jeżeli to łapanie bakterii, które absolutnie nie szkodzą innym ciężarnym u Ciebie jest takie niebezpieczne to może chociaż siedzenie w domu zmniejszyło by kontakt z drobnoustrojami? Przepraszam, że tak tu wymyślam pewnie bez sensu ale w Twoim przypadku może należałoby zmienić podejście do prowadzenia ciąży o 180 stopni- bo tak jak napisałaś jesteś wyjątkowym przypadkiem i nie ma tu więcej miejsca na standardową rutynę ciążową.
P.S. Rozumiem Cię doskonale z wątpliwościami co do zaufania lekarzom. Trzeba samemu też myśleć i być czujnym i absolutnie nie siedzieć cicho jak coś Cię martwi i pukać do różnych drzwi. Jest takie powiedzenie wśród lekarzy, że „jak człowiek ma żyć to nawet medycyna jest bezsilna” 🙂 Złe diagnozy i zaniedbania często prowadzą nawet do śmierci. Z drugiej strony jest dużo więcej przykładów udanych procedur medycznych i ratowania życia.
Asiu, wiem, że lekarze przeważnie się starają i nie wpadam w paranoję. W szpitalu czułam się dopilnowana i ważna i czekali tyle ile mogli, żeby dać szansę, ale nie ryzykować mojego życia. Bo nawet jeśli nie sepsa, to do konieczności usunięcia macicy było blisko. Teraz zmieniał zwykłego ginekologa, bo z tym nie czuję się dostatecznie ważna. A jak będę bliżej procedury to pójdę prywatnie do lekarza ze szpitala. Zrobię wszystko, żeby zwiększyć szanse.
Problem jest taki, że macica nie jest wrażliwa, nie mam skurczy, szyjka trzyma. Jest mała i mniej elastyczna przez blizny. Na to leżenie nie pomoże. A z bakteriami hipoteza jest taka, że nie złapałam jej, tylko ją mam, może po którejś operacji. Może od dawna – Laura urodziła się z zapaleniem płuc a ja wtedy nie miałam infekcji. Siedzi sobie spokojnie, a jak dostaje taką smaczną przekąskę to atakuje od środka. Mogę jej szukać, ale nie wiadomo czy znajdę. Mam zrobić posiewu na wszystko co możliwe. A potem liczyć na szczęście.
Wężon – trochę nie rozumiem z tą bakterią. Skoro wychodowali ją z posiewu po stracie – to wiedzą dokładnie jaka to bakteria i mogą zrobić bakteriogram i sprawdzić na jakie antybiotyki ta bakteria jest wrażliwa i przeleczyć Cię choćby nawet dożylnie potężną dawką działającego na nią antybiotyku….???
Wyhodowali i działa na nią antybiotyk, który dawali od początku. Tyle że przez te dwa dni, kiedy walczyli nie działał. Zobaczymy, co wyjdzie na hist-pat z łyżeczkowania. Za tydzień mam zrobić posiew, może udało się ją wybić. Ale nikt nie da mi gwarancji, że to ona była przyczyną. I że jeśli w posiewie z szyjki będzie czysto to nie przyczaiła się gdzieś indziej.
W takim razie to nie wiem co lepsze – czy żeby wyszła w posiewie teraz i wtedy można byłoby spróbować zaatakować ją może kilkoma antybiotykami na raz na które jest wrażliwa i jak ponowny posiew byłby ujemny to wtedy super. A jak teraz wyjdzie wszystko ok to wtedy nie ma pewności, że jej gdzieś nie ma – może i tak przeleczyłabyś się jeszcze inną grupą antybiotyków działających na tę bakterię?? Martwi mnie to, że Laura miała to zapalenie płuc po urodzeniu – a czy wiesz, czy to było przez tę samą bakterię czy mogło być np. zachłystowe zapalenie płuc….? A ile lat ma Twoja córka?
Asiu, dostałam trzy antybiotyki dożylnie. W tym jeden szerokiego spektrum stosowany przy sepsie. Miałam siedem wlewów dziennie. Już chyba nic więcej nie wymyślą.
Laura w styczniu skończyła sześć lat. Nie dostała zapalenia płuc po urodzeniu. Urodziła się w zamartwicy, z wrodzonym zapaleniem płuc, 4 pkt. Apgar, intubacja w trzeciej minucie i 10 dni pod respiratorem.
Niestety na wypisie nie ma, od jakiej to bakterii było.
Ale z miesiąc przed porodem robiłam posiew i nie było tej pałeczki zapalenia płuc, tylko mała ilość streptococusów, a teraz jej nie ma.
Wężon, potrzebny dobry lekarz żebyś nie musiała stresować się aż tak bardzo jak uda się transfer. Chyba ta klebsiella teraz to gorsza nawet od tych streptococusów niestety. Najczęściej chyba zaraża się nią w szpitalu i dlatego jest taka oporna na leczenie. Czy Twój „Nie Małżonek :-)” badał się na okoliczność tej bakterii u niego, bo mógł się zarazić….Pisałaś, że będziesz robić posiewy na wszystko czyli gardło i migdałki też? Jeżeli wszystko powychodzi ujemne to trzeba chyba będzie dmuchać na zimne i jak już będziesz w ciąży to co wizytę robić posiew do znudzenia przez całą ciążę – może to pozwoli Ci spać trochę spokojniej…
Dobry lekarz musi przede wszystkim upewnić się, że ona nie jest gdzieś przyczajona i przy spadku Twojej odporności „sieje” w dół do pochwy – tak jak napisałaś- nie jest to łatwe….może są na to jakieś autoszczepionki? choć co do autoszczepionek to są różne opinie…. Teraz pozostaje czekać na wyniki posiewów…dawaj znać co i jak.
Asiu, dobrze, że wspomniałaś o przebadaniu partnera. Nikt o tym nie wspomniał jeszcze. Pani ordynator mówiła, żebym ja sprawdziła co się da. I się dziwili, że po tylu zabiegach na macicy, nikt mi nie zrobił posiewów. A powstanie zrostów też mogło świadczyć o jakiejś infekcji przy gojeniu.
W następny poniedziałek idę do nowej ginekolog, zobaczymy, czym się wykaże. Dotychczasowy był zbyt rutynowy i pechowy. Oba razy przestało być dobrze, jak tylko powiedział, że jest super.
Teraz będę szukać, aż mi ktoś podpasuje. Wyniki będą pewnie po Wielkanocy.
W tym tygodniu mają też dzwonić z kliniki, co dalej.
Będę informować na bieżąco.
Biegunka i ból jajnika znacznie ustąpiły. Wypiłam dużo wody, zjadłam i teraz juz mi lepiej. Moja doktor dziś od 15:00, więc dopiero wtedy będę dzwonić, ale chyba jest OK, bo czuję się lepiej. Myślę, że to może być po tym Lutinusie. Czy on tez tak wypływał Tobie niefajnie?
Acha, właśnie dzwonili z kliniki. Byłam bliska zawału jak zobaczyłam, że dzwonią! MAMY 3 ZARODKI!!!! Wasze trzymanie kciuków pomogło. 🙂 Jestem przeszczęśliwa – to najbliżej ciąży jak kiedykolwiek byłam. Dwa są klasy A, a jeden klasy B. Musimy teraz podjąć decyzję, czy przenosimy dwa czy jeden…. Jeśli dwa, to już jutro. Jeśli jeden, to w piątej dobie jako blastocystę. NIE WIEM CO ZROBIĆ.
Trzymam kciuki Misia jakakolwiek decyzje podejmiesz !!!U mnie podano jeden zarodek a potem sie gryzlam czy nie lepiej bylo dwoch z tym ze u mnie nie zalecali dwoch i posluchalam lekarza.
Jak zdecydowałaś Misiu? Jesteś już po transferze, czy czekasz do poniedziałku?
Czekamy na poniedziałek na transfer jednego. Tak zdecydowaliśmy z wielu powodów. Ciąża bliźniacza niesie duże ryzyka, w tym niska wagę urodzeniowa dzieci i częste wczesniactwo. Ciąża mnoga ma 4x większe ryzyko niż ciąża pojedyncza (wg mojej lekarki). Mam wysoki progesteron w tym cyklu ( za wysoki), wiec boje sie zmarnować dwóch zarodków w cyklu, w którym szanse implantacji są niższe z założenia. Mam 33 lata i to moje pierwsze podejście (chciałabym ostatnie!) i lekarz doradził mi, żeby najpierw spróbować na spokojnie z jednym, a jeśli sie nie uda to wtedy rozważyć dwa.
Te argumenty przekonały mnie wczoraj, ze spróbujemy z jednym. Dzis oczywiście boje sie, ze może to nie była dobra decyzja… Może trzeba było zaryzykować, brać dwa dzisiaj i już byłyby ze mną. Do poniedziałku przecież mogą nie przetrwać… Boje sie bardzo, ale zdałam sie i zaufalam lekarzowi. Twierdzi, ze jeśli nie przeżyją do poniedziałku to nie przeżyłyby tez w macicy, wiec przynajmniej nie będę czekać 2 tygodnie na marne. Ale wiem, ze tu są rożne szkoły…
Wysyłam moim zarodków same dobre fluidy. Rozwijajcie sie maluchy!
Misiu, dzięki za wiadomości. Też przesyłam fluidy do twoich zarodków.
Mnie wsadzili dwa ze względu na wiek, no i to był drugi dzień po punkcji, też mógł któryś obumrzeć. Z pozostałych czterech tylko jeden dożył mrożenia. A tu taka niespodzianka. Już nigdy więcej nie spróbuję z dwoma.
Czekam na relację w poniedziałek.
Misia! Ja się włączyłam do grona fanek Twojego transferu w ostatniej chwili! Ale zdążyłam!!! Moim zdaniem transfer jednego zarodka to bardzo dobra decyzja.
Myślenie, że zarodek nie przetrwałby do poniedziałku, ma krótkie nóżki, bo jak się źle rozwija, to nie przetrwałby i w macicy, a Ty przez dwa tygodnie szarpałabyś się z myślami- udało się czy nie i czy to Twoja wina, jeśli nie. Zdecydowanie uważam, że opcja transferu blastocysty jest lepsza.
My tu gadu gadu, a Maluszki rosną! Oh, Misia, kochanie, moja rówieśniczko, żeby Ci się to udało! Wiosna, relaks, dobra energia 🙂
Dzięki dziewczyny. Dużo dają mi Wasze słowa i doping. 🙂 Zwłaszcza, ze nikt oprócz męża nie wie przez co przechodzę. Tylko Wy. 🙂 Wirtualnie, ale czuje Wasza dobra energię.
Jutro o 10:00 godzina prawdy… Boje sie co usłyszymy. Najlepszy scenariusz to 3 blastocysty, najgorszy ze zero… Boje sie, ale staram sie o tym nie myślec. Nie mam na to żadnego wpływu. Co mogę to zjeść ananasa i orzechy brazylijskie według amerykańskich blogów i forów. 🙂
Misiu, będziemy z Tobą. Śpij dzisiaj spokojnie i wypoczęta, z optymizmem weź maluszka.
Izuś szkoda, ze zrezygnowałaś z tego wyjazdu. Czasem dobrze sie tak zdystansować, odpocząć, uwolnić mysli. Ja skorzystałam z podobnej oferty w lecie i w sumie nie żałuje, ale przez to rozwlekanie w czasie do dzis czekam na zabieg… Trzymaj sie ciepło. Ściskam mocno!
Maju, Majeczko, ale ja za kilka dni w tym cyklu robię scratching endometrium, na który tydzień temu robiłam już odpowiednie badania, żeby w kolejnym cyklu zrobić transfer – to za misterna konstrukcja i za dużo przygotowań, żeby wyjeżdżać… Nie chcę potem czekać tak długo jak Ty teraz musisz, będę się złościć na siebie (nie jestem zbyt wyrozumiała dla siebie, jak widzisz 🙂 )
Maja – co u Ciebie? Szczecin zaproponował Ci coś po aferze w szpitalu? Jesteś teraz w jakiejś ogromnej kolejce czy udało się szybko gdzieś indziej?
Mocno Cię przytulam… bardzo wiem, co przeżywasz. Tak bardzo chciałabym, byś już była duży krok dalej 🙁
wysiąść…..marzenie….
Podziwiam Cię. Bardzo mocno trzymam kciuki żeby ten cały pech gdzieś pofrunął i spotkało Cię szczęście. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Kanwa, Izabela, Juti – dzięki 🙂
Spotkałam się w ten weekend ze znajomymi, wytańczyłam się jak dzika, do ostatniego tchu (aż zapomniałam, że nie mam dziecka…), może odstraszyłam złe duchy… 🙂
Iza w listopadzie bodajże odkryłam Twój blog, napisałam wtedy do Ciebie. Nie udzielam się Ale czytam codzienne. Wtedy byłam na etapie inseminacji , dzisiaj jestem po punkcji, w poniedziałek transfer. Mój M pytał mnie wczoraj co mi daje czytanie tego bloga. Boi się że bardziej się wkręcam i bardziej przeżyje jeśli się nie uda. Poplakalam się, mimo że na codzień jestem silna. Powiedziałam mu że ten blog mi pomaga nie czuć się winna… On że przecież jesteśmy w tym razem, Ale ja wiem że nikt nie zrozumie tego co czuje, oprócz Was, tutaj piszących. Iza jesteś wspaniałą osobą, uwielbiam Ciebie, Twoja wrażliwość i mądrość. Będziesz najwspanialsza mama na świecie, wiem to…
Chciałabym Ci powiedzieć żebyś na chwilę odpoczela, przełożyła scratching, wyjechała, ale sama pewnie zrobilabym tak jak Ty.
Mam jedno pytanie , co mówią Wasi lekarze o lataniu samolotem 2-3 tygodnie po transferze. Mój lekarz twierdzi że nie ma przeciwwskazan.
Ewelka – dobry duszku – nie mogę dziś do Ciebie napisać za dużo (prawie nie mam internetu i żadnych warunków ku temu), ale za to mam trochę wolnych myśli, żeby je do Ciebie poprzesyłać. Ja tu sobie siedzę, a Twoje zarodki się rozwijają w tym czasie 🙂
Mój mąż też mi już żartem powiedział kiedyś, że czasem wyglądam, jakbym starała się o ciążę z Wami, nie z nim 😀 Ale on widzi i rozumie, jak żyję tym blogiem i często pyta, czy „odpisałam już dziewczynom?” 🙂
Kochanie, Ty jesteś ze mną, ja jestem z Tobą, napisz o swojej punkcji jak będziesz miała ochotę.
O samolocie niewiele wiem, ale zdroworozsądkowo – dlaczego latanie miałoby zaszkodzić? Miliony kobiet w ciąży latają samolotami 🙂 Leć, odpocznij po tym stresującym czekaniu!
To w poniedziałek mamy dwa transfery. Trzymam kciuki za Ciebie też Ewelka.
Kochana jestem pewna, ze ten fragment drogi który oświetlają w tym momencie światła Twojego pociągu wystarczą, żeby kontynuowac dalszą podróż nawet jeśli widoczne są tylko najbliższe kilometry drogi. W końcu zawsze widac tylko ten fragment drogi, który jest oświetlony nocą, a mimo to dojeżdżamy w ten sposób do dalekiego niewidocznego jeszcze celu. Dotrzesz do niego jeśli tylko masz dość światła by ruszyć zmiejsca. Ponoć sekret sukcesu polega na tym żeby nie liczyć kosztów, nie myślec o tym, jak długa droga przed nami, nie mierzyć odległości pomiędzy startem a metą. To powstrzymuje nas od zrobienia następnego kroku. Jeśli nie wiemy co dalej, po prostu nalezy zrobić następny drobny krok. Napewno będzie tym właściwym.
Mojra, Twoje metafory jak zwykle trafiają na podatny grunt, widzimy kolory w ten sam sposób (bo czasem się zastanawiam, czy niebieski dla mnie i dla kogoś innego to naprawę taki sam niebieski).
Sama masz w sobie teraz dużo światła i jeszcze się nim mądrze dzielisz.
Dzięki, przez weekend zdecydowałam się nigdzie nie wysiadać, chyba, że przyjdzie kanar i mnie wywali za brak biletu 🙂
Iza, Wężon dziękuję:*
Misia poniedziałek to dla nas obu ważny dzień. Moje zarodeczki też będą miały 5 dni. Niestety ja nie wiem ile i czy w ogóle je mam, do mnie nie dzwoniono Ale jestem dobrej myśli.
Myślałam że jestem przestymulowana, pobrano mi 23 komórki, progesteron 6000. Po punkcji miałam takie objawy jak Ty Misia , oprócz biegunki bo nie biorę tego leku. Uspokoił mnie Twój wpis o tym co powiedział Ci lekarz. Dziękuję! Miałam brzuch jak balon I ból jajników i całego podbrzusza. Pomagało mi jak jadłam i piłam, więc cały czwartek, piątek i sobotę pozwalam sobie na jedzenie wszystkiego na co mam ochotę:) Dzisiaj jestem już spokojna, czuje się ok I czekam poniedziałku.
Za Ciebie też trzymam kciuki.
Ewelka – myślę, że gdyby za zarodkami coś było nie tak, zadzwoniliby wcześniej.
Inna sprawa, że jest weekend – u mnie laboratorium pracuje tylko do soboty do którejś tam godziny.
Dlaczego w poprzednim wpisie napisałaś, że czujesz winna („Powiedziałam mu że ten blog mi pomaga nie czuć się winna”). Czym Ty kochana czy przeciwko komu zawiniłaś?
Jutro ważny dzień. Bądź dla siebie czuła, rozpieszczaj się, oddychaj głęboko i trzymam kciuki!!!! Transfer to najprzyjemniejsza część całego in vitro 🙂
Kochana nie czuję się winna, ale gdyby nie Wy , podejrzewam że mogłabym się tak czuć. Dzięki Wam i Waszym historiom wiem że zostanę mamą:)
Tak się nastawie do transferu – że to wyjątkowy dzień:)
Nie progesteron tylko ESTRADIOL miałam 6000 😛
„Jak zniknąć, żeby tej szansy nie stracić?”
Mądrym można być tylko po fakcie, po tym straconym czasie.
A i wtedy mądrym się nie jest.
Ale się widzi jak dużo się poświęciło. Jak wiele się odmówiło. Jak bardzo się zamknęło w swoim świecie. Tak bardzo nieprzyjaznym świecie. Jak inaczej nazwać świat w którym widzi się i czuje się (tylko) ciągłą walkę i ból? „Nieprzyjazny” to bardzo delikatne określenie na to bagno, w którym się siedzi.
Wiem jak trudno jest odpuścić choć jeden cykl. Jak ciężko jest rozkurczyć palce, które wczepione są w nadzieję. Miesiąc za miesiącem.
Czasami zniknij, na chwilkę. W inny, równoległy świat. Bardziej kolorowy. Taki istnieje, sama za niedługo (wierzę w to!) się o tym przekonasz. I nie stracisz swojej szansy. Za to choć na chwilę przytulisz swoją duszę.
Ściskam!
Promesa, obiecuję, że będę bardziej wyrozumiała dla swojej duszy, szczególnie, że mówisz mi to Ty, która przejechałaś tę trasę, a teraz piszesz, gdy Maluchy rozglądają się to w prawo to w lewo po Bulwarach Wiślanych 😉
Zaciskam kciuki za poniedziałek!
Co do wysiadania to ja chyba metaforycznie to zrobiłam. Wczoraj ścięłam 40 cm kitkę. Lekko mi teraz i wiosennie na głowie 🙂 i jakiś taki spokój żewe mnie zagościł.
Iza kiedyś napisałaś (albo nie Ty), że czas i tak upłynie… Można czekać na to w tym rozpędzonym pociągu, albo obok niego, to i tak nie wiele zmieni. Za 2 tygodnie mam hsg, czas leci jak szalony i ja ze swojego pociągu nie chcę wysiadać. Boję się, że go później nie złapię…
R, nie widzę Cię, ale czuję, że świetnie wyglądasz. 40 cm kita… To ja będę miała za 50 lat chyba, mnie żadne kity rosnąć nie chcą 🙂
Sprawdziłam, masz HSG 30.03. To zaraz. To za ten czas co i tak upłynie, jestem tam z Tobą.
Czas upływa szybko. Jeszcze dwa tygodnie temu oglądałam sobie spokojnie wieczorny film będąc w ciąży. To było mgnienie temu, a jednak już dwa tygodnie.
Tydzień temu spędzałam ostatnią noc w szpitalu. Wczoraj skończyłam antybiotyk.
Za tydzień idę na kontrolę i do pracy. Za dwa odbiorę wynik hist-patu. Za trzy może dostanę okres. Za dwa miesiące może będę myśleć o kolejnym podejściu. Za trzy sąsiadki zaczną rodzić.
W tym czasie któraś się ucieszy z udanego transferu, któraś zapłacze nad straconą szansą, Ty Izuś podejdziesz do kolejnego transferu.
Czas płynie szybko, zbyt szybko czasem. Za szybko zmieniają się miesiące w mojej metryce.
Casja, jutro masz usg. Trzymam kciuki za wyrośnięte dziecko. 🙂
dzieki Wezon, pamietalas:-) a no jutro o godzinie 8.30 bede wszystko wiedziec. Napisze wam dopiero poznym wieczorem bo mam jutro busy dzien i zajrze na kompa pewnie dopiero okolo 21.00 waszego czasu. Trzymaj te kciuki mocno. Wczoraj mialam dosc mocne klucie po lewej stronie co przyznam dosc mocno mnie zaniepokoilo a wczoraj w nocy mialam dziwne sny. Malzon mowil ze gadalam cos przez sen haha:-) ciekawe co:-) poza tym dalszy ciag braku objawow ciazowych jakos mnie nie uspokaja juz nawet nie wstaje w nocy na siku…
Trzymajcie sie wszystkie, dobrej nocy !!!
Ja nigdy nie wstawałam. Mam pojemny i mocny pęcherz. Czasem budziłam się w podwójnej ciąży. Będzie dobrze. 🙂
Casja, ja też pamiętam i bardzo mocno trzymam kciuki 🙂
Wężon, masz niezwykłą zdolność opisywania rzeczywistości bez używania przymiotników, a wszystko i tak kipi od emocji.
Hej Dziewczyny!!!
Pisze szybko bo mam 20 minut przerwy w robocie i udalo mi sie zajrzec na kompa. Wszystko jest wporzadku:-) Dzis po raz pierwszy zobaczylam kruszynke na ekranie monitora i zobaczylam nawet jak bije serduszko, co tam zobaczylam, uslyszalam:-) napitala jak oszalale. Nie zdazylam spytac ile mierzy mm z przejecia ale dostalam zdjecie zeby pokazac malzonowi bo niestety znow nie mogl ze mna byc:-(
Dopiero dzis uwierzylam ze jestem w ciazy:-) Wedlug lekarki 7 tydzien i 3 dni, ja myslalam ze 5 dni ale co sie bede o 2 dni klocic:-)
aha, zapomnialam dodac ze mam dalej powiekszone jajniki i dalej mam duzo pic bo hiperka moze wrocic:-( a ja zaprzestalam picia takich ilosci i zjechalam do max 1 litra dziennie.
Casja, gratuluję. Mówiłam, że brak objawów o niczym nie świadczy.
Jakie masz dalsze zalecenia? Też Cię tak szpikują luteiną, czy to tylko polski zwyczaj?
Pij grzecznie dużo wody i ciesz się. 🙂
Dzieki Wezon :-)))) zalecen w sumie zadnych. nastepny test 7 kwietnia czyli powinien byc 10 tydzien. Do 12 tygodnia mam brac progesteron dopochwowo – tu to sie nazywa Cyclogest i progynova czyli estradiol. Mam duzo pic i poza tym zadnych innych wytycznych.
Casja, gratulacje ogromne. Faktycznie te maleńkie serduszka to pędzą szybciutko jak szalone. Zazdroszczę Ci bardzo 🙂 oczywiście w takim pozytywnym sensie. Życzę żeby dzieciaczek rósł jak na drożdżach 🙂
dzieki Asia, naprawde jestem szczesliwa:-)
Casja! To dzień wspaniałych wiadomości! Serduszko bije w Tobie, będziesz mamą 🙂 Wiosna przyszła 🙂
heh Iza, wciaz nie dociera choc juz naukowo potwierdzony maluszek we mnie rosnie. Dziekuje za gratulacje i wsparcie!!!!
Cudne wieści 🙂 Bardzo się cieszę. Mąż podpowiada, że on też 🙂 Życzymy bardzo nudnej ciąży 🙂
🙂
😀
Casja – piękne wieści! Bardzo sie cieszę razem z Tobą. Dajesz dużo nadziei, ze komuś w końcu sie udaje. 🙂 Serduszko – coś pięknego. 🙂
Dziewczyny – ja już po transferze. Trochę trauma, bo przedobrzylam z pecherzem i nie mogłam dojść do fotela na zabieg. Polowe odsikalam i nadal bałam sie, ze obsikam lekarza. 🙂
Do ostatniej chwili bałam sie czy będzie co transferować. Ostatnie noce pełne stresu i snów koszmarów, ale udał sie ten kolejny krok. Zrobiliśmy transfer jednej blastocysty w piątej dobie klasy AA (podobno idealna!). 🙂 Druga identyczna AA została zamrożona. Trzeci zarodek wolniej sie rozwija, wiec czekamy do jutra czy dobije do blastocysty czy nie. W każdym razie jeden jest ze mną, a drugi czeka. Embriolog był zachwycony ich jakością i faktem, ze z 3 udało sie wyhodować 2 blastocysty – statystycznie udaje sie ok 30% Powiedział, ze liczyli w pozytywnym przypadku na 1. Teraz spokój i relaks. 25.03 testuje.
Misia, gratuluję wielkiego kroku na przód!
Pęcherz – cudnie powielasz scenariusz :D. CO za diabeł z tym pęcherzem, nidgy nie trafisz, a niejeden lekarz pewnie ścierał mocz z oka 🙂
Myślę, jak to dobrze, że można w spokoju denerwować się pęcherzem, to myślenie o różach gdy płoną lasy 🙂 Sądzę, że niejeden rozum to uratowało od zwariowania 😀
Blastocysta piękna – tak, to ideał!
Kochana, szampan pikolo, truskawki, jakiś nieskomplikowany serial, gazetka z wieloma obrazkami, i tyle. Żadnych stresów. Przeszłam trzy transfery, musisz mi uwierzyć, na tak wczesnym etapie nie ma żadnych objawów ani na tak, ani na nie. Ty po prostu odpoczywasz i pachniesz! Ok? 🙂
Wzięłaś jakieś zwolnienie, czy chodzisz do pracy?
No cieszę się bardzo, że się udało! 🙂
Dzis juz w pracy. Te kilka dni miedzy punkcji a transferem miałam wolne, bo do końca nie wiadomo było kiedy ten transfer. Punkcja była środę, a transfer najpierw wyznaczony na czwartek/piątek, a potem zmiana na poniedziałek, wiec juz cały ten okres zostałam w domu zeby nie chodzić do pracy w kratkę i nie musieć sie tłumaczyć.
Duzo mam roboty, wiec nie mogę sobie pozwolić na dłuższa przerwę. Poza tym, chyba wole sie czymś zając i nie myślec wciąż o jednym i nie nasłuchiwać symptomów. 😉
ja tez nastepnego dnia poszlam do pracy, zleci te 2 tygodnie, zonaczysz:-)
Z tym pełnym pęcherzem to jest jakiś koszmar! Ja też miałam za pełny i pielęgniarka kazała mi się częściowo odsikać (masakra swoją drogą wysikać się tylko trochę i przerwać). Jak po zabiegu leżałam na łóżku (15 minut mi kazali poleżeć), to marzyłam tylko o tym, żeby mi pozwolili wstać, żebym mogła iść do łazienki. Aż mnie wszystko bolało.
Misiu, o doskonałości nasza! 😉
Dbaj o siebie teraz, odpoczywaj, czekamy na dobre wieści.
dzieki Misia, teraz czekamy na wiesci od Ciebie!!! Dbaj o siebie i duzo pij!!!
odsikaniem sie nie martw, ja tez musialam pol odsikac. a po transferze po 5 minutach juz lecialam do kibelka. To nie ma jak widzisz wplywu na udany transfer:-) Blastocysta AA to podobno top quality, u mnie tez taka byla a teraz juz bije w niej serduszko:-)
Ja do transferu nie miałam za pełnego pęcherza. Ale po tych 10 minutach leżenia już z radością poszłam do łazienki. Mam duży pęcherz – lekarz musiał zmienić obraz z USG, zmniejszyć, bo tylko pęcherz było widać na ekranie. 🙂
Ja nawet nie wiem, jakiej klasy były zarodki – lekarz powiedział, że bardzo ładne, zamrożona blastocyta też jest tajemnicza. Nie wpisali klas.
Misiu, czekamy teraz na 25 marca. Ja miałam dobre wiadomości przed gwiazdką, Ty się ucieszysz na Wielkanoc.
Wow, piękna blastocysta 🙂 i równie piękna będzie czekała 🙂 Koniec więc z nerwami i tak jak napisała Iza – teraz pachniesz i wypoczywasz!
A z tym pęcherzem… cóż… raz za dużo, raz za mało… tyle stresu przy okazji… ale może to lepiej skupić się na pęcherzu, niż na samym fakcie transferu? 😉
Zdecydowanie! W ogole nie stresowalam sie transferem (jak juz wiedziałam ze jest ci transferować!), bo myślałam tylko o bolącym pecherzu i jaki to będzie wstyd jak sie posikam. 🙂
Transfer miał byc o 10:00. Godzinę przed czyli o 9:00 zalecili wypić 0,75l wody plus ja wypiłam jeszcze kawę (która sama w sobie jest moczopędna). Były opóźnienia i na fotelu usiadłam dopiero 11:30, bo sie nade mną zlitowali.
Potem musiałam odczekać 20 minut na fotelu, ale przyszedł do mnie porozmawiać przemiły pan embriolog i szybko zlecialo na ciekawej pogawędce o ich pracy, o polityce i in vitro, o amerykańskich i innych zachodnich osiągnięciach w tej sferze, itd. Wszystko poszło bardzo szybko. Mam takie wrażenie o całym in vitro, ze jak juz podejmiesz decyzje (a ona jest czasem najtrudniejsza) to potem reszta dzieje sie sama. Jestem zachwycona moimi lekarzami i klinika – cały czas czułam sie pod bardzo dobra opieka.
Trzymamy kciuki bardzo, bardzo mocno! Już teraz gratuluję pięknych zarodeczków 🙂 Same dobre wieści dzisiaj, aż żyć się chce 🙂
Misia, trzymam kciuki żebyś 25 marca ujrzała dwie kreseczki na teście 🙂
Dziewczyny – błagam trzymajcie za mnie i moja kropkę kciuki! Do tej pory Wasze dobre fluidy dały mi duzo dobrego. Chłone Wasza dobra energię jak gąbka. 🙂
Misia, trzymam! Aż pracować nie mogę, tak trzymam! 🙂
Hihihi! 😀
Misia trzymamy, u palcow rak i stop tez:-)
Ja też już w dwupaku. Oczywiście nie obyło się bez przeżyć bo jak nie problemy z wenflonem na punkcji to tym razem z pęcherzem moczowym. Wlałam w siebie 1,5 litra wody i nic, musieliśmy czekac dodatkowe pół godziny. Myślałam że się zsikam, a potem laboratorium powiedziało że jeszcze 10 min haha. No ale udało się, wszystko było ładnie widać.
Okazało się że z tych 23 komórek dojrzałych było 16. Wybrali 6 Ale zaplodnily się tyko 3 komórki i to nie najlepszej klasy. Podano mi blastusia 2BB. Mrozaczki są dwa, klasy 1BB więc szału nie ma. Trochę mnie to przygnebilo. Dodatkowo dowiedziałam się że zapladniali je metodą ICSI, a my chcieliśmy zwykła IVF. Zapytałam lekarza dlaczego tak, a on olal to pytanie. Potem zapytałam Pani w laboratorium to powiedziała że w programie rządowym tak jest. Nie rozumiem dlaczego zrobili taką samowolke, mimo że nasienie M bardzo dobre. Nikt nie pytał nas o zdanie. Może gdyby to było zwykle IVF to dostał by się najlepszy zolnierzyk i jakośc zarodków byłaby lepsza. Kurczę nie jestem nastrojona zbyt optymistycznie przez to wszystko Ale dbam o siebie bo czuję się już jak kobieta w ciąży:)
No, Ewelka, co za dzień! Zrób mi ten prezent na imienieniny, tak jak napisała wyzej Równoważnia, w zarodki trzeba wierzyć do samego końca 🙂 Że malutki, że inna klasa? To co? A myślisz, że go obchodzi jaka klasę nada mu lekarz? On bardzo chce żyć i wczepić się w Ciebie z całych sił!
Co do ICSI – nas lekarz uprzedził, że tak będzie (nie przypominam sobie, żeby mówił, że tak musi być w programie rządowym), ale my nie mieliśmy nic przeciwko temu. Klinika ma większe doświadczenie niż my w in vitro, nie widziałam powodu, żeby oponować, ale może rzeczywiście dla kogoś to wyda się dalej od natury. Dla mnie nie było problemu. W każdym razie – powinni z Tobą porozmawiać wcześniej, zdecydowanie to jest samowolka…
Ewelka, masz conajmniej 2 tygodnie, a wierzę, że 9 miesięcy, żeby czuć się jak kobieta w ciąży. Ciesz się tym, cieszę się z Tobą 🙂
Ewelka, no troche samowolka tak jak piszesz, takie rzeczy uzgadniac sie powinno przed procedura, jednakze podobno ICSI daje ponad 10% wiecej udanych ciaz niz zwykle IVF wiec bym sie tak nie martwila. Teraz to juz zreszta nie pora na zmartwienia. Pozdrawiam cieplo i trzymam kciuki jak my wszystkie tutaj!!!
Dokładnie Ewelka – dla Zarodeczka ta klasa nie ma znaczenia. Ważna jesteś Ty! Ja mam z Mrozaków jedynkę i kompaktującego, oba domrożone po 5 dniu i bardzo, ale to bardzo chcę po nie wrócić 🙂 Jak to pewna lekarka powiedziała „nie wiemy, z jakich zarodków my powstaliśmy, więc nie można żadnemu odbierać szansy” 🙂
Trzymam kciuki!
Dziekuje dziewczynki, od razu mi lepiej. Nie wiedzialam ze to skuteczniejsza metoda, myślalam wrecz odwrotnie,ale wlasnie dlatego ze nikt mi nic nie wytlumaczyl. Dobrze ze tu jestescie…
Misia trzymam kciuki za Ciebie,bedziemy testowac w podobnym terminie. Mnie kusi zeby zrobic bete juz za tydzien w poniedzialek:)
Ewelka – kiedy masz wyznaczona datę testowania? Ja 25.03. Nie chce testować wcześniej. Boje sie niepotrzebnych stresów jesli będzie za wcześnie plus wole zostać jak najdłużej w błogiej niewiedzy. 🙂
Misia dokrorek mi powiedział żebym testowala po 12 dniach czyli 27 Ale nie dam rady tyle czekać:)
Testujmy razem za tydzień 25.03!
Nam robili IMSI. Nasienie było słabe, więc spodziewałam się przynajmniej ICSI, ucieszyłam się, że pomogli żołnierzykom. Zresztą zapłodniło się 7 na 7 komórek, więc bardzo dobrze. Ale to prawda – nikt nie mówił, co będą robić. Widać sami wybierają odpowiednią metodę.
Klasami się tak nie przejmuj. Z najpiękniejszych ciąży nie ma, a czasem zupełne słabizny przekształcają się w dziecko. Czytałam spory fragment forum o in vitro. Bywały takie historie, że był tylko bardzo słaby zarodek, taki co do blastocyty by nie przetrwał, klasy DD i się udawało.
Rozpieszczaj się, wierz w połączone siły zarodka i Twojej macicy i czekaj na test.
Iza… po takich wpisach to myślę, że po kolejnym podejściu zrób sobie chwilę przerwy, wyjedź gdzieś, czy to z pracy, czy wakacyjnie. Takie myśli pełne rozgoryczenia dopuszczaj do siebie jak najrzadziej.
Chociaż jest mi łatwo pisać, sama też jakoś nie kwapię się, by odpuścić. Ale jak teraz nie wyjdzie, to chociaż jakiś wakacyjny wyjazd sobie zaplanuję. A co! Może byście chciały jechać większą grupą? invitrowiczki po przejściach 😉
Ostatnio M. powiedział, że u niego robią rekrutację na roczny projekt za granicą. Słucham, patrzę… i mówię „jak chcesz jechać, to się zgłoś”… To nic, że przerabialiśmy już niejeden raz dłuższe i krótsze wyjazdy. I łatwo nie jest. Ale moim argumentem było „przecież od razu nie urodzę. zanim się uda i przejdę ciążę, to Ty zdążysz wrócić :)”
sama mogę zrezygnować z wielu spraw, ale oboje nie musimy 🙂
Kochanie, sama wiem, ze powinnam wyjechać. Lepiej czasami za dużo nie myśleć.
A na ten wyjazd to zabieramy naszych ukochanych, czy tak same mamy jechać? 😀
a jak wolisz? mój M. to czasem już chyba ma dosyć jak nadaję o ivf (ale to chyba wszędzie tak jest), co nie oznacza, że wymiana doświadczeń z innymi M. dobrze by mu nie zrobiła 🙂
z drugiej strony też nam się coś od życia należy 😀
Ja czekam, aż (jeśli) ubezpieczenie nam zwróci za ten niedoszły wyjazd, bo jak nie to jestem w tym roku uziemiona.
A jak zwróci, to wybierajcie termin. 😉
Wężon, mam nadzieję, że Wam zwrócą…. Jeśli nie to ja chyba nie będę już nigdy kupować ubezpieczenia od rezygnacji z wyjazdu bo to wtedy wyrzucanie pieniędzy w błoto. Nam już kilka razy przepadł wyjazd….więc wiem jak Ci smutno. Raz ku mojemu zaskoczeniu zwrócili nam 80%, to pamiętam było bardzo miłe (ale to nie biuro podróży wtedy, a Disneyland okazał się być taką porządną firmą:-).
Jestem na wyjeździe w Polsce i nadrabiam twojego bloga.
Ten pęcherzyk to do końca nie musi być taki zmarnowany. Już wcześniej chciałam Ci o tym wspomnieć. Lekarze potrafią przecież wykonać IVF na naturalnym cyklu. Tylko, że zamiast pobierać płyn z kilku pęcherzyków, mają ten jeden. Myślę, że nawet można „nazbierać” w ten sposób komórki. To dobre rozwiązanie dla kobiety, której stymulacja grozi poważnymi uszczerbkami na zdrowiu. Rozmawialiśmy kiedyś o PGD z lekarzem i podejściem kościoła i on właśnie powiedział, że można też przecież pobierać komórki, które kobieta hoduje naturalnie.
I nie pamiętam czy już Ci polecałam, ale psycholog działający przy klinice czyni cuda. Ja jestem właśnie po kilku sesjach. Życie staje się fajne i normalne. Na takich spotkaniach, można dostać narzędzia jak „wysiąść” i myśleć o sobie. Złe jest myślenie, że do psychologa idzie się wygadać. O ile wiem w wielu klinikach spotkania są za darmo – przynajmniej te pierwsze.
Basia, a wiesz, że to niezły pomysł, żeby zbierać te pęcherzyki bez serii zastrzyków? Tylko pytanie jak wielokrotne narkozy wpływają na organizm, bo nie oszukujmy się, że zdrowe to też nie jest 🙂
Psycholog – nie wykluczam, byłam na jednym spotkaniu, podobało mi się.
Tylko, nie wiem jaką funkcję pełni Twój blog dla Ciebie – dla mnie mój jest także terapeutyczny. Bardzo dużo siły mi daje. I rozumu. I wsparcia 🙂
Wiesz, w wielu krajach punkcja jest na „żywca” ;). Ale chyba bym nie chciała. Trzeba by to skonsultować z lekarzem. Porównać złe skutki stymulacji a narkozy.
Mój blog z założenia ma dla mnie charakter informacyjny (chociaż różnie mi to wychodzi). Ja spotkań z panią psycholog miałam już wiele. Teraz to już nawet nie pracujemy nad moim nastawieniem do IVF. Naprawiamy inne partie mojej głowy. Mi się podoba to, że nauczyłam się kilku rzeczy, które pozwalają mi przegonić negatywne myślenie. Dawniej czułam się bez silna w takich momentach. A teraz wiem jak odesłać ten problem tam skąd przyszedł.
Basia, masz umiejęstność, której CI jawnie zazdroszczę 🙂