Jutro punkcja. Przygotowania fizyczne i psychiczne

Chciałabym, żeby już było po.

Zrobiłam wszystko co mogłam. Wydaje mi się, że nie mogę sobie nic zarzucić.

Przygotowałam się fizycznie i psychicznie.

Fizycznie – stosowałam się do wszystkich zaleceń lekarza. Stosują nawet wskazaną dietę (to nie jest standardowe działanie, ale u mnie zalecane: aby wypłukać nadmiar hormonów piję b. dużo płynów i mam tzw. dietę wątrobową, wstrętne gotowane marchewki). Poskromniłam też swój – powiedzmy hedonistyczny – tryb życia. Nie odmówiłam sobie jedynie intensywnego wysiłku 3 dni temu, bo te endorfiny są bezcenne i więcej dobrego zrobią niż złego.

Psychicznie – jestem tak blisko męża jak potrafię i chłonę jego bliskość każdym zmysłem. Rozmawiamy, trochę na żart to bierzemy, trochę na poważnie. Wspieramy się, jak jednemu opada głowa (częściej mi), drugie dodaje otuchy.

Rozmawiamy też o tym co dalej, co,  jeśli się nie uda (Święta Aurelio, dziękuję, że czuwasz i nad tą sprawą!) . Jeśli obudzę się po punkcji i okaże się, że nie było ani jednej komórki jajowej w pęcherzyku – nie chcę umrzeć z żalu. Więc rozmawiamy o tym co potem w takim wypadku. Ale przyznam, że w głowie nie chce mi się zmieścić, jak po takim wysiłku mogłoby nie być ani komórki… Musieliśmy jednak przerobić i taką ewentualność, żeby potem w razie niepowodzenia przerzucić się na autopilota, na tryb zadaniowy, a nie pozwolić wziąć górę złym emocjom.

I mam to poukładane, przemyślane na spokojnie, nie dziś, nie wczoraj, ale myśleniem  jak rzeka, wypełniającym powoli, metodycznie puste przestrzenie, myśleniem nie znoszącym próżni. Mam w głowie poukładane sprawy z in vitro, z dawstwem komórek, z mrożeniem – i kiedyś prawdopobnie oddaniem do adopcji – zarodków. Doszłam do swoich granic, które akceptuję, doszłam świadomie, spokojnie.

No więc, wydaje mi się, że przygotowałam się najlepiej jak mogłam, jak potrafiłam. Ale i tak, mimo wszystko, jestem napięta jak struna. Nogi mnie bolą z nerwów. Gdybym miała pióra, to właśnie wyrywałabym sobie ostatnie z ogona. Nie potrafię pozbyć się stresu. Nie mam żalu do siebie o nic, niczego nie zrobiłabym inaczej, ale nie znam sposobu, aby odsunąć od siebie to zdenerwowanie.

Chciałabym, żeby było już po wszystkim…

Do zobaczenia – mam nadzieję – moje córeczki komóreczki! 😉

 

 

 

 

4 komentarze

  1. Witaj…
    Podczytuje Cie troche po kryjomu…dlatego,ze przechodzilam dokladnie to samo…tylko,ze moja pierwsza stymulacja nie przyniosla rezultatu…tak jak i druga i trzecia 🙂 i wiem jaki to bol,strach,stres,niepewnosc…
    Ale wiem tez obecnie jaki to bezmiar szczescia gdy sie uda (ale i strach,stres i niepewnosc..o tego malego czlowieka dodatkowo)czego i Tobie zycze 🙂
    Los sie kiedys musi ugiac 🙂

    Prostujac jeszcze jedna informacje…Twoj lekarz od jutra bedzie liczyl ciaze…od dnia punkcji,ktory jest dniem zaplodnienia i to bardzo precyzyjnie oczekiwanym,wyliczonym i znanym 🙂

    Trzymam kciuki 🙂

  2. Witaj!trafiłam do Ciebie przypadkiem i rozumiem co czujesz.też jestem po in vitro – icsi 1 transfer 5dniowej blastocysty.Nie zdążyłam przeczytać całego bloga ale na szybko pow.Ci że nie masz się co bać,ja jestem straszną panikarą i bardzo boję się lekarzy i wszystkiego co medyczne.Punkcja nic nie boli ani w trakcie ani po-ja się czułam rewelacyjnie już po ok.30-40min!Wierzę,że będzie dobrze.Zapraszam do mojego bloga gdzie możesz przeczytać jak wyglądała cała procedura u mnie.Trzymam kciuki i jak tylko wrócę do domu to przeczytam cały Twój blog.pozdrawiam

  3. Dziewczyny, dzięki bardzo za wszystkie dobre słowa. Strach ma wielkie oczy, każdy to wie, a szczególnie po fakcie 🙂 Zabieg był bezproblemowy i, co ważniejsze, są komórki jajowe!!
    Linka, dzięki za sprostowanie. Cóż, tak nawet lepiej 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *