Tak! Wyhodowalam całe przedszkole komórek!
Punkcja przebiegła bezboleśnie i w miłym spokojnym śnie, wszystko trwało może 15 minut. Stres przed zabiegiem oczywiście był niepotrzebny. Najpierw musiałam przebrać sie w szpitalną jednorazową koszulę, pielęgniarka pozwoliła mi założyć pod spód moją z domu, i całe szczęście, bo mialałam coś znajomego przytulnego. Różowa koszulka z Garfieldem, jak każda prawdziwa lalunia 😉
W sali zajmowało mną się naraz tyle osób, że wszystko trwało może 2 minuty. Jedna wbijała wenflon, druga sprawdzała telefon do mnie i męża, pesel, inne dane, trzecia mierzyła ciśnienie, anestezjolog usypiał… Więcej nie pamietam. Chyba obudziło mnie zdanie:
– Ma pani 10 pęcherzyków.
Przynajmniej na nie zareagowałam przytomnie i to pierwsze co pamiętam.
Potem ok 40. minut leżałam. Dostałam kroplówkę z paracetamolem w tym czasie. Jednocześnie pielęgniarka wyszła na korytarz, gdzie czekał mąż po oddaniu nasienia. Powiedziała mu o tych 10 komórkach (zaraz wyjaśnię czemu jest 8). Tym sposobem zanim wyszłam z sali, już wszyscy wtajemniczeni przyjaciele i rodzina zaciskali 10 kciuków. Następnie dostałam kanapkę 🙂 drobiazg, ale miłe bardzo…
Na marginesie. Rozmowy o liczbie komórek to główny temat w takim pokoju.
– A pani ile ma? Ja cztery – pacjentka obok mnie na sali od tego zaczęła znajomość.
Ta, która przyszła po nas też miała swoją liczbę, 10.
– Oh, 10…, gratuluję…
Chwilę później już byliśmy już u lekarza. W tym czasie laboratorium zadzwonili, że z 10 komórek, 8 jest dojrzałych. To nadal jest cudowna wiadomość. W programie finansowanym przez rząd mamy prawo do 6 zarodków. Pozostałe komórki, już od dawna to wiedziałam, chciałam oddać bezpłodnym parom, które mają jeszcze większe problemy niż my.
– Ale pani ma endometriozę, nie można w tej sytuacji oddawać komórek… – powiedział lekarz.
Hmm… Na to nie byłam przygotowana, a trudno też o błyskotliwe przemyślenia po narkozie. Spontanicznie, na szybko i jednomyślnie zdecydowaliśmy, że oddamy pozostałe dwie komórki do badań.
– Na pewno nie chcecie ich państwo mrozić? – dopytał lekarz.
Kilka myśli przeleciało mi w sekundę przez głowę. Pokusa, by je zamrozić, owszem, też, ale dobrze wiem, że komórki źle znoszą mrożenie. No i całymi tygodniami żyłam z tym, że je podaruję, a teraz się dowiaduję, że nie mogę… Zamrozić je teraz, ryzykować ich obumarciem, to zachłanność, to zjedzenie więcej waty cukrowej niż się mieści w głodnym brzuchu.
– Tak, chcemy je oddać do badań, niech się przydadzą po coś chociaż medycynie – powiedziałam ja albo mąż, nie pamiętam kto z nas. Jednomyślnie, to pamiętam.
***
Teraz odpoczywam. Czuje się bardzo dobrze. Mam plamienia, ale to normalne po punkcji. Lekkie kłucie w podbrzuszu, ale to zupełny drobiazg, nie wymaga uwagi ani tym bardziej żadnych proszków.
Jutro czekamy na telefon co z zarodkami. Z powodu endometriozy, czeka nas transfer blastocysty, co za okropne słowo, z trudem mi przechodzi przez klawiaturę… Ale transfer nie jest przesądzony w tym miesiącu, zależy od „warunków lokalowych”, czyli nadal może się objawić nadmierna stymulacja.
Nic to. Moim zdaniem na razie wszystko idzie perfekcyjnie! Idealna ilość komórek, o które dość się bałam…
Jestem spokojna i dużo we mnie nadziei. Na tym etapie rodzaj euforii pojawia się u wielu kobiet, ale on jest trochę uzasadniony. Wczoraj nie miałam nic, dziś mam 8 komórek 🙂
Jestem pewna, że poradziłabyś sobie nawet z 3,5 tonowym autem gdyby trzeba było;)
Twarde kobietki tak już mają nawet jeśli chodzą w różowej koszulce z Garfieldem 🙂
Nasze historie są tak do siebie podobne ze aż mnie to przeraża…ale też cieszy, czuję że nie jestem sama