Rozmawiamy o in vitro w Radio TOK FM

Pobudka o godz. 4.30. Malowałam się i śpiewałam (aaa, ooo, eee, iii, uuu…, aaaa). Nie, żebym była z siebie taka zadowolona, ale gdy się budzę, przez dwie godziny  nie jestem w stanie wydobyć z siebie głosu. Mąż się troszkę śmiał z moich wyjców, ale się udało!

5.30 taksówka, 6.05 wejście na antenę.

Zostaliśmy zaproszeni z mężem do radia TOK FM, aby porozmawiać o in vitro.

radio tok fm
Zapowiedź rozmowy w TOK FM

Zgodziliśmy się prawie natychmiast – tak! Kto ma mówić o in vitro, jak nie my – politycy i episkopat?

W radio rozmawialiśmy 15 minut. Nie o tym, jak in vitro wygląda z punktu widzenia medycyny czy etyki, ale jak wygląda życie osób, które się leczą. Pierwsze wejście do kliniki niepłodności, pogodzenie tego z pracą, udział mężczyzn, koszty. O tym, że to nie jest tak – chcę in vitro, to robię. Do tego się dochodzi krętą drogą.

Kiedy zamigało światełko, że to już koniec rozmowy, dopiero nabierałam rozpędu. Szybko, za szybko mija czas. Nie powiedzieliśmy tylu ważnych rzeczy…

Wyszliśmy z radia – podekscytowani, że media zapraszają nas, uczestników, a nie tylko teoretyków. I z niedosytem – jeszcze jest tak dużo do pokazania.

Link do audycji TUTAJ

150 komentarzy

      1. Brawo Iza! Nie było mnie przez chwile wracam…a tu jeszcze pewnie nie raz nas zaskoczycie!(nie można pominąć tu udziału Twojego M.! oby takich glosow było więcej, a nie tylko bezsensowne wypowiedzi ludzi którzy nie maja najmniejszego pojęcia o czym mowia! zawsze będę Cie podziwiać za Twoja sile determinacje i odwage! jak na taka drobna osobe jesteś Wielka:

  1. Jak to dobrze, że ty na tym świecie jesteś i że masz tyle odwagi i siły! Brzmi to patetycznie, ale autentycznie tak sobie pomyślałam jak zobaczyłam Twój dzisiejszy post. Czekam na link, czekam na Twoje słowa, bo wiem, że będą ważne, w końcu ktoś kto zna to od podszewki da znać, że my- invitrowi staracze istniejemy, czujemy i potrzebujemy wsparcia a nie tylko nacisków jakie zewsząd ostatnio spływają.

      1. Kochana wysłuchałam i jestem pod wrażeniem jeszcze większym! I żadnym tchórzem nie jesteś, wręcz powiedziałabym, że postąpiliście bardzo rozsądnie, po co nazwiskiem świecić w świecie pełnym hejterów.
        Tak bardzo się cieszę, że trafiłam na Ciebie, przynajmniej wirtualnie, że wysłuchałam tego co sama czuję i czytam o tym co sama czuję, że może to egoistyczne, ale wiem, że te moje uczucia mają prawo bytu, bo nie zdarzają się tylko mnie/nam. Cieszę się, że byłaś głosem nas wszystkich.

  2. Oooooooooooooooooooo Izunia super:D Brawo!!!!!!!!!!!!!!!!! Ktoś musi o tym mówić, zeby ludzie wysłuchali też drugiej strony, a nie tylko polityków i kościoła. Czekam z niecierpliwością na link.
    Melduję, ze u mnie ok. Dziś wizyta. LEci już 31 tc. Stresik coraz większy, ale gorszy miałam przed IVF żeby się w ogóle udało także jest dobrze:)
    Pozdrawiam i kciuki dla wszystkich potrzebujących oraz zarazki ciążowe ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

  3. Brawo brawo Iza!
    Zewszad tylko pouczanie, krytyka, umoralnianie i to tych co chyba najmniej powinni sie odzywac bo albo chodza w czarnych lub purpurowych sukienkach albo maja juz potomstwo wymodlone i poczete za dotknieciem 'bozej ròźdzki’ a czyz nie najwazniejsze sa glosy najbardziej zainteresowanych i bezposrednio dotknietych problemem nieplodnosci??m
    Mam wrazenie ze wszyscy zapomnieli o nas, tych ktorych problem naprawde dotyczy. W tej calej dyskusji ktora przetoczyla sie ostatnio nad invitro brakowalo mi właśnie glosów takich osob jak Iza.
    Iza, jesteś ZUCHEM! 😉

    1. Bilbao dzięki.
      Najgorsze jest to, że my, którzy chcemy mówić najgłośniej, mówimy najciszej. Za dużo ryzykujemy.
      Jesteśmy dla polityków ( i przeciwników, i kościoła) jakąś bezimienną masą, bez twarzy, nazwisk. Szkoda. Ale każdy z nas musi dbać o siebie.

    1. Mnie się wydaje Ewelina, że osoby, które są przeciwne in vitro są tak samo mocno osadzone w swoim światopoglądzie jak my, zwolennicy. Z nimi nie przeciągniemy liny, tak jak i oni z nami.
      Ten kto ocenia in vitro, będzie je pewnie dalej oceniał. Za to liczę na „niezdecydowany elektorat”…

      1. Pewnie masz racje, wiem ze mnie nikt nie przekona ale w gruncie rzeczy naszego punktu widzenia nie maja tak czesto okazji poznac a jesli nawet trafia to tylko do „niezdecydowanego elektoratu” to i tak sporo szansa na wiecej osob za 😀
        Posluchalam i przyznam macie bardzo powazne, spokojne, rozwazne glosy i wiem ze radio zmienia glos bo pracowalam w radiu to i tak mowicie tak cieplo i otwarcie ze moge was sluchac codziennie 😀 Pozdrowienia dla was 🙂 Super z was para 🙂

      2. Ale sporo jest też ludzi, którzy mają swoisty „dysonans poznawczy” – chodzą do kościoła, są wierzący a jednoczesne uważają, że in vitro to nic złego. Może dla tej części społeczeństwa ważne jest, żeby pokazywać, że z in vitro korzystają ludzie zdesperowani, nieszczęśliwi, którzy chcą się spełnić jako rodzice i traktują tą metodę jako konieczną ostateczność – a nie krwiożerczy i zblazowani bogacze, którym się nie chce zadziałać w inny sposób. Bo wg mnie tylko ta cześć wierzących może dać bodziec do jakiś zmian postaw. „Moherów” nie zmienisz, ani tym bardziej instytucji, która kłamliwie manipuluje ludźmi dla władzy.

        1. Dla moherow zawsze bedziemy kwiozerczymi pozeraczami zarodkow, chwalacymi jako Boga strzykawki i mikroskopy, a no ze zwyklego widzi misie wybieramy przeciez kolor oczu, wloskow i zeby coreczka do mnie byla podobna bo przeciez corke chce to mi zrobia… ehh masakra z nimi nie ma co gadac i TOK FM napewno nie sluchaja tylko Radia Maryja ale Tak jak piszes Ruda ci ktorzy nie interesuja sie tematem badz zwyczajnie nie sa po zadnej ze stron moze oni nas wespra po takich wywiadach 🙂 buziaki

  4. Wysłuchałam audycji, fajnie, że ktoś głośnio o tym mówi. Ktoś, kto wie o czym mówi. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to tylko chwilowe zainteresowanie mediów tematem. Pozdrawiam i wyczekuję dobrych wieści:)
    Ps. Masz bardzo przyjemny, ciepły głos:)

    1. Elsa, tak mi mów. Do swojej facjaty jako-tako przywykłam. Ale słuchać siebie nie potrafię, jakby to była obca osoba, więc dzięki 🙂

      Zainteresowanie mediów – pękam z dumy, że ktoś zapytał nas nie o etykę, nie o politykę, tylko po prostu – jak wygląda nasze życie.

  5. Iza,
    Super, że jesteście odważni i się zdecydowaliście na wypowiedź. Silni z Was ludzie. Czasem nawet zagorzały elektorat „mięknie”, ale zwykle są to nasi bliscy i znajomi. Trzymajcie się ciepło.

      1. Coś musiałeś nabroić w tym internecie 🙂

        Z tego co widzę, jest możliwość kupna dostęp do archiwum bez reklam. Ale tak poza tym – chyba naprawdę coś przeskrobałeś 🙂
        Nie mam pojęcia t.vik, dlaczego Ci nie działa link, który innym działa, spróbuj wyczyścić cookie albo na innej przeglądarce.

        1. Na kompie śmiga normalnie 🙂
          Dobrze wyszło! Czego Ty od siebie chcesz? 🙂

          Zdziwiło mnie natomiast „Może pan by sobie zrobił badania”. To mnie zdziwiło, bo jak my się staraliśmy, to usłyszałem „Zaczynamy od ciebie” 🙂 i myślałem, że tak jest wszędzie.

          1. U nas wszystko skupiło się na Izie. Może to było związane z tym, że początkowo było to zwykły ginekolog, a nie klinika. Właśnie jak trafiliśmy do kliniki, to musiałem zrobić badania. Wcześniej nikt o tym jakoś nie myślał. Ja zresztą też 🙂 Ale do tego czasu sporo czasu już minęło.

          2. O! To prawdziwa przyjemność wymienić się zdaniem z samym „M”.
            Rozumiem, lekarze szukali przyczyny tam, gdzie czuli, że najprawdopodobniej ona jest, zamiast tak, jak tutejsi mają w zwyczaju robić ze wszystkimi i tak, jak zrobili ze mną, czyli wyeliminować na samym początku potencjalnego „sabotażystę” 😉
            Chyba nie ma zbyt wielkiej różnicy kiedy robić ojcu badanie.

            A w audycji podobało mi się Twoje swobodne sformułowanie „jesteśmy w ciąży”. Ja też tak uważam, że mimo naszego niby „małego” udziału, to nie „kobieta jest ciąży” sama, tylko są razem, wbrew feministycznemu podejściu do sprawy niektórych krzykliwych kobiet. To jest dobre podejście do sprawy i świadczy o jedności.
            Pozdrawiam

  6. Iza, wzruszyłam sie, i jestem taka dumna ze Cie „znam”;) miałam ciary i podekscytowanie podczas wystąpienia 🙂 brawo Wy!
    PS. T.vik- na tablecie ściągnij apke i wtedy ładnie śmiga:) możliwe ze zza granicy link nie wchodzi ( czasem tak sie zdarza, a Ty chyba Szwcja?)

  7. Brawo, Iza! Gratuluję występu, odwagi i pięknego kroku. 🙂 Dlaczego o niepłodności wciąż rozprawiają 60-letni politycy albo księża? My powinnyśmy o tym mówić i to nasz głos powinien być słyszany. Gratuluję! 🙂

  8. A z mojej strony, ogólnie dobrze. Kończę 23 tydzień i pod presją WSZYSTKICH zaczynam przymierzać się do szkoły rodzenia, szpitala i położnej. Mnie wciąż ciężko uwierzyć, że to się dzieje naprawdę i wolałabym nic nie planować, ale lekarz, znajomi, rodzina, itd. cały czas naciskają, że to już najwyższy czas i tak naprawdę na kontakt z położną to nawet to już za późno (co akurat się potwierdziło po kilku telefonach). Ja po prostu najchętniej nie planowała i nie robiła nic aż dziecko się pojawi i wtedy faktycznie uwierzę, że jest… Boję się tak na zapas, żeby czegoś nie zapeszyć.

    Dziewczynka jednak ma się dobrze. Mój brzuch żyje własnym (albo raczej jej) życiem, rusza się i podskakuje. W zeszłym tygodniu zaliczyłam atak paniki i wizytę na izbie przyjęć w szpitalu, ale wszystko okazało się fałszywym alarmem. Poza tym, rośniemy. 🙂

  9. Pani Izo,

    Dziękuję Pani, że udało się Pani wstać tak rano i o tak nieludzkiej porze wydobyć z siebie głos ( 😉 ) tak ważny w dyskusji o in vitro – głos osób, których to tak naprawdę dotyczy.
    Jestem na podobnej drodze, co Pani i przypuszczam, że nawet leczymy się w tej samej klinice, może nawet widziałyśmy się kiedyś w poczekalni lub minęłyśmy na korytarzu…
    Dziękuję Pani, że poruszyła Pani te kilka tematów, które na stałe wiążą się z całym procesem leczenia. Tak, dla mnie to też jest codzienna batalia. Nie tylko z lękiem, że się nie uda, wątpliwościami, które co jakiś czas nas dopadają i chwytają za gardło. To też przecież mnóstwo pieniędzy, które osoby takie, jak my zostawiają w klinikach. My z mężem akurat nie mamy dofinansowania z Ministerstwa ( słabo rokujemy – taki otrzymaliśmy komunikat ) , więc korzystamy między innymi z oszczędności, które gromadziliśmy na większe mieszkanie – miało być kupione wtedy, kiedy pojawi się Dziecko. Na razie nie ma dla kogo się przeprowadzać, więc korzystamy z tych środków w naszej comiesięcznej batalii. Ja przez tydzień każdego miesiąca uprawiam niezłe żonglerstwo, żeby łączyć pracę z leczeniem. Mimo, że mieszkamy stosunkowo blisko kliniki i nie mam pracy na etat , a własną firmę, to i tak wielokrotnie siedziałam pod gabinetem w stresie , że zawalam zobowiązania, tłumaczyłam się przed klientami , przesuwałam pracę na inne godziny. A pracować muszę, żeby mieć na in vitro. Wiele razy pędząc do kliniki lub stojąc w korku myślałam o tym, jak radzą sobie z tym wszystkim takie osoby jak Pani , które pracują na etat lub takie, które muszą przyjechać na wizytę z innego miasta. Dla nich to chyba już wogóle nie ma innej możliwości, jak rezygnacja z pracy. Prawdziwa makabra wyborów, która przecież też ma ogromny wpływ na naszą rzeczywistość i codzienność.
    In vitro to nie tylko problem z pracą, ale też szereg innych kwestii, których nie sposób opisać .. To przede wszystkim pozbycie się na ten etap życia intymności, wkraczanie przez obce osoby w naszą fizyczność… Dwa tygodnie temu siadałam na fotelu ginekologicznym codziennie przez 6 dni z rzędu. Jak mam mieć po tym wszystkim ochotę na upojne chwile z własnym mężem? Nawet jak się bardzo staram być twarda, wyluzowana,nie pozwalać na to, żeby to wszystko rujnowało mi życie, to i tak podświadomość robi swoje, a w głowie rosną opory.
    Na pewno chciała Pani podczas audycji poruszyć kolejne tego typu kwestie, ale czas był ograniczony. Obie doskonale wiemy, że in vitro to nie tylko spotkanie się z lekarzem na transfer, ale ciągła batalia… Nie wiem, jak Pani, ale ja sama się sobie czasem dziwię, jak dużo już zniosłam i dalej znoszę. Kiedyś, jak usłyszałam diagnozę, myślałam , że umrę, że mój świat się skończył, ale to było chwilowe…nadal żyję i walczę jak lew za każdym razem, kiedy przekraczam drzwi kliniki. Mam tylko nadzieję, że ta walka, którą toczymy przyniesie skutek, zanim te siły opadną. Życzę tego Pani z całego serca i dziękuję za ten ważny i mądry głos w sprawie in vitro, którego mogłam dzisiaj wysłuchać. Trzymam za Panią kciuki 🙂

    1. Doti (mogę per Ty?) może tak być, że nieraz w klinice tej lub innej (do każdej wsadziłam głowę) minęłyśmy się, tylko nam wszystkim tutaj łatwiej rozmawiać anonimowo. Zauważyłaś, jak mało ludzi ze sobą rozmawia w kolejce w klinice niepłodności? Tam jest zawsze jakoś jednak smutno. Mnie też się nie chce tam rozmawiać. Większość wizyt mnie stresuje, spieszę się, boję się, że usłyszę jakieś nowe rewelacje.

      Doti, właśnie o tym miała być rozmowa – codzienne problemy, a nie wielka polityka. Wy wszystkie to rozumiecie.

      Wszystko co napisałaś – choć robisz in vitro komercyjnie i pracujesz na działalność – wyobrażam sobie aż za dobrze. Tak naprawdę to siedzimy w tym samym wagoniku na rollercoasterze. Jak jedziemy głową w dół, to jedziemy głową w dół i tyle.

      Masz rację pisząc o obdzieraniu z intymności. Można i trzeba jeszcze dodać wiele rzeczy towarzyszących in vitro: zazdrość o inne dzieci, bezradność, presja czasu (i rodziny), niemożność realizacji instynktu (macierzyńskiego). Okazało się, że 15 minut, których się bałam („co my będziemy mówić przez cały kwadrans?”) to dużo za mało.

      Tobie Doti również życzę, żeby lwica w Tobie nigdy się nie poddała – wywalczysz w końcu swoje szczęście. Nic nie może Cię powstrzymać. Tyle razy się podniosłaś, że już nie upadniesz 🙂 Powodzenia i daj czasem znać czy Twoja batalia już kopie 🙂

      1. Tak, zauważyłam, że nikt nie rozmawia ze sobą ! A przecież wiele i wielu z nas jest na codzień wesołymi osobami. Ja bardzo lubię ludzi, nawet na ulicy lubię z nimi rozmawiać. A tam jakoś nie umiem do nikogo zagaić. Bo w sumie od czego tu zacząć? „A Ty jaki masz poziom AMH?”??? Jakoś mi głupio…. Każdy każdego z daleka obserwuje przyciskając do piersi grubą teczkę z wynikami. Łączy nas zmęczenie i przerażenie w oczach.
        Jedynie do mojego lekarza próbuję czasem coś tam pogadać na inne tematy, typu wakacje, podróże itp. Wtedy ta wizyta rzeczywiście lepiej mija, on się wyluzowuje, ja się wyluzowuję i łapiemy lepszy kontakt, nawet czasem żartujemy. Wymaga to jednak ode mnie dużego zaangażowania… bycia lwicą 😉

        Brak rozmowy jest jednak jakimś rodzajem charakterystyki nas jako” grupy”. Byliśmy kiedyś na warsztatach związanych z niepłodnością w klinice, w której się leczymy: 6 godzin, 5 par, pani Psycholog przejęła pałeczkę . Przez 6 godzin plus przerwy nikt się do nikogo nie odezwał, nikt nie zebrał głosu. Ja kilka razy miałam coś z tyłu języka, chciałam to powiedzieć głośno, nie umiałam. Nie wiem dlaczego, przecież to było bezpieczne miejsce, przecież nikt by mnie tam nie ocenił. To byli tacy sami ludzie, jak my, mieli ten sam problem i te same lęki. Nie umiałam nawiązać z nikim kontaktu, nie wiem dlaczego. Byłam jak zamrożona przez 6 godzin. Te warsztaty bardzo nam pomogły, zmieniły na plus nasz związek, jestem z nich ogromnie zadowolona, ale mimo wszystko nadal mi przykro, że nie byliśmy się w stanie ze sobą skomunikować jako grupa osób powiązana ze sobą podobnym problemem 🙁

        Zgadzam się, jest szereg tematów trudnych, nieomówionych… można powiedzieć , że może nieprioretytowych, ale nadal codziennych. Do tych , o których wspomniałaś ( bezdzietność , strach przed upływającym czasem, zazdrość o ciąże zdrowych koleżanek ) dodałabym też rollercoaster związany z wiarą w powodzenie całego procesu osób niewierzących. Ja mam taką sytuację. Jestem do bólu racjonalna, przemawiają do mnie statystyki, dowody naukowe, a akurat tak się składa, że w moim przypadku szansa na ciążę do 5 %. Nie wierzę w Boga, nie wierzę we wsparcie żadnej siły, która otacza mnie opieką w niebie. W to, co wierzę, to w energię, którą otrzymuję od przyjaciół, osób dobrze mi życzących, niektórych …modlących się o mnie. Wkładam ogromną siłę w to, by nie tracić wiary, że się może udać, by myśleć pozytywnie. To 5 % jednak czasem wraca i przypomina o sobie, że może czas zacząć przygotowywać się na ten gorszy scenariusz wydarzeń. Ale jak to mówi jedna z moich Przyjaciółek „Musisz wierzyć, że to Twoje 5 %” .

        Dzięki za ciepłe słowa. Nigdy nie przestawajmy być Lwicami !!!

  10. Słuchałam audycji w TokFM i aż mnię ścisnęło w gardle kiedy usłyszałam o tym że udało się Wam uzyskać ciążę a potem o jej utracie. Poroniłam dwukrotnie ale w układzie poronienie- zdrowa ciąża- poronienie- kolejna zdrowa ciąża więc dało się to łatwiej z pewnością przejść niż u Was. Chciała bym przekazać wam tyle otuchy i wsparcia ile można słowami. To było bardzo odważne i potrzebne żeby ktos tak o in vitro się wypowiedział jak Wy. Będę trzymać kciuki jesienią.

  11. Iza masz przemiły głos. Teraz tym głosem będę w myślach czytała Twój blog… Spokojny, kojący… Miałam łzy w oczach jak powiedzieliscie, że tym razem musi się udać. Listopad.
    Naszym rodakom potrzebna jest edukacja w kierunku in vitro od osób takich jak my. Dopiero wtedy można dowiedzieć się czym jest in vitro. Dziękuję za ten głos. Mam nadzieję że będziesz miała okazję powiedzieć więcej, aby zaspokoić niedosyt.
    Fajnie że poruszylas kwestie kliniki niepłodności – ja też początkowo pomyślałam że to nie miejsce dla mnie, mnie to nie dotyczy. Brawo.

    1. Ewelka, to ja Wam wszystkim powinnam dziękować za tę rozmowę.
      Bez Was nie byłoby bloga. Kiedy zaczynałam go pisać, myślałam, ze jestem wariatem i sama sobie wymyślam problemy. Potem się okazało, że to są problemy wielu osób.
      Ściskam i dzięki za dobre słowo 🙂

  12. Brawo za odwagę Iza i dla Pana Męża również 🙂 Czuję, że listopad będzie zimnym ale dobrym miesiącem. My powitamy na świecie naszego synka a Wy mam nadzieję będziecie się cieszyć pozytywnym wynikiem testu 🙂 Fajnie było Was usłyszeć!

  13. Izunia, wzruszyło mnie to nagranie. Dziękuje, ze głośno powiedziałaś o tym, przez co przechodzą osoby dotknięte niepłodnością. Chciałabym zeby media bardziej zainteresowały sie kwestia in vitro z perspektywy osób, których ta metoda tak naprawdę dotyczy. Temat rzeka, 15 minut to za mało, zeby sie w ogóle rozwinąć. Wpadł mi do głowy pomysł, może udałoby sie go rozwinąć? Spotkanie w większym gronie, pokazanie rożnych obliczy niepłodności, rożnych dróg tej walki o dziecko. Dyskusja radiowa, artykuł na podstawie takiego spotkania…. Cokolwiek, ale warto o tym głodno mowić. Jeśli tylko byłaby jakakolwiek możliwość to ja rownież chetnie dołącze do dyskusji na temat in vitro.
    Chciałabym jeszcze pogratulować Tobie i Mężowi waszego wzajemnego podejścia do tematu. Żadne z Was nie osadza, nie obwinia, noe oczekuje, nie wymusza. Po prostu, idziecie przez to razem.
    I jeszcze chciałam powiedzieć, zecodnioslam wrażenie, ze mowa była także i o mnie w kontekście rzucenia pracy ze względu na in vitro. Słuchając o tym z boku zdałam sobie sprawę jak mocno moje życie sie komplikuje w tej walce o dziecko. I jak trudno wytłumaczyć ludziom, jak cieżko godzić wszystko. Kurczaczek, jesteśmy bohaterkami;)

    1. Margaritko, kochana, strasznie się cieszę, że ta audycja wyzwala w Tobie taką energię do działania , pomysły, że chcesz się włączyć do dyskusji. Jak tylko coś się zadzieje, na pewno się spotkamy 🙂

      Mówiąc o rzucaniu pracy myślałam o Tobie i o Lucy, która też musiała odejść. Dużo z tego co wiem, co czuję, to Wasze doświadczenia i słowa.
      Jesteśmy, jesteście bohaterkami 🙂

      Niesamowity odzew po tym nagraniu 🙂 Cały czas się uśmiecham 🙂

  14. Iza, gratulacje dla Ciebie i dla Męża 🙂
    Pięknie mówiliście o invitro, o dziewczynach z bloga 🙂 i o Was samych.
    W radio łatwiej się „pokazać” 😉
    Czas uciekał, temat-rzeka.
    Pewnie i pół dnia byłoby mało…

    ps. oboje macie bardzo radiowe głosy 🙂 słychać było trochę tremy (ja sama chyba do studia bym nie weszła 😉 ). Ale tak w ogóle to super 🙂

  15. Iza bardzo dojrzała, mądra i przejmująca wypowiedź. Kiedy słuchałam początku to łzy kręciły mi się w oczach tak jak wtedy, kiedy czytałam początek bloga.
    Ja jestem w gronie tych osób, które mają swoisty dysonans w kwestii in vitro. Nie jestem ani wielką fanką ani zagorzałą przeciwniczką, ale kłóci się we mnie bardzo mocno zdanie kościoła na temat metody, bo widzę, że mówią o in vitro nie wiedząc o co chodzi. Nie wiem skąd wzięło się powiedzenie, że przy in vitro niszczy się zarodki, że to jest metoda, żeby zrobić sobie dziecko na zamówienie… A z drugiej strony jestem osobą wierzącą i wiara jest dla mnie ważna…

    W przyszłą środę (12) mamy usg połówkowe… Bardzo boję się, że coś będzie nie tak, trzymajcie za nas kciuki, proszę…

    1. R, ja mam trochę czasu, będę trzymać za Ciebie kciuki.
      Nie chcę wchodzić w sprawy czyichś przekonań religijnych, ale przecież in vitro nie wyklucza się z wiarą. Wyklucza się z kościołem (jak mówię coś nie tak, wybacz, nie jestem najlepsza w tych sprawach), ale i tak wielu katolikom udaje się pogodzić nawet ten ostatni konflikt, nie rezygnować ani z kościoła ani z in vitro.
      Udaje im się, mają dzieci, są szczęśliwi i nie sądzę, aby czekało na nich piekło za cud rodzicielstwa.
      Powodzenia w środę – czekam na dobre wieści.

      1. Co więcej, nie wyklucza się z każdym kościołem – czytałam niedawno wywiad z jakimś duchownym protestanckim i oni dopuszczają in vitro, podobno też kościół prawosławny, tylko w jakimś ograniczonym zakresie (nie pamiętam czy nie cały kościół prawosławny, czy jakieś inne ograniczenia były). Także to nie jest tak, że cale chrześcijaństwo odrzuca ivf. Cóż, wg mnie żaden kościół nie ma monopolu na pośrednictwo między człowiekiem a absolutem. Można szukać takiej drogi, która pozwoli na spokojne życie, bez poczucia wykluczenia czy napiętnowania. Ale tak jak piszesz, ja też nie chcę wykraczać w czyjeś prywatne sprawy światopoglądowe.

  16. Izo, Mężu Izy! dziękuję Wam za te ważne 15 minut. Dzięki, że Wam się chciało, że wzięliście to na klatę. Jesteście WIELCY! jestem pełna uznania. Popłakałam się ze wzruszenia (to pewnie przez te końskie dawki hormonów, które jeszcze we mnie krążą), że Was słyszę (a nie tylko czytam). Macie piękne aksamitne głosy. Pan Mąż – niski, radiowy – jak dla mnie mógłby prowadzić nocne audycje w trójce 🙂
    Dzięki, dzięki, po stokroć dzięki! ściskam.

    1. Aaa, zapomniałam coś Ci powiedzieć.
      Czy Ty nie mieszkasz obok mnie i nie słyszałaś przypadkiem, co powiedziałam do męża wieczorem po nagraniu?
      Powiedziałam mu, że powinien prowadzić w trójce nocne audycje 🙂

      1. Haha, z tego co się orientuję odległość między nami to jakieś 300 km. Słuch mam dobry, ale nie aż tak! Nasza zgodność w temacie tylko potwierdza niepodważalny fakt, że ten Głos powinien prowadzić nocne audycje w trójce 🙂 i kropka.
        A jeśli chodzi o mnie, to nie jest źle, choć nie perfekcyjnie. Ale może to i lepiej i może tak właśnie na razie ma być, żeby później mogło być idealnie 😉 Moja stymulacja (krótkim protokołem) trwała 10 dni – Puregon + Cetrotide. Obyło się bez większych skutków ubocznych. Sama robiłam sobie zastrzyki 2 razy dziennie. Dałam radę. Wyhodowałam 8 pęcherzyków. Pobrano 8 komórek, wszystkie były dojrzałe. Ze względu na mój wiek można było zapłodnić wszystkie i tak zrobili. Lekarz szacował przed punkcją, że w tych warunkach będą 2-3 zarodki. Cztery komórki się zapłodniły. Po dwóch dobach jeden uległ fragmentacji, zostały trzy. Transfer był planowany na 2 sierpnia, czyli 5 dzień od punkcji. Niestety miałam za niski progesteron i doktorek odradził transfer w tym cyklu, przy tych wynikach są małe szanse na zagnieżdżenie zarodka.
        Do tej pory tylko czytałam o Waszych mrozaczkach, a teraz mam trzy własne. Wszystkie trzy rozwinęły się do blastocysty i dotrwały do mrożenia. Uff.. Ilość idealna, nie za dużo, nie za mało. Jak to wszystko do mnie dociera, to aż coś ściska w środku, że wreszcie są – Nasze – wyczekana. Trochę boli, że czekają gdzieś tam daleko. Chciałoby się już teraz, tym bardziej, że endometrium super. Myślałam, że przesunie się to na następny cykl, okazuje się, że jednak o dwa. W następnym cyklu mam mieć scratching, doprowadzenie progesteronu do odpowiedniego stanu i kriotransfer dopiero miesiąc później. No więc pozostaje czekanie. Daleka jestem od euforii, ale jest ulga po tym stresie, że jak na tym etapie to w sumie naprawdę nie jest źle. Chciałabym działać, bo czasu coraz mniej, a tu pozostaje dwumiesięczną szkołę cierpliwości. Jedyne co mi pozostaje, to wykorzystać ten czas jak najlepiej i działać na innych polach.
        A Ty, Izo, to mogłabyś z powodzeniem uczyć w tej szkole cierpliwości 🙂 Dzisiejszy temat lekcji: Jak czekać pół roku na transfer i nie zwariować. 🙂

          1. Dzięki, Marto, jakby nie było Ty też się przyczyniłaś do obecnego stanu rzeczy 🙂 ale ciii… nie chce chwalić dnia przed zachodem słońca… myślę o Tobie często, mam nadzieję, że ciąża przebiega bezproblemowo i trzymam kciuki za Twojego Małego Facecika 🙂

  17. Witaj kochana Izo 🙂 długo mnie nie było, ale czytam na bieżąco 😀 serdecznie gratuluję odwagi Tobie i Twojemu mężowi. Im więcej się mówi o in vitro, tym większa świadomość społeczeństwa. Mam nadzieje, że doczekamy wszystkie momentu, gdy ten zabieg będzie traktowany jak inne „ratujące zdrowie czy życie”. Nasze ŻYCIE ma juz 35 tygodni i 26 wrzesnia witamy naszego syna Huberta na świecie. Chciałam CC i lekarz się zgodził, dostatecznie duzo stresów za człowiekiem żeby zamartwiać się jeszcze akcją porodową. Izo, marzenia się spełniają-piszę to ze łzami w oczach, wierząc że doczekacie z mężem chwil, które nam dał los. Pozdrawiam gorąco wesoła i odważna kobietko :*

      1. Do Ciebie będę wracać ZAWSZE 🙂 i wierzę, że wkrótce będziemy sie dzielić „pieluchowymi radami” i śmiać z wcześniej przeżytych, przykrych przeżyć 🙂 wypoczywaj kochana!! Pzdr dla Ciebie i mężula 🙂

  18. ooooooo tak, ja juz wczesniej pisalam odnosnie audycji ale nosilam sie juz od wczoraj z dopisaniem, ze glos Twojego Meza Izo – cud miód. Niski, cieply, radiowy…uhm, aż sie nie chce przestać sluchać….ja sama mam specyficzny dosyc glos na ktory wiele osób zwraca uwage, i sama też na glosy innych osób jestem wyczulona i strzygę uszami…i przyznam sie, ze gdy odsluchiwalam audycji po raz pierwszy to pierwsza moja myśl byla RANY ALE TEN GOŚĆ ZAJE…. BRZMI 😉

    1. Bilbao, chciałabym Cię usłyszeć. Zadzwoń do mnie 🙂
      Jestem taki mały paw, gdy to piszesz, dumnie prężę ogon, bo kocham, kocham, kocham głos mojego męża, zawsze go czuję pod palcami, jest dla mnie jak kora drzewa w dotyku.
      Przepraszam, że tak się nieskromnie zachwycam, ale przecież nie nad sobą, to może mi darujesz tę pychę… 🙂
      Dzięki! Myślę, że mąż to już przeczytał, tylko mu głupio coś powiedzieć 🙂

  19. Fajnie że byliście, opowiedzieliście, pokazaliście temat ze „tej” strony.
    Chyba najbardziej zapomnianej w tej całej politycznej awanturze.
    Szkoda że głos rodzin, które muszą skorzystać z in vitro, jest najcichszy. Ale nie dziwi mnie to… Nikt nie chce się narażać na przykrości ze strony tych, co krzyczą najgłośniej i nie mają żadnych skrupułów.
    Oglądałam ten serial dokumentalny o in vitro. Kilka dni temu też reportaż o in vitro. Niektóre pary pokazały swoje twarzy, podały nazwisko. Gdybym ja ich spotkała na ulicy… wyściskałabym. Za odwagę, której nie mam. Ale ile osób by chciało ich opluć?

    To ważne, by mówić, pokazywać, dzielić się doświadczeniem. Nie dla tych co i tak wiedzą lepiej – że to masowy mord, straszny onanizm itp. Że in vitro jest be, bo robią je to co „najpierw się skrobały” a teraz nie mogą zajść w ciążę (cytat!).
    Ważne by dotrzeć to osób, których tak naprawdę temat in vitro nie interesuje i nie dotyczy. Którzy coś tam słyszą, ale nie słuchają uważnie bo nie mają takiej potrzeby.
    Bo ile z nas interesuje np. ustawa o uzgodnieniu płci? Pewnie każdy coś słyszał w wiadomościach, może trochę bardziej nadstawił ucha jeśli zna osobę transseksualną. Ale to co nas nie dotyczy, to dramat wielu osób. Tak jak wielu osób nie dotyczy in vitro, wiec nie ustosunkowują się do niego. Im warto opowiedzieć jak to wygląda też strony ludzi po prostu leczących niezawinioną chorobę…

    1. Przerażające są te cytaty, Akuk, o mordzie, skrobankach i onaniźmie. Przerażający pustostan.
      Masz rację, że tylko grupy, których dotyczą drażliwe kwestie, rozumieją ich sens. Tak jest przy uzgodnieniu płci, związkach partnerskich, i wielu wielu innych sprawach, aborcji też.
      Poznałam ostatnio nowych ludzi. O in vitro mówimy coraz bardziej otwarcie, więc przy okazji rozmowy o akceptacji kościoła, powiedzieliśmy z mężem o naszym in vitro.
      – Nie mam nic przeciwko in vitro, ale imigrantów i gejów to bym pozabijał – wypalił koleś. Brawo, światli ludzie… 🙁

  20. Cześć. Usłyszałam Was w radiu i zaczęłam szukać…
    My też czekamy od pięciu lat na swój cud i nam również nie jest łatwo…
    Pierwsze wejście do kliniki pamięta się długo…Przyznanie się przed samym sobą,że potrzebujemy kliniki… Wypowiedzenie słowa „bezpłodność” na głos… Mąż idąc do „pokoju zwierzeń ” wstydził się spojrzeń. Powiedziałam mu,że każdy facet siedzący w poczekalni był w tym samym pokoju,w tym samym celu. Każdy jeden…
    Pierwsza ciąża pozamaciczna u mnie była histerią. Nic nie wiedziałam,z bólami trafiłam na stół. Usunęli mi ją razem z jajowodem. Już,już prawie…ale jednak nie tu…
    Inseminację wzięłam jako pewnik,ale nic z tego.
    Druga ciąża pozamaciczna była gorsza niż ta pierwsza…Beta wyszła pozytywnie,trzy dni naszego szczęścia,planów i szaleństwa…Trzy dni….Potem ból i szpital na trzy tygodnie,czekanie – operacja czy nie,pęknie czy nie. Uśmiecham się kiedy widzę spadające wartości bety (z 3200,0 na 193,00 obecnie) ale czasem to śmiech przez łzy…Niedługo zaczniemy przygodę z rządowym programem. Mam nadzieję że zdążymy. Mam nadzieję….
    Chciałabym Ci podziękować za tego bloga. Dodaje siły w kolejnym dniu walki. Życzymy Wam ja i mój maż ,siły, wiary w sukces i nadziei.
    I oraz Ł

    1. Iwona, bardzo mi przykro z powodu 2 ciąż pozamacicznych. Wiesz, że to nie są puste słowa. Zawsze brak odpowiednich słów, nawet, jeśli samemu się przez to przechodziło. My też mieliśmy przeświadczenie w trakcie cp, że to była zdrowa, silna ciąża z zarodkiem rozwijającym się nawet bez wsparcia leków. Tylko się zagubiła nie w tym miejscu.

      Iwona, uda Wam się, bo walczycie. Tylko nic nie robiąc, skazujesz się na niepowodzenie. Po prostu ściskam Cię, przytulam i idziemy dalej!

      1. Iza,trzymamy za Was kciuki.
        Zawsze powtarzam sobie
        „Nie ma rzeczy niemożliwych, niektóre są tylko trudniejsze do wykonania”
        I tego się trzymajmy 🙂 Przyjdzie taki dzień,że te zmartwienia teraz będą gdzieś daleko 🙂

  21. Iza, przede wszystkim fajnie, że się zdecydowaliście, że daliście radę mówić o tym głośno, przy innych i dla innych, nieznanych Wam osób. A po drugie pięknie mówiliście 🙂 Tzn nie, żeby to o czym mówiliście, było piękne, bo cała otoczka dotycząca in vitro (póki nie mówi się jej z perspektywy już ciąży albo i urodzenia) raczej piękna nie jest, ale dla mnie mówiliście tak autentycznie, że aż do bólu…
    I przyznam szczerze, że miałam łzy w oczach za mimo wszystko tą niesprawiedliwość… Wasza rozmowa uświadomiła mi, że ja sama tak często marudziłam, było mi ciężko, a tak naprawdę wiele rzeczy/problemów mnie ominęło. I nie rozumiem, dlaczego Wy i wiele innych Dziewczyn tutaj musicie przechodzić codziennie przez te problemy… Tzn nie rozumiem, dlaczego Was to spotyka, bo same problemy niestety rozumiem. (właśnie sobie uświadomiłam, że chyba nigdzie nie podawałam, skąd i od czego to się u nas zaczęło – może w przypływie energii opiszę i za jakiś czas może to doda komuś otuchy, że warto czekać i próbować)
    Iza, nie bój się! Jak tylko będziesz miała gdzieś możliwość, to mów. Bo jesteś głosem tak wielu osób. I może faktycznie – gdzieś, kiedyś – uda się zorganizować jakieś spotkanie/dyskusję osób bezpośrednio związanych z niepłodnością. Byśmy to my zaczęli mówić, a nie ci, których temat parzy, bo niewygodny…
    I powodzenia jesienią – chociaż mam nadzieję, że do tego czasu zbierzesz tak mnóstwo pozytywnej energii, że uda się na spokojnie, bez nerwów i z odpowiednim skutkiem 🙂

  22. Równoważnio, dzięki – niesamowite jak wiele uczuć, wspomnień, empatii wyzwoliła taka rozmowa.
    Piszesz, że nie rozumiesz, dlaczego jest tak niesprawiedliwie. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że musimy nauczyć żyć bez odpowiedzi na wiele pytań.
    Napisz kiedyś skąd u Was się to wzięło, ale gdyby Cię to miało kosztować zbyt dużo energii i złych emocji – zostaw to za sobą i nie wracaj do sprawy…
    Dopingujesz mnie, Ty i wszyscy tutaj. Teraz mam większą pewność, że było warto, niż przed występem na antenie.

    1. Izo, niestety życie już nauczyło, że na wiele pytań nie ma odpowiedzi… i to jedne z takich pytań niestety. Natomiast prawdą jest, że tym bardziej zdałam sobie sprawę, ile „szczęścia było w tym nieszczęściu” 😉
      Co do naszej historii – myślę, że to nie tyle złe emocje, co chęć przekazania tak, by widać było całość… a to może być bardzo, bardzo długie 😉 Jak zaczynaliśmy procedurę starałam się przelewać emocje w notatnik, potem część pojawiła się na blogu… a tak i tak myślę, że gdybym usiadła do tego tak na poważnie, to „jedna strona” nie starczy… choć jak to mówią… papier jest cierpliwy 😉 Ale myślę, że w końcu się zbiorę w sobie, by przeżyć wszystko na nowo i dać radę zamknąć ten etap… Może jak już będę spokojna o Małego Człowieka 😉 Tak, by nie zapeszać 😉

  23. słuchałam, pięknie powiedziane.
    Nie wiem czy wiesz, ale ja byłam takim „elektoratem niezdecydowanym”, mocno przeciwnym inv – z racji religii i tego, co obejrzałam w TV. Do momentu, gdy sama nie poznałam smaku bezowocnych starań i w konsekwencji trafiłam na ten blog. Niewiedza powodowała opór. Teraz wiem jak to wygląda z tej właściwej strony. I ta wiedza jest ważna, bo przekazuje ją dalej zmieniając opinię ludzi w moim otoczeniu. A wszystko to dzięki twojemu blogowi i doświadczeniom dziewczyn , które tu znalazły swój „konfesjonał”. Będę Was namawiać do napisania książki na ten temat. Masz świetne pióro i mnóstwo gotowego materiału. Warto przemyśleć.

    1. Izabela, pewnie większość z nas była bez większego zdania na temat in vitro. Kiedyś, dawniej…
      Namawiaj mnie do napisania książki. Mąż też o tym czasem mówi. Może trzeba.
      Tylko kto to kupi? 🙂

          1. I ja kupię i ja!

            Teraz zbieram się, żeby kupić inną książkę, spisaną na podstawie rozmów grupy kobiet na pewnym forum internetowym. Rozmów o poronieniu i stracie dziecka. Ale nie jestem jeszcze gotowa, może jak Alex będzie z drugiej strony brzucha…

      1. Iza, kupię i ja na pewno!jak wiemy liczba par, których dotyka niepłodność rosnie(chciałoby sie powiedzieć w zatrważającym tempie). Jedni cos z tym robią, inni czekają „az Bóg da”. Wczoraj z mężem leżeliśmy sobie w nocy, wpatrując sie w gwiazdy, słuchając szumu fal, mocząc stopy w ciepłym morzu jonskim, dyskutując o tym ilu spośród naszych znajomych czy rodziny jeszcze nie ma dzieci, zastanawiając sie czy maja problem czy poprostu nie chcą. Maz sam stwierdził, ze dobrze byłoby zagaić temat, byc może wesprzeć, poradzić cos. Przecież dobrze wiemy jak trudna i długa droga do rodzicielstwa. Tylko, ze temat jest drażliwy o głupio tak sie wtrącać. A chciałoby sie pomoc. Dlatego tak ważny jest Wasz głos w tej audycji, dlatego tym blogiem, ewentualna książka na pewno bardzo pomożesz jeszcze nie jednej osobie. My sami byliśmy po drugiej stronie poglądów na temat in vitro. Ja zawsze uważałam, ze jeśli ktoś tego potrzebuje i godzi sie na to, to huk innym do tego. Mój maz za to wygadywał rożne ciekawe rzeczy na ten temat. Teraz sam mnie motywuje do kolejnych prób, racjonalnie tłumaczy ze to tylko metoda, nawet gdy mnie dopadają watpliwości o zamyśle bożym. Warto rozmawiać, warto słuchać głosu nas wszystkich, warto poznać rożne perspektywy. In vitro jest inne dla każdego, i na pewno nie polega na manipulacjach co do koloru oczu dziecka. My to już wiemy, mam nadzieje, ze trochę uda nam sie zmienić pogląd ludzi na ten temat.

  24. Izunia gratuluję wywiadu. Faktycznie wydaje się, że 15 min to dużo, ale Ty mogła byś klepać jeszcze i pół dnia o tym pewnie i każda z nas:D Dziękuję w sowim imieniu za to co robisz i że mówisz o tym:*

  25. Ja z urlopu, z kulejącym internetem, pomiędzy salsą, a walcem (4,5 godziny dziennie zajęć), tylko piszę, że widziałam notkę i gratuluję. Odsłucham jak wrócę.
    Napiszę tylko, że ja chyba byłabym kiepskim wzruszaczem w tym temacie. Moja droga do ivf nie była ciężka. Od początku gienkolodzy straszyli mnie problemami, byłam gotowa, że jak zachcę dziecko to będzie ivf. Ucieszyłam się nawet, że zrobimy ivf, zamiast znowu miesiącami się monitorować i kombinować. Procedura to był mig i sama przyjemność. Dziwiłam się, co za problemy kobiety widzą. Potem się zdziwiłam, że poszło tak łatwo, wystarczyło raz spróbować. A potem się okazało, że wcale tak łatwo nie będzie.
    To jest walka, ale do ivf nie mam żadnych wątpliwości. Nie musiałam się godzić, przetrawiać, rozważać w sumieniu. Żadne argumenty przeciw nawet nie są warte rozważenia, są tak absurdalne. Nikt w otoczeniu mi nie powiedział, że ivf jest złe.

  26. Ale oczywiście od ciąż nie da się uciec. Nasza instruktorka jest w ciąży. Już od 3 lat chcieli drugie dziecko, ale nie wychodziło. Pytała mnie nawet, jak była w ciąży, o jakiegoś dobrego lekarza. Zaszła w ciążę akurat zaraz jak ja straciłam. Umarł brat jej męża, załatwiali pogrzeb w Londynie, sprowadzali prochy, córka trafiła na sadystyczną panią w szkole. Mieli mnóstwo stresów i wtedy zaskoczyło. Klasyczny przykład „nie myśl, a się uda”. I zaprzeczenie tezie, że stresy przeszkadzają.
    Tylko to trzeba naprawdę nie myśleć, a nie tylko oszukiwać. Może rzucić pracę? Popaść w jakieś wielkie długi? Wysłać męża, żeby zdradzał? Może tym idiopatycznym by pomogło?

    1. Wężon, pojechałaś.jestem o krok od rzucenia pracy (łatwo się mówi, ale poziom złości i żalu sięgnął dziś zenitu). Bez wchodzenia w szczegóły reszta też się zgadza, patrząc szerzej rzecz jasna i z szacunkiem największym do zainteresowanych. No pojechałaś… 🙂

    2. Haha! Wezon, wlasnie kezanka dopiero co mi powiedziała, ze jej znajoma z pracy „zaskoczyla” jak już mieli sie z mężem rozstawać. Walczyli wiele lat, zostawili w klinikach kupę kasy, było wszelkie możliwe leczenie i nic. Ona sama jej opisywała, ze ma wszystko, dom, pieniądze, miłość, ale nic hej nie cieszy, życie jest puste. Ta batalia doprowadziła ich granicy, już miała skakać w przepaść z goryczy, aż tu bach! Ciąża! I nie sadze, zeby w takiej rozwodowej sytuacji od razu sie z niej cieszyli. My sie z mężem czasem zastanawiamy czy za dobrze nie mamy, to w dzieciach nam brakuje:/ rzuciłam wymarzona prace, do której idąc ryzykowałam wszystko(zmieniałam ja raptem na jesieni). Była świetna, robiłam to co chciałam, czułam ze żyje zawodowo, ale brakowało czasu na lekarzy. Było mi głupio wychodzić z pracy co dzień lub drugi z nieznanego dla wszystkich powodu:/ spojrzenia, insynuacje o ciąży, docinki ze szefowa tak wszystko toleruje a innym nie pozwala, to wszystko mnie męczyło. Powrót po pierwszym transferze gdzie byłam ba zwolnieniu byk jak trauma, tam nie chodziło sie na zwolnienia a już na pewno nie na 2tygodniowe. Pózniej transfer, urlop koniecznie, stawiałam szefostwo przed faktem,zadałam, mimo ze było trudno i obowiązki wymagały ode mnie żebym była w pracy. Szefowa znów suw godziła, mi było głupio bo czym sie jak nuerzetelny pracownik, kezanki ostrzyły krzywo bo musiały brać moja robotę. Nie czułam sie na siłach spowiadać przed innymi ze to in vitro, pracowałam tam zaledwie kilka miesięcy. Po kolejnym transferze nie wzięłam zwolnienia. A każdy stres traktowałam jak atak na moje dziecko. To wywoływało frustracje. … I tak odeszłam z pracy. Ciąży nadal nie ma, ale miałam komfort na dwa kolejne podejścia. Nie żałuje.

  27. Ja miałam to szczęście w nieszczęściu, że akurat nie pracowałam a etapie stymulacji i transferu. Trudno mi sobie wyobrazić, jak udaje się przejść przez to wszystko kobietom, które chodzą codziennie do pracy. Pomijając terapię, zastrzyki, ale potem trzeba chodzić co drugi dzień na kontrole, do tego dochodzi złe samopoczucie i stres.

    1. Sandra, na jakie kontrole co dwa dni? Po transferze nie byłam na żadnej wizycie, dopiero beta po 12 dniach i wizyta za kolejne dwa tygodnie. A stymulacja to były trzy wizyty, z samego rana, wieczorem, jedna w sobotę. W dniu punkcji wróciłam do pracy jak tylko mnie wypuścili po narkozie, a w dniu transferu byłam w pracy rano. Zużyłam jeden dzień urlopu po połowie. Da się przeżyć, jeśli klinika jest blisko. Ja podziwiam te dojeżdżające do innych miast.

      1. Wezon, weź poprAwke na to ze nie wszystkim udaje sie mieć wizyty przed lub po pracy. Często wypadają s środku dnia. Ja nawet ostatniej razem jeździłam 2 razy dziennie bo skubaniec nie chciał peknac, a szliśmy cyklem naturalnym do crio wiec nic na wyzwolenie ani rośnięcie nie było. Trzeba było obserwować i czekać. Już 10 dnia pęcherzyk miał dobra wielkość a pękł dopiero 13…wiesz, dojeżdżając nawet w pół godziny z korpo to i tak problem. A niestety klinika w pobliżu to rzadkość. No i osoby dojeżdżające po kilkadziesiąt, kilkaset km…to jednak nie jest tak hop siup, tu nie ma co dywagować na ten temat, trzeba uszanować, a Twoja lekka drogę przez stymulację i wizyty w klinice oznak za uśmiech losu. Myśle ze nas, które mocno sie napocilysmy zeby dotrzeć na wyznaczona godzinę, jak rownież które zle zniosłysmy hormony jest naprawdę duzo. Nie mamy tyle szczęścia;)

  28. Odsłuchałam! Fajnie was było posłuchać. No i głos masz taki przyjemny. Ja bym tylko jak bym tam była to Pani redaktor puściła wykład po słowach: „teraz musi się udać”. Oj działa to na mnie jak płachta na byka. Nie wolno tak mówić i każdemu serwuje opr. jak mi tak gada. A już moja teściowa szczególnie. Wzbudza to bardzo negatywne emocje. Wywołuje na nas presje – musi musi…. Nic nie musi, co najwyżej może. Rozmawiałam o tym z moją panią psycholog nie raz. Najlepiej mieć nadzieje, myśleć że będzie na prawdę fajnie jak się uda… ale nie „musi się udać”.

    U mnie też mąż się uaktywnił, piszemy teraz bloga razem.
    I znowu przesunęliśmy podejście…. może w grudniu :/. Uroki zaczęcia nowej pracy, coś za coś.

    1. Eh Dziewczyny, muszę się komuś wyżalić, napiszę krótko i odbiegając trochę od tematu:
      w ciągu ostatnich 3 tygodni dzisiaj dostałam trzecią wiadomość o ciąży wśród bliskich znajomych – wszystkie te ciąże to będą trzecie dzieciaki w rodzinie, i nieplanowane/wpadkowe – najmłodsze pociechy nie mają nawet dwóch lat.
      Wiem, że wiecie co czuje, więc nawet nie będę pisać 🙁
      I chociaż i tak coraz lepiej (a przynajmniej lepiej niż kiedyś) znoszę takie newsy to i tak mam DOŁA ale przynajmniej bez płaczu 🙁
      kurwa mać

      1. Bilbao, zdaje sie, ze wiem co czujesz. To są dla nas zawsze trudne momenty. Ja ze strachem „wyczekuje” wieści o ciszy wsród osób, u których jest to wielce predopodobne, tymczasem wciąż zaskakują mnie ciąże u tych, u których sie nie spodziewałam. Strasznie słabo to może brzmieć z boku, ze takie jesteśmy „zawiedzione” szczęściem innych. My doskonale wiemy, ze to nie tak. Z trudnych do wytłumaczenia uczyć i emocji biorą sie te nasze reakcje. Nie zrozumie ten, kto nie przeszedł. Ostatnio kolezanka opowiadała, ze jej przyjaciółka ma dziecko z in vitro i drugie w drodze poczęte naturalnie. Ona z kolei ma przyjaciółkę, która przestała ja odwiedzać i kontaktować sie. I o dziwo ja to dziwi. Przypuszczam ze tej jej przyjaciółce jest bardzo cieżko bo ona mimo prób nadal nie może doczekać sie potomstwa i tym bardziej „boli” ja dziecko przyjaciółki poczęte naturalnie skoro i oni mieli pewne trudnosci(jako ze 1 dziecko z in vitro). Wydaje mi sie, ze osoba która to przechodziła powinna byc w stanie zrozumieć rozgoryczenie czy tez ból przyjaciółki. Mam nadzieje, ze nigdy nie stanę sie „nieczuła” na emocje niepłodnych osób, nawet gdy sama bede już po drugiej stronie (mam nadzieje tęczy-tam gdzie już tylko swieci dziedziate słońce a małe tłuściutkie bobaski domagają sie jedzenia i zabawy:))

      2. Przykro mi. Też przez to przeszłam. Przez czas naszych starań „zaliczyłam” w ten sposób kilkanaście ciąż wśród najbliższych przyjaciół, rodziny. Z każdą kolejną było coraz gorzej, pamiętam, jak dowiedziałam się od babci męża, że dziewczyna na której ślubie byliśmy 3 miesiące wcześniej już jest w ciąży, przepłakałam całą drogę do domu, w końcu stanęliśmy pod apteką po coś na uspokojenie. Nawet nie wiem, co Ci napisać, poza tym, że wiem, przez co przychodzisZ. I naprawdę bardzo mi przykro, że życie jest tak niesprawiedliwe.

        1. Dzięki Dziewczyny, wiem, że tutaj mogę napisać to co chciałabym wykrzyczeć, i wiem, że znajdę tu zrozumienie, na które w nie-wirtualnym świecie i tych już zaciążonych i dzieciatych od 'pierwszego strzału’ , nie zawsze mogę liczyć.
          Jakoś przetrawiłam w sobie ta wczorajsza wiadomość.
          Wiecie co w tym wszystkim boli mnie najbardziej – to, że ja i te pozostałe trzy pary znamy się nawzajem, bawiliśmy się na własnych weselach, i w podobnym czasie zaczęliśmy się starać o dzieci.
          Oni wszyscy za chwilę będą mieć trójkę maluchów, a ja u mnie bilans cały czas ZERO.
          Strasznie mnie to boli, że walczę, rozkładam nogi permanentnie od 5 lat, znam swoje wyniki badań i prawidłowe ich parametry na pamięć, w małym palcu mam co jak i kiedy być powinno, i nic, dupa, cały czas dziecka nie ma. I co z tego, że w tym czasie dwa razy widziałam już dwie kreski i byłam w ciąży, gdy żadna nie zakończyła się urodzeniem zdrowego dziecka 🙁
          I wiecie, o wszystkich tych ciążach dowiedziałam się w kilku pierwszych tygodniach ich trwania, 7, 8, 10 tydzień. Bo oni nie boją się mówić, że są w ciąży, że za 7 , 6 miesięcy zostaną znowu rodzicami.
          Ja gdy byłam w 12 tygodniu nie powiedziałam nikomu, nawet najbliższej rodzinie, tak bałam się zapeszyć. A i tak się nie udało. A oni cieszą się już od pierwszych tygodni, chwalą, planują…
          Chce mi się wyć.
          Wiem, ciągle powtarzam sobie, że dopóki będzie we mnie nadzieja i siła do walki, to się nie poddam, ale takie newsy podcinają mi skrzydła. Bo znowu innym się udało, nie mnie.
          Margartitka, jak ja dobrze znam to wysłuchiwanie „ciszy” u znajomych, i spoglądanie na talię koleżanki gdy się spotykamy po długim czasie niewidzenia.
          Na szczęście o tych wszystkich ostatnich ciążach dowiedziałam się przez telefon, wiec było mi o tyle łatwiej niż kilkukrotnie w przeszłości, gdy musiałam z udawanym bananem na twarzy szczerze gratulować przyszłym rodzicom, a w środku wyłam cała z bólu.

          W imieniu swoim i Was wszystkich tutaj chce tylko powiedzieć „JAKIE TO KURWA NIESPRAWIEDLIWE”

          ps. Przepraszam Was (i Ciebie Iza) za to drugie już w moich ostatnich wpisach kurwa, ale to słowo dobitnie oddaje mój obecny stan ducha i emocji, obiecuję, że to ostatni raz tutaj 🙂

          1. wszystkie to znamy i rozumiemy co czujesz. Ostatnio mówię mężowi, ze kuzynka jest już w 11 tyg i będzie miała niedługo usg prenatalne a u szwagierki to już 6 miesiąc i jak to zleciało, a on mi palnął: chyba musisz sobie dzienniczki założyć…zabolało, mimo, ze zwykle jest uważający i delikatny. A może ma już dość mojego narzekania i martwienia się. Myślę, też że nawet ukochany i bliski nam człowiek nie do końca rozumie jak się czujemy.

          2. Bilbao rozumiem doskonale każde Twoje słowo! Te wszystkie emocje są również moje!
            Izabela no właśnie u mnie, mimo ze moj M. naprawdę mnie wspiera, to wiem ze nie do konca rozumie moja zazdrosc o inne ciąże. Faceci tak nie maja:/

          3. No proszę, wystarczy Was na chwilę zostawić same, a tu takie brzydkie rzeczy.

            Żartuję, Bilbao. Jak jest kurwa niesprawiedliwie, to jest.

  29. Wiecie, oni chyba tez to czuja, tylko tak nie okazuja, jak zwykle wszystko przechodzą po swojemu, po męsku. Mi było aż głupio mowić mężowi ze wkurzają mnie te wszystkie ciąże, ze mam już dość. Był nawet moment kiedy wydawało mi sie ze on nie rozumie i traktuje mnie jak wariatkę, tez nie raz cos palnął co zupełnie nie pokrywało sie z postawa zrozumienia. Ostatnio jednak, po tym jak jego przyjaciel powiedział mu o ciąży zony, cos w nim pękło. To była jedyna para z która mogliśmy sie w jakikolwiek sposób utożsamiać. Oni tez stracili dziecko(jakiś 8tydzien), tez mieli jakieś problemy z zajściem…nie byliśmy tacy samotni w bezdzietności…ale i im sie udało….no i wtedy i w nim cos pękło.mowil o swoich uczuciach o jakich mi sie nie śniło ze może mieć.

    1. Oj, Margaritka, nasi mężowie mają twarde d… Nie skarżą się, ale myślę, że odczuwają ciąże przyjaciół nie mniej boleśnie niż my.
      Najciekawszego nie napisałaś (o czym Ci się nie śniło nawet), ale może lepiej nie wywoływać demonów w biały dzień…

  30. Czesc Wszystkim 🙂 czekając wczoraj w poczekalni na wizyte przeczytałam Twój artykuł Niechciana Płodność w magazynie chcemy być rodzicami. Powiem Ci że zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jak to jest na tym świecie, że coś o czym marzą jedni jest udręką i koszmarem dla innych… audycji w radio też słuchałam. Cieszę się, że ktoś ma odwagę taką jak Ty. Jesteś głosem nas Wszystkich invitrowek. Przede mną trzecie i ostatnie podejście z rządowego programu. Lekarz powiedział że zastosuje bardzo agresywną symulację a ponieważ to już 3 podejscie zaplodnimy wszystkie uzyskane komórki. Znów obawa jak pogodze to wszystko z pracą? Czy nie dojdzie do hiperki? Boję się. Tak strasznie się boję…

    1. Cześć Ewelinka!
      Dzięki. Więc załapałaś się na trzecie podejście… Dobrze wiemy, co to oznacza – dużo stresów i rozczarowań za Tobą. Przed Tobą – nowa szansa!
      Nie bój się. Mogłabyś o in vitro pewnie już książkę napisać. Najgorszy był pierwszy raz.
      Teraz – posłużę jednym z najpiękniejszych tekstów na świecie – „Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu (…)” (Desiderata)
      🙂

  31. Dziewczynki, potrzebuje na cito opinii. Czy ktoras z Was ma jakies doświadczenia tudziez potwierdzone słuchy o klinice w Białymstoku? Pomozcie prosze. Rozwazam leczenie sie tam, a jako ze to cholernie daleko od domu to chce zebrac maly eywiad. Dziekuje 🙂 🙂 🙂

    1. Ja słyszałam że Artemida jest dobra. Na forum kafeterii IUI IVF komu się udało jest dziewczyna o nicku Nadzieja. Ona tam się leczy i właśnie niedawno usłyszała serduszko.

    2. Małgosiu ja jestem pacjentką kliniki Bocian w Białymstoku, wiem również, że mają filię w Warszawie na razie wykonują tylko badania i monitoringi natomiast punkcja i transfer w Białymstoku, niedługo będą wykonywać IUI i In vitro również w Warszawie. Ja polecam tą klinikę są dobrzy lekarze i nie naciągają na kasę. Chociaż wiadomo najlepsza klinika jest ta w której zajdzie się w ciąże. Jeśli chciałabyś coś więcej wiedzieć zapraszam na priv

      1. Iza, chciałam również dodać, że ten wywiad jest świetny:-)szkoda, że tylko kilkanaście minut . Każde twoje słowo dokładnie wyważone i przemyślane, a Twój M ma niesamowity ciepły głos. Oby więcej takich wywiadów, uświadamiających społeczności z czym się borykamy na co dzień i to nie jest tylko nasze „widzi mi się”, jesteście dzielni!

        PS. oczywiście tak rzadko się udzielam, że zapomniałam jaki jest mój Nick 😉

        1. Kochana Pegasus, dzięki za te słowa.
          Mnie się wydawało, że mówiłam zbyt nerwowo, ale cieszę się, że odebrałaś to inaczej.
          Co do Twojego nicku – jeśli podajesz inne adresy e-mail do komentarzy, nie bardzo jestem w stanie sprawdzić poprzednich wpisów, więc nie mogę odtworzyć Twojej historii ani przypomnieć Ci nicku 🙁

      2. Byłam pacjentką Bociana w Białymstoku.
        Pod koniec 2010 trafiłam do dr Mrugacza. Przeprowadził histeroskopię, zlecił masę badań. Miałam 3 miesięczną stymulację zakończoną IUI i efektem w postaci 3,8 letniej córki. Koszt wszystkiego ponad 5000 zł.
        Wróciłam w październiku 2013. Od razu stymulacja, IUI. Bez efektu (TSH bardzo wysokie, przeciwciała – zlekceważone przez lekarza).
        W listopadzie 2014 pojawiłam się w warszawskiej filii. Wydałam kilkaset złotych na niepotrzebne (wtedy) badania, potem kolejne wizyty stymulacja i IUI na dawno pękniętym pęcherzyku. Straciłam ponad 2000 zł.
        Moim zdaniem Bocian jest teraz ukierunkowany na pacjentki in vitro. Po macoszemu traktuje pozostałe. Ja czułam się tam źle, naciągnięta na kasę, niepotrzebne badania. Wielka szkoda bo i w 2013 i 2014 szłam do nich z wielką nadzieją.

        1. Być może każdy ma inne problemy i inne doświadczenia ja podchodzędo in vitro ze względu na moje schorzenia nie mam szans na IUI więc nie mam takiego odczucia. Na początku byłam w innej klinice w Warszawie ( ze względu, że mam bliżej) natomiast wizyta trwała 5 min lekarz nawet nie spojrzał na moje wyniki badań,zostałam potraktowana pobieżnie i wyszłam załamana. Natomiast w Białymstoku odzyskałam wiarę, że mi się uda. Moim zdaniem wszytko zależy od lekarza. Ja jeśli nie zaufam lekarzowi choćby miał wspaniałe opinie drugi raz do niego nie idę. Ciężko jest komuś doradzać samemu trzeba sprawdzić na własnej skórze, jedni chwalą drudzy nie.

  32. Bilbao podpisuje się po Twoim kurwa! Wczoraj się dowiedziałam ze moja koleżanka jest w ciąży. Mamy już tylko jedna parę znajomych bez dzieci lub ciąży. A jak nam wypala za kilka tygodni o ciąży to depresja murowana. Oni utrzymują mnie przy życiu:) Z nimi wyjeżdżamy i spędzamy wolny czas. Moja najlepsza przyjaciółka jest w 4 miesiącu:/ 4 lata się starała, a ta z wczoraj 1,5 roku. A u mnie nadal nic… Mój M mnie pociesza że będę w ciąży we wrześniu, że wierzy w nową klinikę, a za rok ten problem już nie będzie mnie dotyczył. Och jakbym tego chciała! Przy okazji przypomniał mi problem jaki mialam 1,5 roku temu (zawodowy), który też wydawał się sytuacja bez wyjścia, a teraz jest tylko wspomnieniem, bo wszystko się rozwiązało z korzyścią dla mnie… No i tak mnie to trochę podnosi na duchu…

  33. Dzień dobry 🙂

    Chciałam zameldować, że po połówkowym wszystko ok 🙂 ale z nerwów przed – rzyganie od soboty codziennie rano 🙁 mam nadzieję, że teraz już nie będę się denerwować.

    Pozdrawiamy – ja i Alex ważący 457g <3

  34. Dzień dobry Iza! Witajcie Dziewczyny Moje!
    Myślę, że czas najwyższy wrócić do Was, nadrabiam powoli blogowe zaległości. Tyle się u Was dzieje, że nie sposób napisać do każdej z Was…
    Włączyłam ctrl+alt+del na ponad miesiąc, wypoczęłam nad ciepłym morzem, naładowałam akumulatory pod skrzydłami rodziny i naprawdę dobrze mi to zrobiło.

    Czas teraz zakasać rękawy i wrócić na pole walki. Jutro mam punkcję.

    Izo, odsłuchałam wywiad. Odważny, piękny. Taki dokładnie, jakiego spodziewałabym się po Tobie i Twoim mężu. W trakcie audycji przytakiwałam Wam po każdym zdaniu. Ale tak jak i Ty, mam wielki, wielki niedosyt. Tyle ważnych tematów należałoby jeszcze poruszyć. Tak wiele chciałoby się jeszcze opowiedzieć słuchaczom…

    Ściskam Was mocno :***

    1. S-mother, wróciłaś! Cieszę się, że odpoczęłaś, że się wyłączyłaś, ale nie ukrywam, że tęskniłam za Tobą.
      No to dziś masz punkcję. Jak poszła stymulacja? Co z twoją nadprodukcją komórek? Daj znać po wszystkim 🙂

      1. Już po wszystkim, Pan S. pichci coś w kuchni specjalnie dla mnie, a ja odpoczywam:)
        Stymulację zniosłam lepiej niż za pierwszym razem, właściwie dopiero wczoraj czułam się gorzej niż zwykle. Bolały mnie nie tylko jajniki, ale i piersi (prolaktyna poszybowała w niebo) i pół dnia przespałam na kanapie.
        W całym pobranym płynie „jajnikowym” było 28 komórek, najwcześniej za kilka godzin dowiemy się, ile z nich nadaje się do zapłodnienia. Tym razem podjęliśmy decyzję o zamrożeniu ewentualnych dodatkowych jajeczek.
        Z powodu kolejnej nadprodukcji dostałam całą baterię leków… Jak dla emerytki. Oprócz standardowej Luteiny i Estrofemu mam jeszcze Dostinex (wyczytałam, że to na zbicie prolaktyny) i Fraxiparine (zastrzyki przeciwzakrzepowe) oraz wit. D. Macie jakieś doświadczenia z tymi preparatami?

        A transfer w poniedziałek. W samo południe. Ihaaaaa!

        1. Smother Ty jesteś jak automat do komórek… Bardzo ich dużo. Co do wit. D to podobno wspomaga zagnieżdżenie i utrzymanie ciąży – sama zażywam ją od stycznia, bo w naszej szerokości geograficznej jest chroniczny niedobór wit. D. O heparynie (fraxiparynie) słyszałam tyle, że pomaga przy prawidłowym przepływie krwi w macicy i zapobiega tworzeniu się mikrozakrzepów. U mnie ten efekt daje acard, który dostałam zapobiegawczo ze względu na moje poronienia.

        2. S-mother, Ty jesteś płodna Matka Ziemia, 28 komórek… 🙂 Ty dasz prapoczątek ludzkości… 🙂
          A propo Twoich leków, znam. Dostinex brałam po hiperstymulacji. Na początku mialam po nim zawroty głowy, ale po 2-3 dniach minęło. Wyleczył mnie.
          Fraxiparine – biorę po każdym transferze. Efektów ubocznych żadnych, ale oczywiście warto uważać, żeby sobie palca nie skalezyć, bo krew wolniej krzepnie po tym. Wskazane np. w przypadku skłonności do krwiaków przy ciąży, także podawane przy OHSS. Po zastrzykach nie muszą, ale mogą zrobić się siniaki, w końcu to przeciw krzepnięciu.
          Lekarze Cię po prostu chronią profilaktycznie, dobrze.

  35. Ja w tym cyklu stchorzylam. Moxe za miesiac. Nawet nie sadzilam, ze procedura i czekanie na wynik transferu mnie tak psychicznie wyszarpie. Poczulam to dopiero, gdy mialam na drugi dzien jechac do kliniki po zastrzyki. No stchorzylam. Nie wiem jak bedzie dalej

    1. Ja też tak miałam Malgoosia. Wg planu w październiku mieliśmy wystartować z in vitro, ale ja spanikowałam na etapie, kiedy miałam łyknąć pierwszą tabletkę anty. Dałam nam jeszcze miesiąc, bo może będxzie jak w filmie, że się uda itd. Nie udało się, ale to była dobra decyzja. Przegadaliśmy wszystko raz jeszcze, urządziliśmy sobie romantyczny wypad do Torunia i z pełnym przekonaniem podeszliśmy w listopadzie. I wszystko skończyło się pełnym sukcesem. Trzeba ufać intuicji!

    2. Małgoosiu, nie ma w tym niczego złego. Ja z pierwszej stymulacji też uciekłam. To było 2 lata temu. Było lato. Lekarz powiedział, że zaczynamy za 2 tygodnie. Była pełnia lata, przed nami urlop. Pomyślałam, że ten urlop lepiej mi zrobi, niż łażenie po lekarzach. Bałam się, choćby zastrzyków, ale także tego, że zajdę w ciążę i nie zapalę sobie papieroska na wakacjach (!)… Głupie… Ale prawdziwe.
      Nazwijmy rzecz po imieniu: nie spanikowałaś, ale potrzebujesz przerwy, odpoczynku.

  36. Smother, jestes mistrzynia!! ja dla porownania po 5 dniach femary i kolejnych 10 menopuru wyhodowalam jedna komoreczke… jestem w szoku, ale i mam przeczucie ze znajdzie sie wsrod nich ten jeden szczesliwiec, czego Ci zycze!
    R–> gratki, leci co nie??:)

    Jagodka–> trzymam rowniez kciuki! byc moze najpiekniejszy moment dwóch kresek Cie czeka, ktoż to wie?!? wywietrz glowe kochana i patrz tylko w pozytywnym kierunku, ONE sa juz z Toba, wiec podaruj im najlepszą siebie jaka znasz, zasluguja na to!

    Ewelka, tym razem az chce sie powiedziec ze faceci maja zawsze racje i skoro sa nowe nadzieje w nowej klinice moze warto te nadzieje w nia ulokowac.. do wrzesnia rzut beretem:) moze to ostatnie takie lato..
    A potem to juz listopad raz, dwa, jest na co czekac, prawda Izunia??

    1. R, glupio sie przyznac ale naprawde bardzo dobrze. Doceniam kazdy dzien tego co mam, i za nic w swiecie nie chce sie zawracac. Zaczynam uswiadamiac sobie ze ciaza to nie tylko ciaza, ale z tego „robi” sie dziecko 😀 pewnie dla wielu z nas dlugo nie ma znaku rownosci pomiedzy ciaza=dziecko, ale kazda droga ma swoj koniec, nawet jesli niewiadomo gdzie ma kres, to nie przestawajac isc, kiedys, wolniej lub szybciej od innych, dojdziemy do mety.

  37. Jagódko za Was trzymam ogromne kciuki oczywiście 🙂

    Dzisiaj koleżanka z forum urodziła synka – to ta, której udała się pierwsza iui. Miała ją w ciemny, smutny, listopadowy dzień – Iza listopad należy do Was – Ciebie i pana męża 😉

  38. Kochana, gratuluje udanej stymulacji. W naszym przypadku lepiej więcej niż mniej;)?mam nadzieje ze miałaś dojrzałe komórki i gotowe do zapłodnienia?
    Leki Przeciwzakrzepowe w brzuch tez raz brałam i witaminę D od jakiegoś czasu bo miałam poziom niski na granicy z niedoborem. Przeciwzakrzepowe zasugerowałam lekarzowi, ze może na lepsze ukrwienie, twierdził ze wielkiej potrzeby nie ma ale jak chce to ok. Po serii wstrzykniętej w brzuch, niestety bardziej bolesne niż hormony, odechciało mi sie sugerować lekarzowi co jeszcze powinnam brać;) siniaków co prawda nie miałam ale pełno malutkich kropek ma brzuchu, które przez długo nie znikały:/ co do witaminy D, to pomaga regulować wiele funkcji w organizmie, w tym prace tarczycy na odpowiednim poziomie. Poza tym to słoneczna witamina,której niedobory mogą wpływać na samopoczucie, obniżać nastrój, a wiadomo, ze łatwiej sie zachodzi będąc w euforii;)
    Jak sie miewasz s-mother? Jak po transferze? Wszystko ok.?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *