… zasypia takim snem, który przenosi do wieczności albo do nicości, zależy w co wierzyłby, gdyby dorósł.
Zasypia, a my nic nie możemy zrobić, tylko czekać, cicho, nie krzyczeć, żeby godnie zasnął, nie niepokojony światem.
Kilka dni temu na badaniu USG mieliśmy zobaczyć serduszko wielkości ziarnka maku. Tymczasem w ziarnku maku zmieściłby się cały Bąbel (na USG miał 1.3 mm). Na ścianie macicy widoczne były cechy odklejania się zarodka. B-HCG doszło do 10100 i z początkiem 7 tygodnia przestało rosnąć.
Oceniamy jakie są szanse, że lekarze i cała ta głupia medycyna mogą się mylić.
Nie chce mi się z nikim gadać. Na policzkach mojego męża łzy, najbardziej bolesne łzy na świecie.
Ja wiem, że nie takie rzeczy…, że życie nam jeszcze nieraz wysmaży piekło, większe piekło… Ale jest to po prostu kurewsko niesprawiedlie.
Bardzo mi przykro, z ukrycia sledze Twoje wpisy bo mam podobna sytuacje. Musisz byc silna, oboje musicie
Kurwa…. sory ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. a patologia z ojcem pijakiem ma 5 – tkę dzieci.
Nieeeeeeee……….:(((((
Strasznie mi przykro 🙁
Trochę ochlonelam i mogę coś napisać…. Popłakałam sie czytając Twój wpis, chyba coś ta cisza wcześniej brzmiała złowrogo i coś przeczuwalam. Nie będę pisać, ze mi przykro, ze na to nie zasługujesz, ale ze musisz być silna i na pewno w końcu sie uda… Bo to bez sensu. Żadne słowa ani argumenty nie wniosą teraz nic wartościowego… Nie chce sie gadać. Ja od wczoraj w żałobie po kolejnym IUI i nawet juz nie płacze, tylko mi źle, nie chce o tym rozmawiać i chce tylko spać, schować sie pod kołdra, przeczekać to (tylko czekając nie wiem na co…). Twoja historia była tak napawajaca optymizmem i siłą, ze MUSIAŁA skończyć sie sukcesem, wiec dlaczego teraz to…. MUSI Ci sie udać!! Po prostu nie ma innej opcji. Strasznie strasznie jest mi przykro. 🙁 Aż boli w sercu tak samo jak kiedy ja widzę kolejny raz widzę jedna kreskę. Wtedy łapie ta wredna małpa w dołku i nie puszcza. Po przeczytaniu Twojego wpisu tez małpa przyszła i siedzi….
Chyba moglabym sie teraz podpisac pod tym, co napisala Natalia. Jestem zla. Jestem wsciekla. Na to jak bardzo to jest niesprawiedliwe. Bardziej niz bardzo, bardziej niz sa to w stanie wyrazic slowa.. i moge jedynie powiedziec, ze rozumiem. I ze jestem z Toba, i przytulam.. :*
Właśnie Kasia wiem, jak mocno rozumiesz… Patrzę na Ciebie, zerkam czy się podnosisz… Ty się podniesiesz, ja się podniosę…
Po tylu trudach poronienie jest najgorszą rzeczą, jaka może się przydarzyć. U mnie na początku jakoś to było. Z czasem zaczęło być gorzej. Mam żal do tego na górze, że dał nadzieję, że w końcu będzie się Matką, a potem co? Ma to gdzieś. Dla mnie było to oznaką i ciągle jest szansa, że mogę zajść w ciążę. Dlatego tyle starań, wyrzeczeń i pieniędzy z tą jedną nadzieją, że w końcu się uda. A potem morze wylanych łez, bo jednak nie…. Twój blog jest ciągle dla mnie dużym wsparciem, że nie jestem z tym sama i jak wiele jest kobiet z podobnymi problemami.
nie dali ci nic na pod trzymanie przeciez do szpiala powinni cie wysłac moze by sie udalo .. nie no nie moge poprostu nie moge .. wytrzymac płacze od rana o was myśle i o sobie nie ma owu nie ma nic kurwa co za świat !!!!! przykro mi
Dali, Monia. Biorę luteinę praktycznie całą dobę. Do następnego USG. tę luteinę biorę tak bo tak, bo lekarz kazał i zajął się kolejną, łatwiejszą pacjentką, która rokuje. Nie mam żalu do lekarza, to się po prostu dzieje i nie możemy zatrzymać maleństwa.
powinni cie do szpitala na podtrzymanie wysłać 🙁 mam nadzieje ze bedzie dobrze nie którym sie udaje po lekach wraca wszytsko do normy kurcze kiedy następne usg>?
Monia, USG mam jutro (w poniedziałek).
Nadzieja umiera ostatnia. Umrze dopiero, kiedy umrze Okruszek.
czekam na wyniki , trzymam mocno kciuki :*
kurewsko niesprawiedliwe… ;(
jednak lipcowe ivf nie były tak super jak mi się wydawało…
Dla Twojego Okruszka….
Śpiewałam swojemu kiedy odchodził…
Królu mój, Ty śpij, Ty śpij a ja
Królu mój, nie będę dzisiaj spał.
Kiedyś tam, będziesz miał dorosłą duszę,
Kiedyś tam, kiedyś tam…
Ale dziś jesteś mały jak okruszek,
Który los rzucił nam.
Skarbie mój, Ty śpij, Ty śpij a ja,
Skarbie mój, do snu Ci będę grał.
Kiedyś tam, będziesz spodnie miał na szelkach,
Kiedyś tam, kiedyś tam…
Ale dziś jesteś mały jak muszelka,
Którą los zesłał nam.
Ta piosenka nie opuszcza mnie od lat, a teraz przywarła jak pieprzyk.
Przeżyj, ochłoń, powstań i walcz dalej. Nie ma lepszego rozwiązania niż iść dalej do przodu tą drogą.
Bardzo mi przykro z powodu Waszej straty.
t.vik, nie umarłam…, więc z resztą też poradzę. Pójdę tam, gdzie mówisz…
Przykro mi bardzo 🙁
Przechodziłam podobną sytuację dwa lata temu. Dokładnie dwa lata temu byłam w 6 tygodniu ciąży (po IUI), która nie chciała rosnąć 🙁
Trzymaj się… Nie umiem Ci napisać niczego, co Cię pocieszy.
http://ziomalkowyswiat.blog.pl/2012/08/27/kto-dlugo-czeka-poczeka-jeszcze-troche-g-g-marquez/
http://ziomalkowyswiat.blog.pl/2012/09/03/juz/
http://ziomalkowyswiat.blog.pl/2012/09/05/przedwczesnie-odebrana-swiatu-w-szymborska/
http://ziomalkowyswiat.blog.pl/2012/09/13/niewiele-uciulalas-w-bagazu-powrotnym-w-szymborska/
Juti, było mi już przykro, gdy czytałam Twoją historię, ale jej nie rozumiałam.
Dziś w moim ogrodzie kwitną malwy…
Malwy będą Ci przypominać, że masz małego Anioła Stróża. On będzie czuwać i pomoże.
Moja Małgosia też czuwała.
I pomogła.
Mam dziś Franka.
Trzymajcie się.
Pozwól sobie na żałobę…
Az mi lat polecialy, przechodzilam przez to juz 2 razy – w 8 i 6 tygodniu
Bardzo, bardzo Ci współczuję. Od dawna śledzę Twoje wpisy, nie pisałam wcześniej, potem u mnie była sytuacja „kurewsko niesprawiedliwa”. Od kilku dniu myślałam żeby wreszcie Ci coś napisać, ale to miały być gratulacje i dobre życzenia. Teraz nie wiem co powiedzieć, bo nie ma takich słów……..
Ja już mojej sytuacji nie postrzegam jako „k. niesprawiedliwej”, przez bardzo bardzo długi czas tak było, tupałam nogami, miałam pretensje do losu/Boga, ale czas i coraz boleśniejsze doświadczenia udowodniły mi do szpiku kości albo i głębiej, że to nic nie pomaga a wręcz przeciwnie….na pewno nie wnosi nic dobrego. Przestałam się wściekać. W trudnych sytuacjach nie ośmieliłabym się nikomu już nigdy powiedzieć, że „będzie dobrze” w znaczeniu, że spełni się to czegoś ktoś najbardziej pragnie bo przez ostatni rok wszyscy mi tak mówili, że będzie dobrze a za każdym razem było coraz gorzej.
Zdecydowałam się napisać do Ciebie, żeby Ci powiedzieć, że nie wiem co los/Bóg Ci przyniesie w przyszłości, ale tylko od Ciebie zależy jak to wszystko przyjmiesz i czy wyjdziesz z tego zwycięsko i jeszcze mocniejsza czy pójdziesz drogą zgorzknienia i rozpaczy. Choć nie mam pojęcia co będzie to z całego serca życzę Ci i Twojemu Mężowi abyście wyszli z tej sytuacji lepszymi i z mocniejszymi charakterami (i kochali się jeszcze bardziej choć wydaje się, że większa miłość pomiędzy Wami nie jest potrzebna)……. I oczywiście pewnego dnia z małym zdrowym Cudem na rękach.
Odkąd nie mam już pretensji do losu wszystko zaczęło się zmieniać, jest „mi” zupełnie inaczej i pomimo, że moja sytuacja dla osób obok jest „straszna”, „niesprawiedliwa”, „bolesna”, „przerażająca” – to ja ku własnemu zdziwieniu daję radę żyć na co dzień i jestem dobrej myśli i spokojna i muszę nawet napisać choć ze strachem, że nie zostanę zrozumiana, że jestem szczęśliwa. Oczywiście nie wiem czy pisałabym tak gdyby los/Bóg zabrał mi wszystko i zostałabym zupełnie sama na świecie, ale nie zamierzam żyć tym co może się zdarzyć jeszcze lub nie – tylko tym co jest dzisiaj – choć czasem to dzisiaj wywołuje wymioty rozpaczy i strachu.
Przestałam po wielu latach zadawać też pytanie „Dlaczego tak jest, tak się dzieje?” – bo właśnie to pytanie wprowadziło mnie na ścieżkę do nikąd. Nie potrafiłam znaleźć żadnej zadowalającej odpowiedzi na nie. Zostawiałam więc co pytanie za sobą (naprawdę po wielu latach nie rozstawiania się z nim na krok) i poszłam dalej jedynie z przeświadczeniem, że być może te złe sytuacje wykorzystam, żeby stać się lepszą. I to właśnie „pójście dalej” przyniosło zupełnie NIESPODZIEWANĄ ulgę. A to moje szczęście pojawiło się jak zaczęłam być wdzięczna losowi/Bogu za wszystko co przynosi dzień – nie od razu ale po jakimś czasie, bo na początku bycie wdzięcznym za bolesne rzeczy wydawało mi się paranoją i do tej pory to w zasadzie robię to tylko dlatego, że nic innego mi nie pomaga i nie znam innego lepszego wyjścia.
Nie wiem czy to co napisałam pomoże Ci w Twoim cierpieniu choć odrobinę, bo mi mało kiedy pomagały takie „gadania ludzkie”, choć czasem znajdywałam jedną czy dwie myśli które były pomocne.
Myślę, że to czego można się chwycić w takim straszliwie smutnym czasie to czegoś co jest jak mi się wydaje silniejsze od „zasypiania” – tego co łączy Ciebie i Twojego Męża. Chyba tylko Wasza Miłość pozwoli Wam nie zwariować i przeżyć te straszne chwile a i tylko ona daje sens dalszych prób, dalszego życia i walki o Mały Cud. Trzymajcie się razem kurczowo tej waszej miłości dniami i nocami i nigdy jej nie puszczajcie!!!!!!
Przy zapaleniu otrzewnej sama otarłaś się o śmierć i wiedząc jakie to nasze życie jest kruche trzeba naprawdę doceniać to, że macie siebie.
U mnie w chwili obecnej ta perspektywa, że mamy siebie jest ze względu na moją sytuację najważniejsza teraz. My przeszliśmy o wiele krótszą i mniej bolesną i mniej kolczastą drogę walki o nasz Mały Cud. Ale jak nasz Mały Cud miał trzy tygodnie i wydawało się, że wreszcie dopadło nas szczęście, bo zagrożenie nieutrzymania tak długo wyczekiwanej ciąży minęło, poród pomimo ogromnego błędu lekarki młodej siksy na patologii ciąży, która przebiła pęcherz płodowy pomimo, że dziecko nie było wstawione główką i zamiast główki wypadła rączka z pępowiną (wypadnięcie pępowiny z reguły nie kończy się dobrze) zakończył się natychmiastowym cięciem i wyjęciem ku zaskoczeniu wszystkich nieuszkodzonego dziecka. Podobnie tak jak Ty potem żałowaliśmy że nic z tym nie zrobiliśmy, aby lekarka w przyszłości nie skrzywdziła innych ale chcieliśmy zapomnieć o tym koszmarze.
Wtedy kiedy właśnie zaczynaliśmy cieszyć się naszym upragnionym szczęściem mąż trafił do szpitala (kilka lat temu tzw. grypa rzuciła mu się na serce, ale wydawało się, że choroba jest względnie pod kontrolą leków). Miał spędzić tam około dwóch tygodni i wyjść. Wyszedł…ale po tygodniu dokładnie w swoje 34 urodziny wrócił i to już prosto na oiom. Ten prezent urodzinowy ciągnął się na oiomie przez 5 miesięcy, kilka razy przeżyliśmy prawdziwe umieranie, 4 razy otwierali mu klatkę żeby go ratować. Lekarze po jakimś czasie dali nam na oiomie izolatkę, żeby Mały Cud mógł przychodzić do Taty. W zasadzie to zamieszkaliśmy z Małym Cudem na oiomie, bo tam byliśmy najbliżej sensu dalszej walki i tam leżał nasz Optymizm (mój mąż pomimo bycia uczciwym ateistą ma w sobie tyle optymizmu i sensu życia, że niejeden wierzący /w tym ja/ mógłby pozazdrościć). Przez te długie 5 miesięcy staliśmy w tej izolatce z Małym Cudem na rękach żebrząc o życie dla męża i Taty. Mały stawał się na tych rękach coraz cięższy podobnie jak sytuacja. Czasem musieliśmy uciekać z tej izolatki, bo nie mieliśmy tyle siły żeby patrzeć jak lekarze w panice ratują męża albo żeby pogodzić się z myślą, że kolejna operacja jest potrzebna, bo inaczej Mały Cud nie pozna nigdy Taty. Po operacjach było i czasami jeszcze gorzej, czasami było tylko 2 godziny przerwy pomiędzy kolejną operacją, czasami trzeba było czekać 12 godzin po operacji i modlić się do worka na mocz żeby się napełnił – żeby nerki wreszcie ruszyły. Czasami błagaliśmy prawą komorę serca, która była do tej pory super sprawna żeby zaczęła się ruszać, choć troszkę.
Od 1 sierpnia jesteśmy w domu 🙂 Można pomyśleć, że znów dogoniło nas szczęście…Pomimo tego, że mąż ma wszczepioną pompę, która pompuje krew za jego lewą chorą komorę, że z brzucha wychodzi mu kabel który jest nie mniej ważny niż powietrze którym oddychamy (musimy pilnować, żeby kabel był cały czas podłączony do prądu – na noc do kontaktu a w dzień do baterii, bo jeżeli zabraknie zasilania to pompa przestanie „kochać”), to uważamy się za szczęśliwych. Przed nami jeszcze za jakiś czas operacja wyszczepienia pompy i jeżeli serce nie skorzysta ze swojej 4% szansy na regenerację to też przeszczep serca. Nie żyjemy przyszłymi zagrożeniami, operacjami czy nadziejami na regenerację – mamy siebie tu i dzisiaj.
Piszę o tym, bo może ta moja opowieść pozwoli Wam bardziej docenić to, że Wy też Macie Siebie…….na dobre i na złe w walce o Wasz Mały Cud.
Przepraszam, jeżeli to co opisałam nic nie pomogło albo Cię zdenerwowało – bo może teraz potrzebny Ci jest najbardziej brak słów i po prostu bycie z Wami. Tak czy inaczej od dawna jestem i będę. Trzymajcie się…
Asia… Bardzo mi potrzebne jest to co piszesz, każde Twoje słowo. Pomaga. Nie wyobrażam sobie takiego strachu o najbliższą osobę i nie chcę nigdy tego strachu poznać. A Ty poznałaś i piszesz, jak cieszyć się życiem. Jesteś ze mną, jesteś silna, to dużo dla mnie znaczy, dzięki. Dobrze Cię mieć po swojej stronie.
Tak, podniosę się z tego, oboje z Mężem podniesiemy, chyba silniejsi, a na pewno razem.
Twój Mały Cud… Może zyska kolejnego anioła stróża…
Mój Mąż ma taki napis na koszulce:
Nie będę się więcej bał. Aniołów wokół mam
Dzięki za Twoją historię, dzięki, że jesteś. Odezwij się czasem, Twoja mądrość jest tu potrzebna nie tylko mi.
Czytając to co piszesz płaczemy razem z Tobą…ja bo wiem ile stawanie się silniejszym i pójście dalej Ciebie kosztuje łez…a Mały Cud płacze bo kończy dzisiaj 6 miesięcy mając ponad 38 stopni po wczorajszym szczepieniu 🙂 byliśmy przygotowani na to, czopki z paracetamolem kupione 🙂 Pewnie oddałabyś wszystko, żeby choć słyszeć taki płacz….
Chcę Ci jeszcze napisać, dlaczego nasz mały cud to właśnie Mały Cud – bo lekarka nie dawała nam już praktycznie żadnych szans na ciążę, a wbrew medycynie, wbrew wszystkim przeciwnościom stał się Wielki Mały Cud 🙂 Czego i Wam życzę!!!
Nie mogę uwierzyć. To jest tak niesprawiedliwe. Bluzgam i płaczę na zmianę.
Dlaczego to spotyka tych, którzy tak pragną dziecka? Nie ogarniam, nie chcę ogarniać i w takim cierpieniu sensu nie widzę.
Bardzo mi przykro. Choć wiem, że mogę sobie jakiekolwiek pocieszenia wsadzić w tyłek, to ściskam mocno i myślami jestem z Wami.
Bardzo, bardzo mi przykro…
W takich chwilach słów mi brakuje, więc przepraszam, że nie napiszę nic więcej, nie pocieszę…
Ściskam!
To nie może być tak!Dlaczego?Iza nie załamuj się!przede wszystkim leż,bierz leki które masz przepisane,zwiększ dawkę kwasu foliowego.Lżenie potrafi zdziałać cuda,moją ciążę uratowało.Ja dowidziałam się o krwiaku w 5tygodniu,był ogromny,prawie dwukrotnie większy niż cały pęchrzyk ciążowy.Lekarz dawał mi marne szanse i co?dupek nich się ugryzie w … bo da się pokonać kwriaka.Leż tylko kocha ile się da a zacznie się wchłaniać.u mnie zniknął dopiero w 13-14tc.Nie myśl o złym,zobaczysz uda Ci się pokonać i tą cholerną kłodęna Twojej drodze.Modlę się za Was i wysyłam mnóstwo pozytywnych fluidów!
Twoja córeczka jest żywym dowodem na Twoje słowa. Dbam o siebie. Jestem pogodzona z najgorszymi wiadomościami, ale nie załamię się. Gdybym się teraz załamała, cokolwiek się stanie, to kilkutygodniowe życie poszłoby na marne…
Długo biłam się z myślami, czy pisać to, co mi chodzi po głowie. Po przeczytaniu wpisu Iwony, postanowiłam się odezwać. Mi lekarz też powiedział, że moja ciąża się nie rozwija i kazał czekać na poronienie. Beta stanęła mi w pewnym momencie na dużo niższym poziomie niż twoja, w sumie od początku nie przyrastała prawidłowo. Ale u mnie okazało się, że powodem tego były dwa podane mi zarodki, które zaczepiły się w różnym czasie, po czym ten pierwszy obumarł… drugi rósł, ale beta wychodziła dziwna. Nie chcę dawać Ci fałszywej nadziei, ale może jeszcze nie wszystko stracone?
Kas, wiemy obie, że jest beznadziejna sytuacja, ale serce nie działa tak jak rozum. I tak co chwilę myślę, że lekarz coś źle zobaczył, że zarodek ułożył się jakoś inaczej, że bhcg zostało źle zmierzone. Mam prawo do tego, aby mieć nadzieję, a Ty masz prawo napisać mi jak to było u Ciebie (i bardzo współczuję Ci stresu, którego doświadczyłaś). Cokolwiek okaże się na jutrzejszym USG, dobrze, że to napisałaś. Jesteś dowodem, że cuda się zdarzają, nie teraz, to potem. Dzięki, Kas.