Jestem rozpędzona jak dziki dzik. Idę, biegnę do przodu, mam taran na czole i nic mnie nie zatrzyma!
Właśnie do domu dotarło maleństwo! Duże maleństwo 🙂 Od teraz zamieszka z nami nowa lokatorka. Jesteśmy podobne – nie rzucamy się w oczy, ale mamy mocne serca, z metalu, nie-do-zdarcia. Polubimy się.
Otrzepałam kolana po ostatnim upadku (przez chwilę troszkę bolało, ale już w porządku). Zrobiłam w tym czasie prywatny doktorat z… maszyn do szycia. Tak 🙂 Czas spełniania marzeń, nie jednych, to drugich 🙂
Punktem wyjściowym do poszukiwań była wizja maszyny, do której włożę materiał, a wyjmę gotową bluzkę z rękawami tej samej długości. Przeczytałam cały Internet na ten temat, pięć razy sprawdziłam, ile mam na koncie (w tym miesiącu ani razu nie zepsuła się żadna zmywarka, tłumik z auta nie odpadł jeszcze, los mi sprzyja) i wybrałam Juno by Janome E1015. Przeczytałam dziesiątki blogów i opinii, trzy razy już byłam zdecydowana na coś innego, ostatecznie padło na kultową markę – teraz mam lepszą maszynę do szycia niż samochód. Zmęczyłam trochę przemiłego dystrybutora (eti.com.pl), bo miał cierpliwość odpowiadać na pytania, pomógł mi 🙂 Nie mniejszą cierpliwość wykazała Równoważna tłumacząc jak dziecku, co jest ważne, a co nie – dzięki wielkie. I jest! Śliczna nowa przyjaciółka z zapasem igieł dorzuconym przez sprzedawcę, bo wiadomo, że jak ja się za coś biorę, to będą wióry leciały… 🙂
Moja radośc jest tak wielka, jak różnica między tym jednościegowym kapciem, na którym szyłam wcześniej (w tle), a nową, pachnącą, cicho szumiącą, po-materiale-płynącą maszyną do szycia 🙂
Krótko mówiąc, przesiadłam się z malucha do mercedesa.
Na razie nie mam się czym pochwalić, bo w ramach nauki zaszyłam jedynie stare prześcieradło. Włącznie ze zrobieniem w nim dziurek na guziki i przyszyciem guzika (mąż się ucieszył, doprawdy…) 🙂 Ale, że połowę tego roku przesiedziałam na zwolnieniach ble-lekarskich i mam w związku z tym jeszcze prawie cały urlop do obowiązkowego wybrania – zaraz się zacznie!
Żegnam najdziwniejsze w moim życiu lato. Mimo wszystko, mimo poronienia, prawda jest taka, że najszczęśliwe. Byłam w ciąży, choć przez krótką chwilę, ale w tamtym momencie wiedziałam, że mogę przenosić góry. I zostało mi w głowie dużo wiary, że kiedyś się uda, że kiedyś w końcu tę górę przeniosę.
I wtedy będę mogła prowadzić beztroski blog o szyciu, decupage’u i zorzy polarnej…
Jesteś moją idolką. Naprawdę. Jestem pod wielkim wrażeniem ile masz w sobie siły. Gratuluję i podziwiam 🙂 Dajesz mi dużo wytrwałości i wiary. Jestem pewna, że nie tylko mi.
Dziękuję.
I powodzenia z tą maszyną do szycia. Pochwal się jak coś uszyjesz.
Kasia, obiecuję. Najpierw szycie oceniasz Ty, dopiero potem pójdę w tym do pracy 🙂 chyba, że będzie to rękawice kuchenna, to coś jeszcze na siebie założę 🙂
Warto znaleźć zajęcie, które pozwoli oderwać się od codziennych problemów. Poronienie dziecka nie jest łatwym okresem. Dobrze, że znalazłaś sposób by zaszyć smutki. 😉 Życzymy dalszej wytrwałości!
Podpisuje sie pod słowami Kasi w 100%! Jesteś mistrzem i moja idolka. 🙂 Ja z kolei w ramach projektu „Wykorzystuj wolny czas, którego nie maja matki małych krzykaczy, czyli szukamy plusów niebycia w ciąży i nieposiadania potomstwa” wróciłam do biegania i gotowania. A co? Chociaż figurę i nogi będę miała dobre! 🙂
Misia, dzięki za te słowa. Napuszyłam się trochę, strasznie to miłe 🙂 Biegaj kochana, zazdroszczę motywacji i zaparcia, ja tak sporadycznie czasem coś przebiegnę i odpoczywam tydzień potem. A jak biegasz, to możesz bezkarnie jeść swoje ugotowane, opłaca się.
Będę się powtarzać – uwielbiam Cię czytać. A siłę masz Kobietko, ogromną. I za to Cię podziwiam.
Co do maszyny – skoro zrobiłaś już taki rekonesans, to żal będzie nie skorzystać z Twojej wiedzy. Tylko, że u mnie to będzie praca u podstaw, bo przy maszynie nigdy nie siedziałam. Na razie po cichutku będę podczytywać blogi, Rodzicielka przyuczy (mam nadzieję), ale tej jesieni maszyna musi pójść w ruch. Inaczej oszaleję 🙂
Magda… ja sobie słucham Turnua u Ciebie 🙂
Jaką siłę mam, no coś Ty… Gdybym miała wybór, jak ma dziś wyglądać moje życie, pasłabym sobie owieczki na połoninach i wszystko inne miała w de…
Co do maszyny – wiesz, ja jestem napalona, bardzo, tylko z napalenia talentu jeszcze nie ma. Reszta to praca – to przede mną. Ale rzeczywiście, rekonesans zrobiłam porządny. Radziłam też się Mamy, która hobbystycznie od święta coś szyje. Tylko, ze moja mama kupowała maszynę 25 lat temu. Od tamtej pory trochę się zmieniło, to co w jej czasach było najlepszą marką, dziś jest tylko sentymentalnym wspomnieniem. Dlatego, mimo jej wsparcia i dobrych chęci, musiałam uwspółcześnić trochę te porady. Dlatego napisałam – bez wywodów – do jakiego wniosku finalne dotarłam. Jak masz pytania, pytaj, jeśli będę znała odpowiedź, pomogę Ci 🙂
Staram się dokładnie tak samo myśleć jak Ty. Kiedyś się uda…
Jestem w ciąży. Tzn tak twierdzi mój lekarz-superoptymista i mój mąż. Nikt poza nimi. Jestem 10 dni po transferze i moja beta jest symboliczna. Internety twierdzą, że nic z tego nie będzie, co najwyżej ciąża biochemiczna. Ja też tak czuję ale Ci dwaj faceci każą mi być dobrej myśli i robić dalej badania. No więc jestem dobrej myśli ale ta myślą jest, to że skoro teraz coś zakiełkowało choćby na trochę, to następnym razem zakiełkuje na dłużej i wyrośnie na zdrowego dzieciaczka. Albo może jeszcze następnym…
Marika, interesujące nowiny!
Wiem, że internet to pierwszy lekarz, ale Ty wiesz, że to krótka droga do obłędu…
Ktoś już tak napisał kiedyś, ciąża to nie matematyka. Nie ma ujednoliconego wskaźnika bety. Moja była na początku ogromna – i jak widzisz to też nie skończyło się tak jak powinno, więc naprawdę to nie jest żaden argument.
Nie chcę Ci przedwcześnie robić nadziei. Wiem, jak okropne jest czekanie. Ale beta we krwi nie wzięła się z powietrza.
Który to transfer? I wcześnie tę betę kazali Ci zrobić – 10. dzień to 4 dni wcześniej niż zwykle się robi…
Odezwiesz się jeszcze, jak poszło dalej?
Jestem z uaktualnieniem.
Beta w 7dpt – 13, 10dpt – 25, w 12dpt – 12 i dzisiaj w 14dpt – już tylko 4.
Moja klinika zaleca robić weryfikacje w 3, 7 i 10dpt. Jest to nie tylko sprawdzenie bety ale też albo przede wszystkim poziomu estradiolu i progesteronu, aby sterować odpowiednio dawkami leków.
To był mój pierwszy transfer – podano mi dzieciaczka 3BB. Mamy jeszcze 2 mrozaki 2BBi 1BB. Teraz czekam na telefon od lekarza, co robimy dalej. Pewnie dzisiaj odstawię leki i czekam na @. Ciekawe na kiedy zaplanują criotransfer. Z jednej strony nie mogę się już doczekać, z drugiej strony nie chcę znowu przeżywać tych dni pełnych niepewności i strachu…
Marika, taką miałam nadzieję, że Twoje obawy są bezpodstawne… Jednak kobieta pewne rzeczy wie, to prawda, wie lepiej miż wynik krwi, niż lekarz.
Wiesz, że jak się nie czujesz na siłach, to może lepiej odpocznij? Ja akurat nie mogę się doczekać, pewnie dlatego, że mi się trochę udało (a potem strasznie się nie udało). Wykorzystałam ten czas po prostu na odpoczynek. Nie chcę myśleć o okresie po transferze jako okresie strachu.
To w sumie mądre, że klinika tak wcześnie sprawdza hormony. Ja po prostu dosawałam luteinę ilutinus, bez badań krwi.
Wiesz paradoksalnie chyba moja psychika zastosowała sobie mechanizm obronny i mimo, że ucieszyłam się z pierwszej bety, to jednocześnie czułam, że coś jest nie tak i nie mogę się tak po prostu cieszyć. Nie umiałam o sobie pomyśleć „jestem w ciąży”, choć tak długo czekałam na tę chwilę. Tę porażkę przeszłam nad wyraz spokojnie, nawet się nie popłakałam (nie licząc pewnej sytuacji w pracy związanej z moim zwolnieniem, plotkami itd.). Za to po każdej z 5 IUI, były przynajmniej dwa dni rozpaczy. Mój mąż podejrzewam nie boi się tak bardzo kolejnej porażki, co właśnie mojej reakcji, bo widzę, że on już czasem nie wie co ma robić, jak pocieszyć.
Ustaliliśmy z lekarzem, że jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, to podchodzimy do crio w najbliższym cyklu.
Marika, jesteś silna kobieta i tyle Ci powiem. Masz siłę, jedziesz dalej 🙂 Niech nic nie staje na przeszkodzie.
Wow! Powiem Ci, że maszyna cudna i dokładnie sobie wyobrażam tę przesiadkę na mercedesa 🙂 prezentuje się świetnie i jestem pewna, że możliwości też ma takowe 😉
opanujesz ją na pewno szybko, bo pewnie wyspecjalizowana jest bardzo i praca na niej ma być przyjemnością 🙂
ohhh… jak ja bym chciała takie rzeczy umieć 😉
ostatnio odpaliłam na necie filmik z nauką robienia na drutach 😛 nie mam o tym pojęcia, cierpliwością też nie grzeszę, ale…. popatrzeć zawsze można 😉
tylko u mnie to przeważnie słomiany zapał :-/
choć może Twoja determinacja i mnie zainspiruje? 😉
może jakieś hobby przydałoby mi się… za jakiś czas…? who knows? 😉
pozdrawiam 🙂
Haniu, ja uważam, że filmik z nauką robienia na drutach jest najlepszym początkiem do nauki. Cierpliwość potrzebna, ale pewna niecierpliwość także, bo to niecierpliwość nas popycha do celu.
No proszę… Mogła bym powiedzieć „i Ty tutaj?”. Ja też mam słabość do szycia. Często mi pomagała wcześniej nie myśleć.
To jest właśnie fajne, aby odstawić „te sprawę” na bok i zacząć znowu cieszyć się życiem, tak beztrosko. Witaj w klubie! 🙂
Basia, Ty też? Nie no, naprawdę, może założymy jakieś stowarzyszenie „jak zobie zaszyć ADHD rąk rwących się do dziecka” … 🙂
Jestem jak najbardziej za! Szczególnie, że od dziś wreszcie !!! pracuje na 1 etat. Czeka na mnie maszyna, nadrabianie zaległości i dużo wolnego czasu :D.
Basiu, ja się cieszę razem z Tobą. Czas ma taką chytrą cechę – ja też mam jeden etat, no może 1,5, licząc pomoc w firmie męża, a wydaje mi się, że na nic nie ma czasu 🙂
A ja tu trafiam dopiero dzisiaj… Co za niedopatrzenie z mojej strony 🙁 Za to teraz będę śledzić dzień w dzień i czekać aż Twój entuzjazm przeleje się na tkaninki 🙂 A przeleje się na pewno 🙂
Zazdroszczę Janomki 🙂 To faktycznie wyższa klasa sprzętu do szycia. Mam nadzieję, że będzie Tobie długo i owocnie służyć. No i do tego jest śliczna 🙂
Jakby się pojawiały wątpliwości, to wal do mnie śmiało (mam nadzieję, że tym razem zdążę odpowiedzieć, zanim nie skończyć szyć 😉 ).
A teraz – do maszyn marsz 🙂
Kochana Równoważna, ja Cię tak zmęczyłam pytaniami o maszynę, że już bym śmiałości nie miała jeszcze Cię o coś dopytywać 🙂 Ale jak utknę na jakimś guziku czy zamku, zawołam o pomoc… 🙂
Kochana moge tylko przytaknac czytelniczka ze jestes wspaniala!! Moze dlatego tym bardziej czuje sie winna ze ja sobie nie radze, nie potrafie znalezc sobie konstruktywnego zajecia ;/ Milego szycia i duzo nowych ciuchow w szafie:0
Ha! To jest również moja miłość! Plus wyrzynarka, wkrętarka, szlifierka, które ostatnio odkurzyłam .. polecam ci dresowke – szyje się świetnie, a jakie wygodne, na jesień idealne… i życzę pięknego romansu z maszyną- to jest zawsze dobra miłość:)
Olga 🙂 Motywujesz mnie. Chyba przerzucę trochę kaliber tematyczny w blogu na szycie. Bo już kilka osób podniosło rękę, że też, że po cichu gdzies tam, coś, próbują, tworzą, szyją, chciałyby…
A, przepraszam, co Ty wyczyniasz tą szlifierką???
W mijającym tygodniu przerobiłam stara szafke na odkurzacz i inne na szafkę w panterkę @ taaaa. Jestem królową kiczu. Planuje zabudówkę w ganku, bo mało miejsca na buty i jarzyny, więc pociągnę półki w górę, żeby zrobić coś w rodzaju szafek w zabudowie..ale to dopiero melodia przyszłości. Przed zimą chce jeszcze pergole przy wejściu – bramce, z surowych gałęzi…
Królowo, ja kocham kicz. Tak samo jak Cekiny, spinki, pudełeczka, kolorowe kolczyki i korale, torebki, malowane szafki i błyszczące apaszki. Kocham wszelkie DIY. Dziś odbijałem rysunek słonia na tkaninie(dresówce właśnie!), uczę się tego, może będę miała czapkę ze słoniem, jak mi to w końcu dobrze wyjdzie 🙂
Zaciekawiłaś mnie 🙂 pergole z gałęzi mówisz? Ja sobie zrobiłam drabinkę na róże z wierzby. Mogą być pergole.
Kochana dziekuje ze napisalas, to buduje kiedy ktos mowi ze mam prawo daje mi to troche otuchy ze to nie moja wina… Byly smutki od mojego pobytu w szpitalu pozniej przyszla endometrioza i zamknelam sie na ludzi bo dostalam mocnego kopa od kogos kto byl mi bliski… Nie mialam komu sie wygadac z tego co boli, wyplakac sie, moze sie balam komus to powiedziec by znow nie dostac kopa… I chyba przez te 4 lata walki i zbierania smutkow w sobie nastapila kulminacja… wierzylam przez ten czas ze mnie depresja nie dotyczy ze jestem silna ale jak sie okazalo juz dawno powinnam prosic o pomoc. Narazie mialam wstepna rozmowe telefoniczna musieli sie w grupie zastanowic jakie leczenie zastosowac czy antydepresanty czy rozmowa i w piatek dostalam wiadomosc ze z pewnoscia potrzebuje pomocy i spotkan z psychologiem ze same tabeletki nie pomoga i wpisali mnie na liste oczekujacych a reszty dowiem sie z listu ktory wyslali… Mam nadzieje ze dlugo nie bede czekac ale zdaje sobie sprawe ze troche to potrwa bo piorytetem sa ludzi ktorzy maja mysli samobojcze a jako takich nie mam na szczescie na to pytanie odpowiedzialam gosciowi : Prosze Pana ja sie boje zycia a co dopiero smierci, nie umialabym… heh taka prawda. Jeszcze raz dziekuje za slowa wsparcia to duzo daje przy depresji zauwazylam 🙂 Pozdrawiam
Ewelina, moja kochana wierna przyjaciółko na blogu. Tusia napisała, to jest historia nas wszyskich walczących. Kiedy jest nam smutno, płaczemy. Kiedy nie płaczemy, to znaczy że coś nam się akurat udało. Wszystkie chcemy być silne. Ale naprawdę dźwigamy ciężar.
Bogna Pawelec w swojej książce o niepłodoności napisała coś, co usprawiedliwiło mój płacz. Napisała coś w tym stylu, że ludzie którzy cierpią na bezpłodność, przeżywają takie emocje, jak Ci cierpiący na nowtwór albo HIV. Ktoś mi w końcu uświadomił, że nie wymyśłiłam sobie problemu, ale on naprawdę istnieje, jest duży i mogę sobie z nim sama nie poradzić, mogę też być słaba.
Bezpłodność, depresja, to taki nasz czarny pies…
Ściskam i trzymam Cię za rękę!!
Dziekuje za te piekne slowa 🙂 Jakas ksiazke tej Pani ktora napisala z lekarzem przeczytalam ale nie wiele mi dala musze chyba zamowic ta druga 🙂 filmik tez bardzo pouczajacy zaluje ze wczesniej na niego natrafilam moze moj czarny pies nie uroslby tak bardzo 🙂 Ale wazne ze przyznalam ze on jest. dziekuje naprawde jest mi lzej 🙂 Pozdrawiam
Kochana, to ja dziękuję, że czytasz, że jesteś. Książka Pawelec, którą czytałam to: Niepłodność. Pomoc medyczna i psychologiczna. Gdybym miała kategorycznie odradzić lub polecić, to polecam, ale nie skorzystałam z całej, tylko z kilku rozdziałów. Niemniej jednak – coś mi w głowie zostało.
Jak się ma Twój czarny pies?? Mam nadzieję, że zdycha z głodu 🙂
Nie masz za co dziekowac bo czytanie i rozmowy z toba duzo mi daja 🙂 Tak wlasnie ta ksiazke wciagnelam jednego dnia i masz racje jest pare rzeczy ktore ucza ale reszta malo przydatna. Mysle zeby poszukac jej drugiej ksiazki „Opowiesci terapeutyczne o nieplodnosci” . Moj czarny pies wciaz twardo przy mnie, wciaz czekam na kontakt od psychologa ale to pewnie potrwa. Staram sie go odsunac ale on trwa twardo i wciaz podsuwa mi zle mysli ;/ A tak kocham psy ale moze niekoniecznie jego…
A jak Ty sie czujesz? jak szycie? Pozdrawiam
Ja się czuję dobrze, nawet bardzo. Umilkłam, bo zajęła (co nie znaczy „wciągnęła”) mnie praca. Z maszyną się oswajam, prawie codziennie coś nieodwracalnie zaszywam, uczę się jej 🙂
No i zbieram się do wpisu jak wygląda poronienie, takiego poradnikowego, żeby dziewczyny, które będą musiały przez to przejść, nie bały się. Tylko trudno mi o tym pisać. Ale tak czuję, że komuś to kiedyś może pomóc.
Czekam, kochana, na konstruktywne wieści na Twoim blogu. Na start Twojego leczenia. Trzymaj się a jak nie chcesz to odpocznij od trzymania się.
Dziękuję za ten blog, koleżanka mi go dziś poleciła i przeczytałam go jednym tchem, kilka razy płacząc…. Twoja historia to dokładnie historia wszystkich walczących o ten cud. Wszystko to znam, endometriozę , laparoskopie, doły psychiczne fizyczne i finansowe, problemy z przyjaciółmi. Ale działam dalej. Właśnie jestem po drugim in vitro, prawdopodobnie we wtorek transfer, jutro jadę do kliniki sprawdzić czy nie ma hiperstymulacji. Jeszcze raz dziękuję za emocje i siłę jakich mi dostarczyłaś Pozdrawiam serdecznie 🙂
Tusia, dzień dobry. Bardzo dobrze to ujęłaś, są nas setki, tysiące, a zwykle każda sama, zamykamy się na swojej bezludnej wyspie…
Jesteś po drugim in vitro – a który to transfer? No i co z Twoją hiperstymulacją? Bo wiesz, nie chciałam tego w życiu, ale niechący fachowcem zostałam… Koniecznie sprawdź sie u lekarza, bo jest duże ryzyko zakrzepów przy przestymulowaniu. I wracaj do nas 🙂
Mi też się nie udało…
Natalia, tak mi przykro… znalazłyśmy się w grupie maratończyków, do mety daleko… Dobiegniemy w końcu.
Á propos „Dobiegniemy w końcu.”
„Everything will be ok in the end.
If it’s not ok, it is not the end” 🙂
Świetne. Żałuję, że sama tego nie wymyśliłam 🙂