Wieczorynka

W końcu dojrzałam do tego, by przedstawić Wam swoją historię. Powinnam zrobić to już dawno, bo to dzięki Wam jestem w ciąży, ale nie potrafiłam zrobić tego wcześniej. Ale do rzeczy.

Ja – rocznik 1990. Mąż – rocznik 1989. W 2014 roku, zaraz po studiach, wzięliśmy ślub, a rok później byliśmy gotowi na dziecko i bardzo się  na nie nastawiliśmy („chcemy już!”). Panikowałam już od pierwszego miesiąca porażki, po trzech miesiącach odwiedziłam ginekologa, który stwierdził, że medycznie nie widzi problemu, a „dzieci robi się przypadkowo, a nie jak się to zaplanuje”. Po kolejnych dwóch miesiącach zmieniłam lekarza na innego, uznawanego w Krakowie za cudotwórcę. Wizyta u niego sprowadziła się do: podejrzenia PCOS, skierowania do endokrynologa, zlecenia badań, podejrzenia blokady psychicznej, polecenia powrotu ze wszystkimi wynikami po wakacjach (był styczeń). Wyniki: PCOS wykluczone, podejrzenie hiperprolaktynemii i insulinooporności. Wróciłam do lekarza we wrześniu, przeszłam monitoring. Później pan doktor-cudotwórca obiecał, że umówi mnie na badanie drożności. Czekałam dwa miesiące, pan doktor przestał odpowiadać na telefony, panie z rejestracji nie oddzwaniały. W sumie straciłam prawie rok. Bardzo ważny rok, w trakcie którego zaczęłam rozpadać się psychicznie, bo – jak pisałam już wcześnie – przeżywałam każdy miesiąc niepowodzenia już od samego początku.

Dojrzeliśmy z mężem do szukania pomocy „wyżej”. Po krótkim rozeznaniu w sieci wybór padł na Klinikę Leczenia Niepłodności PARENS. Na wstępie zrobiono nam komplet badań, dziwiąc się niezmiernie, że po roku u – jak się okazuje – uznanego w środowisku lekarza-cudotwórcy nie mamy badań nasienia czy drożności. Z badań dowiedzieliśmy się, że właściwie wszystko jest w porządku, w macicy był mały polip, który udało się usunąć w ekspresowym tempie. Przeszłam kilka monitoringów, później stymulacji, trochę wspomagałam się lekami (Bromergon, Metformax, Clostibegyt). Nadal bez skutku. Decyzja o pierwszej inseminacji i… JEST! Udało się! Równo dwa lata po rozpoczęciu starań jest beta! I dwa punkciki na USG, bo w tym cyklu dojrzały dwa jajeczka! Tylko… czemu ta beta nie rośnie? Beta dotarła do 200, zaczęła spadać, po tygodniu już było po wszystkim… Ciąża biochemiczna.

Z zapałem przystąpiliśmy do drugiej i do trzeciej inseminacji, bo skoro udało się za pierwszym razem, to teraz też pójdzie jak z płatka, prawda? Nie poszło, chociaż przed trzecim podejściem internistka wpadła na trop celiakii i zmieniłam dietę na bezglutenową. W tak zwanym międzyczasie do naszego domu wprowadziła się depresja. To już nie był comiesięczny spadek nastroju, to była ciągła walka ze sobą, ze zniechęceniem. Nie mogłam patrzeć na inne kobiety w ciąży, a wokół rodziły się dzieci chyba wszystkim kolegom męża. Płakałam co chwilę. Lekarz zaczął nas psychicznie przygotowywać do in vitro, do którego mieliśmy przystąpić w wakacje. Był styczeń, więc czasu było jeszcze trochę. Mniej więcej wtedy trafiłam na ten wpis: http://krotkiblog.pl/lista-badan-immunologicznych-in-vitro/. Byłam gościem blogu Izy już od dłuższego czasu, ale to dzięki nieznanej mi bliżej Małgosi, która przedstawiła swoją historię, zmienił się nasz świat. Zapytałam lekarza, co sądzi o badaniach immuno. Odpowiedział bez przekonania, że można spróbować wizyty u immunologa, bo jeśli badania wyjdą w porządku, to wykluczymy 2% przyczyn ewentualnego niepowodzenia in vitro. Mimo swojego powątpiewania skierował mnie do najlepszego jego zdaniem immunologa – doktora Wojciecha Sydora. I to jest człowiek, któremu będę dziękować do końca życia.

Immunolog już na pierwszej wizycie przyznał, że są podstawy do dalszych badań – w wywiadzie podleczone Hashimoto, celiakia, ciąża biochemiczna, niepłodność idiopatyczna. Najpierw zlecił wykonanie badań: przeciwciała antykardiolipinowe, przeciwciała przeciw B2-glikoproteinie I, przeciwciała przeciw endomysium i transglutaminaza tkankowa (w ramach kontroli diety bezglutenowej), IgA, ANA2, allo-MLR i test limfocytotoksyczności. Badania udało nam się  wykonać w Szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu. Doktor Sydor uznał wyniki za całkiem niezłe, ale zlecił jeszcze dwa kolejne badania – test CBA i NK Test. Na trzeciej wizycie doktor uznał, że możemy zacząć działać. Wiedząc o moich wątpliwościach dotyczących in vitro, podpowiedział podejście do czwartej inseminacji, tym razem z Encortonem. W kolejnym cyklu przystąpiliśmy do monitoringu, stymulacji Lamettą, zastrzyku Ovitrelle, od pierwszego dnia brałam też Encorton 10 mg. W 28 dniu cyklu wykonałam test sikany i… zobaczyliśmy dwie kreski!

Obecnie jestem w 28 tygodniu ciąży. Kubuś zdrowo się rozwija, kopie, ile sił w nóżkach. A mnie przepełnia wdzięczność do Was, bo gdyby nie Wy, nie poprosiłabym o konsultację immunologiczną.

Dziękuję!

PS. Oby do czerwca 🙂

3 komentarze

  1. U nas też czerwiec. I zastrzyk ovitrelle. Do tej pory zastanawiam się czy pomógł zastrzyk czy odblokowanie psychiczne -tak twierdzi mój lekarz – za bardzo chciałam (to wszystko przy niedoczynności tarczycy i hashimoto, które wykryto już w ciąży)

    1. @Moniqa, gratulacje :-* W moim przypadku to był pierwszy zastrzyk Ovitrelle, ale jakoś bagatelizowałam jego znaczenie, skupiając się na Encortonie i to jego uznając za najważniejszego pomocnika 🙂 Cztery miesiące wcześniej zmieniłam też pracę na mniej stresującą – to też na pewno miało wpływ na mój organizm.
      Ja już nie mogę się doczekać czerwca, Ty pewnie zresztą też 🙂

  2. To ja pisałam o immuno 🙂 dziękuję Ci za ten post! Wiedziałam, że moja historia komuś pomoże, no po prostu nasze 6 lat nie mogło pójśc na marne. Życzę Ci, żeby Kuba był zdrowym i głośnym chłopcem!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *