Prezent na Dzień Matki

– Mam dla pani dwie wiadomości, dobrą i złą – z taką pieśnią wszedł na salę lekarz na obchodzie.

– Dobra jest taka, że beta spadła. Dziś wynosi 2319. Zła jest taka, że jeszcze panią potrzymamy. Jeśli w czwartek spadnie o minimum 300 jednostek, wypuścimy panią.

Lekarz (lubię go) wyszedł. Odwróciłam się plecami do pacjentki leżącej obok. Nie wiem dlaczego, ale zachciało mi się płakać. Tak się zachciało, że nie mogłam się powstrzymać.

Z jednej strony poluzowały się palce ogromnego napięcia trzymającego mnie za szyję od wielu dni. Zarodek zrobił mi prezent na Dzień Matki, przestał walczyć o życie… Karykaturalny, zniekształcony w krzywym zwierciadle prezent, wybawienie spadającego b-HCG

Z drugiej – to koniec. To już naprawdę prawdziwy koniec. Kolejny koniec tej ciąży.

Zadzwoniłam do mojej mamy, o której myślę od rana, myślę w ogóle często, a nie mogę jej często widzieć:
– Jeśli zostanę kiedyś matką, chciałabym być taką mamą jak ty dla mnie.

***

Im dłużej tu jestem tym dalej chodzzimy z mężem na spacery. Chyba wielu pacjentów ucieka ze szpitala do pobliskiego lasku, bo wiewóry zupełnie oswojone.

wiewiorki

 Fot. ja

0 komentarzy

  1. K…, ale ironia losu :((((
    Iza – życzę Ci naprawdę z całego serca, żeby Dzień Matki za rok był przecudowny – z dzieckiem na rękach (a niech odpadają nawet ze zmęczenia!!!) lub w brzuchu (nawet gdybyś miała wisieć nad WC!).

    A wiewiórki przecudne! Ale foty fajne 🙂

    1. Dzięki Juti.
      Jak policzę te pół roku przerwy przede mną, wychodzi dzień matki z dzieckiem w brzuchu. I będę się jeszcze śmiała z tego dzisiejszego maja i przewracała oczami, co za płaczliwe głupoty tutaj wypisywałam.

  2. Prezent na pierwszy rzut oka karykaturalny, ale z bliska jednak dobry.
    Ten zarodek i tak nie miał teraz szans. Poddając się pozwolił Ci uniknąć operacji i zwiększył szansę na kolejną, tym razem szczęśliwą ciążę.
    Wierzę, że w następny Dzień Matki będziesz odliczać dni do porodu.

    Wczoraj przypadkiem wpadłam na tego bloga:
    http://dzieckomojadroga.blogspot.com/
    Dziewczyna nie miała problemu z niepłodnością, ale przeszła dokładnie to co Ty: ciąża obumarła, ciąża pozamaciczna z metotreksatem (podany aż 4 razy, bo nie działał).
    Życzę Ci takiego samego zakończenia (no może nie podwójnego 😉 )

    1. Dzięki Wężon, lektura na dziś dla mnie.
      Szczerze mówiąc, zaczynam też podczytywać co nieco o adopcji, na razie tak tylko ciut, obok kryminału, książki o aktywnej zawodowo alkoholiczce (muszę się upewnić, że to nie ja ;P ) , newsweeka i stron z wykrojami krawieckimi.
      Wiem, że ten prezent dobry. Tak, wiem, najbardziej zdecydowanie czuję ulgę.

  3. Wzruszyłas mnie..ciężki maj to był…wszystko zaczęło sie z początkiem a kończy dopiero/aż po miesiącu. Mam nadzieje ze uda Ci sie ból i większość tej histori zostawić w murach szpitala, ze zacznie sie kolejny miesiąc dla Ciebie o wiele szczęśliwszy.
    Nie płacz kochana zeby smutek nie zatrzymywał duszy na ziemi tylko po to zeby pocieszać żywych. Usłyszałam ostatnio te słowa w jakimś przypadkowym filmie i wydają mi sie tak bardzo bliskie.
    Czas na rower!

    1. Tak, Mojra, masz rację, ja to wszystko zostawię w szpitalu, bardzo dziękuję, że mi to zwizualizowałaś.
      Wylazły ze mnie emocje, dobre i złe. Póki co, jednak nadal, szarpią mną też hormony. Już mi dobrze.
      A Ty tak pomiędzy jednym a drugim USG tutaj wpadasz? Fajnie 🙂

      1. Kochana, zawsze jest czas gdzie mozna poczytać, zawsze gdzies sie na cos czeka, wiec czytam, jestem. Dzis sie bardzo zdziwiłam żegnając sie z klinika, usłyszałam ze następnym razem widzimy sie z maluszkiem na rękach..zamurowało mnie. No bo który cierpiący, nie mogący miec dziecka człowiek w miejscu, w którym spotyka sie ludzi takich samych jak my, chce widzieć dzieci…zdziwiłam sie i zapytałam czy to aby napewno wypada..i lekarz i pielęgniarki prawie ze chórkiem powiedziały ze tak…nie wiem co o tym myślec. Powiem szczerze ze dzis czułam sie jak intruz, siadłam gdzies w kącie w poczekalni zeby nie zranić żadnej kobiety nawet małym wystającym brzuszkiem..stad moje pytanie do was, czy kiedykolwiek spotykałyście niemowlaki w klinice chwalących sie świeżych mamusiek? Jaki macie do tego stosunek?.

        1. Mojra, przecież każda klinika ma ściany obwieszone zdjęciami dzieci. Zobaczyć na żywo, to jeszcze lepiej.
          Przecież dlatego walczymy, bo wierzymy, że kiedyś się uda. Miło zobaczyć, że te zdjęcia to nie photoshop i komuś rzeczywiście się udało.
          Twój brzuch, a potem dziecko, pewnie wzbudzi trochę zazdrości, ale i nadziei i doda sił do dalszych prób.

        2. Patrzysz na matkę z dzieckiem na rękach i myślisz, że łatwo jej przyszło? Przecież wcale tak nie musiało być. Przecież nie znasz ich historii. Niedawno czytałem na pewnym blogu wyrzut sumienia autorki po „ataku” na przypadkowo spotkanego na ulicy pewnego ojca bawiącego się ze swoją córką. Facet stał i słuchał osłupiały jak tamta krzyczała na niego, żeby się nie cieszyli. Dopiero później do niej doszło, że przecież nie zna ich historii i nie wie czy to szczęście nie było okupione wieloletnią walką. Jeśli pójdziesz z dzieckiem do takiej kliniki (serdecznie Wam wszystkim tego życzę!!!), to nie po to, żeby pograć na nerwach pacjentów, tylko dlatego, że pewnie sama byłaś pacjentką. Prędzej, czy później to do nich dotrze.
          Ale Twój dylemat rozumiem. Czasem sam taki mam. Czytam bloga Izy, ale rzadko zostawiam komentarz, bo dla mnie i mojej żony starania o dziecko to już przeszłość. Teraz możemy się starać co najwyżej o wnuki 😉

          Pozdrawiam Was Wszystkie/(Wszystkich?)

        3. Mojra, nigdy nie myślałam źle o innych kobietach tylko dlatego, że one są w ciąży a nie ja. Obca mi była taka zazdrość czy żal. No raz mnie jakaś zirytowała… oj bo epatowała taki rozanieleniem, jakby w ciąży nie była to też by mnie zirytowała – egzaltacji nie lubię 😉 Koleżankom kibicowałam, cieszyłam się kiedy się udawało. Myślę, że jest jakaś cześć kobiet, która ma podobne podejście i nie czuje frustracji na widok każdej ciężarnej.
          Wyobrażam sobie taką potencjalną sytuację: przychodzi do kliniki kobieta z dzieckiem, pewnie była pacjentką, czyli walczyła, ale się udało – fajnie, jest nadzieja dla innych, klinika i lekarze są skuteczni. Zero stresu. No chyba, że dzieciak drze się wniebogłosy – no to mogłoby mnie zirytować 😉

          1. Mojra, a ja się waham, co napisać.

            Żeby pokazać, że jestem wyzbyta niehumanitarnych uczuć, oczywiście, napiszę wyłącznie, że nie rusza mnie widok kobiety z dzieckiem (lub z brzuchem).

            Wstydliwa prawda jest jednak taka, że przez te lata nie wyzbyłam się zazdrości o dziecko. Mogę co najwyżej udawać sama przed sobą, że jej nie ma. Krytyczny rachunek sumienia każe mi się przyznać, że mózg rejestruje każdą ciążę w kolejce w klinice, podobnie na ulicy, w autobusie, w sklepie, na wyborach, w szpitalu i na zdjeciach w gazecie…

            Ale wiem, że do takiej kliniki nie wchodzi nikt, kto nie musi. Ani na tego bloga…

            Nie mam na ten temat opinii jak wiatr zawieje, mam dwa uczucia jednocześnie. Wy wszystkie (przez chwilę ja też, więc MY), które dzięki swojej determinacji (i może troszkę dzięki umiejętnościom lekarzy 😉 ) zachodzimy w ciążę, to jest powód do pokazywania, a nie chowania się w kącie kliniki.

            Jeśli będę w ciąży z widocznym brzuszkiem, będę go niosła dumnie z przodu (przecież nie z tyłu) i głaskała się po nim, żeby wszyscy widzieli. I wrzucała tutaj zdjęcia.

          2. Iza, no to ja jestem okropna, bo na maxa zazdroszczę mojej jednej koleżance która jest w moim wieku i jest w ciąży. Ciągle jej to mówię….Zauważam też oczywiście absolutnie wszystkie ciężarne w zasięgu chyba kilometra na moim osiedlu (to jest silniejsze ode mnie) i im zazdroszczę, bo moje jeszcze jedno marzenie na razie musiałam schować głęboko i co wyłazi to go muszę w łeb palnąć. I niestety muszę brać pod uwagę, że takie schowane zostanie już na zawsze. Nie mogę tego marzenia zabić, bo musiałabym zabić siebie. Tak już mam i żadne tam gadanie, że przecież mam już dzieci nie pomaga, tylko pogarsza sprawę, bo widzę jakie są cudowne.
            Ale ze względu na moją sytuację w tej chwili Wam Wszystkim życzę tych brzuchów (z przodu 🙂 a nie sobie.

          3. Asia, to jest normalne.
            A myślisz, że faceci nie zazdroszczą sobie ojcostwa? „Ten mój kumpel to taki gamoń, a dwie córki ma…”
            Ale zazdrość ma różne oblicza i może też być pozytywna tzn. zazdrościsz drugiej, ale jednocześnie cieszysz się, że ma dzieci (albo, że przynajmniej ona jedna z Was dwóch). Nie w ten sposób jej zazdrościsz?

          4. Myślę, że ta moja zazdrość to w sumie pozytywna teraz, bo oprócz tego że im zazdroszczę to też cieszę się ich radością. Nie wiem czy jakbym nie miała 3 swoich dzieci to też tak naturalnie potrafiłabym się cieszyć. Pewnie nie, bo potrafię mieć straszny charakter niestety.

          5. Trochę nie łapię, masz trójkę zdrowych dzieci i chcesz jeszcze, że borykasz się z tymi emocjami, czy miałaś tak, kiedy jeszcze nie miałaś dzieci? Potrafię zrozumieć pragnienie gromadki dzieci, ale przyznaję, że to trochę niezwykłe mieć kilkoro i tak bardzo chcieć jeszcze, żeby aż zazdrościć innym 🙂
            Właściwie u mnie z dniem narodzin mojej córki ustała wszelka zazdrość o inne dzieci, a każdy następny dzień radości z mojego dziecka jeszcze bardziej mnie w tym utwierdza.

          6. Niestety jak widzę kobietę w ciąży to jej zazdroszczę że jest w ciąży. Tak po prostu mam i wynika to z tego, ze noszę w sobie też takie pragnienie. Wszystko to dzieje się równolegle z tym, że jestem najszcześliwszą żoną i matką na świecie i jak nie będę miała już kolejnego dziecka to pozostanę dalej najszczęśliwsza. Będzie co będzie 🙂

          7. Ja miałam spory dylemat czy jechać z Miśkiem do kliniki jak zdecydowaliśmy się na powrót po Mrozaczka. Nawet o tym pisałam, ale już nie pamiętam czy u siebie czy w jakimś komentarzu. No ale cóż, nie udało nam się zorganizować opieki, a ostatecznie ważniejsze było dla mnie wsparcie i obecność Męża, niż ewentualna możliwość sprawienia przykrości innym. W końcu Misiek też jest na świecie dzięki naszemu panu doktorowi.
            Izu, a co do zazdroszczenia ciąży… to chyba gdzieś zostaje w tyle głowy. Ja mam dwójkę, a też jakoś tak mi dziwnie jak się dowiaduję, że się komuś szybko i bezproblemowo udało…

          8. Witaj
            Z tą zazdrością nie jesteś sama, ja też na każdym kroku widziałam brzuszki i szczerze im zazdrościłam. Cierpialam bardzo a jeszcze więcej kiedy ktoś mi mówił no Magda kiedy ci w brzuchu coś wyrośnie… Albo dotyka wymownie brzucha i pyta jest coś jest? Ale jesteśmy silne babeczki i się nie poddajemy. Co do wizyt z dziećmi w klinice to nie wyobrażam sobie nie wziąć ich z sobą, pokazać lekarzowi „swoje” dzieci 🙂

        4. Mojra, my z mezem ostatnio dosyc często spotykamy w naszej klinice rodzicow z dzieckiem/dziecmi. Bede uczciwa, to boli,szczegolnie gdy akurat jest sie w klinice z powodu nieudanego transferu albo para dowiaduje sie o swojej niepłodności lub słyszę jakies inne typowe w tych miejscach zle wiadomosci. Boli ale we mnie akurat jednocześnie wznieca nadzieje.usmiecham sie nieśmiało do tych dzieci zachęcając tym samym,zaklinajac kosmos by wreszcie zesłać mi mojego skarba.te dzieci sa niezaprzeczalny nadzieja aczkolwiek trudna nadzieja,bo jednocześnie uosobieniem tego czego tak bardzo nam brak. Ostatnio w klinice mój maz zagaił do mnie,ze chyba tak nie bardzo do kliniki leczenia nieodnosci z dziecmi przychodzić. Po chwili doszliśmy jednak do wniosku ze moze po swoje mrozaczki ci ludzie wracaja,lub zaczynaja nowy cykl in vitro..lub cokolwiek innego.ze moze nie maja z kim zostawic dziecka, wiec z nim. Moze tak od poczatku przyzwyczajają dziecko do tego ze jest na swiecie dzieki wsparciu lekarzy…ostatecznie żartujemy zeby ukoic troche swoja zazdrość podpuszczajcie sie wzajemnie:”choc zabierzemy im to dziecko”:D na koniec któreś z nas dodaje ze pewnie tym ludziom byłoby przykro albo ze dziecko teskniloby do swojej mamy albo ze i tak by nas złapali:) taki nasz sposob na rozładowania tych dziwnych emocji ktore wówczas mamy. Z drugiej strony takie sytuacje w takim miejscu jak klinika jakos daja względny szkic prawdziwego stosunku do adopcji. Czasem zastanawiam sie o co ja/my tak naprawde walczymy- o bycie rodzicami czy o nasze geny? O to by dac komus milosc czy by kochać samego siebie w postaci biologicznego dziecka. Czy zasługujemy ba to by byc rodzicami. Inaczej gdy natura daje dziecko,inaczej gdy trzeba isc do ośrodka. Czy nasza milosc jest wystarczajacw? Czy w tym wszystkim chodzi o stworzenie rodziny czy o przekazanie geniw? I jakim kosztem.
          Suma sumarum nie jest to sytuacja łatwa ale na pewno potrzebna. Takie jest moje zdanie:)

  4. Iza, ale to dobrze, że spada… to już nie ciąża, tylko kwestia Twojego zdrowia i gotowości na potencjalną przyszłą ciążę. Nie fajna jest też ta ciągła niepewność – co będzie? Pewnie Ci też smutno, że musisz jeszcze tam siedzieć, z dala od męża. Wszystko na raz, co? Ale do czwartku jeszcze tylko 2 dni. A my tu jesteśmy i umilamy Ci czas komentarzami. A potem wyjdziesz ze szpitala, wsiądziesz na rower a czerwiec podobno ma być piękny i ciepły 🙂

  5. Ruda, tak, nie, nie wiem.
    Płakałam też z ulgi. Ze wszystkiego. Ale to potrzebne było.
    Poza tym z bloga wychodzi, że ja się tylko mażę i mażę… To nie prawda. Dziś jestem zupełnie zadowolona. Mąż przyjdzie, wymkniemy się na lody.

    To, że tu jesteście, trzyma mnie w pionie 🙂

    1. Zupełnie uzasadnione to mazanie – taki czas. Ja tez jestem taki mazak, płaczę nawet wtedy kiedy nie chcę, ze złości, z żalu, z użalania się nad sobą, bez kontroli lecą mi łzy ale jeszcze więcej smarków 😉 Co zrobić – emocje… nie możemy zawsze być na baczność i cacy, czasem trzeba się i pomazać a Ty akurat statystycznie na blogu częściej jesteś twarda, albo… taka zawzięta, prawda? Ale nie martw się, ja myślę, że już będzie lepiej.

      1. Będzie lepiej. I rzeczywiście jestem zawzięta, prorok jaki czy co 🙂
        Ok, Ruda, na razie płaczów i smarków nie będzie.
        Co do tych smarków – mam taką psią cechę, wiecznie mokry nos…

      1. t.vik, piszesz, jakbyś zapomniał, że tak spłakałam się na Twoim blogu, że nie bylam w stanie go przeczytać za jednym razem do końca. Fajnie, że wróciłeś 🙂

        1. Muszę przyznać, że mi to przypomniałaś. Ale to żaden dowód na płaczliwość 🙂 każda przeciętnie wrażliwa osoba nie pozostaje obojętna na tę historię.
          I chociaż wiem, że popłakujesz, to moich oczach jesteś Twardzielką przez duże „T”, a z treści Twojego bloga wcale nie wynika, że płaczesz cały czas, wręcz przeciwnie 😉

        2. Ja też tak mam, że czasami jeszcze wpadam w „stan hibernacji”. Przeważnie w pracy, kiedy nie mam szczególnie wymagających zadań. Nie bywa tak często, bo ze dwa, może cztery razy w roku, ale bywa. I kto z nas jest większym płaczkiem?

  6. To to, kurcze, niezgrabnie napisałam ten post, bo to były także bardzo łzy ulgi. Gdzieś na końcu tunelu widzę swój dom. Bardzo tęsknię. Chcę do domu.

  7. Niech to będzie krótki tunel, bez dziur i odstających kamieni.

    A ja dokładnie rok temu meldowałam się w szpitalu na kolejne usuwanie zrostów.
    Dzień później dowiedziałam się, że macica się nadaje, ale zostaje tylko in vitro. Też niezły prezent. Też dwuznaczny – wyrok i nadzieja.

    1. Dziwne są nasze umysły – ta potrzeba osadzania w czasie wydarzeń, rocznic. Może potrzeba nam namacalnego dowodu, ze czas szybko mija, że ucieka i leczy zarazem.

  8. Iza, rozum wie, że tak musi być i odczuwa ulgę, a serce CZUJE i płacze. To chyba normalne. Trzymaj się ciepło. Tobie i nam wszystkim życzę, żebyśmy za rok mogły świętować 26.05. nie tylko jako córki.

  9. moja krolewna zawsze w pieknej sukience… ciesze sie pomimo… ja dzis izuniu pierwszy raz od 31 lat obchodze swoj dzien matki bo juz czuje sie matka na zawsze… pomimo ze w lonie mam pusto to w sercu jest pełno… wiem co to jest milosc matki do dziecka choc niestety zapominam powoli i tak jak MOjra kiedys pieknie napisala: wraz z bolem odchodza wspomnienia dlatego kocham swoj bol… o dziwo zastanawialam sie jak przezyje ten dzien matki a jest najbardziej spokojny, najbardziej pogodny dzien dla mnie… tez czuje paradoks takiej sytuacji… no i oczywiscie mam swoja mame najkochansza na swiecie… izuniu ja zycze ci wszystkiego dobrego z okazji dnia matki dla mnie nia juz bedziesz na zawsze!!! z reszta wszystkie tu jesteśmy bo przenosimy gory zeby nimi… tam na gorze na kazda z nas czeka maly czlowiek… czeka na to aby przyjść do kazdej z nas… moj malenki czlowieczek zapomnial misia i wrocil sie po niego ale wroci ponownie do mjie bo juz zna droge!!! do ciebie tez znaja droge twoje dzieci wroca na pewno… sciskam kochana i wszystkie niesamowite kobiety na tym blogu!!!

    1. Piękne Oczekująca, i smutne i pogodzone i dojrzałe. Prawie nie myślałam o swojej poprzedniej stracie, dzięki Tobie tak dziś trochę bardziej.
      Zawsze będziesz matką, z całego serca Ci życzę, żeby była to matka uśmiechnięta, nie nieruchoma w pajęczynie wspomnień.
      Ściskam Malutka.

  10. Hej,
    trafiłam do Ciebie przez przypadek, ale nie przez przypadek zostałam i przeczytałam…
    Na początku chciałam Ci napisać, nie to że jesteś silna (bo każda z Nas ma siłę do walki, jest siłaczką ) ale to że bardzo mi przykro, że tyle musiałaś przejść… Zastanawiam się co dzień ile człowiek może znieść, unieść, z iloma przeciwnościami losu musi walczyć- nawet niebo zaczęło teraz płakać…
    Zastanawiam się również, ile niebu potrzeba jeszcze aniołów ?? Ile ??
    Kiedyś przeczytałam, że dzieci nie odchodzą na zawsze tylko zmieniają datę przyjścia na Nasz ziemski świat, tego się trzymam…
    Wiem że jesteś ciekawa historii innych kobiet, ja mam drogę długą i wyboistą … podobną do Twojej a jednak inną… Przeszłam 4 IUI, HSG, 3 HSK, Laparoskopię i 3 pełne procedury IVF, leczenie w Łodzi i 7 transferów, jestem mamą trzech aniołów i mamą dwóch żyć pod sercem, drżę każdego dnia o ich życie, o to by były, los Nas nie oszczędza i od początku jestem w ciąży zagrożonej, ale walczę, walczę każdego dnia i daję radę tylko dla nich, dla niego, ja już dawno bym umarła, nie dała rady dla samej siebie… Boję się że moje ciało nie da rady donosić ciąży… Że nie usłyszę więcej bicia ich serc, nie zobaczę małych rączek machających na USG jakby chciały się przywitać z mamą i tatą… Ja gasnę każdego dnia, czuję się jakbym była odarta z kobiecej godności… Tylko ON daje mi siłę każdego dnia do walki, to dla niego się uśmiecham, staram się chować strach do kieszeni kiedy widzi… Boję się bardziej o NIEGO, że jego blask w oczach przygaśnie jeszcze bardziej, a ON o mnie, wie że teraz na nic nie mamy wpływu, losu nie oszukamy, biegu rzek nie zmienimy…
    Może Bóg zabiera Nam aniołów bo nie nadaję się na matkę ??!! Bo co zemnie za matka skoro już teraz wątpię w ich istnienie… Podaję się każdego dnia, a za chwilę wstaję dzięki silnym ramionom męża… Jedno wiem i o czym wcześniej nie napisałam, zostanie rodzicem nie wiążę się tylko z wcześniejszym noszeniem brzuszka, są inne metody…. o czym Ty nieśmiało podczytujesz… MY zrobiliśmy już ten krok w styczniu…

    Mam nadzieję, że odpoczniesz, odpoczniecie i za 7 miesięcy będziecie cieszyć się z pozytywnych wyników bety, a każde USG spowoduje że bardziej będziecie wierzyć w Wasze szczęście…

    1. Mamo Aniołów, w którym teraz jesteś tygodniu i kiedy traciłaś poprzednie ciąże?
      Ja straciłam swoje bliźniaki w marcu, w 15 tyg.

      Tobie życzę tym razem szczęśliwego zakończenia. Odzywaj się tu czasem.

      1. Wężon aktualnie jestem w 12 tc , wcześniejsze ciąże traciłam na początku 5-6 tc , szukaliśmy przyczyny okazało się że mam przeciwciała APA i trombofilie …
        Co się stało u Ciebie z maluchami ?? Jaka była przyczyna ?? Jestem przerażona ;(!
        Nie dziękuję, podziękuję w grudniu jeśli do tego rozwiązania dotrwam…

        1. Nie bój się, strach to zły doradca i towarzysz.
          Ty swoją przyczynę przewalczyłaś, będzie dobrze. Chcę zobaczyć w grudniu szczęśliwą wiadomość.

          U mnie wszystko było w porządku, ciąża nie była zagrożona. I nagle odeszły mi wody z jednego płodu. Nie wiadomo dlaczego. Każdy ma swój pomysł, ale niepoparty dowodami. Wdało się zakażenie, CRP mi rosło, morfologia siadała, antybiotyki nie działały, byłam blisko sepsy. Podjęto decyzję o zakończeniu ciąży.
          W badaniu hist-pat też niczego nie znaleziono. Dzieci zdrowe, łożyska w porządku. To była parka.
          W pierwszej ciąży też mi wcześnie odeszły wody – w 25 tyg. Wtedy córeczka przeżyła – teraz było za wcześnie.

          1. Wężon- nie wiem co napisać, więc mocno Cię przytulam, tak bardzo mocno z całych sił!!
            Nawet nie chce myśleć co czułaś! Boże, muszę ochłonąć po tym co napisałaś…

    2. I nigdy nawet w rozpaczy nie myśl, że nie nadajesz się na matkę, że ronisz, bo coś z Tobą nie tak. Takie ciało Ci się trafiło.
      Wiesz, że to nie ma nic wspólnego z zasługiwaniem. Jaki piękny byłby świat, gdyby dzieci pojawiały się tylko u ludzi, którzy na to zasługują, a przynajmniej nie pojawiały się u tych, którzy bardzo nie zasługują.

    3. MamoAniołków, uderzyło mnie, jak bardzo jesteś przerażona.
      Doszłaś tak bardzo daleko. Dzięki swojemu uporowi, sile, którą znasz, dużym kosztem. Tymczasem Twój strach narasta wraz z czasem, ale i dzieci rosną, z dnia na dzień są silniejsze, z dnia na dzień jesteś bliżej.

      Uderzyło mnie, że pieczołowicie chowasz strach przed mężem. Może podzielony stanie się o połowę lżejszy? Smutek dzielić, a radość mnożyć. Wiem, że brzmi to jak dyrdymały… ale… poczułam niepokój o Ciebie po tym co napisałaś.
      Możesz pobać się tutaj, może to Ci jakoś pomoże.

      MamoAniołków, co się dzieje w tej ciąży? Krwiaki? Leżysz? Nie dostarczasz maluchom za dużo kortyzolu? 🙂 Żeby potem nie były takie znerwicowane jak ja 🙂

      Jak sama napisałaś, niech każde kolejne USG pozwala nam mocniej wierzyć. I jeśli tak, to moze rób je kilka razy w tygodniu!

      1. Izo, mąż zna mój strach jednak nie chcę go zadręczać, on jest nie poprawnym optymistą a ja realistą…

        Jeśli dotrwamy, myślę że nadmiar kortyzolu odziedziczą w genach po mamusi…

        Jeśli chodzi o zagrożenie, od początku mam plamienia, w 8 tc dwa krwotoki, później chwilę spokoju i powtórka z rozrywki krwawienie, plamienia… Leżę, odpoczywam, zbijam bąki, ja, człowiek z robakami w tyłku…

        Ja ciążę ciągle wypieram, być może dlatego że nie chcę później bardziej cierpieć, choć to chyba nie do uniknięcia…

        1. MamoAniołów, skłamię, jak powiem, że nie znam tego mechanizmu… Przecież dopiero co o nim tutaj pisałam w nowych postach…
          I tak podprogowo objawiła się w Tobie kobieta wiary, bo nazwałaś siebie w opozycji do męża realistką, a nie pesymistką. To troszkę mnie uspokoiło. Słowami robimy świat wokół nas.

          Krwawienie w ciąży – stres! Ale podobno u niektorych kobiet tak bylo i nic się nie stało. Tu, tu właśnie na blogu dziewczyny pisały tak, a tutaj jeszcze nikt nigdy nie skłamał…

          1. Izo, ja wiem że krwawienia nie znaczą jednego póki co jestem tego żywym dowodem, bo za każdym razem pędziłam 50km na IP i serduszka biły a krwawienie ustępowało, ale jak na początku napisałaś: stres!!

            Ja chyba swojego świata słowami nie potrafię stworzyć, jestem zbyt skryta (?), nie mówię głośno o Naszym problemie (?), ciężko mi o sobie mówić, czuję strach że i tak nikt nie zrozumie! A w środku potrafi rozczulić mnie najmniejsza rzecz, nowy płatek w Naszym ogrodzie, piękne oczy mojej suni, zwinność mojego psa, kwitnące drzewa na wiosnę, śpiew ptaków o poranku którym co dzień się delektuję leżąc jeszcze w łóżku, ukochany widok z tarasu kiedy to mgła nachodzi na łąki niczym puchowa kołdra by okryć je przed zimnem, uwielbiam pić herbatę z cytryną i miodem w towarzystwie moich psów na pięknym tarasie zrobionym przez męża.
            Ironia losu, pisząc to czuję się taka „delikatna” w środku, a na zewnątrz nic po mnie nie widać, mam skórę jak krokodyl…

          2. MamoAniołków, uchyliłaś trochę swojej wrażliwej duszy. Widzę Cię teraz zupełnie wyraźnie, wyobrażam sobie Ciebie na Twoim tarasie 🙂

        2. już pisałam Izie, ze moja koleżanka po kilkunastu latach starań, leczenia, inseminacji zaszła w ciążę i co miesiąc co do dnia miała krwotoki, nie plamienia – krwotoki. Wytrzymała do 8 mc. Teraz ma cudnego 6-mies. Antosia. Jest nas tu tyle, że ciągle ktoś „dyżuruje” na blogu i zawsze jest ktoś do potrzymania za rękę.

          1. Izabelo- dziękuję!
            Jesteście tu wyjątkowe, zauważyłam wcześniej… może czasami skorzystam z tych pomocnych dłoni…

          2. MamaAniołów – ja tylko ze stymulacją, z badaniami męża, przed drożnością – ale lubię zajrzeć do Izy, poczytać, popisać. Bo „w moim świecie” niewiele osób mnie rozumie. Tak naprawdę to tylko jedna. Ta, która sama przeszła te etapy, co ja.
            Tu jest dobrze 🙂 Piszesz, wyrzucasz z siebie to co na sercu leży, czytasz, ktoś Cię rozumie, ktoś wspomoże dobrym słowem 🙂
            Mimo że nie jestem tu gospodynią, mogę śmiało napisać – wstępuj tu jak tylko będziesz tego potrzebowała 🙂

  11. Kochana no karykaturalny ten prezent, ale następny Dzień Matki będzie inny. WIerzę w to bardzo i nie pozbędziesz się mnie z forum dopóki nie zaczniesz tyć jak ja hihihi ;*

    Szczęście w nieszczęściu. Wredny ten los dla Ciebie. DObre jest to, że możesz zbierać w pamięci takie małe fajne chwile jak z tym rudzielcem na spacerze z mężem. TO , że zbliżacie się do siebie bardziej i bardziej każdego dnia. Później będziecie silnymi, mądrymi rodzicami.
    Pamiętaj kochana o zrobieniu badania na komórki NK. Znajoma z forum co ją poinformowałam, że istnieje w ogóle coś takiego wczoraj miała transfer, miała wlewy leku i dalej chyba ma. Jak się uda transfer i utrzyma ciążę to będzie druga osoba, którą znam i jej się udało w końcu po wykryciu tych małych morderców w zbyt dużej ilości;)

    P.S. Wiewióra zajefajna:D i jaka mocno ruda. Wygląda jakby się farbowała hehhe ;p Kto ją tam wie skubaną.

    A to mój 6,5 roku oczekiwany cud http://wizaz.pl/forum/attachment.php?attachmentid=5986464&d=1432575313
    Mam nadzieję, ze nie sprawiam nikomu przykrości tym zdjęciem. Ja lubiłam oglądać takie wyczekiwane kruszyny, bo dawało mi nadzieję, ze kiedyś ujrze w końcu swoją:)

    1. Lucy, każe mi się zalogować, bez konta na wizażu nie zobaczymy zdjęcia.
      Ale wiem, jak to wygląda i cieszę się, że wreszcie oglądasz swoje, nie cudze zdjęcia.

    2. Lucy! Wyśli to zdjęcie do mnie, podam link z bloga, bo jak się trzeba logować, to większość z nas zrezygnuje! Poproszę, chcę zobaczyć, będę miała motywację.

      Wiewiórka w rzeczywistości była blondynką, tylko ją zafarowałam w fotoszopie.

      1. Izuś wysłałam Ci zdjęcia 4D, 2 D z 21 tygodnia ciąży i jak wyglądała kruszyna jako 5 dniowy blastuś.

        O Ty!!! W konia mnie prawie zrobiłaś z wiewiórką heheh coś mi wyglądała na farbowaną. No i przepadła moja wizja wiewiórki u fryzjera eh… ;P

    1. Kasia, przykro mi bardzo 🙁
      Przykro mi z powodu przygotowań, tych 2 nieznośnie długich tygodni czekania na wynik…
      Wiem, że to żadne pocieszenie, ale po każdym nieudanym transferze myślę, że z zarodkiem mogło być coś nie tak (wady genetyczne zarodka zdarzają sie w naturze b. często, to najczęstsze powody poronień, a człowiek wśród ssaków jest w czołówce jesli chodzi o częstotliwość takich zdarzeń ) i skoro tak musiało się stać, to lepiej wcześniej niż później. Przepraszam, jeśli napisałam coś przykrego dla Ciebie.

      Masz jeszcze zarodki?

    2. Nie mam już zamrożonych. Podai jedyne dwa zamrożone (podobno były świetne). Idę na jeszcze jedną procedurę, a potem kończę imprezę. Właśnie rano dostalam okres. Tylko nasza sytuacja jest trochę inna bo mamy już jedno dziecko.
      A Tibie bardzo kibicuje? Gdzie jest granica ludzkiej wytrzymałości?

      1. Oj tak Kasiu,dobre pytanie-gdzie jest granica?…ja jestem po 2 transferach bez ciazy i teraz po 3jeszcze pełna nadziei ze sie udalo. Sama mysl ze znow nie przeszywa mi serce lodowatym nożem. Tez nie wiem czy mam sile na wiecej. I nie chodzi tu juz o kolejna stymulacje, zastrzyki,hormony-chodzi o to ze nie wiem czy zniosę kolejne rozczarowania, to czekanie po transferach…takze rozumiem Cię.trzeba wypłakać smutek Msm nadzieje ze uda Ci sie przy kolejnym cyklu:)

  12. A ja tam uważam, że czasem trzeba popłakać. Łzy oczyszczają. Ze złych myśli, z negatywnych emocji. Życie daje Ci Izuś mocno po tyłku ale ja wiem, że Ty wiesz że trzeba się podnieść, otrzepać i stanąć do walki na nowo. Ja mocno wierzę w to, że w przyszłym roku będziesz świętować Dzień Matki czule głaszcząc się po brzuszku 🙂

    Jak czytam Wasze historie to stwierdzam, że moja droga do macierzyństwa do pikuś i tak się czasem zastanawiam czy mam prawo się tu w ogóle udzielać i wymądrzać. Co prawda swoją walkę o dziecko uznam za skończoną dopiero w listopadzie, kiedy utulę w ramionach moje maleństwo i wiem, że po drodze jeszcze wiele może się wydarzyć, jednak postanowiłam już nie zakładać czarnych scenariuszy…

    1. Marta, nie zakładaj czarnych scenariuszy (łatwo się gada, sama jestem w tym miestrzem) i nie przestawaj się udzielać – za wyjątkiem tych wpisów, które mogłyby Ciebie i maluszka zestresować.
      Nie można licytować się na cierpienia czy „ciężkość” naszej drogi do dziecka. I tak każde niepowodzenie jest dla nas większe, niż wyobrażałyśmy sobie, że możemy udźwignąć. Ty też za dużo tego miałaś.

      Pogłaskaj od cioc brzuch. Promis, w końcu kiedyś wystawię tutaj swój.

      1. Iza nie wiem jak Ty to robisz, skad bierzesz sile i przy tym całym cierpieniu jestes jeszcze mądrym wsparciem i ostoja dla tylu par starających sie o dzuecko. Dziekuje ze jestes:)

    2. JA też ciągle zakładam jakies czarne scenariusze. Już tak mamy po tylu kopach w dupsko od życia.
      Każda droga do celu jest inna. Czasem dzieje się w życiu o wiele więcej złych rzeczy niż tylko i wyłącznie nieudane starania więc nie można porównywać kto ma gorzej a kto lepiej. Po prostu wszystkie miałyśmy przesrane;P Ale ważne, że sie walczy czy to o swoje genetyczne dziecko czy adoptowane. Nie ważne. Ważne aby być szczęśliwym:)

  13. Iza, od lekarza dzisiaj nie mogłaś usłyszeć lepszej informacji niż to, że beta spadła i że nie będą Cię namawiać na operację albo mtx po raz kolejny…. a po majowej pladze nieszczęść biorąc pod uwagę, że maj jeszcze trwa to wszystko wydawało się już możliwe…Mi w każdym razie kamień z serca spadł na dzisiejszą wieść o tym, że zmierzasz już do zdrowia i że dalszych komplikacji nie będzie. Uff…teraz cichutko trzeba doczekać do końca tego miesiąca i wyrwać wreszcie tę kartkę z kalendarza.

    Nie wiem czy pamiętasz, ale ja też miałam raz taki dzień matki, że wydawał się jednym z najgorszych dni w życiu…

    Mam nadzieję, że tak jak napisałaś w kolejnym dniu matki będziesz już w zupełnie innej sytuacji i jak spojrzysz wstecz na ten dzisiejszy dzień to zobaczysz, że on też był dniem który doprowadził Cię do celu.

    Chyba nie doczytałam gdzieś jeżeli pisałaś….dlaczego planujesz przerwę 6 miesięczną, tak zalecają w Twojej klinice?? Bo w innych klinikach jest od 3-6 miesięcy czyli w 3 można już zrobić scratching a w 4 próbować…

    1. Dzięki Asia.
      Jakiś jing-jang się osadził w tym dniu matki, raz czarno, raz biało…

      W szpitalu powiedzieli mi dokładnie, ze mam poczekać 4-6 miesięcy po metotraksie.
      Pójdę z wypisem do kliniki niepłodności i zdam się na doświadczenie lekarza. Jeśli pozwoli działać po 3 miesiacach, nie bedę się opierać. Zakładam, ze najpóźniej w piątym miesiącu zrobię scratching.

      Dziewczyny, tak mi teraz przyszło do głowy… Bo beta moze spadać tygodniami. Jak to jest z miesiączką? Przyjdzie dopiero jak się beta wyzeruje??

      1. Nie wiem Iza, mówią, że powinna przyjść 4-6 tyg. po poronieniu, czyli normalnie. Ale nie wiem, czy jak się wszystkiego „pozbywasz”, tak jak u mnie, czy u Ciebie za pierwszym razem, to spada szybciej, a jak tak powoli zarodek obumiera, to dłużej? A jak to było u Ciebie jesienią?

        Powtarzasz scratching? Tym razem jakoś nie pomógł. Ale skoro zwiększa szanse.

        1. Wężon, o scratchingu będę myślała i rozmawiała z lekarzem, jak TO się skończy.

          Jesienią u mnie sprawa była prosta, bo dostałam arthrotec i 2 dni później miałam krwawienie i skurcze macicy. Teraz po prostu czekam, ale coś właśnie chyba zaczyna się dziać, przypomniałam sobie, gdzie ma siedlisko endometrioza. Nawet poprosiłam o badanie USG, czy to nie zarodek mnie boli, ale wygląda na to, ze to jednak endometrioza – więc kto wie, czy nie idzie okres?

  14. Mam do Was wszystkich jeszcze pytanie z zupełnie innej beczki. Czy wiecie jakie jest podejście lekarzy z klinik leczenia niepłodności do kobiet, które z racji swoich poglądów nie akceptują metody in vitro? Chciałam polecić koleżance mojego lekarza, ale ja od początku byłam z nim umówiona, że jeśli wszystkie inne metody zawiodą, to będziemy podchodzić do in vitro. Wiem, że ona nie bierze takiej opcji pod uwagę. No i nie wiem, czy jest sens aby polecać jej takiego lekarza. Z drugiej strony, czy takim kobietom na prawdę zostaje tylko naprotechnologia?

    1. Marta, a czy koleżanka akceptuje inseminację? Albo chociaż monitornig cyklu, podanie ovitrelle i „seksu na godzinę” po ovitrelle? Bo jesli koleżanka to akceptuje, to nie widzę problemu.
      Mnie lekarze w klinice pytali, czy chcę in vitro, a nie narzucali. Zdecydowanie warto, zeby koleżanka poszła porozmawiać.

      Jest jeszcze co najmniej jedna inna metoda niż in vitro i IUI:
      Przeniesienie gamet do jajowodów (GIFT – Gamete Intrafallopian Transfer) – w jajowodzie umieszcza się komórkę jajową i plemniki i tam natura sama działa dalej). To coś więcej niż IUI, ale mniej niż in vitro.

      1. Nie znamy się tak blisko, odezwała się do mnie bo dowiedziała się że jestem w ciąży a wiedziała, że staraliśmy się od dłuższego czasu. W związku z tym wydaje mi się, że jest mocno zdesperowana. Umówiłyśmy się na spotkanie żeby wymienić się doświadczeniami, dlatego zaczęłam się zastanawiać czy polecać jej mojego lekarza. Wydaje mi się, że nic nie straci jeśli przynajmniej z nim porozmawia. Nie zamierzam nakłaniać jej do zmiany poglądów, przecież nie o to chodzi. Wiem na pewno że oboje są mocno religijni. My z religią jesteśmy raczej na bakier więc nawet nie wiem co wg kościoła jest jeszcze okey a co już nie (oczywiście wiem że ivf wykluczone). Co gorsza dowiedziałam się że ona jest aktualnie pacjentką wymienionego już na Twoim blogu sławnego doktora Ogra u którego ja straciłam rok czasu… Mam nadzieję, że przynajmniej z niego uda mi się ją wyleczyć.

        1. Marta, też jestem w Krakowa. Czy mogłabyś się ze mną podzielić tą cenną informacją, kim jest ten Twój cudowny Doktorek? bo wiem, że dzieliłaś się już tą informacją z dziewczynami.
          Jeśli mogłabym Izę prosić o kontakt mailowy do Ciebie, to byłabym wdzięczna.
          A propos Doktorka: Ania z nieplodnoscwkrakowie miała na dziś termin cc. Ciekawe co u niej…

          1. Jasne, Iza prześlesz proszę? 🙂
            Też właśnie myślę o Ani, pewnie już jest rozpakowana 🙂 To ona poleciła mi Doktorka 😉 Więc być może wiesz o kogo chodzi. Ale jak tylko Iza prześle Ci maila to pisz śmiało!

      1. Dzięki 🙂
        No zobaczymy czy ona się zdecyduje. Jeśli tak to podeślę Ci za jakiś czas jakie mają podejście do tak nastawionych pacjentek.
        Jak postępy u Ogra? Coś się dzieje – czy dobrze pamiętam – czekasz do czerwca?

        1. Martusia, wizytę mam 27 czerwca i wtedy podejmę decyzję co dalej z Ogrem. 3 rzeczy sie u mnie zmieniły skróciły się cykle od czasu leczenia (25 i 35 dni, wcześniej 90 dni), wygladało na to, ze była owulacja (organoleptycznie) i wreszcie chudnę, co jest dla mnie aktualnie największym szczęściem. Z wizyty u Twojego lekarza powstrzymuje mnie właśnie to inv. Nie chciałabym być namawiana. Jeśli możesz to wybadaj stanowisko kliniki i dla mnie.

          1. Super, że są efekty! Mam nadzieję, że Ty będziesz jedną z tych szczęściar którym współpraca z Ogrem wyszła na dobre 😉 Daj koniecznie znać po wizycie co zalecił Ci dalej. Co do mojego lekarza- to wydaje mi się, że jeśli jasno mu powiesz, że nie bierzesz in vitro pod uwagę, nikt nie będzie Cię do tego namawiał. Trzymam kciuki!

  15. Marta ja w listopadzie 2014 roku przystapilam do laparoskopii diagnostycznej… bylam pewna na 100% ze nigdy nie przystapie do in vitro… z racji pogladow wlasnie… jak przyszedl lekarz i powiedzial ze nie mam szans na naturalna ciaze bo mam obustronna niedroznosc jajowodow to również powiedzialam sobie ze nigdy in vitro… gdy wchodzilam na blogi o nieplodnosci i byly zmianki o in vitro opuszczalam blog… i co? zycie zmienia nas o 180 stopni… jestem po pierwszej probie… mysle ze twoja kolezanka jesli będzie przechodzic przez kokejne etapy leczenia to dojrzeje do in vitro jesli bedzie taka potrzeba… jesli nie to zrezygnuje na pewnym etapie leczenia… pozdrawiam

    1. Podpisuję się pod Oczekującą. W miarę upłwu czasu nasza akceptacja rzeczy nieakceptowalnych często też się zmienia. Albo i nie, ale warto zapukać do kliniki i zapytać.

    2. Też tak mi się wydaje. Też mam w swoim otoczeniu ludzi, których poglądy zmieniły się kiedy okazało się, że muszą walczyć z niepłodnością. Mnie myśl, że jeśli wszystko inne zawiedzie, będziemy mogli spróbować in vitro dodawała siły w tych najtrudniejszych momentach.

    3. Trudny temat i dla mnie. Jako, że jestem wierząca to musiałam się na tym kiedyś bardzo bardzo głęboko zastanowić. I nawet pomimo tego, że nie byłam zmuszona do in vitro- padały tylko takie propozycje, ale w końcu udało się naturalnie, to nie mogę doszukać się w in vitro nic złego. Jedynie na co nigdy w życiu bym nie pozwoliła to na zostawienie mrozaków w lodówce jeśli sama musiałabym poddać się takiemu leczeniu niepłodności, chciałabym dać szanse wszystkim mrozaczkom tak więc dla mnie istotna byłaby ich ilość. Bo nie mogłabym znieść myśli, że akurat ten Mrozaczek miał szanse na życie a Inny miał pecha – „na kogo wypadnie na tego bęc…itd.” Co do nieudanych transferów to jest to po prostu tak jak w „normalnym” zapłodnieniu – mnóstwo zarodków nie rozwija się, są wczesne poronienia i kobiety najczęściej nawet o tym nie wiedzą albo się tylko domyślają. Pomimo tego, że Kościół mówi, że to jest złe to moje sumienie nie pozwala mi absolutnie patrzeć na nasze „powołanie do rozmnażania” jako coś złego, bo w takim razie nawet inseminacja powinna być zła, bo to też nienaturalne.

      Uważam, że oczywiście mogą być nadużycia w in vitro, ale to tak samo jak nóż – może być używany w dobry sposób albo bardzo zły. Tak samo jest też wg. mnie ze współżyciem seksualnym, bo możne być złe (nawet z mężem) albo dobre. Wszystko zależy od tego czy chodzi w głównym planie o miłość czy też tylko i wyłącznie o samozadowolenie. Jest mi przykro, że kościół z jednej strony namawia do licznego potomstwa, a z drugiej kładzie kłody pod nogi, ale myślę (mam nadzieję), że to się zmieni.

      Oczekująca, myślę że ta zmiana poglądów u Ciebie o 180 stopni to nie decyzja na coś „złego” z powodu braku innych możliwości, tylko decyzja na coś dobrego co wymaga akceptacji faktu, że prosto i naturalnie tego nie da się zrobić. Tu potrzeba dużej pokory. Zresztą wydaje mi się, że podobnie jest z inseminacją, o ile nie trudniej, bo ona jest często w pierwszym kroku.

      Jeśli kogoś uraziłam to przepraszam. To są tylko i wyłącznie moje osobiste poglądy do których każdy z nas ma prawo myślę.

        1. To aż w głowie mi się nie mieści, jeżeli tak jest!?! – w celach medycznych robione i też złe? No to co np. jeżeli jednoroczne dziecko się masturbuje, a to się zdarza – to też grzech? Niemożliwe normalnie.

          Choć ostatnio katolicka siostra zakonna w Anglii opieprzyła moją koleżankę za to, że ma za dużo dzieci, bo zobaczyła, że ona jest w ciąży. Koleżanka była w takim szoku, że nic nie odpowiedziała.

    4. I moje poglądy sie zmienily. W zasadzie nigdy nie bylam przeciwniczką ale nawet korzystając juz z usług kliniki(maz chodził tam do adrologa, z czasem i ja postanowiłam zbadać sie tam wzdłuż i wszerz) nie sądziłam ze to wyrafinowane leczenie i zabieg in vitro moze dotyczyć i nas. Pewnie gdyby wtedy mi to ktos powiedzial ucieklabym gdzie pieprz rosnie. Gdy ginekolog delikatnie zasugerował ze inseminacja(na ktora androlig nas przygotowywał, stosował suplementy u meza mające na celu podniesienie jakości nasienia)raczej ma małe szanse powodzenia w naszym przypadki ze byc moze lepiej byłoby pomyslec o in vitro prawie sie obrazilismy i uznaliśmy ze chce nad naviagnac. Z perspektywy czasu dobrze ze te inseminację byly, choc jak tu piszą dziewczyny byly chyba najtrudniejszym etapem psychicznym w zmaganiu sie z nieplodnosvia,bo mielismy udokumentowane leczenie i spełnione warunki aby skorzystać z programu rządowego. I nasz lekarz walczył i podpowiadał jak i co zrobic zeby sie „załapać”. Nie robil zadnych problemow i z coraz większa serdecznością prowadzi ns przez ta trudna droge. Teraz moge sie tylko z nas śmiać i chylic glowe przed lekarzem. Wiem jednak ze kazdy musi przejść sam swoja drogę do in vitro. Jedyne czego mi brakuje to brak pomocy psychologicznej. Niby jest-płatna. A czasem wystarczyłaby rozmowa z pielegniarka co bas czeka i co moga ze mna robic leki a kliniki raczej podchodzą praktycznie do tych tematow. Ja bynajmniej nie czuje sie przygotowana psychicznie choc z drugiej strony sama niewiele robilam zeby sie przygotowac(choc w sumie jak? Podsumowując -nigdy nie mow nigdy.

  16. Ulgosmutki zagryzam właśnie rafaelami, których pudełko dziś dostałam. Zapraszam, bo zaraz się skończą.
    Tak, Olga, krok za krokiem i do czegoś w końcu dojdziemy.

    1. Ja też dziś dostałam rafaele…od męża 🙂 A że byliśmy pokłóceni i od dwóch dni było smutno to to było takie pudełeczko na zgodę. Zjadłam już prawie wszystkie a najważniejsze zgoda też jest 🙂

      Dziś jeszcze dowiedzieliśmy się zupełnie nieoficjalnymi kanałami, że mojego M wpisali na listę do przeszczepu. Jak mi to oznajmił, to aż ugięły mi się nogi. Oficjalnie NIKT nas nie powiadomił. Czyli bardzo teoretycznie dzisiaj czy wczoraj w nocy mógłby zadzwonić telefon, że jest serce i trzeba jechać na operację…Zapytałam M co on odpowiedziałby na to – „wczoraj powiedziałby, że to pomyłka i do widzenia”, bo nic nie wiedział; „dzisiaj powiedziałby nie dziękuję”. Jestem w szoku, że oficjalnie nikt nam nie powiedział. Trzeba będzie to jak najszybciej wyjaśnić, bo my absolutnie w tej chwili nie chcemy żadnego przeszczepu!! Chcemy jeszcze dać szansę jego własnemu sercu. I nie chcemy też nikomu zabierać miejsca w kolejce!!

      1. Asiu, trzymam kciuki za wyjaśnienie sytuacji. Kicha z tym przeszczepem. A jak odmówisz, to wylatujesz z kolejki i już Cię nie przyjmą.
        Przesyłam siły, bo teraz Ci potrzebne.

        1. Skąd wiesz, że tak jest, że już cię nie przyjmą??
          Musimy to wyjaśnić. Z reguły jest tak, że pacjent jak jest wpisywany na listę poltransplantu to wie o tym…, ja nawet nie wiem czy M wpisali na planową czy pilną listę? Gdyby nie „znajomy” to byśmy nie mieli bladego pojęcia o tym, a M będzie na kontroli chyba za miesiąc dopiero. Na szczęście M się tym nie przejął wcale, ale zdziwiony był, bo kurcze to jego dotyczy bezpośrednio i że nikt go nie poinformował?!?
          Wężon błagam Cie nie pisz mi, ze mi jakieś siły potrzebne teraz, bo aż się boję….Takie radykalne kroki zależą na szczęście też od decyzji pacjenta i siłą nikt nas na przeszczep nie zaciągnie. Jak się to wyjaśni to dam znać.

      2. Asia, czy mogę pytać? Bo się na tym nie znam.
        Można wpisać pacjenta na listę do przeszczepu bez rozmowy z pacjentem, jakiejś zgody na piśmie?
        Czy bycie na liście oznacza, że nie możecie jakoś dalej się leczyć? Innymi słowy, czy bycie na liście może Wam jakoś zaszkodzić? Wyobrażam sobie, że to jest duże obiążenie psychologiczne, myśli „jest tak źle, że już tylko przeszczep” – ale może można być na tej liście tak profilaktycznie?
        Podbijam pytanie Wężon – w razie odmowy przeszczepu wypadacie z listy?
        Za mało wiem, żeby się wypowiadać, nie daj boże coś źle radzić, tylko zastanawiam się nad wadami i zaletami takiego rozwiązania.
        Asiu, siłaczko, myslę o Tobie.

        1. Iza, nie mam pojęcia czy w razie odmowy wypadamy z listy?Kiedyś M był zapytany czy ewentualnie jakby było źle to zgodziłby się na przeszczep. Ale to było wtedy czysto hipotetycznie i ewentualnie -absolutnie nie na piśmie, i już dłuższy czas temu. W żadnym razie ta rozmowa nie sugerowała wpisania na listę.
          Co do Twoich pytań – to leczyć oczywiście się możemy, to wiem na pewno. Czekanie na przeszczep to w zależności od listy to albo 2-3 lata (planowo) albo kilka miesięcy-rok (pilna lista). Tak chyba najczęściej. No właśnie to obciążenie psychiczne jest niefajne, a czy można być tylko tak „profilaktycznie” tego nie wiem….wtedy byłoby to do zniesienia, ale z drugiej strony to po co wtedy tam być? A już nie chcę nawet mówić o tym, że przeszczep rzadko jest po pierwszym telefonie – czasem jeździ się dobrych kilka razy, czekasz, jesteś przygotowywany do operacji, nie wiesz czy przeżyjesz – a tu po kilku godzinach każą Ci wracać do domu i czekać na kolejny telefon. Tak niestety jest i to jest bardzo stresujące. Jak tylko się dowiem dlaczego M teraz znalazł się na tej liście i o co w ogóle chodzi to dam znać. Póki co to nie wiem więcej niż Ty.

  17. Izu ja też dzisiaj płakałam. Zrobiłam test po kriotransferze i dupa. Tym razem jest najgorzej ze mną. Wróciłam do domu, przytulilam się do M i płakałam. Znowu nadzieja pękła jak banka mydlana. Straciłam wiarę że się uda. Mega dół… Jak były mrozaczki to wiedziałam że za chwilę zrobię nową bańkę mydlana i będe z nią żyć kolejne 2 tygodnie. A teraz… Kolejna stymulacja, nie mam siły… Nie przypuszczałam że tak mnie to załamie. Zawsze jestem taka silna, ale nie tym razem. Czuję jak czas ucieka mi przez palce… A łzy płyną po policzkach. Nie daje sobie rady
    O tym co Ty przeżywasz nie chce nawet myśleć… Podziwiam Cię, skąd bierzesz tą siłę?
    Mam nadzieję że jutro będzie lepszy dzień…

    1. Ewelka, akurat jeszcze siedzę przed komputerem i zobaczyłam Twój wpis. Też mi się strasznie przykro zrobiło. Takie rozczarowanie w dzień matki jest straszne….nie wiem zupełnie jak Cię pocieszyć. Chyba tylko ramiona Twojego M mogą coś tu pomóc…..
      …….może trochę też historia Wężon o 13 udanym in vitro swojej przyjaciółki – ta historia jest mimo wszystko bardzo pokrzepiająca. Nie ze względu na liczbę podejść, bo tylu nikomu nie życzę, ale ze względu na to, że tak dużo razy się nie udawało i można by logicznie wywnioskować, że się już na pewno nie uda, że to bez sensu, a tu ten jeden raz, zrobiony tak samo jak poprzednie nieudane i taka niespodzianka!!!
      Ewelka, życzę Ci żeby jutro było choć odrobinkę lepiej niż dzisiaj i tak tymi malutkimi kroczkami żebyś zaszła na tą kolejną stymulację – mam nadzieję, że zakończoną szczęśliwie.

    2. Ewelka, jak już się wypłaczesz w ramionach M. to wiedz, ze jest nas tu więcej czekających w kolejce. Tymczasem ja zajmuje Ci miejsce w kolejce przede mną . Nikt się nie wciśnie.

    3. Ewelko strasznie mi przykro. Moja szwagierka podchodziła 5 razy i sama nie pamięta ile transferów było i parę poronień a ma synka 5 letniego więc musisz wierzyć;)
      I jesteś twarda. Nie myśl sobie, ze nie. Chwilowe załamanie się nie liczy;* Masz prawo czuć się do du.., ale przecież się nie poddasz i będziesz dalej walczyła, a to świadczy o Twojej sile. Trzymam kciuki. Może tym razem lekarz wymyśli coś jeszcze, bo powtarzanie w kółko tego samego jest trochę syzyfową pracą

    4. Ewelka, myślałam wczoraj co z Tobą, że się nie odzywałaś parę dni.
      Bardzo mi przykro, że znowu nic z tego. Ale robiłaś betę, czy tylko test? Bo może jeszcze za wcześnie?
      Wypłacz się i wstawaj z powrotem do szeregu.
      Najwyżej razem podejdziemy do drugiej stymulacji.

      1. Wezon możemy podejsc razem:) Beta potwierdziła porażkę. Mam wizytę 1 czerwca więc wtedy pewnie antki zacznę. Dziś jest mi lepiej. Nigdy się nie poddam. Nawet jeśli nie będzie programu to podejde komercyjnie. Chcemy zrobić w przyszłym tygodniu z M wszystkie badania. Kariotypy, NK, zespoły I wszystko co potrzebne. Jakieś sugestie co powinnam zrobić. Może jakieś dokładniejsze badanie nasienia. Jest możliwe że może być z nim coś nietak mimo że ogólne wyniki są ok?

    5. Ewelka, jesteśmy z Tobą, tak jak byłyśmy przy wcześniejszej jednej kresce…
      Wypłacz się, bo to jest potrzebne pożegnanie z tym nieudanym krio, a potem wróc do swojej historii. Strasznie dużo przeszłaś, a na samym końcu napisałaś „wierzę, ze będę mamą”.
      Ja też wierzę, że będziesz.

    6. Kochana wypłacz się i zbierz siły i dalej działaj. Siedzę i czytam i pamiętam co czułam… Dokładnie to samo co ty, ale po nocy wstaje zawsze słońce kochana. Jeszcze będziesz piękną super mamusią.

  18. Ja jakoś tak nie na temat – ale Twoje wiewiórki mi przypomniały – a u mnie w mieście są lisy! Widziałam już 3 w różnych częściach miasta, i to wcale nie na obrzeżach. Moi znajomi też widzieli kilka. Wiecie, duże miasto, 350k mieszkańców, nie jakaś tam mieścina…

    1. U mnie też są lisy, za płotem po polu biegają, a mieszkam 3 km od Okęcia.
      A w niedzielę bażant zaatakował moją stalową fontannę w ogródku. Zostawił ślady łapek i dzioba.

      1. U nas nawet nie po polu, dwa widziałam na ruchliwych ulicach – szaleństwo, ciągną biedne do siedzib ludzkich bo maja łatwy dostęp do żarcia w śmietnikach.

    2. Się pomądrzę: lisy nie mają naturalnych wrogów. Rozmnażają się na potęgę, również dzięki sprawnym akcjom zrzucania szczepionek przeciw wściekliźnie (to ten kij, który ma dwa końce).
      Są intelignentne, omijają pułapki i zabijają złapane zwierzę dla sportu, tak, bo tak. Niefajnie.

  19. mam nadzieję, że po łzach juz ani śladu 🙂 tak bardzo Ci kibicuję i wszystkim innym dziewczynom, które wciąż czekają. Łatwo napisać „będzie dobrze”…no ale jak ma być? Przecież się nie poddasz i tak czy inaczej zostaniesz mamą. Bo tego chcesz 🙂 Czy to in vitro czy adopcja- w każdym przypadku doświadcza sie CUDU. Póki co, beta spada a nadzieje będą rosły zobaczysz 🙂 Odkurz rower i porwij gdzieś Męża w oczekiwaniu na nowe starania 🙂 wychodź szybko!! 🙂 ps. pozdrowienia od mojej „szwagierki”, mówi że będziecie szły łeb w łeb juz wkrótce 😀

    1. Basia, jak to ujęłaś, po łzach ani śladu.
      Teraz mam nowe zajęcie – dostałam do sali pacjentkę, która strasznie CHRAPIE!
      Wieczór schodzi mi na budowaniu kilkupoziomowych konstrukcji wokół uszu, mam zajęcie.
      Rower czeka, mąż czeka, ja czekam 🙂

  20. Mam nadzieję, że jutrzejszą noc spędzisz już w domu! Podziwiam Cię za Twoją siłę i dziękuję, że mogę ją czerpać w tym miejscu!
    Ja jestem g dzień po swym pierwszym transferze 5 dniowego zarodka i bardzo, bardzo boję się robić test i betę. Myślicie, że mogę już jutro czy lepiej poczekać do piątku?

    1. Jagoda ja jestem 4dpt(czy 5, transfer byl w sobote-dla mnie to 4 dzien dla mojego meza 5) i tez mnie kusi zeby cos wczesniej testować. Jednak juz postanowiłam ze czekam do poniedziałku,9dpt i dzien spodziewanej miesiaczki. To nasz 3 transfer.staram sie nie denerwowac,ale wiadomo jak jest:/zeby nie myslec glownie spie lub czytam. I nie mam sily ani odwagi zajac sie czymkolwiek innym:/ jakas totalna psychoza. Wlasnie aronia w tym miejscu zapytam Was dziewczyny o Encorton(byc moze w pomieszanu z innymi lekami)-czy na Was tez tak zle wplywal? Ciagle mam zle samopoczucie,jakies dołujące mysli, w ogole czuje sie jakbym byla obok swojego ciała, jakby poza soba. Mam trudności z koncentraja uwagi, problemy z myśleniem:/czuje sie jakas „odmozdzona”. Dla odwrócenia uwagi zajelabym sie sprzątaniem to sie martwie ze to moze zaszkodzić a nawet i do tego ciezko mi sie zebrac. No jakas lipa ba maksa:( czy ktoras z Was tez tak miala po encortonie? Wydaje mi sie ze z tej sterty lekow ktore biore to wlasnie endorfin tak na mnie dziala bo juz kiedys go brałam samodzielnie i bylo podobnie:/

      1. Ja transfer miałam w czwartek, wiec piątkowa beta będzie 8dpt. Encortonu nie biorę, „tylko” luteinę, progynova i duphaston. Staram się myśleć pozytywnie, ale po tych czterech latach rozczarowań, moja głowa nie chce mi pozwolić na nadzieję.

        Margaritka trzymam kciuki – pisz co i jak!

        1. Dzieki Jagoda:) ja rów niez trzymam mocno kciuki-za nas obie:)
          Piszesz o 4 latach starań, to tak jak my. To pierwszy cykl in vitro, mielismy 4blastocystki.2 transfery bez skutku:( teraz czekam na wynik 3 i jeszcze jeden mrozaczek czeka.gdyby nie zalecenia programu to lekarz chciał nam podać na ten 3 transfer 2 ostatnie mrozaczki. Mam nadzieje ze nie dlatego ze w nie nie wierzy.
          A jaka jest Twoja historia z in vitro?

          1. Margaretka i Jagoda – kciuki zaciśnięte najmocniej jak potrafię za Was obie teraz!!!!
            Nie napiszę Wam „będzie dobrze, uda się teraz” bo tego nie wiem ALE na szczęście nie można w żadnym wypadku napisać też, że się nie uda i to jest bardzo pozytywny wniosek na dziś 🙂

            Margaritka, nie chcę Ci robić absolutnie żadnych nadziei na wyrost ale moje główne odczucia z początku ciąży to właśnie bycie „obok swojego ciała, jakby poza sobą” – bardzo to niefajne, dokładnie tak jak napisałaś plus ta ciężkść na umyśle.

          2. Asiu dzieki. Każde dobre słowo na wagę zlota:) jak czytałam o tym „byciu poza swoim cialem” to az mi serce zamarli na chwile:)staram sie wierzyc ze tym razem sie udalo ale juz resztkami sił bo powtarza sie standardowy scenariusz-bol brzucha kilka dni po transferze:/ wlasnie uraczylam sie nospa i gdyby nie to ze pies przebiera nóżkami zakopalabym sie pod kołdra i najchętniej tam została na zawsze. Ale glowa do gory ide do przodu. Mój kochany maz wlasnie dając mi zastrzyk w brzuch przekupil mnie i mój smutek mówiąc ze jak sie nie udalo to pojedziemy w Bieszczady i mnie przeora po górach na rowerze tak ze bede błagać o litość. Z takiej perspektywy rozczarowanie wydaje sie mniej straszne.

          3. Margaritka, czy mi się wydaje, czy nic nie pisałaś, że już podchodzicie znowu?
            Iza jeszcze ze szpitala nie wyszła po ciąży, a Ty już jesteś blisko kolejnego testu. A poprzedni transfer miałyście przecież prawie razem.
            Trzymam kciuki za trzeci szczęśliwy raz.

          4. Tak to prawda Wezon, ide jak burza. Po istnień nieudanym transferze postanowiliśmy probowac kolejny raz od razu. Mam krótkie cykle i ostatnim razem monitorowała sie w 8,10,11 i 12dc.zeby sobie ułatwić wizyty codzienne w klinice i nie walczyc o wolne na transfer i miec komfort po,zwolnilam sie zpracy. Wobec tego tym razem 10dc wypadał w niedziele,klinika zamknięta a tu wieczorem śluz oeulacyjny z krwią-jak nic pic . Usg11dc bylo juz po pęcherzyku,świeżo pekniety. Transfer w sobote i tak o to czekam,dzis 5dtp.nie pisalam wczesniej bo u Izy ciagle cos pod górkę bylo.dzis zaczyna nowy etap,nowe nadzieje,wiec i mi łatwiej podzielić sie swoja nadzieja. A ze Jagoda tez czeka, pomyslalam ze razem bedzie nam raźniej:)

          5. Ej no kochana, Boże, dawałaś sygnały, że coś się dzieje, ale ja nie odebrałam, egoistycznie skupiona na sobie…
            Margarika, u mnie jak przestanie się tyle dziać, będę pewnie mniej pisać (bo mogę na przykład włóczyć się po górach w tym czasie) – wtedy trudno się chwalić dobrymi wieściami. Proszę mi tutaj nie chować się za moimi plecami!
            No, a teraz powodzenia 🙂

          6. Margaritka, ja miałam potworny ból brzuch i nospa szła za nospą a do kibla latałam kilka razy dziennie bo byłam pewna, że dostałam okres….a tu okresu nie było i nie było 🙂 Oczywiście to mogą też być objawy na okres ale jak najbardziej nie muszą 🙂

          7. No tak trzeba niestety czekać – ale z Twojego postu wynika, że w sumie na ciążę albo na wypad w Bieszczady. Życzę, żeby wypad w Bieszczady został odłożony na kiedyś tam…

          8. Ja podchodzę po raz pierwszy, podczas punkcji pobrano 21 komórek – 13 dojrzałych: z tego 7 oddałam innym, a z moich 6 ( jestem w programie) zapłodniło się 5. Jedna blastocysta jest/albo i nie jest we mnie, a cztery czekają zamrożone.

          9. Jagoda, 21 komórek to bardzo duzo. Jesli mialas transfer świeżo po punkcji to uważaj na hiperstymulavje, szczegolnie jesli bedzie ciaza. Pij duzo wody. Sama mialam objawy lekkiej hiperki i dziewczyny tu tez swoje przeszły. Takze dbaj o siebie:)
            A jak Ty sie czujesz?

          10. Dzięki! Lekarz powiedział mi, że jestem na granicy hiper, ale póki co mnie nie dopadła, choć jej początki zaczynałam odczuwać. Ale przez ten tydzień chodziłam do pracy i czuje się ok:) A z wodą idzie mi straaaaasznie opornie;):)

          11. Jagoda i wszystkie zarodki dotrwały do mrożenia? Muszą być silne.
            U mnie w dniu transferu też było 6, 2 włożyli, z 4 przetrwał tylko jeden, po którego niedługo wracam.

          12. Jakimś cudem wszytskie:) W dniu transferu zamrożono jedną blastkę, a dzień później trzy kolejne, bo się wolniej rozwijały. Trzymam kciuki, by ten jeden był właśnie TYM, którego poznasz osobiście!

      2. Margarika, dzień transferu to dzien 0 (zero), tak liczą u mnie w klinice.
        A te złe samopoczucie to nie po progesteronie masz? Może – no wiesz – masz go wiecej niż przyjmujesz, może organizm juz sam wytwarza swój… 🙂 Ja tak miałam teraz.

        1. Ach Iza, oby to byl progesteron:) ale tak jak pisalam wiem ze Encorton tak ba mnie dzuala. Przy poprzednich transferach tez raczej sie tak czulam takze norma.
          A jak Ty sie czujesz?

      3. Margaritka – trzymam kciuki! Będzie dobrze.
        Ja też będę testować.

        Wczoraj wróciłam z 2-dniowego wyjazdu. Wymodliłam się za Was i za nas 😉 Bo wyjazd – mimo że integracyjny – to na liście miał wiele miejsc związanych z wiarą do zwiedzenia. mam nadzieję, że mój wyjazd komuś pomoże 🙂

        Iza, cieszę się, że Twoje sprawy idą w dobrym kierunku. Klepiąc zdrowaśki myślałam i o Tobie 🙂 O transferze za 3 miesiące 🙂 żebyś zbyt długo czekać nie musiała 🙂 i przede wszystkim, żeby to był transfer na 10000000% pozytywny. Bez zakrętasków.

        1. Asti, czy ja coś przeoczyłam? Czy Ty też jesteś po transferze? Jeśli tak to podziwiam za energię i za tą wycieczkę.
          Miło, że pomyślałaś o nas i się wstawiłaś modlitwą:) I mam wrażenie, że dobrze Ci ten wyjazd zrobił. Chyba, że Ty zawsze taka energetyczna dobra duszyczka?:)

          1. Margeritko, ja się jeszcze nie transferuję.

            Jestem teraz na normalnym, naturalnym cyklu.
            Miałam dwie stymulacje clo + duphaston w II fazie cyklu. Bardzo źle reagowałam na leki. Powinnam być teraz na 3 podejściu z clo, ale może nie zrozumiałam się z lekarzem, może miałam dość… potrzebowałam przerwy. Mąż się przebadał – wszystko bardzo ok…(był temat badań – mój poszedł bez oporów 😉 tylko w strachu 😉 więc poszliśmy razem 🙂 )
            Teraz jestem umówiona na czerwiec na drożność.
            Po cichu liczę na pozytywny efekt z odstawienia clo.. Dlatego piszę, że będę testować 🙂
            Nie zabezpieczamy się ze 4-5 lat. Do listopada nie zastanawiałam się nad tym, że coś może być nie tak… Wierzyłam, że panuję nad moimi dniami 🙂 A tu taki zonk, że działamy i nic.
            Prawie wszystkie koleżanki, które chciały/miały zajść – są w ciąży albo już urodziły.

            Po drożności znów clo. Jak nie wyjdzie – IUI.

            Ten wyjazd pozwolił mi się trochę zresetować.
            Dawno się nie widziałam w takim dobrym humorze 😉
            A pomodliłam się, bo czułam taką potrzebę.
            Zaglądam na bloga codziennie. I trzymam za wszystkie dziewczyny kciuki.
            Jestem właśnie z tych co czasami chodzą do Kościoła. Ale nie jestem jakąś zagorzałą fanką wszystkich idei. Inaczej by mnie tu nie było.
            Kościół nie przyklaskuje in vitro.
            Taka katoliczka na pół gwizdka ze mnie.
            Podobno tak nie można. Więc jestem wyjątkiem 😉

          2. Ach, to już wszystko jasne Asti. Życzę Ci zatem powodzenia w Twoich staraniach i oby obeszło się bez tych wszystkich skomplikowanych zabiegów:)
            Ja też czasem chodzę do kościoła, bardzo rzadko co prawda, ale zdarza się. Najgorsze jest to, że czuję taką potrzebę, ale z drugiej strony czuję się wykluczona i niezrozumiana. Teraz to może i w ogóle wykluczona. Wierzę w Boga, ale w te farmazony księży niekoniecznie. Mafia nic więcej. W dodatku brutalna – wolą dać przyzwolenie na unieważnienie małżeństwa z powodu niepłodności zamiast wspierać te pary w ich trudnej walce o potomstwo…..trochę dziwna akcja – także, sorry…ciężko mi tu zrozumieć idee miłosierdzia i innych wzniosłych wartości…

          3. podpisuje sie pod tym co napisałeś obiema rencami 😉

            Ksieza generalnie akceptuja tylko to co chca…

            Rzadko kiedy trafi sie „ludzki” ksiadz. Dlatego nie chodze do Kosciola dla nich. W nich nie wierze.

  21. Jagoda, trochę wcześnie… Może coś wyjść, ale nie musi. Będziesz się niepotrzebnie denerować, jak nie zobaczysz 2 kresek… I tak się denerwujesz, wiem…

    No dobra…, ja sama zrobiłam test 6 dni po transferze 5-dniowego zarodka… I z lupą było widać cień kreski. Ale wiem, że nie powinno go było jeszcze być widać…

    1. Też robiłam test w 6 dpt ale wyszedł jeden na trzy. Ten co wyszedł to KOMFORT TEST, ale może nie wyjść. Ja miałam od razu dość dużą betę, a jak jest mniejsza może nie wyjść, ale betę hcg możesz zrobić tylko to tez nic pewnego;) powodzenia

      1. Aniu, wysyłam Ci pozytywne fluidy i wiarę ze IUI to nie ściema ! A za invitrowki powyżej tez trzymam kciuki, zeby betki były wysokie!
        A no i Izunia, jak wyjdziesz jutro to zacznie Ci sie juz weekend 😉

  22. Iza, przyznaj, że nie chciało Ci się w domu gotować i sprzątać, dlatego tyle tam siedzisz 😉 A tak serio, to mam nadzieję, że za chwilę beta spadnie na łeb na szyję i trochę odetchniesz. Już Ci kiedyś napisałam, że nie zasługujesz na taki długotrwający stan napięcia. Podziwiam Cię, że tak się trzymasz, Kochana! :*

    Dziś mój 12 dpt. Teoretycznie powinnam wytrzymać z badaniem krwi do poniedziałku, no, do soboty ostatecznie, ale biję się z myślami, czy nie zrobić bety wcześniej. Zaczyna kiełkować we mnie niepokój. Może lepiej wiedzieć od razu, że nic z tego niż czekać jeszcze kilka dni na to, co i tak nieuchronne..?Ech…

    1. S-mother rób dzisiaj, ewentualnie jutro.
      Pisałam Ci już, że ja miałam w zaleceniach z kliniki, żeby robić 12 dnia. To już naprawdę bezpieczny dzień, tzn. będzie wiadomo, czy w te, czy we wte. Nie jest za wcześnie.

  23. No dobra, wzułam trampki i rzutem na taśmę (zabierają próbki do analizy o 11:00) zrobiłam przed chwilą badanie w „przydomowej” przychodni. Wynik dostarczą ok. 15:00. Co ma być, to będzie.

  24. Odebrałam wynik przed chwilą, długo go nie było. Beta 5,1 mIU/ml, chyba za mała na radość, za duża na papierosa…Jak mam to zinterpretować do cholery?

    1. W 12 dniu powinna być wyższa. Moja w 12 dniu po transferze 2 dniowych zarodków była 323.
      To niestety wygląda na biochemiczną.
      Ale trzymam kciuki, żebyś była w tym niewielkim procencie, u którego jednak wzrośnie.
      Czekam z Tobą na sobotę.

  25. S-mother z tego co kojarzę to masz dzis 12 dpt.najlepiej byłoby zadzwonic do kliniki, jednak jak na moje oko wynik powinien byc chyba nieco wyższy.po prawej stronie powinny byc wartości dla poszczególnych tygodni ciazy. Wydaje mi sie ze po in vitro liczymy tak samo ciaze czyli od owulacjii plus 2tyg., czyli mniej wiecej 4tydzien. Poprawcie mnie jesli sie mylę. Z drugiej strony pamietam z programu o in vitro ze za sukces uznawali wynik powyżej 10. Hmmm…trzeba skonsultować z lekarzem.

  26. Eeeee, to ja już poczekam do soboty na „planowe” badanie. I tak miałam je zrobić.
    Ten wynik jest moją karą za brak cierpliwości i konsekwencji, którą tak płomiennie obiecywałam 🙂
    A jeszcze Was zapytam- to ma jakieś znaczenie, że napisane jest „total beta-HCG”?

    1. Na moje oko nie ma to żadnego znaczenia, wskazuje na całkowitą ilość hormonu a obok powinny być wartości prawidłowe (przedziały) przypadające na konkretny tydzień ciąży.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *