Hiperstymulacja. Jednak szpital :(

Chryste, nie sądziłam, że właśnie mnie to spotka. W życiu nie wygrałam głupiej złotówki na loterii, a takie bagno to owszem, trafia na mnie.

Wczoraj w nocy miałam kryzys. Suche torsje, ból wątroby, brzuch coraz większy, już nie mogłam położyć się na boku, na plecach też nie, bo nie mogę oddychać. Ok. 5 nad ranem mąż dzwonił do szpitala MSWiA, ale pan który z nim rozmawiał, sugerował wyjazd do najbliższego nam szpitala, w którym nie leczy się hiperstymulacji. To pogotowie, które by mi nie pomogło. MSWiA współpracuje z naszą kliniką i ratuje pacjentki po nadmiernej stymulacji. Uznałam, ze dotrwam do rana i niech mnie moja klinika ratuje, na pewno się uda i mi się poprawi. Do rana kimałam w jedynej akceptowalnej pozycji , czyli na siedząco.

Moja klinika jednak mnie nie uratowała. Przetoczyli 2 kroplówki i dali skierowanie do szpitala. Czułam się tak fatalnie, że właściwie było już mi zupełnie obojętne co się stanie.

Prosto z wychuchanej kliniki stanęłam (rozpłaszczyłam się właściwie) w kolejce do izby przyjęć w zatłoczonym  publicznym szpitalu. Witaj Polsko. Jakaś intuicja (albo złe przeczucie) istnieje, bo wczoraj rano umyłam włosy, zapakowałam piżamę, klapki i szczoteczkę do zębów, choć jechałam niby tylko na kroplówkę.  I amen. Z tym weszłam na oddział.

Mąż w tym czasie pojechał po całą resztę. Dostał za zadanie spakować mi „majtki wiesz jakie” i moją kosmetyczkę. Nie wiem jakim cudem to zrobił, ale spakował w kwadrans wszystko, włącznie z wacikami, których nie miał na liście… 🙂

Tak trafiłam do szpitala po stymulacji do in vitro. Teraz się z tego bardzo cieszę, bo widzę jak źle było ze mną.

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *