Spotkanie

Kilka dni temu wygrzewamy się we troje w klapkach nad Wisłą (październik!!!!) i pada spontaniczny pomysł. Jedźmy gdzieś, zanim spadnie śnieg.

Telefon do Olgi82.

– Jesteś w czwartek?

– Jestem.

– Możemy wpaść?

– Dawajcie!

Do Olgi mamy pół Polski do przejechania. Jedziesz te pół Polski, drogi są coraz węższe, a ty zastanawiasz się, czy nie robisz głupoty. Znamy się tylko wirtualnie. Być może za tym ładnym imieniem kryje się jakiś potwór 🙂

No i siedzę teraz u tego potwora w kuchni i wyjadam naleśniki, które usmażyla na nasz przyjazd. W domu cicho, jeszcze usypiamy dzieci. Ciepło, cicho, spokojnie, mądrze, pięknie.

Los zwraca mi tyle, ile zabrała niepłodność. Wszystko miało jakiś sens.

76 komentarzy

  1. Uff jak dobrze że ten potwór was zaprosił i do tego naleśniki. Mniam. Czyjeś naleśniki zawsze są najlepsze ;).

    Brakuje mi Iza życia w komentarzach. Co się stało? Gdzie te wszystkie walczące o małe bobo?

  2. ojjj cudownie :* ja co prawda z żadną z dziewczyn z bloga nie widzialam sie „lajf”,ale baaardzo często rozmawiam z Małą Anią i mega cenięcto znajomosv <3 wlasnie dzieki Tobie Izo :** cudownego weekendu Wam życzę

  3. Ale fajnie 🙂 dziewczyny życzę udanego weekendu 🙂 niewiem czy już kiedyś o tym pisałam… Najwyżej się powtórzę… Mieszkam w de, s po tkalam przez przypadek na placu zabaw pewna dziewczynę, polke z małą córeczka… Od słowa do słowa, wspólne spacery, pogaduchy i to wyznanie” wiesz ze nasza córka jest z in vitro.. ” zamarlam.. Pierwsze mije słowa to” za którym razem? „,” my też ” no i” znasz krótki blog? ”
    Okazało się, że zna… Dobrze zna… Moze się nie udzielala ale często zaglądała I wszystkim nam kibiciwala..
    Więc wiecie.. Nigdy nie wiadomo kto, gdzie i kiedy 🙂
    Moja znajoma już wróciła do pl ale będę o nije pamiętać już na zawsze 🙂

  4. dziewczyny jak juz tak tu gwarno to moze ktoras tak miala… Dzis mam 12 dc a w sluzie pojawia sie krew… nie jest jej duzo,w zasadzie same takie niteczki,ale jednak… nigdy tak nie mialam,2 msc temu bylam u gina i wszystko.bylo super. Ktoras tak miala?

  5. Sza, owulacyjne kłaczki?

    Dziewczyny, to ja teraz poczynie wam newsa
    Iza jest cudownym człowiekiem…Blog to tylko kawałek Tej Kobiety. Paweł jest świetnym facetem… Ale najbardziej zakochałam się w tym małym Blondasku, który raczkuje z prędkością światła…Jest uroczym, baaardzo ciekawym świata chłopakiem, oj bardzo…. I
    ukradlabym go mamie, ale świata poza starymi nie widzi

  6. Kurcze, mam już dziecko,mam o co walczyłam i mogłabym strzasnac z siebie ten pył niepłodności który ołowiem ciążył na ramionach, zapomnieć, uciec bo po co trwać w tym gdy cel osiągnięty, wygrałam… ale ja wracam… wracam tu co chwilę, i czytam i łapie wasze emocje i wiem, że jestem tu dla takich wpisów jak ten, tu jest ciepło,pachnie kakao i wełna z koca tu jest znajomo, domowo… zostaje.

    1. Bianka, piękny i ciepły niczym drgające od kominka powietrze komentarz:)
      Tak to u Izy jest, prawda? Zostawia się ciężkie buty w przedpokoju, wzuwa się na stopy puchate papcie, potem człowiek dostaje w łapę rozgrzaną porcelanę z nadgryzionym uchem, siada się na miękkiej podusze i… chłonie.
      Też lubię tu wracać.
      Maniacko.

  7. Dziewczyny, ale super, że udało Wam się spotkać 🙂
    Ciężko mi uwierzyć, że tutaj tak dzieciowo teraz i że ja też w tym jestem.
    A tym, które jeszcze są na wyboistej drodze powtarzam, że jeśli mi się udało, to każdej się uda, tylko nie można się poddawać!
    Przy okazji mam pytanie, dzieciowo-wyjazdowe, zwłaszcza do Dziewczyn z W-wy, co myślicie o spacerze po ZOO z 8-miesięcznym dzieckiem w taką pogodę?
    W piątek mąż ma wizytę w szpitalu na Sierakowskiego, będziemy prosto z trasy, będę mieć z Małą 2-3 h i coś musimy wymyślić na ten czas.
    Jakbyście miały jakieś pomysły, sugestie, byłabym wdzięczna 🙂

    1. Meliska, a dlaczego nie? My byliśmy z Olutem w zoo jak miał jakieś 6 mies i teraz z Olgą w mini zoo. Na poprzedniej wycieczce Oli zasnął, ale teraz piszczał z zachwytu.
      Na taką pogodę zoo super, bo trochę połazicie, trochę sie rozgrzejecie w zamkniętych budynkach. Szłabym 🙂

    2. Meliska, a czy Twoja historia jest tu gdzieś opisana? Bo nie mogę znaleźć.. I tak chciałam jeszcze poczytać co myślicie na temat tego co ostatnio przeczytałam – taką „mądrość”, że „lekcje w życiu się powtarzają do póki się nie nauczysz..” I tak w kontekście naszych starań i zawodów związanych z brakiem efektów zadaję sobie pytanie czego powinnam się nauczyć z tych wszystkich porażek?? i czy zatem warto ciągle walczyć o biologiczne dziecko?? Dodam, że czekamy z mężem na dzieciątko z adopcji, tyle że czas się dłuży okrutnie..

      1. Czy warto ciągle walczyć o biologiczne dziecko? ile, chyba żadna z dziewczyn tu piszących nie da Ci tu konkretnej i i tej najwłaściwiej odpowiedzi. Bo każda ma inne priorytety i inną historię. Te, którym udało się in vitro, pewnie napiszą, że warto. Mamy adopcyjne, że nie. Wsłuchaj się w siebie. Czy zależy Ci na tym, by być w ciąży i urodzić dziecko? Czy jednak geny nie są dla Ciebie takie istotne.
        Ja mogę napisać Ci, jak było w moim przypadku. Gdy okazało się, że naturalnie nie mamy szans na dziecko, zdecydowaliśmy się na adopcję. W zasadzie to nawet podchodząc do in vitro, mieliśmy nikłe szanse na biologiczne potomstwo. Byłam zmęczona leczeniem, wyjazdami. W głowie od dawna miałam myśl, że adoptujemy dziecko. Za ciążą nigdy nie tęsknilam – traktowałam ją tylko jako drogę do celu – dziecka. Okazało się, że da się tą drogę obejść 🙂 więc nie miała się już na czym zastanawiać 😉 Dziś mam ponad dwuletnią córeczkę. Ukochaną, wytęsknioną. Czy żałuję, że nie zrobiłam wszystkiego, by mieć biologiczne dziecko? Absolutnie nie! Na początku drogi adopcyjnej czasami jeszcze miałam chwile niepewności, czy na pewno dobrze robię, że nie spróbowałam jednak in vitro. Z tym, że to bardziej było podyktowane tym, że jednak większość osób, którym mówiłam o adopcji, pytała o in vitro. Chyba trochę czułam naciski. Dalszej rodziny też. Tylko ze dla nich in vitro rosnąco się od razu dziecko. A wszystkie tu wiemy ze to tak nie działa.
        Spróbuj sama odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie chcesz postawić granicę. Czy to będzie po pierwszym in vitro, trzecim, dziesiątym.. To Ty musisz zdecydować, w zgodzie z własnym sercem. Powodzenia!

  8. Iza, samo ZOO masz rację, nasza Mała od urodzenia podróżniczka i spacerowiczka, bardziej miałam na myśli zmienną pogodę – wchodzenie, wychodzenie (jak ubrać Małą)… No i to, że będziemy prosto z trasy – gdzie przebrać z ubrań fotelikowych w wózkowe, gdzie przewinąć, nakarmić piersią itp. 🙂 Mieliśmy to szczęście, że większość dotychczasowego życia córeczki była super pogoda, więc przywykłyśmy do przewijania w wózku i karmienia na ławce, czas się przestawić.

  9. Iza, Dziewczyny, jestem tu od listu ws. in vitro i choć nigdy się nie odzywałam to przeczytałam całego bloga wraz z komentarzami. Podczas mojej walki o dziecko ten blog był dla mnie biblią niepłodności i najlepszą grupą wsparcia, jeszcze od czasów, gdy IVF było dla mnie ostatecznością, która dotyczyła innych, przez dziesiątki badań, samych złych wieści, kilka operacji, setki zastrzyków, nieudane próby aż do pierwszej w życiu pozytywnej bety. Trudno mi zliczyć ile razy czytałam Was leżąc na szpitalnym łożku… przed laparoskopią, punkcją, scratchingiem, a wreszcie na łożku porodowym. Wiele słów Izy dudniło w mojej głowie, zwłaszcza wtedy gdy nadzieja na to, że się uda powoli umierała… „Zamiast tego każdego ranka pytam męża, czy dobrze spał. To o wiele ważniejsze w życiu.” Do wielu postów wracałam dziesiątki razy – „Pragnienie nie do zniesienia”… Dziś mój syn ma 7 miesięcy, emocje niepłodności opadają bardzo powoli, a ja nadal zaglądam tu codziennie. Iza, dziękuję!

    1. Agnieszka, to co napisałaś, jest dla mnie bardzo ważne. W gruncie rzeczy napisałaś mi, że nigdy nie jesteśmy same, nawet, gdy sądzimy, że jest inaczej. Choć nie było Cię widać po drugiej stronie internetu – byłaś tutaj cały czas. I jesteś. Dzięki Aga 🙂 Uściski dla Twojego synka, który jest tylko troszkę młodszym szkrabem, niż mój !!!

  10. (Uwaga, upuszczam emocje.)
    Miało być już prosto. Do celu. Bez płaczu, niespełnionych nadziei, zaczynania co miesiąc od nowa.
    Fakt, jest inaczej, na pewno nie łatwiej.
    Ciągłe przypominanie: mamy wyłącznie dzieci chore, od upośledzonych rodziców, po traumie. Będą na pewno problemy. Może nie dacie rady. Może wasze małżeństwo się rozpadnie. Nie wszyscy dostają kwalifikacje.
    Zapraszamy na rozmowę, drugą, trzecią. Za każdym razem podobne pytanie, inny pytający.
    Zapraszamy na testy. I może jeszcze ten. I ten. Trzynasty, czternasty.
    Po raz ósmy: to jak się Państwo poznali?
    Po raz dziesiąty: DLACZEGO CHCECIE MIEĆ DZIECKO?
    To przeanalizujmy teraz relacje między pani mamą i tatą. Siostrą i bratem. A wujek Józek nie pił czasem?

    Zamiast ciągłego upokarzającego rozkładania nóg przed wszystkimi rozkładamy się na elementy pierwsze. Tłumaczymy ze wszystkiego. To równie upokarzające.

    Uśmiechamy i potakujemy, choć czasem złość buzuje.

    Jesteśmy na samym początku drogi. Aż ciężko uwierzyć, że to czekanie na końcu jest najtrudniejsze.

    1. I to rozczarowanie, gdy na rozmowie z psychologiem okazuje sie, że jeszcze nie wszystko w naszej głowie jest poukladane. Że rany są jeszcze całkiem świeże, a pragnienie jeszcze większe niż na początku. I to pytanie, której powraca jak echo: jakie uszkodzenia jesteście w stanie zaakceptować…
      W listopadzie rozpoczynamy warsztaty.

      1. Ja mam déjà vu. Tak jak podchodząc do in-vitro byłam pewna sukcesu (choć zakładałam, że nie od razu), bo przecież każdemu w końcu się udaje , tak i tu myślałam: jestem w domu, ta droga na pewno skończy się dzieckiem.
        Już tak nie myślę.

        1. Gaja! Cycki do przodu, wdech, kop w tyłek. Ta droga skończy się dzieckiem, masz jedynie ciążę w powikłaniami!
          I śmigaj gdzieś na wakacje na hardocowy wyjazd, bo potem nie będziesz mogła!

    2. Gaju, nie wiem, w jakim OA jesteście, ale nie w każdym tak jest. Podczas szkolenia, owszem, bywało ciężko, ale nigdy nie czułam się upokorzona. Czasami po spotkaniu, nie mogłam spać, bo mój mózg ciągle trafił usłyszane kilka godzin wcześniej słowa prowadzących. Nie zawsze zgadzałam się ze zdaniem prowadzących szkolenia, ale miałam prawo powiedzieć, co ja myślę. Nikt mnie nie pytał o „wujka, czy aby na pewno nie pił”. Wręcz było nam mówione, że nie ma rodzin idealnych i każdej coś się znajdzie. I nigdy nie usłyszałam, że nie ma zdrowych dzieci do adopcji. Od nas wymagano, żeby jasno określić wiek, płeć i obciążenia z jakimi gotowi jesteśmy się zmierzyć, bo adopcja jest dla dziecka i rodziców. I paniom zależało na tym, by się udała. Mój mąż marzył o córeczce. Pewnego dnia zadzwonil do nas telefon z OA z pytaniem, czy na pewno „tylko” dziewczynka , czy „raczej” dziewczynka. Mąż powiedział, że „tylko” i nikt nie robił z tego problemu. Parę tygodni później zadzwonił telefon, że znalazła się nasza córeczka. Oczywiście, że pod wcześniejszym telefonem kryła się informacją o chłopcu, którego mogliśmy adoptować, ale nikt na nas nie naciskał, a nawet nie powiedział wtedy o tym chłopcu. I jestem bardzo wdzięczna, że nie zadzwonili z informacja, ze mają dla nas synka. Bo ciężko by mi bylo odmowić i wyjść z tego bez szwanku. W OA może być miło i kulturalnie. Wszystko zależy od osób, które tam pracują.
      Moja córeczka w chwili adopcji była zdrowa. Ale dla mnie nie są chorobami: refluks, wzmożone napięcie mięśniowe, drobne problemy z biodrami. A z takimi problemami borykała się córeczka. O większości juz dawno zapomniałam. Pojawiają się nowe: koślawienie stóp przy chodzeniu, brak mowy, nadwrażliwość na dotyk. Tylko, że większość znanych mi dzieci biologicznych ma choć jedną taką „chorobę”. Dla mnie córeczka jest zdrowa.
      Trzeba liczyć się też z tym, że poważne choroby mogą wyjść nawet kilka lat po adopcji, ale tego nikt nie przewidzi.
      Czytam jak jest w niektorych OA i czasami aż wierzyć się nie chce, w jaki sposób traktuje się ludzi.. Przykre to. Rozumiem, że trzeba zbadać motywację do adopcji, ale chyba można w inny sposób niż dołując i zniechęcając.
      A jak było u Ciebie, Iza?

      1. Nie odczułam tego jako zniechęcania, ale jest tego po prostu za dużo.
        N-ty raz opowiadanie tego samego. Męczące i frustrujące.
        Nie wspominając o takim drobiazgu jak koniecznosc wzięcia 5 wolnych dni z pracy… Ciągle PRZED kursem.
        Ale moze jestem przewrażliwiona i za bardzo biorę do siebie.

        1. Adopcja nie jest prosta. Początki są bardzo trudne. Dużo pytań. Dużo wątpliwości. Może to czasami irytować, ale ma to bardzo duży sens. Zapominamy o tym, że OA podchodzą inaczej. Dziecko nie jest po to, aby nas uszczęśliwić, abyśmy innym sposobem wyszli z niepłodności. OA jest po to, aby zminimalizować kolejną traumę dziecka. Ono nie ma nikogo. Ono zostało już skrzywdzone. I OA za wszelką cenę nie chce, aby powtórzyła się trudna historia.

          Z czasem wszystko nabiera sensu. Widzimy, jak zmienia się nasze podejście do adopcji. Zmienia się nasza otwartość na „chore dzieci”, o których tyle słyszeliśmy. Choroby fizyczne, psychiczne, różne obciążenia. To „coś”, co może siedzieć w naszym wymarzonym dziecku. Prawda, część dzieci jest chora lub może być w przyszłości. Cześć dzieci pochodzi z domów, gdzie piło się alkohol i może się okazać, że dzieciak ma FAS, a u małego dzieciaka ciężko jest to zdiagnozować. Czasami któreś z rodziców miało jakąś chorobę psychiczną lub któreś z dziadków było chore. Czasami…to strachy na lachy. A te wszystkie wahania są w naszych głowach.

          Adopcja to czas układania wszystkiego od początku. Od straty i żałoby, po ciążę adopcyjną i ten magiczny telefon. Nic nie jest tu łatwe, nic nie jest tu proste. Nawet to, że w głowie kołacze myśl – czy będę w stanie pokochać tą „małą obcą osobę”. Ja mam to szczęście, że wiem, że można pokochać i to ponad życie, że ona może odwzajemnić miłość ze zdwojoną siłą. Czy później będzie łatwiej? Pewnie nie, zwłaszcza jak nasze dziecko zacznie szukać swoich korzeni, będzie chciało umiejscowić się w czasie i przestrzeni. Zrozumieć, dlaczego tak potoczyło się jego życie, dlaczego jego biologiczni rodzice musieli go zostawić. Wiem, że to nie będzie łatwe. Dla nas. Ale też będzie bardzo trudne dla naszego dziecka. Pewnie o niebo trudniejsze niż dla nas. Ważne, aby być w tym razem.

          To co mogę napisać o całym procesie adopcji, to to, że warto. Nawet dla samego trzymania tej małej, cudownej dłoni, jak zasypia mój synek. Dla jego uśmiechu, którym potrafi rozgonić nawet największe strachy. Dla tej myśli w głowie, jak patrzę na moje dziecko – ale ja Cię kocham synku!

          1. Dziękuję za podniesienie na duchu.
            Choroby dziecka to nie jest to, co mnie przeraża.
            Jest mi trudno z tym niesamowitym 'grzebaniem” w naszym związku i dzieciństwie. To jest dla mnie intymność, którą jestem zmuszona naruszać. Naprawdę czekałam już tylko na pytanie „a kiedy poszliście do łóżka i jak było?”. Wiem, że muszą nas poznać, ale…
            Do tego musimy się tłumaczyć, dlaczego jest między nami tak, a nie inaczej. Np. ze cztery razy było wałkowane, dlaczego się nie kłócimy i czy to oby na pewno dobrze, że nasz związek wynikł z długiej przyjaźni.
            Mam nadzieję, że to już koniec tych rozmów i dostaniemy kwalifikacje na kurs.

        2. Gaju, wydaje mi się że nie jesteś przewrazliwiona. Idąc do OA spodziewałam się takiego właśnie traktowania o którym piszesz. Totalne zaskoczenie nas spotkało… Testów było 3. 1 rozmowa z psychologiem na osobności, 1 z nami jako parą, 1 wizyta w domu i kwalifikacja do szkolenia. A samo szkolenie to coś rewelacyjnego było!! Wiele się dowiedziałam o samej sobie, o mężu i naszych rodzinach, o relacjach w naszych rodzinach.. Było wzruszająco, mądrze, otrzymaliśmy ogrom wsparcia i poczucie bycia mega wyjątkowym. Wiem, że do naszego OA przyjeżdżają pary z innych miast. Od momentu złożenia podania do kwalifikacji na rodziców ado minęło ok 6m-cy. Zajęć było 7, tylko weekendy (sb, Nd).
          EwaJa dziękuję za Twój komentarz.

    3. Gaja, trafiliście do takiego OA, to nie jest normą.
      Wiele lat temu, jeszcze przed czasami bloga i in vitro, my też zapisalismy się do takiego ośrodka. Na wstępie nas zgnoili. Usłyszeliśmy tam wielokrotnie, że NIE MA ZDROWYCH DZIECI do adopcji. Ale – co nas najbardziej zabolało – wciąż powtarzano nam, że adopcja NIE WYLECZY NASZYCH MAŁŻEŃSKICH PROBLEMÓW (do dziś nie wiemy, skąd błyskawiczna diagnoza o problemach). Mówiono do nas wielkimi literami.
      Zrezygnowaliśmy wtedy. Szliśmy tam z wielkim sercem, a wyszliśmy jak ścierki do podłóg.
      Przez tamten OA, przez wiele lat trzymaliśmy sie z daleka od tematu adopcji, bo myślelismy, że tak jest wszędzie. Że adopcja to taka szkoła przetrwania, gdzie wygrywają najwytrzymalsze jednostki. Sparzylismy się.

      Nasz obecny OA jest zupełnie inny. Podchodzi się tam do rodzin z szacunkiem. Tłumaczy zagrożenia, ale nie straszy nimi. Dużo rozmawiamy o potencjalnych niebezpieczeństwach i jak z nimi walczyć. Szczerze, to przydałoby się wszystkim rodzicom, też biologicznym, bo te niebezpieczeństwa dotyczą każdego dziecka.

      Nie daj sobie wmówić, że się nie nadajecie ani że wszystkie dzieci są chore. Chore to jest podejście takich prowadzących.

      Pewnie już za późno na zmianę ośrodka, bo zainwestowaliście dużo czasu i siły, może pocieszę Cię czymś innym. W tym naszym pierwszym, „złym” OA, z którego uciekliśmy, wszystko było nie tak, za to na dziecko czekało się krótko… 🙂 Nasz obecny OA słynie z dobrej współpracy z rodzicami i długich kolejek. Życzę Ci, żeby krótki czas czekania wynagrodził Ci zaściankowe podejście człowieka do człowieka…

    4. Gaja aż mi przykro jak to czytam. I aż doceniam na jaki OA my trafiliśmy. Co prawda działają chyba dość opieszale bo od zøoæenia dokumentów mija 6 miesiąc – ale może to norma… ale nikt nas niczym nie straszył, owszem usłyszeliśmy o zagrożeniach i chorobach ale w bardzo życzliwy sposób.
      w przy okazji napiszcie jak długo czekaliście na pierwszy „odzew'” ze strony ośrodka?

      1. Czekacie 6 miesięcy na kontakt? No nie, u nas dostaliśmy rozpiskę od razu, całość z kursem ma się zamknąć w rok.
        Pierwszą rozmowę przed złożeniem dokumentów też oceniam miło, zresztą – nigdy nie było jakoś niemiło, tylko dociekliwie.
        Po złożeniu dokumentów mieliśmy wizytę w domu po 3 tygodniach, a po kolejnym miesiącu zaczęła się jazda z testami i rozmowami.

        1. Tak. Tyle czekamy. Jak byłam we wrześniu pofpytaj co i jak to pani powiedziała że najpierw diagnozują starsze rodziny…
          My na kurs to mamy szansę we wrześniu przyszłego roku
          Ciekawe od czego to zależy

        2. hmmm Gaja a ja właśnie nie za bardzo skumałam o co chodzi z tym „starsze” i pomyślałam,że te które jeszcze wcześniej złożyły dokumenty 🙂
          a moze to faktycznie o wiek rodziców chodzi…

  11. O rety, człowiek znika na kilka dni, a tu Nowe Życie się obudzilo…. Super, uwielbiam wasz czytać, radzić się, a nie ukrywam, że ostatnio trochę cicho tu było. Oby te życie na blogu trwało nieustannie

  12. Długo czekałam z podzieleniem sie z Wami… Najpierw niedowierzanie, potem strach (nadal obecny…) i ciągła walka, która i mam nadzieję będzie trwać kolejne miesiące. Otóż po 6 latach walki, 6 in vitro, 5 poronieniach…. Dziś jestem w 8 tygodniu ciąży. Jestem na etapie na jakim nigdy nie byłam i ostatnimi laty nie wierzyłam, że będę. Ale walczylam i walka się oplacila. Dziś każdy dzień to strach i walka o jutro., o każdy dzień… Wszystkie badania są ok, serduszko bije, ale ten strach nie zniknie. Poradzę sobie z nim byle wygrać tą wojnę….

      1. Nikki strach nie zniknie. Mi towarzyszył do końca ciąży – w pt miałam być na oddziale a w nd poprzedzającą pędziłam jak głupia do szpitala bo mi się wydawało, że wody mi przeciekają. Każdy dzień zaczynał się od wyczekiwania na ruch dziecka, każde siku w nocy oznaczało niespanie do czasu poczucia kopniaka. Miałam szczęście, że mój brzuch zamieszkiwała ruchliwa istotka. Za to teraz mam 6 kilo szczęścia i miłości w bardzo ruchliwym wydaniu. Więc życzę Ci, żebyś przetrwała, nie oszalała z niepokoju, żeby Twoje serduszko pod sercem było wyrozumiałe, i dawało o sobie znać, kiedy tylko się zaniepokoisz. I żebyś doczekała szczęśliwie chwili, kiedy będziecie razem.

  13. Dużo tego, więc napiszę co już było i co nowe. Jak cześć wie mam pco, zespół antyfosfolipidowy, bardzo cienkie endometrium (max 6 mm.), mthfr. W kwietniu brałam enbrel na obniżenie komórek NK (bardzo fajnie podziałał), od roku chodziłam na akupunktura (próbowałam wszystkiego). Do szczęśliwego cyklu stosowałam sildenafil, poprzednio mi nie pomagał, teraz zadziałał cud – endometrium 8 mm. Brałam tacni oraz pierwszy raz wlewy z intralipidu (w dniu transferu i 3 tygodnie później, dzis dowiem się czy dalej będę je brac). Do tego był tevagrastim przed transferem i tydzień po nim. Jak beta wyszła pozytywną, dodatkowo biorę ovitrell 2*tygodniowo.

  14. Dziewczyny , pamiętam, że część z was robiła test nifty, czy harmony. Mam prośbę, możecie napisać, na który się zdecydowałyście, dlaczego i ile mniej więcej płaciłyście? Pamiętam, że ktoś kiedyś pisał, że są one wysyłane do różnych krajów, ale nie pamiętam, do jakich i który był bardziej polecany. Potrzebuję dla koleżanki.

    1. Ja robiłam nifty. Płaciłam 2000 zł. Obecnie badania są wykonywane w Warszawie w Genomedzie. Krew pobierana jestmpraktycznie wszędzie. Zarówno w większych miastach jak i małych miejscowościach. Nifty podobno wykrywa najwięcej wad genetycznych.

  15. Robiłam harmony na początku września w Warszawie. Koszt 2400zl. Termin oczekiwania na wynik oficjalnie 16 dni roboczych, mój wynik był po 7. Próbka była wysyłana do USA. Z tego co wiem (sprawdziłam w kilku miejscach) obecnie można wykonać tylko harmony, nifty już nie. Nie wiem dlaczego…

  16. Dziewczyny ja też z tych czytających. Nie raz w mojej walce wasze słowa dawały nadzieje.
    I obecnie jestem w 25tc po pierwszym inv niespodziewałam się że to bedzie wogóle mozliwe a tu taki scenariusz napisało życie.
    Strach oczywiście jest niesamowity, bo po drodze był szpital z mega krwawieniem i stratą nadzieji a jednak dzidzuś przetrwał.

  17. Melduje sie ciut z opoznieniem bo Sza mnie wzywala wczesniej ale urwanie d…py to malo powiedziane 🙂 ja pasuje narazie nie chce nie mam natchnienia i wogole. Ale zeby bylo weswlej punkcje mnie nie omijaja dzis np stawilam sie u laryngolog i rtg od reki. wsio pieknie ladnie zatkane zatoki przynosowe lewe. nic nowego wiem od 3 lat. a ona do mnie no to punkcja co? zebys sie nie meczyla? ja sobie mysle oki. pytam sie w znieczuleniu. ona tak. mowie gitara to moze byc. mysle.sobie skierowanie do szpitala zanim mi zrobia zanim sie nastawie itp a ta do mnie z narzedziami…. jak podskoczylam jak jauz jedna noga za gabinetwm bylam… no prawie ucieklam i tak na szybko nawet szybciwj niz ten z Flasha biega mysle sobie… jal tego teraz nie ogarnw to nie zjawie sie kolejne 2 lata i bede sie meczyc z bolem glowy katarwm kaszlem… mowie oki robimy. podobniez na zdjeciu co podeslalam znajomym w mesengerze to inne z hallowen sie kryja z pretem w nosie mialam takowa fote. ana razie siedze i smarkam i smarkam i smarkam i konca nie widac… takze teges zadna punkcja kobitki kochane nam nie straszna

  18. „Ciężarówki” gratulacje! Jak się czujecie?
    Adopcyjne, nie dajcie się to już ostatni krok do spełnienia marzeń!
    Gdyby to był normalny kraj to ja z moją M-żonką już też bym stała pod drzwiami AO, ale my nie mamu tutaj żadnych szans, a za chwilę i in vitro zamkną nam drzwi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *