List, który parzy

W szafie płonie list. Podobno jest trudny. Płonie od dawna. Zaklejony w kopercie, odizolowany od tlenu foliową koszulką, schowany do teczki – a ciągle się żarzy.

Synek dostał od biologicznej mamy list. Być może da mu kiedyś ukorzenienie, da mu odpowiedź na pytania – skąd jestem, co się stało, dlaczego ja? Da mu namiastkę tej części osobowości, której nie budujemy sami, ale którą mamy w sobie z pokolenia na pokolenie. Tożsamość. Być może da mu wiedzę, dlaczego tak się potoczyło jego życie. Nie wiem, czy taką właśnie moc wyniesie z tego listu – ale wszystko jest lepsze niż niewiedza lub poczucie winy, co ze mną jest nie tak, że własna matka mnie opuściła.

Bardzo się cieszę, że biologiczna mama napisała list. Ani przez chwilę nie poczułam, że mogłoby to jakoś uderzyć w naszą rodzinę, że mogłoby naruszyć więzi, że biologiczna mama chciałaby cofnąć czas. Nie boję się. Synek zasłużył na to, żeby wiedzieć.

Ale list mnie parzy. Powinnam go przeczytać. A to nie jest list do mnie.

Mamy z mężem podobne odczucia – ktoś kierował bardzo osobiste słowa do chłopca, nie do nas. Musiało ją to dużo kosztować. Słowa, które napisała, pewnie zostaną z nią na całe życie. Wyobrażam sobie, jak wahała się nad pustą kartką, jak dobierała słowa, kreśliła, zaczynała od nowa w ciągłym poczuciu niedoskonałości – bo to sprawa z góry skazana na niedoskonałość.

Zdecydowaliśmy jednak, że dobro naszego dziecka jest ważniejsze, niż poszanowanie cudzej korespondencji. Tylko wiedząc, co jest w liście, będziemy mogli zdecydować, kiedy dać go synkowi. Czy trzeba go do tego listu przygotować, czy też pozwolić mu na tę podróż w przeszłość w pojedynkę.

***

Podczas szkolenia adopcyjnego na ćwiczeniach pisaliśmy list do biologicznych rodziców. Nie pamiętam, co napisałam.

Teraz to jednak nie było ćwiczenie, ale prawdziwy list ode mnie, od nas, do biologicznej mamy naszego synka. Do żywej osoby, której nie znam, nie wiem, co czuje, co myśli, której nie chcę zranić, nie chcę jednak być też wylewna, współczująca czy przyjacielska (mam swój myślowy stosunek do niej, o którym może kiedyś napiszę).

Pisałam tak, jak ona musiała pisać do synka. Odkładałam na później, kreśliłam, zaczynałam od nowa. Wypaliłam papierosa, wywracałam wszystko do góry nogami. Chciałam, żeby coś wiedziała o synku, jednocześnie wolałabym, aby nie wiedziała nic. I tak właśnie napisałam.

Dziękować? Nie dziękować. To są dramatyczne sytuacje i dramatyczne decyzje, nie dziękuje się za dziecko, jak za prezent.

Napisałam jej, że ją szanujemy.

 

11 komentarzy

  1. Iza, znasz tę książkę?
    Anna Kamińska „Odnalezieni. Prawdziwe historie adoptowanych”

    Sporo mi dała do myślenia.

    Mam za sobą już niezły stosik lektur i nadal nie wiem, czy dam radę.
    A Ty? Masz w tyle głowy adopcję, czy po prostu masz tam Olka? Widzisz w nim jakieś niepokojące objawy i dociekasz, czy po prostu cieszysz się macierzyństwem? Myślisz o kłopotach w czasie dojrzewania, szukaniu biologicznych rodziców w przyszłości? Czy tylko ja szukam dziury w całym?

    1. Gaja, słyszałam o tej książce, nie czytałam.
      Absolutnie nie odradzam czytania, mam nadzieje, ze mnie źle nie zrozumiesz, ale książka musi byc nośna. Prawdziwa, ale nośna. Jaki sens jest opisywać udane adopcje, ktore finalnie prowadzą nas do zwykłej rodziny? Nie wyrabiaj sobie zdania, a zwłaszcza obaw, na podstawie książek… 🙂

      Nasz osrodek podczas szkolenia umożliwił nam spotkania z rodzicami adopcyjnymi oraz adoptowanymi – dosroslymi – dziećmi. Takimi, ktore np. szukały swoich biologicznych rodziców. Ci ludzie opowiadali nam o tym, jak silne sa ich więzi z rodzicami adopcyjnymi. Gaju, jeśli nie bede potrafiła zbudować miłości z Olusiem, nie potrafiłabym także zrobic tego z narodzonym dzieckiem, tak mi sie wydaje.

      Mam w głowie adopcję, ale sie zapominamy z mężem cały czas. Przy podejrzeniu alergii na białko dociekamy, kto miał taką w rodzinie 🙂
      Pewnie trudno sie pozbyć z głowy adopcji i rozmawiamy o tym, jak wprowadzać w temat synka, ale ten temat nie dominuje u nas, nie demonizuje nas jako rodziny.

      Naprawdę, wszystko czego sie bałam wczesniej, te dziury w całym, zeszły na dalszy plan, i nie sa wcale takie wielkie…

      1. Dzięki za otuchę, naprawdę.
        Książka, o której wspomniałam, jest akurat pozytywnym przykładem (no może z małymi wyjątkami). Pozwala spojrzeć od tej drugiej strony.
        Mi utkwiło, że adoptowanym zależało na poznaniu prawdy, ale już niekoniecznie na kontaktach z rodzicami. Zupełnie inaczej jednak jest w stosunku do rodzeństwa.

  2. Iza, w pierwszym odruchu pomyślałam, że świetnie, że Oli ma taki list od MB. Pewnie mnie też zżerałaby ciekawość. Moja druga myśl była mało cenzuralna, nawet trudno mi to napisać, ale może niekoniecznie każde zrzexzenie się praw jest takim dramatem, jaki my temu przypisujemy? Może rodzice nie zawsze chcą\maja tyle sił żeby wychowywać swoje dziecko i adopcja jest wyjściem z tej sytuacji? To jest strasznie trudna decyzja, ale myślę, że wymaga przede wszystkim ogromnej świadomości siebie.
    Gaja, nie szukasz dziury. Porostu rejestrujesz swoje lęki. Każdy je ma. Moze Iza odpowie na twoje pytania… Mnie wydaje się, że jak masz Dziecko w ramionach, po początkowym oswojeniu (po porodzie biolo i ado, dziecko jest takim samym ufoludem) to czujesz, że zrobisz wszystko żeby było szczęśliwe…

  3. Lubię czerpać z tego bloga. Szkoda, że nie można zaznaczać fragmentów i oznaczać fiszką na boku jak w książce 😉 Izo, czy spotykacie się z parami z kursu? Wymieniacie doświadczeniami? Czy w ciąży ado całkowicie zaprzestaliście leczenia niepłodności? Pytam, bo mam aktualnie dylemat… podchodzić do kolejnego in- vitro czy cieszyć się czasem oczekiwania bez serii wizyt w klinice…

    1. Ilo, my pożegnaliśmy się z innymi vitro podczas kursu. Bez żalu. Zwłaszcza z perspektywy czasu tego nie żałuję… 🙂 Inna sprawa, że większość OA tego też wymaga, ale niekoniecznie się zgodzę, że tak powinno być. A co Ci mówi serce?
      Spotykamy się czasem z innymi parami po kursie, ale rzadko i bez powera jakoś…

  4. O rany trudna sytuacja, bo to faktycznie list Olusia, pewnie jedyny jaki będzie miał od biolo. Ale sama bym przeczytała dla dobra mego dziecka w przyszłości. Będziecie mogli podjąć świadomą decyzję kiedy i jak mu go dać a może jest w nim coś istotnego z punktu widzenia prawidłowego rozwoju Waszego Synka.

  5. Ile emocji może przynieść jedna kartka.. Iza gdybym mogła doradzić to pewnie dałabym ją synowi zapytała czy chce żebym przy nim była kiedy będzie czytał. . Teraz o tym nie myśl schowaj ja głęboko. Macie siebie cieszcie tym co macie i zyjcie bez obaw. Pozdrawiam ciepło

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *